Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 4 marca 2008, 14:00

autor: Marcin Terelak

Blazing Angels 2: Secret Missions of WWII - recenzja gry

Miało być klimatycznie i oryginalnie. Wyszło wtórnie i wyrobniczo. Najwyraźniej tajemnice II WŚ, o których do dziś szepce się w obawie przed potencjalną zemstą hitlerowców, były zbyt nudne. Zastąpiły je pomysły a`la Evil Genius.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Symulatory lotnicze są obecne na pecetach niemalże od początku ich istnienia. Pierwotnie miały odwzorowywać właściwości lotne poszczególnych maszyn i odczucia zarezerwowane wcześniej tylko dla pilotów. Gdy na scenie pojawiły się konsole, pojęcie „symulator” zaczęło się rozmywać. Obok typowych symulacji zaczęły pojawiać się gry, które oferowały przede wszystkim rozrywkę. Większość z nich wydano na konsole. Były też jednak tytuły, które miały zarazić „lekkim lataniem” i pecetowców. Jedną z takich gier była Blazing Angels.

„Anioły” pojawiły się w Polsce niecałe dwa lata temu. Był to jeden z nielicznych „blaszanych” tytułów, który stawiał na skrajnie rozrywkowy model gry i dynamiczne walki. Akcję osadzono nad frontami II WŚ. Gracz wykonywał różne zadania. Od typowych walk „jeden na pięćdziesięciu”, po ciche zwiady za liniami wroga.

Z początkiem lutego na półkach sklepowych wylądował sequel, który opatrzono podtytułem Secret Missions of WWII.

Zaczynamy w atrakcyjnym menu, które zawiera całkiem sporo konfigurowalnych opcji. Głównym trybem gry jest kampania, zawierająca 18 misji. Wcielamy się w dowódcę elitarnej jednostki powietrznej. Naszym celem będzie walka z tajnymi inicjatywami hitlerowców. Rzecz jasna po to, by kolejny raz ocalić świat.

Na pierwszy rzut oka brzmi to całkiem intrygująco. Niektórzy z was widzą już zapewne misje nad Górami Sowimi, nazistowskie UFO i inne tego typu sekrety. Nic z tego, moi mili. To amerykańska produkcja. Wszystko wskazuje na to, iż autorzy Blazing uznali, iż poprzednia część była zbyt nudna i postanowili nieco ją podrasować. Niestety ogromnie z tym przedobrzyli.

Początek kampanii jest bardzo sympatyczny. Lądujemy w kabinie Spitfire’a. Narrator przedstawia nas jako weterana, który za chwilę weźmie udział w pokazach lotniczych. Aby zaliczyć ten swoisty samouczek, musimy przelecieć przez kilkanaście znaczków akrobacyjnych.

Gdy nam się to uda, zostaniemy rzuceni w wir powietrznego starcia. To rodzaj szkolenia bojowego i pierwszy zwiastun tego, co czeka nas w grze. Zadanie jest proste. Pokonać chmarę wrogów. Po zniszczeniu iluś tam maszyn ze swastykami, przejdziemy do właściwej części gry. Zupełnie jeszcze niczego nieświadomi, bo do tej pory było całkiem fajnie, dynamicznie i widowiskowo.

Owo wrażenie utrzymuje się i podczas pierwszej poważnej misji. Model gry wydaje się być zrównoważony, walki są widowiskowe, no i brak realistycznych ograniczeń zdecydowanie bardziej służy, niż wadzi.

Niestety zachwyt szybko ustępuje miejsca zawodowi. Ostre nurkowanie zaczyna się wraz z rozwojem „fabuły”. O ile sam wstęp można jeszcze przeżyć, o tyle kolejne komiksy (tak przedstawiana jest warstwa fabularna) pozbawiają wszelkich złudzeń, iż będziemy mieli do czynienia z czymś, co można nazwać poważnym. Fabuła jest niezwykle infantylna i skrajnie naiwna. Mimo iż nie była ona najmocniejszym punktem już w poprzedniej części, tym razem wymyka się wszelkiemu rozsądkowi. Można podarować jej wysoce „holliłudzkie” podejście do tematu (skrajnie źli, wyniośli i pyszałkowaci Niemcy i równie skrajnie dobrzy oraz dobrotliwi Alianci, szpiedzy z miękkim serduszkiem, zło, które niby jest, ale nikt go nie widział itd.), ale trudno wybaczyć niemalże całkowite oderwanie od realiów II wojny światowej.

Twórcy Blazing Angels 2 poszli na całość i stworzyli świat, który nokautuje stopniem fikcyjności. Przodują tu bossowie, z którymi będziemy musieli od czasu do czasu walczyć. Pierwszy jest sterowiec. Tuż przed atakiem dowiadujemy się, iż hitlerowcy zbudowali go na bazie... nie palącego się helu. No dobrze. Można to przeżyć, mimo iż hel był w tamtych czasach na wagę złota, a Niemcy długo i bezskutecznie prosili o niego Amerykanów. Można nawet przełknąć, że obwieszono go ciężkimi działkami, a na pokładzie (mimo absolutnego braku miejsca) znalazło się kilkadziesiąt myśliwców. Trudno jednak zaakceptować te fakty, gdy po skończonej walce oglądamy jak ten odporny na ogień sterowiec... spala się od środka, w sposób ogólnie uznany za charakterystyczny dla sterowców z wodorem. Rzecz jasna tylko po to, by gra mogła wyświetlić efektowną scenkę. A to tylko początek. Dalsze pomysły twórców jak żyw przypominają koncepcje z gry Evil Genius. Być może autorzy chcieli uczynić grę ciekawszą, ale grubo przesadzili i trudno uwierzyć, by prezentowane przez nich pomysły mogłyby kiedykolwiek zaistnieć. Jest to o tyle dziwne i zaskakujące, że wiele osób do dziś dyskutuje, jaką bronią dysponowali lub mogli dysponować hitlerowcy. Opcji, które jakkolwiek trąciłyby o rzeczywistość było multum. Niestety nie zyskały one przychylności projektantów gry.

Fantazja panów z Ubisoftu sięgnęła zresztą jeszcze dalej. W ramach rozbudowanego tuningu, udostępnili graczom możliwość pomalowania samolotu na wiele różnych sposobów oraz dodania jednego z wielu dostępnych emblematów. Wśród dostępnych „znaczków” jest i polska szachownica. O ile sama koncepcja tuningu jest bardzo udana i godna pochwały, o tyle jej zerowe znaczenie już nie. Malowanie samolotu nie znaczy w BA2 nic. Prowadzi to do tak groteskowych sytuacji, jak przelot „incognito” nad okupowanym Paryżem, Messerschmittem oblepionym... polskimi symbolami (sic).

Zastrzeżenia można mieć także do modelu gry. Rzecz jasna w Blazing Angels 2 nie ma co liczyć na jakkolwiek realistyczne odwzorowanie zachowania się maszyn czy efektów aerodynamicznych. Trudno tę produkcję za to winić, gdyż nie ukrywa ona swojego zręcznościowego charakteru. Powinno być tu tak, jak wcześniej lub jakkolwiek ciekawiej. Jest jednak inaczej. Twórcy postanowili pozbawić model gry wszelkich smaczków, które mogłyby trącać o realizm (można np. przelatywać przez korony drzew, nie trzeba się obawiać wybuchu z powodu przecieku paliwa itd.). Każdy, kto grał w poprzedniczkę, wie zapewne, iż już tam granica między skrajną zręcznościówką, a czymś odrobinę realnym była bardzo cienka. Tym razem nie jej w ogóle.

Dużym zawodem jest też nuda i wtórność. Mimo wielu różnych scenerii (Egipt, Moskwa, Chiny i inne), większość misji polega bądź na walce z kilkudziesięcioma wrogami jednocześnie, bądź na obronie kogoś przed próbującymi go zabić dywizjami, bądź wytrzymaniu naporu wroga. Ci, którzy grali w poprzednią część, doświadczą zapewne nieprzyjemnego deja vu. Większość zadań jest praktycznie taka sama, jak wcześniej. W odróżnieniu od poprzedniej edycji, brakuje tu jednak tego „czegoś”, co powoduje, iż siadamy do zręcznościówki, by cieszyć się tym, co ma nam do zaoferowania, bez dumania, czy to prawdziwe czy też udawane. W Blazing Angels 2 już po 2-3 misjach wiemy, w którym momencie przyjdzie nam walczyć z dziesiątkami wrogów, w którym kogoś bronić, a w którym robić coś na czas. Zabrakło elementu zaskoczenia, który był istotną cechą poprzednika. Wtedy grało się, by zobaczyć, co będzie dalej. Teraz zaskakują tylko niezbyt mądre pomysły twórców, które przepleciono mozolnym wykonywaniem tych samych czynności. Wtórność towarzyszy też i trybowi multi. Niestety jest on wierną kopią tego, co gracze mieli okazję testować w poprzedniej części gry.

Sytuację pogarsza bardzo słaba SI przeciwników, którzy wręcz nalatują na nasz celownik, a także... system ulepszeń. Powinien być on dużym atutem BA2, ale niestety nie jest. Oprócz ulepszeń, które możemy kupić za zdobywane punkty prestiżu (jest ich ponad 30), odblokowywane są również ulepszenia fabularne. Jednym z nich są rakiety. Gdy zestawimy je chociażby z system naprowadzającym, większą wytrzymałością samolotu oraz większymi magazynkami, gra zrobi się banalnie prosta. Jak łatwo można się domyślić, jedyną przeciwwagą będzie tu zwiększenie liczby przeciwników, co tylko i wyłącznie zwiększa monotonię walk.

Kwestią dyskusyjną jest również oprawa audiowizualna. Sporym plusem jest to, iż Blazing Angels 2 działa płynnie nawet na wysokich detalach. Nieco gorzej jest jednak z samą wizualizacją. Wielu z was uzna zapewne, iż oprawa graficzna pozostawia sporo do życzenia (szczególnie przy lotach na niskiej wysokości). Mnie przypadła do gustu. Nie jest to może ultrarealizm, ale w mojej ocenie jest bardzo przyzwoicie i ciekawie. Szczególnie po zastosowaniu przeróżnych efektów graficznych, które znane są już z części poprzedniej. Mam tu na myśli przede wszystkim dynamiczne i bardzo efektowne operowanie bogatą paletą szarości. Do gustu nie przypadła mi z kolei sfera dźwiękowa. O muzyce lepiej nie wspominać, gdyż nadaje się wyłącznie do ściszenia. Rozczarowujące są też odgłosy uzbrojenia i silników. Karabiny i działka trajkocą zaledwie przyzwoicie, a silniki brzmią bardziej jak bzyki wydawane przez przelatujące muchy, niż mknące myśliwce, tudzież ciężkie bombowce.

Ogólny poziom produkcji trzyma też lokalizacja. Szlagierem jest tu słówko „Kowboju”, zamiast „Kowboj”. Ta drobna literówka występuje we wszystkich kwestiach Kowboja i często nadaje wypowiedziom groteskowy wydźwięk. Kwiatków jest zresztą sporo więcej. Najbardziej przeszkadzają te, które dotyczą niezbyt trafionego tonu wypowiedzi. Można lokalizatorom wybaczyć jedną czy dwie niefortunne translacje w menu. Można wybaczyć też tego kowboja, ale gdy w kółko czytamy pozbawione klimatu kwestie, które sprawiają wrażenie pisanych pod dobranockę dla przedszkolaków, o wiele lepszą opcją zaczyna wydawać się ich wyłączenie. Wspomnieć też należy o braku polskich napisów w komiksach. W wyniku tego niedopatrzenia, gracze nie znający angielskiego nie będą nawet wiedzieć, o co chodzi w tej grze.

Kupić, czy nie kupić? Zdecydowanie nie, jeśli opisane wyżej wady dyskwalifikują w waszym odczuciu tę produkcję. Pisząc tę recenzję i grając w tę grę, traktowałem ją jako zręcznościówkę. Nie oczekiwałem od niej niczego, co można by podpiąć pod symulator. Oczekiwałem jednak gry, która jakkolwiek rozwinie pomysły zastosowane w Blazing Angels 1. Niestety srogo się zawiodłem. Blazing Angels 2 to gra, która ma w sobie więcej z bajki, niż ze świata, który nas otacza. Nie mam tu na myśli jakiejkolwiek symulacji. Chodzi mi o zwykłą racjonalność. Prawdopodobnie autorzy myśleli, iż poprzez uproszczenie już prostego modelu gry, dodanie przesadzonych bossów, pomysłów rodem z gier fantasy oraz napakowanie produkcji tonami naciągnięć i setkami rzewnych kawałków, uczynią swą „latankę” miodniejszą i bardziej dynamiczną. Niestety przesadzili. Po prostu się nie udało. Już pierwsza część balansowała na wąskiej granicy, oddzielającej świat rzeczywisty od świata na wskroś fikcyjnego. Tym razem ostała się wyłącznie fikcja. Jej poziom jest na tyle wysoki, iż mimowolnie traktujemy wszystko, co dzieje wokół nas ze sporym przymrużeniem oka, co skutecznie zabija klimat. Blazing Angels 2 spodoba się tylko i wyłącznie graczom, którzy nie zwracają uwagi na realia, którym nie przeszkadza, iż kilkadziesiąt występujących w grze maszyn prowadzi się zupełnie tak samo i którzy wybaczą Ubisoftowi całkowite oderwanie od rzeczywistości. To tytuł tylko dla osób, które lubią „młócić” setki wrogów. Tak po prostu i bez większego sensu.

Marcin „jedik” Terelak

PLUSY:

  • rozbudowany system ulepszeń;
  • bogate opcje tuningu maszyn;
  • polskie szachownice.

MINUSY:

  • infantylna fabuła;
  • słaba lokalizacja;
  • zerowy klimat;
  • wieje nudą;
  • wyrobnicze i wtórne misje;
  • tylko dla dzieci lub fanów skrajnie bezsensownego strzelania;
  • mnóstwo powtórzeń względem poprzednika;
  • konieczność wciskania dwóch klawiszy dla przybliżenia.
Blazing Angels 2: Secret Missions of WWII - recenzja gry
Blazing Angels 2: Secret Missions of WWII - recenzja gry

Recenzja gry

Miało być klimatycznie i oryginalnie. Wyszło wtórnie i wyrobniczo. Najwyraźniej tajemnice II WŚ, o których do dziś szepce się w obawie przed potencjalną zemstą hitlerowców, były zbyt nudne. Zastąpiły je pomysły a`la Evil Genius.

Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y
Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y

Recenzja gry

Alone in the Dark to powrót nieco zapomnianej dziś marki, która 32 lata temu położyła fundamenty pod serie Resident Evil, Silent Hill i cały gatunek survival horrorów. I jest to powrót całkiem udany, przywołujący ducha oryginału we współczesnej formie.

Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności
Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności

Recenzja gry

Outcast: A New Beginning jest produkcją „bezpieczną”. Nie jest wybitny, ale też nie ma w nim nic, co by mnie odpychało. Problemy techniczne rzucają się jednak w oczy, a największą wadą tej gry okazuje się wysoka cena.