Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 16 kwietnia 2008, 10:00

autor: Paweł Fronczak

Death to Spies - recenzja gry

W grze wcielamy się w jednego z agentów Smerszu i uczestniczymy w dziesięciu misjach, które rozgrywają się na tle historycznym. Trafiamy między innymi do Krakowa, jednak nie ma co liczyć na jakiejś kontrowersyjne scenariusze.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Od redakcji: Skradanka Death to Spies miała zostać wydana w Polsce, lecz Cenega usunęła ją w marcu ze swojego planu wydawniczego.

Każdy lubi usiąść, zrelaksować się i postrzelać do obcych, nazistów czy innych wynaturzeń. Ale czaić się w cieniu przez dziesięć minut tylko po to, by poznać trasę patrolującego strażnika? Nie, na to nie każdemu starcza cierpliwości. Jeśli potakująco kiwasz głową, muszę Cię zmartwić. Death to Spies wpasowuje się właśnie we wzór typowej skradanki.

Smiersz (tłumaczone na angielski jako Death to Spies) to nazwa sowieckiego kontrwywiadu, który rozpoczął swoją działalność w trakcie Drugiej Wojny Światowej. Członkowie tej organizacji zajmowali się uciszaniem niewygodnych świadków, zdrajców i tym podobnymi przyjemnymi działaniami w imię Stalina. Kto uważał na lekcji historii, zapewne pamięta, że byli oni bezpośrednio zaangażowani w zbrodnię katyńską. W grze wcielamy się w jednego z agentów Smierszu i uczestniczymy w dziesięciu misjach, które rozgrywają się na tle historycznym. Trafiamy między innymi do Krakowa, jednak nie ma co liczyć na jakiejś kontrowersyjne scenariusze. Przeważnie eliminujemy nazistów lub sowieckich kolaborantów.

Wśród zadań, które gracz wykonuje, jest wykradanie tajnych dokumentów, usuwanie ważnych osobistości, wysadzenie mostu (na Wiśle), przedostanie się do obozu koncentracyjnego, czy odbicie jeńca z więzienia, w którym stacjonuje kilkudziesięciu Niemców. Misje są rozbudowane, różnorodne, a ich wykonywanie daje dużą satysfakcję. Na planszę trafiamy zazwyczaj znając jedynie wstępne wytyczne, które ewoluują wraz z naszymi działaniami. Co rusz występują jakieś trudności i przeszkody. Dla przykładu: w umówionym miejscu nie znajdujemy informatora. Dowiadujemy się natomiast, że został zatrzymany przez nieprzyjaciela i najpierw musimy go odbić. Gra często stawia takie nieoczekiwane, ciekawe wyzwania. I o to chodzi!

Na wypadek, gdybyś miał jakiekolwiek wątpliwości.

Jako następca pokrewnych produkcji, takich jak Hitman czy Splinter Cell, Death to Spies szczyci się szerokim zakresem swobody. Przekraść się za plecami strażnika, udusić go, ogłuszyć czy zabić – decyzja w większości przypadków należy do gracza. Spodobało mi się też, że już podczas pierwszej misji trafiamy do bazy pełnej wrogów, gdzie – pozostając niezauważonym – możemy wyeliminować niemal każdego przeciwnika. Oczywiście należy poświęcić na to kilka godzin, a poza frajdą, płynącą z takiej rozgrywki, nie ma innych korzyści, lecz sam fakt jest wart odnotowania.

Przyjemności, jaką daje zabawa w szpiega, jest co nie miara. Gra udostępnia aż cztery poziomy trudności, które w interesujący sposób urozmaicają rozgrywkę. Zazwyczaj bywa tak, że im wyższy tryb (łatwy, normalny, trudny lub bardzo trudny), tym bardziej nienaturalne zdolności zyskuje SI. Na szczęście Death to Spies idzie o krok dalej. Okazuje się, że tutaj w ustawieniu „bardzo trudny” obiekt naszych działań, który przed chwilą bez problemu unieszkodliwiliśmy, ma przy sobie dodatkowego strażnika. I znowu trzeba myśleć, kombinować i szukać nowej strategii.

W tym planowaniu nieocenionym pomocnikiem jest mini-mapa. Tak jak w Diablo, tak i tu można wywołać półprzeźroczystą mapkę, która pojawi się na środku ekranu. Są na niej zaznaczeni wszyscy przeciwnicy oraz sojusznicy. Widać jak na dłoni, kiedy poruszają się, w którą stronę patrzą i jaki jest zasięg ich wzroku. Jest to rozwiązanie zaskakująco przemyślane. I chociaż upraszcza rozgrywkę, to wysoki poziom trudności (nawet w trybie normalnym) całkowicie niweluje tę przewagę. Wysunę nawet tezę, że bez mini-mapy tytuł stałaby się kompletnie niegrywalny. Prawie zawsze należy zapamiętać trasę patrolów i idealnie zgrać w czasie kilka następujących po sobie czynności. A margines błędu jest niemal zerowy.

Gadżety są tym, czego gracze wymagają od gier szpiegowskich. Co prawda nie jest to No One Lives Forever, lecz i tak gra nie może pochwalić się zbyt wielką liczbą drobiazgów. Poza standardowym uzbrojeniem – pistolet z tłumikiem i karabinek – mamy garrotę, chloroform oraz siłę rąk (do ogłuszania). Oprócz tego dysponujemy granatami i minami. Szczególnie te ostatnie dają wiele uciechy. Nie ma to jak zaciągnąć ciało oponenta przed pokój pełen strażników, zamontować przy nim minę-pułapkę, zagwizdać, aby zwrócić uwagę wartowników i dać nura za najbliższy róg. Rzecz jasna wyłącznie jako prezent pożegnalny, ponieważ narobimy tyle rabanu, że będziemy mieli na głowie całą okolicę.

Szpieg wie, co dobre.

Są też wszelkiej maści przedmioty pomocnicze, odwracające uwagę. Kubki, talerze, widelce – wszystko to można schować do kieszeni i użyć w dogodnym momencie, wywołując hałas, który w rękach szpiega jest śmiertelnym narzędziem broni. Pojawiają się również świece dymne, które chyba najlepiej zaprzątają uwagę wartowników. Występują też pojazdy zmechanizowane. Gra oferuje kilka takich maszyn, które wystylizowano na połowę dwudziestego wieku. Pojeździmy między innymi niemiecką ciężarówką, bardzo powolną i niesforną, a także motorem z dołączonym siedzeniem dla pasażera. Gra nie skupia się na nich, lecz stanowią miły, świetnie zaprojektowany dodatek.

Czy mamy do czynienia z grą perfekcyjną w swoim rodzaju? Niestety, nie jest tak kolorowo. Tytuł ma kilka drażniących mankamentów. Największy minus to mało intuicyjne rozwiązanie podstawowego elementu gry, jakim jest szeroko pojęta interakcja z otoczeniem. Wyobraź sobie, że podchodzisz strażnika od tyłu i chcesz go udusić. Najpierw musisz nacisnąć przycisk, aby wywołać menu zadań. Tam pojawiają się akcje: ogłusz lub anuluj. Należy ponownie wcisnąć klawisz, aby wybrać odpowiednią czynność. A tu na karku ciągle czujesz oddech patrolującego korytarz wartownika. Można się do tego przyzwyczaić, ale pytam się: po co?

Jest też wyśrubowany poziomu trudności, który pierwszego lepszego każualowego gracza może odrzucić (aczkolwiek miłośnicy gatunku będą piali z zachwytu). Inna sprawa to sens istnienia broni palnej i granatów. Na przykład karabin robi tyle hałasu, że zazwyczaj nie ma sensu go używać. A i tak możemy mieć przy sobie jedynie po jednym rodzaju karabinu i pistoletu jednocześnie. Tytuł nie ustrzegł się też mniej i bardziej drażniących bugów. Czasami zdarzyło się, że patrol przestał... patrolować. Widać to na mini-mapie. Załóżmy, że czekasz za drzwiami, aż patrolujący przeciwnik minie Twoją kryjówkę. A ten stoi jak kołek, mimo że nie powinien. Potrafi to porządnie zirytować.

SI to sprawa dyskusyjna. Ogólnie rzecz biorąc, działa tak, jak powinna. Gdy tylko przeciwnik nas zauważy, od razu chowa się, krzyczy i zwołuje innych. Po chwili dosłownie cała mapa już wie o naszym istnieniu, a pomyślne ukończenie misji staje się niemożliwe. Często zwykłe otwarcie drzwi robi tyle „hałasu”, że dwu okolicznych strażników odchodzi ze swoich stanowisk, aby sprawdzić, co tam kombinujemy. Trafia się jednakże taki przypadek, gdy dusimy oponenta, a siedzący równolegle, dwadzieścia centymetrów obok wróg jedynie wstaje, zaniepokojony rozgląda się, ale nie reaguje w inny sposób. Dyskusyjne, jako się napisało.

Death to Spies to starannie wykonane, cieszące oko środowisko graficzne. Nie wprawiło mnie w zachwyt, lecz widoczki nieba, budynków i w końcu modele postaci prezentują się przyzwoicie. A zamieć śnieżna w jednej z początkowych misji jest naprawdę sugestywna i klimatyczna. Kuleje niestety dźwięk. Dosyć dziwne wrażenie sprawia fakt, że Rosjanie mówią po angielsku, chociaż już Niemcy szprechają jak należy. Brakuje tutaj zaawansowanych opcji dźwiękowych, jak choćby wykorzystywania systemu EAX. Są tylko trzy suwaki, odpowiadające za głośność muzyki i innych dźwięków. Jak na skradankę, ten element zabawy został potraktowany po macoszemu. Koniec końców – kamery nie da się obracać o 360 stopni, a jedynie o 180. Prowadzi to do sytuacji, w których podczas cofania się czy jazdy tyłem, na przykład ciężarówką, kamera wariuje.

Niemiec też człowiek, baluje do rana.

Jeżeli przyrównamy typowego shootera do puszki piwa, wtedy jakakolwiek skradanka okaże się butelką wina. Oddychamy nim, smakujemy, dajemy mu rozlać się po języku, czujemy je całym podniebieniem. Death to Spies jest świeże, niedojrzałe i brakuje mu sporo do doskonałości. Jednak rozkoszowałem się każdym jego łykiem, a pod koniec jak zwykle narzekałem, że tak szybko się skończyło.

Paweł “HopkinZ” Fronczak

PLUSY:

  • świetnie zaprojektowane misje;
  • wymagająca;
  • klimacik;
  • swoboda rozgrywki;
  • skradanka pełną gębą.

MINUSY:

  • denerwujące rozwijane menu akcji;
  • brak rozbudowanych opcji dźwiękowych;
  • kilka innych drobnostek, które bardziej irytują niż przeszkadzają w grze.
Death to Spies - recenzja gry
Death to Spies - recenzja gry

Recenzja gry

W grze wcielamy się w jednego z agentów Smerszu i uczestniczymy w dziesięciu misjach, które rozgrywają się na tle historycznym. Trafiamy między innymi do Krakowa, jednak nie ma co liczyć na jakiejś kontrowersyjne scenariusze.

Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y
Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y

Recenzja gry

Alone in the Dark to powrót nieco zapomnianej dziś marki, która 32 lata temu położyła fundamenty pod serie Resident Evil, Silent Hill i cały gatunek survival horrorów. I jest to powrót całkiem udany, przywołujący ducha oryginału we współczesnej formie.

Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności
Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności

Recenzja gry

Outcast: A New Beginning jest produkcją „bezpieczną”. Nie jest wybitny, ale też nie ma w nim nic, co by mnie odpychało. Problemy techniczne rzucają się jednak w oczy, a największą wadą tej gry okazuje się wysoka cena.