Ta gra pokazała mi, jak nie powinno się podrabiać Bloodborne

Po latach kopiowania serii Dark Souls deweloperzy niezależni biorą się za Bloodborne’a i Sekiro. I nie wychodzi im to najlepiej. Thymesia to gra do szybkiego zapomnienia.

Paweł Musiolik

Ta gra pokazała mi, jak nie powinno się podrabiać Bloodborne.
Ta gra pokazała mi, jak nie powinno się podrabiać Bloodborne.

Po tegorocznej premierze Elden Ringa chciałoby się napisać, że gatunek soulslike’ów został pozamiatany i nie ma sensu wypuszczać kolejnych gier, bo i tak żadna nie dorośnie do pięt produkcji FromSoftware. Byłaby to jednak gigantyczna przesada. Miejsca na nowe gry nie zabraknie, a kto wie – może któryś deweloper niezależny przyjdzie z pomysłem, który pchnie cały gatunek naprzód?

Stojąca za Thymesią ekipa OverBorder Studio postanowiła zainspirować się nie jedną, a dwiema produkcjami FromSoftware. Zapatrzenie się na Bloodborne’a jest oczywiste od pierwszych sekund materiałów promocyjnych. Więc gdzie zostało miejsce na Sekiro? W systemie walki, który prawdopodobnie jest najlepszym, co ma do zaoferowania Thymesia. Tytuł ten podchodzi przewrotnie do dość defensywnego stylu pojedynkowania się w soulslike’ach. Rozgrywka wymusza agresję względem przeciwników, zachęcając do ich ciągłego atakowania (brak paska wytrzymałości, spore okienko po wykonaniu uników i parowanie, którym możemy wybić każdego wroga z rytmu, co działa też w drugą stronę).

Każdy nieprzyjaciel ma dwa paski zdrowia – biały i zielony. Wykonując zwykłe ataki, zmniejszamy ten pierwszy – i tak długo, jak przeciwnik dysponuje tym drugim, główne zdrowie będzie się odnawiało do wybranego poziomu. Dlatego musimy korzystać z tzw. „szponów”, które nie tylko pozwalają na szybsze zabicie wroga, ale także na zdobycie dzierżonej przez niego broni. Działa to w ten sposób, że poza głównym ostrzem możemy korzystać z tzw. „broni plagi”, którą rozwijamy za pomocą odłamków zebranych z pokonanych nieprzyjaciół. Sprawia to, w połączeniu z dodatkowymi umiejętnościami, odblokowywanymi za punkty po wbiciu nowego poziomu, że gra stopniowo pokazuje pazur i oferuje wiele możliwości walki.

Niestety, na tym kończy się unikatowość Thymesii. Design postaci i lokacji z kilometra woła, że stanowi ona nieudolną kalkę Bloodborne’a. Sam fakt inspirowania się tak kultową produkcją nie jest niczym złym, problem leży gdzie indziej – w braku oryginalności. Gra nie stara się nawet, by zapisać się w naszej pamięci czymkolwiek. Niezależnie od tego, czy spojrzymy na Bloodborne’a, serię Dark Souls, czy Elden Ringa, z marszu jesteśmy w stanie przywołać dowolną lokację i wskazać, dlaczego akurat ona siedzi nam w głowie. W przypadku tej produkcji tego nie ma i krótko po jej ukończeniu jedyną myślą, jaka mnie nawiedzała, była rozkmina na temat tego, jak nieudolnie można kopiować inne gry. Całość zlewa się w jednolitą masę, niespecjalne wartą omówienia.

Podobnie zresztą ma się sprawa z warstwą fabularną i kreacją postaci. Nie mówię tu o głównym bohaterze, gdyż ten zazwyczaj jest w tym gatunku bezimienny i stanowi tło do całości. Corvus, bo takie imię nosi protagonista, to agent, który na samym początku traci pamięć i musi sięgać do wspomnień, odkopując zapomniane wątki, pozwalające rozwijać fabułę. Oponenci wydają się kompletnie bez wyrazu, ich motywy są nieistniejące, a design to znowu zrzynka z innych gier – już na dzień dobry wita nas „to-wcale-nie-jest-Artorias”, a potem nie bywa lepiej.

Jeśli zerknęliście najpierw na ocenę, a później przeczytaliście tekst, możecie popaść w lekką konsternację. Już wyjaśniam, dlaczego mimo wszystko aż 6/10. Obiektywnie patrząc, Thymesia jest poprawnie zrobioną grą. Technicznie okazuje się w porządku, a wizualnie nie straszy. System walki stara się ciągnąć całość, jednak to nie wystarczy, by skierować uwagę masowego gracza akurat na tę produkcję. To niczym niewyróżniająca się poprawność. Gra dla ludzi, którzy zjedli zęby na gatunku, mają kilka/kilkanaście godzin wolnego czasu i uparcie chcą sprawdzić każdą nowość w świecie soulslike’ów.

  1. Więcej o grze Thymesia

Moja opinia o grze Thymesia

PLUSY:

  1. dynamiczna walka premiująca agresywny styl;
  2. sensowne możliwości rozwoju i prostota zerowania buildu;
  3. niezła optymalizacja.

MINUSY:

  1. przezroczysty design lokacji;
  2. fabularna słabizna;
  3. nie oferuje niczego, co sprawi, że ją zapamiętamy;
  4. dla sprawnego gracza – maksymalnie kilka godzin zabawy.

OCENA KOŃCOWA: 6/10

Thymesia

Thymesia

PC PlayStation Xbox Nintendo
po premierze

Data wydania: 18 sierpnia 2022

Informacje o Grze
6.6

Gracze

8.4

Steam

OCEŃ
Oceny
Podobało się?

13

Paweł Musiolik

Autor: Paweł Musiolik

Pisać o grach zaczynał na łamach serwisu SquareZone. Później pisał i szefował na nieistniejącym PSSite.com, zaś aktualnie prowadzi swojego bloga o grach. Nie napisał jeszcze tekstu, z którego byłby w 100% zadowolony. Przygodę z grami zaczął w wieku 3 lat, gdy udało mu się namówić ojca na kupno komputera C64. Rozbudzona przez Flimbo's Quest miłość do elektronicznej rozrywki rozkwitła podczas pierwszych przygód z Heroes of Might & Magic, osiągając apogeum po zakupie pierwszego PlayStation. Wraz z rosnącym wiekiem zaliczał kolejne kontakty z konsolami przenośnymi Nintendo, wrócił też na łono PC jako dodatkowej platformy do grania. Kolekcjonuje gry, jest fanem emulacji.

Kalendarz Wiadomości

Nie
Pon
Wto
Śro
Czw
Pią
Sob

GRYOnline.pl:

Facebook GRYOnline.pl Instagram GRYOnline.pl X GRYOnline.pl Discord GRYOnline.pl TikTok GRYOnline.pl Podcast GRYOnline.pl WhatsApp GRYOnline.pl LinkedIn GRYOnline.pl Forum GRYOnline.pl

tvgry.pl:

YouTube tvgry.pl TikTok tvgry.pl Instagram tvgry.pl Discord tvgry.pl Facebook tvgry.pl