Za jednym z najlepszych filmów wojennych kryje się sporo gorzkich faktów

30. rocznica bitwy o Mogadiszu to dobry moment, by wrócić do świetnego filmu Ridleya Scotta – Helikoptera w ogniu. Jak dużo prawdy o tych wydarzeniach trzeba było poświęcić na rzecz amerykańskiej propagandy, by stworzyć realistyczne sceny batalistyczne?

nasze opinie
Dariusz "DM" Matusiak 3 października 2023
17
Źrodło fot. Helikopter w ogniu, reż. Ridley Scott, Columbia Pictures 2001
i

Helikopter w ogniu Ridleya Scotta uznawany jest za jeden z najlepszych filmów wojennych w historii. Bazując na prawdziwych wydarzeniach, które miały miejsce w Somalii w 1993 roku, bardzo dokładnie i z całą brutalnością przedstawia realia prowadzenia współczesnych działań zbrojnych na terenie dużego miasta. Czy jednak równie wiernie opowiada historię amerykańskiej operacji Gothic Serpent, nazywanej później „bitwą o Mogadiszu”?

Okazuje się, że nie do końca. Film Scotta oczywiście pełny jest typowo hollywoodzkich zabiegów i przeinaczeń, by bardziej wyeksponować wybrane gwiazdy na ekranie. Oprócz tego warto jednak mieć świadomość, że sporo w nim typowej, wojennej propagandy, a na reżyserze ponoć w pewnym sensie wymuszono małym szantażem duże zmiany w scenariuszu. Pierwotnie bowiem miał on kwestionować obecność amerykańskich wojsk w Somalii i stawiać niewygodne pytania odnośnie do wydarzeń, które okazały się największą bitwą armii USA od czasów wojny w Wietnamie i pochłonęły życie ponad 20 żołnierzy.

Siłą przetargową Pentagonu było wypożyczenie do zdjęć tytułowych śmigłowców Black Hawk. Bez nich Ridley Scott byłby skazany na użycie przemalowanych na czarno, starych maszyn typu Huey, które kojarzą się głównie z wojną w Wietnamie. Z ekranu od razu biłby spory dysonans i brak autentyczności, nawet dla typowego laika w temacie lotnictwa. Scott zgodził się więc zmienić scenariusz, by dostać śmigłowce.

Małe zmiany w przebiegu bitwy, jakich dokonano w filmie, da się jednak łatwo wybaczyć. Dzieło Scotta ma dużo większe grzechy – luźno podchodzi o kwestii kulturowych Somalii, kompletne pomija rolę żołnierzy innych państw oraz – przede wszystkim – nie informuje o wcześniejszych wydarzeniach, które w ogóle doprowadziły do wybuchu tak wielkiej fali nienawiści do amerykańskich wojsk.

Helikopter – symbol nękania zwykłych ludzi

Film wprowadza widza w ówczesną sytuację polityczną lakonicznymi tekstami na początku. Kompletnie pomija całą spiralę przemocy, jaka nakręcała się od kilku miesięcy. Wspomina o masakrze grupy żołnierzy z Pakistanu, ale nie mówi o zemście za to, czyli ataku Amerykanów na budynek, w którym zebrali się przedstawiciele najważniejszych klanów i szanowanych osobistości Somalii, by przedyskutować projekt odbudowy kraju przez ONZ. W ataku śmigłowców miało zginąć ponad 70 somalijskich polityków i członków klanów. To był punkt zwrotny, od którego cały naród Somalijczyków zaczął otwarcie nienawidzić Amerykanów, przybyłych tam początkowo po to, by pilnować dostaw żywności dla głodującego kraju.

Za jednym z najlepszych filmów wojennych kryje się sporo gorzkich faktów - ilustracja #1
Helikopter w ogniu, reż. Ridley Scott, Columbia Pictures 2001

I ta nienawiść tylko się pogłębiała, gdy na miejsce przybyły oddziały Rangersów i Delty Force, z zadaniem wyeliminowania najbardziej agresywnego klanu – Habar Gidir. Świetnie wyszkoleni piloci black hawków, którzy wozili komandosów na różne pomniejsze misje, z nudów i dla zabawy nękali ludność Mogadiszu. Nurkowali śmigłowcami nisko nad miastem tak, by podmuch z potężnego wirnika wywoływał piekło na ulicach. Liche stragany i towar z nich fruwały wszędzie po takich przelotach, luźne szaty kobiet były zrywane z ciał, wiadomo też o przypadku, kiedy podmuch wyrwał z rąk matki niemowlę. Wszystko to robiono, by jakoś zabić nudę i zapewnić „atrakcje” żołnierzom spędzającym większość czasu w bazie.

To właśnie dlatego klanowi Habar Gidir tak bardzo zależało nie tyle na zaatakowaniu żołnierzy, ale na zestrzeleniu śmigłowca. Dla Somalijczyków miało to znaczenie symboliczne.

Wyróżniony Josh Hartnett

W wydarzeniach dotyczących samej bitwy chyba największe zmiany dotyczą postaci sierżanta Eversmanna, w którego wcielił się Josh Hartnett. W filmie popularny aktor jest jedną z głównych postaci. Walczy bohatersko przez cały czas na ulicach miasta, wspiera na duchu rannych towarzyszy, aż do kulminacyjnego momentu, kiedy to otwarcie ryzykuje życiem wśród gradu kul, by oznaczyć cele dla atakujących śmigłowców Little Bird. W rzeczywistości nic takiego nie miało miejsca.

Za jednym z najlepszych filmów wojennych kryje się sporo gorzkich faktów - ilustracja #2
Helikopter w ogniu, reż. Ridley Scott, Columbia Pictures 2001

Krótko po zestrzeleniu pierwszego śmigłowca Eversmann dotarł do konwoju podpułkownika McKnighta, zagranego przez nieodżałowanego Toma Sizemore’a. Jego oddział spędził praktycznie całą bitwę, błądząc pojazdami, a sam Eversmann nic nie widział, leżąc na plecach wśród wielu rannych. Gdy samochody dotarły wieczorem na lotnisko, by się przegrupować, sierżant wysiadł cały przesiąknięty nieswoją krwią, co spowodowało falę nieporozumień z medykami. Resztę walk spędził, ochraniając teren przegrupowania.

Trzeci snajper Delty Force

Za jednym z najlepszych filmów wojennych kryje się sporo gorzkich faktów - ilustracja #3
Helikopter w ogniu, reż. Ridley Scott, Columbia Pictures 2001

Obraz Scotta za to dość dokładnie pokazuje niesłychane poświęcenie dwóch snajperów Delty: Shugharta i Gordona, którzy – bez względu na beznadziejną sytuację – ochotniczo zgodzili się osłaniać Duranta, czyli pilota drugiego zestrzelonego black hawka. W ich roli zobaczyliśmy mniej znanego Johnny’ego Stronga i słynnego Jaimego Lannistera z Gry o tron – Nikolaja Costera-Waldau. Ale reżyser pominął tu zupełnie fakt, że snajperów było w sumie trzech. Hallings – bo tak się nazywał trzeci członek Delty – trochę wcześniej zastąpił rannego strzelca karabinu minigun w śmigłowcu i tym samym uniknął samobójczej misji na ziemi. W filmie nie zobaczymy też, że pilot rozpaczliwie starał się pomóc snajperom na ziemi, wykonując wspomniany wcześniej manewr przepędzania tłumu podmuchem wirnika. Robił tak, aż maszyna została poważnie trafiona, a Hallingsowi urwało nogę. Jakimś cudem dymiący black hawk zdołał dolecieć na bezpieczny teren i awaryjnie wylądować.

Historia zapomina o przestępcach

Niecodzienna historia związana jest z postacią zagraną przez Ewana McGregora. W Helikopterze w ogniu zagrał on Grimesa – młodego Rangera z wielką pasją do parzenia kawy. Ale na liście uczestników bitwy próżno szukać żołnierza o nazwisku Grimes. W szeregach formacji rzeczywiście był kawiarz amator, tyle że nazywał się Stebbins. Zanim jednak doszło do rozpoczęcia prac na planie, Stebbinsa skazano na 30 lat więzienia za przestępstwo pedofilii. Pentagon był tu szczególnie stanowczy, by nie honorować w żadnym przypadku nazwiska człowieka, który ostatecznie dla armii okazał się powodem do wstydu.

Lepszy superbohater niż Hulk

Niewątpliwie najbardziej charyzmatycznym bohaterem całego filmu jest odgrywana przez Erica Banę superbohaterska wręcz postać komandosa Delty Force – „Hoota”. Przez długi czas domniemywano, że „Hoot” wzorowany był na kilku autentycznych postaciach – komandosach Delty i Navy Seals, ale ostatecznie okazało się, że w bitwie rzeczywiście brał udział starszy sierżant Delty – Norm Hooten. Wydarzenia, w których obserwujemy Banę w filmie, tak naprawdę składają się z zadań kilku różnych operatorów tych dwóch doborowych formacji. „Hoot” w rzeczywistości nie był, a nawet nie mógł być aż takim indywidualistą, jak w filmie. Wszystkie misje wykonywał razem ze swoją drużyną, w żadnym razie nie działał samodzielnie. Nie zgłosił się na ochotnika do powrotu do bazy z kolumną pojazdów Strueckera, tylko spędził bitwę, walcząc blisko Rangersów i ich kapitana Michaela Steele’a, zagranego przez Jasona Isaacsa – pamiętnego Lucjusza Malfoya.

Wstydliwa pomyłka

Z wersji kinowej filmu wycięto kontrowersyjną i wierną faktycznym wydarzeniom scenę „friendly fire”, kiedy to młodzi Rangersi na samym początku misji otwierają przez pomyłkę ogień do komandosów Delty. Szczęśliwie nikt wtedy nie zginął. Film za to dość dobrze pokazuje stosunki, jakie panowały w bazie pomiędzy tymi dwiema formacjami. Rangersi byli absolutnie zachwyceni komandosami z elitarnej Delty Force i starali się naśladować ich zwyczaje, co często oznaczało łamanie wojskowego regulaminu. Z drugiej strony było kompletnie na odwrót. Doświadczeni operatorzy nie znosili młodych żołnierzy, zbyt narwanych i nieprzewidywalnych w boju, i ostatecznie ich przeczucia się sprawdziły. Scenę „friedly fire” można zobaczyć w reżyserskiej wersji filmu, którą w Polsce wydano na płycie DVD.

Film oparty na (niektórych) faktach

Cały film ogólnie przeplata dokładne do najmniejszego szczegółu, zgodne z rzeczywistością momenty, zwłaszcza w scenach gore, z tymi przeinaczonymi lub pomija niektóre istotne sekwencje w ogóle, jak choćby fakt wysłania zaopatrzenia żołnierzom spędzającym noc w opuszczonym budynku w mieście. Wiszący raptem paręnaście sekund kolejny black hawk został wtedy mocno ostrzelany.

Za jednym z najlepszych filmów wojennych kryje się sporo gorzkich faktów - ilustracja #4
Helikopter w ogniu, reż. Ridley Scott, Columbia Pictures 2001

Najwięcej krytyki dostało się reżyserowi za lekceważące podejście do kwestii samej Somalii. Wytykano mu dehumanizację tego narodu, pokazanego jako bezmyślny tłum opanowany chęcią zabijania, zarzucano brak przedstawienia ich punktu widzenia. Żaden z zatrudnionych afrykańskich aktorów nie był rodowitym Somalijczykiem i nie potrafił oddać ani różnic kulturowych, ani nawet języka, którym posługuje się ludność Mogadiszu. Błędy i tkwienie w stereotypach wskazywał sam klanowy lider Osman Ali Atto, którego pojmanie pokazują pierwsze sceny w filmie. A oprócz tego Ridley Scott podpadł też władzom Malezji i Pakistanu za ogromne spłycenie roli żołnierzy z sił międzynarodowych w końcowej fazie operacji.

Czy więc Helikopter w ogniu byłby lepszym filmem wojennym, gdyby Ridley Scott mógł go zrobić według swoich pierwotnych założeń? Bez nakazów z Pentagonu? Tego nie dowiemy się nigdy. W każdym razie to nadal kawał dobrego kina wojennego, a my powinniśmy być świadomi, że każdy obraz traktujący o nie tak dawnych akcjach zbrojnych należy odbierać z pewnym dystansem i brać poprawkę na to, kto jest autorem, a także uważać na wszelkie hasła w stylu: „oparte na faktach”.

Dariusz "DM" Matusiak

Dariusz "DM" Matusiak

Absolwent Wydziału Nauk Społecznych i Dziennikarstwa. Pisanie o grach rozpoczął w 2013 roku od swojego bloga na gameplay.pl, skąd szybko trafił do działu Recenzji i Publicystki GRYOnline.pl. Czasem pisze też o filmach i technologii. Gracz od czasów świetności Amigi. Od zawsze fan wyścigów, realistycznych symulatorów i strzelanin militarnych oraz gier z wciągającą fabułą lub wyjątkowym stylem artystycznym. W wolnych chwilach uczy latać w symulatorach nowoczesnych myśliwców bojowych na prowadzonej przez siebie stronie Szkoła Latania. Poza tym wielki miłośnik urządzania swojego stanowiska w stylu „minimal desk setup”, sprzętowych nowinek i kotów.

Gdzie obejrzeć The Ministry of Ungentlemanly Warfare? Czy film z Henrym Cavillem będzie w polskich kinach?

Gdzie obejrzeć The Ministry of Ungentlemanly Warfare? Czy film z Henrym Cavillem będzie w polskich kinach?

Reniferek to nowy hit Netflixa. Thriller psychologiczny o stalkerce ma 100% pozytywnych recenzji na Rotten Tomatoes i opowiada wstrząsającą historię

Reniferek to nowy hit Netflixa. Thriller psychologiczny o stalkerce ma 100% pozytywnych recenzji na Rotten Tomatoes i opowiada wstrząsającą historię

Kiedy i gdzie Civil War trafi do streamingu?

Kiedy i gdzie Civil War trafi do streamingu?

Najlepsze komedie 2024, nasze top 10

Najlepsze komedie 2024, nasze top 10

Sand Land - recenzja filmu. Anime twórcy Dragon Balla przypomniało mi o dzieciństwie

Sand Land - recenzja filmu. Anime twórcy Dragon Balla przypomniało mi o dzieciństwie