Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 17 stycznia 2007, 12:13

autor: Krzysztof Gonciarz

Wii Play - recenzja gry

Zakup drugiego kontrolera do Wii to konieczność – a ten zestaw minigierek osłodzić ma nam ów wydatek.

Recenzja powstała na bazie wersji Wii.

Wiiplay! Wiiplay! Nooo, nie dali Wiiplaya. Ha, a jednak dali, można wręcz powiedzieć, że prawie darmo. Wii Play to zestaw dziewięciu sympatycznych minigier, który otrzymujemy przy zakupie dodatkowego Wiilota. Niegłupi pomysł zważywszy, że najnowsze Nintendo jest przecież zabawką wybitnie wieloosobową i większość gier na nie – już wydanych oraz zapowiadanych – dość wyraźnie akcentuje konieczność namówienia do wspólnych wygłupów co najmniej jednego towarzysza. Jako że razem z konsolą otrzymaliśmy już Wii Sports, po dorzuceniu jeszcze niespełna 200 złotych mamy w sumie aż 14 dyscyplin, w których możemy udowodnić kolegom swoją wyższość. Ha, dziewczęta i chłopięta, a Sylwester już tak niedaleczko.

Menu główne – na pierwszym planie nasz ulubiony Mii.

Podobnie jak w przypadku Sports, tak i tutaj rolę bohaterów i zawodników przyjmują Miiludki. Niestety, multiplayer ograniczony jest do tylko dwóch graczy – a szkoda, bo przynajmniej część gier można było spokojnie rozszerzyć do czterech. Poszczególne zabawy są tak opracowane, by w przystępny i sprytny sposób zaznajamiały użytkowników z różnymi aspektami działania pilota. Dzięki Play nauczymy się nim skutecznie celować, machać, wykręcać i rzucać. No, może bez tego ostatniego, pamiętajcie o zabezpieczeniu (tasiemką, rzecz jasna). Za osiąganie satysfakcjonujących wyników przyznawane są nam medale, stanowiące zarazem jedyny czynnik wydłużający rozgrywkę z punktu widzenia graczy-samotników.

Shooting Range

Pierwsza gierka w dość klarowny sposób przypomina o klasycznych „pistolecikach”, które swą niszę w grach wideo wysiadują już od ponad dekady. Skierowując pilota w stronę telewizora (a dokładniej to Sensor Bara) operujemy niewielkim celowniczkiem, a wciskając przycisk B – strzelamy do przewijających się po ekranie baloników, kaczek, puszek i innych ustrojstw. Takie proste, a takie fajne. Zabawa jest tu co prawda nieco krótka (raptem kilka etapów), ale na tyle przy tym dobrze przemyślana, że aż chce się wracać na te 3-4 minutki relaksu. Mamy tu kilka możliwości zdobywania punktów bonusowych (liczba kolejnych trafień bez pudła, okazjonalnie wylatujące z chaszczy kaczory), przez co zbliżenie się do maksymalnej liczby punktów wymaga sporo treningu.

Na tym etapie niszczymy ufa porywające nasze miiludki.

Find Mii

Tutaj sprawa jest mniej oczywista. Najogólniej, Find Mii polega na wskazywaniu celowniczkiem Mii spełniającego pewne zadane na danym poziomie warunki: najszybciej idącego, jedynego „bez pary”, tego który jest avatarem danego gracza, itp. Do działania w tym wszystkim mobilizuje nas upływający czas, w którym musimy się zamknąć. Ot, taka szybka gierka na spostrzegawczość, pod względem zastosowania Wiilota nie różniąca się może od poprzedniej, ale wymagająca odrobiny myślenia.

Mii, które biorą udział w tutejszych konkurencjach, wzięte są z pamięci konsoli.

Table Tennis

Niby ping-pong, ale w dość dziwnym kształcie. Naszym zadaniem jest tylko i wyłącznie ustawianie paletki w miejscu, do którego zmierza piłka – nie mamy praktycznie żadnej kontroli nad rodzajem uderzenia. W trybie single-player celem tej gierki jest odbicie piłeczki stukrotnie, co jest z jednej strony wyzwaniem dość ambitnym, z drugiej raczej czerstwym pod względem designu. Wieje nudą, o wiele ciekawiej jest mierzyć się z kolegą, kiedy to automatycznie powraca się myślami do arcade’owych początków gier wideo. Heh, patetycznie to zabrzmiało.

Im lepiej nam idzie, tym więcej gapiów ustawi się dookoła stołu.

Pose Mii

No tutaj to wyraźnie jakiś programista sobie poszalał ze środkami odurzającymi.

Gra wykorzystuje 2 rodzaje ruchu pilota – tradycyjne już celowanie oraz wykręcanie go wokół własnej osi. Z pomocą tych narzędzi musimy rozbijać spadające z góry ekranu bańki mydlane, dopasowując naszego Mii do przedstawionych na nich „foremek” i wczepiając go w nie. Z każdym kolejnym poziomem sytuacja robi się coraz bardziej gorąca: baniek jest więcej, szybciej opadają w dół, poza tym same z siebie wykręcają się na boki, utrudniając celowanie. Emocje są tu zaiste nieprzeciętne, szaleńcze tempo daje się we znaki i zabawa momentami wręcz stresuje. Dobra rzecz.

Laser Hockey

Łatwo jest odgadnąć, że pod tym tytułem kryje się gra z grubsza znana u nas pod obrazoburczym tytułem Cymbergaj. Dwie paletki, piłeczka, zupełnie jakby już kiedyś była taka gra. Sztampowość nadrabiana tu jest jednak fajną oprawą audiowizualną (retro-futurystyczny klimat budzi drobne skojarzenia z Geometry Wars). Ogólnie jest wesoło. Punkty w singlu liczone są na zasadzie „liczba zdobytych bramek, pod warunkiem zwycięstwa”.

Takie gry będą miały rację bytu po wsze czasy.

Billiards

Bez wątpienia najbardziej ambitna gra z całego zestawu – tradycyjny bilardzik dla jednego bądź dwóch graczy. Bardzo fajnie zastosowane są tutaj atuty kontrolera, choć szkoda, że uderzenie rozbite zostało na 2 oddzielne fazy (najpierw celujemy, później uderzamy imitując pilotem ruch kija) – fajniej i bardziej realistyczniej by było, gdyby wszystko dokonywało się jednocześnie. Nad wyraz miłym akcentem jest świetnie zrealizowane tło muzyczne: narzucający swobodny groove bas, do którego w momencie wbicia bili dynamicznie dołącza się kilkusekundowa partia perkusji, a wszystko to przyrządzone na jazzowo, jami. Zabawa jest tutaj przednia, i to zarówno przy grze w pojedynkę jak i z kolegą. Kto by się spodziewał aż takiej gierki w tak prostym z założenia pakieciku.

Mii są wszędobylskie.

Fishing

Łowienie rybek z Play było jedną z pokazówek prezentowanych wybrańcom w trakcie tegorocznego Games Convention w Lipsku. Już wtedy wywarło na nas spore wrażenie. Gra we dwóch nie różni się tu co prawda zbytnio od singla (można sobie co najwyżej nieelegancko przeszkadzać), ale i tak rozgrywka jest fajnie przemyślana. Ruchami nadgarstka poruszamy haczykiem, natomiast obniżając i podwyższając ustawienie całego pilota/ręki regulujemy jego zanurzenie. Jak widać, efektownie wykorzystuje się tu trójwymiarowość całego systemu. A sama gra? No cóż, kładziemy rybce haczyk przed paszczą, czekamy aż kilka razy weń „puknie”, po czym w momencie brania zacinamy. Wciąga to dość zauważalnie, gdyż podobnie jak w przypadku strzelnicy istnieje tu kilka sposobów na koszenie punktów bonusowych – dzięki czemu jest się czego uczyć i co ćwiczyć. Poza tym ten uroczy cell-shading...

Jaki futurysta spodziewał się takich gier w XXI wieku?

Charge!

Ten niezobowiązujący symulator krowy to przedsmak tego, jak na Wii wyglądać będą wszelakiej maści wyścigi. Pilota trzymamy tu odwróconego o 90 stopni, skręcamy przechylając go w lewo i prawo, a prędkością sterujemy wykręcając nim wprzód bądź w tył. Sterowanie ma swój potencjał, choć samej gierce go raczej brakuje – traktować ją należy raczej tylko w celach poznawczych. Kierując krową przeskakujemy przez płotki (energicznie podrywając pilota do góry) i taranujemy strachy na wróble. Na tle innych produkcji w tym pakiecie zabawa na stosunkowo krótko.

Wyścigi krów – co na to Raving Rabbids?

Tanks!

Ostatnia minigra jest zarazem tą najbardziej „normalną”, w której rola pilota jest raczej drugoplanowa i sprawia wrażenie prędzej niepotrzebnego utrudnienia, niż interaktywnej atrakcji z polotem. Mimo to, zabawa nie jest tak do końca głupia. Sterujemy zabawkowym czołgiem, poruszając nim za pomocą krzyżaka (bądź analoga, jeśli podepniemy nunchuk), a celując pilotem. Na każdym etapie staje naprzeciwko nam kilka wrogich pojazdów, które musimy zniszczyć. I to w sumie tyle. Nie bez znaczenia jest także momentami rozbrajająca oprawa muzyczna (wojskowy werbel i flecik). Rozgrywka ma trochę za niskie tempo, wreszcie tryb dla dwóch graczy (coop) zdaje się wrzucony na siłę i nie bawi tak, jak pozostałe gierki.

Jest zabawnie, ale niezbyt grywalnie.

Kunic

Jako bonus do kontrolera, Wii Play jest znakomitym wyjściem naprzeciw potrzebom graczy. Nintendo doskonale wie, że droga do naszych serc wiedzie przez oswojenie nas z nowym systemem sterowania, a nie ma lepszego na to sposobu, niż zapewnienie nam treningu za pomocą prostych minigierek. I choć trudno dopatrywać się w tym tytule czegokolwiek więcej, warto zwrócić uwagę na jego replayability (o ile w ogóle to pojęcie można odnieść do tego typu produkcji) – widok płytki z Play jest bardzo kuszący i intensywnie zachęca do poświęcenia tego kwadransika dziennie na krótką przerwę od rzeczywistości w HD. A o zastosowaniu imprezowym nawet nie ma co mówić, bo to oczywiste, zręcznościówki forever.

Krzysztof „Lordareon” Gonciarz

PLUSY:

  • 9 różnorodnych gierek;
  • dobra prezentacja możliwości pilota;
  • prawie darmowy dodatek do kontrolera.

MINUSY:

  • przynajmniej jakieś dodatki do odblokowania by się przydały.
Wii Play - recenzja gry
Wii Play - recenzja gry

Recenzja gry

Zakup drugiego kontrolera do Wii to konieczność – a ten zestaw minigierek osłodzić ma nam ów wydatek.

Recenzja gry Rocksmith 2014 - pogromca Guitar Hero powraca
Recenzja gry Rocksmith 2014 - pogromca Guitar Hero powraca

Recenzja gry

Reklamy Rocksmitha 2014 głoszą, że jest to „najszybszy sposób nauki gry na gitarze”. Tym razem produkcja Ubisoftu jeszcze bardziej odchodzi od schematów znanych z Guitar Hero, kładąc większy nacisk na walory edukacyjne.

Recenzja gry Rocksmith - Guitar Hero bez plastiku
Recenzja gry Rocksmith - Guitar Hero bez plastiku

Recenzja gry

Potencjalnie przełomowa gra muzyczna Ubisoftu zadebiutowała w końcu na naszym rynku. W recenzji sprawdzamy, czy szarpanie za struny prawdziwej gitary dostarcza tyle samo frajdy co zabawa plastikowymi atrapami.