Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Gramy dalej 21 września 2020, 16:16

Wspominamy TES Oblivion – kiedyś zabijał pecety, dziś popada w zapomnienie - Strona 2

Morrowinda wspominamy ciepło. Skyrima wspominać nie musimy, bo wciąż w niego gramy. A jak ma się sprawa z Oblivionem? The Elder Scrolls IV sprawia wrażenie zapomnianego – mimo że zasłużonego – ogniwa w ewolucji serii Bethesdy. Skąd taki stan rzeczy?

Protoplasta nowoczesnych Assassin’s Creedów (?!)

No dobrze – powie ktoś, pokonując znużenie – a czy możemy pomówić o czymkolwiek innym niż technologia w Oblivionie? Jasne. Chociażby o gameplayu. The Elder Scrolls IV to jedna z tych pozycji, od których rozpoczął się proces przyciągania do siebie takich gatunków jak RPG i gry akcji – ten sam proces, w wyniku którego dekadę później Wiedźmin 3 sprowokował Ubisoft do przekształcenia serii Assassin’s Creed w coś na kształt „rolpleja”.

Choć jest starszy zaledwie o cztery lata, Morrowind był postrzegany zupełnie inaczej. Jego oczywiste niedoskonałości i półśrodki w mechanice – np. prymitywny system walki czy bardzo, hmm, oszczędne animacje – kwitowało się wzruszeniem ramion. To przecież RPG, mawiano, tu liczą się inne rzeczy. Lecz u progu XXI wieku – zupełnie inaczej niż dzisiaj – cztery lata przypominały raczej cztery ery. I cztery ery później filozofia tworzenia gry fabularnej była już zupełnie inna.

Czując potrzebę wypełnienia dziejowej misji, Bethesda postanowiła zaprojektować rozgrywkę bez wymówek. Pierwszy przykład z brzegu – walka na broń białą, która z szerszym wachlarzem ataków i aktywnym blokowaniem ciosów zbliżyła się do tego, co znamy z pierwszoosobowych slasherów. Ba, pojawiły się nawet przewroty. Wyobraźnię graczy szczególnie rozpalały doniesienia o wyniesionej na zupełnie nowy poziom mechanice skradania się – do jej opracowania zwerbowano jednego z projektantów serii Thief. Oczywiście dziś cały ten kram trąci myszką. Wtedy jednak ziemia drżała od opadających szczęk – nie dowierzano, że to wszystko jest możliwe w wielkim RPG z otwartym światem.

A właśnie – był jeszcze świat. Tętno raptownie przyspieszało na myśl o mapie, która będzie nie dość, że gigantyczna, to jeszcze taka piękna. Te miasta, zamieszkane przez prawdziwie żyjących NPC! Te lasy, gęste jak nigdy przedtem! Te lochy, bardziej rozległe niż kiedyś i najeżone ruchomymi pułapkami! Te domy, które będzie można kupić i własnoręcznie umeblować! W tamtym czasie klimat schodził jakoś na dalszy plan, pierwsze skrzypce grała grafika... I dlatego Oblivion tak źle znosi upływ czasu.

Przełomem po Morrowindzie jawiła się też obietnica udźwiękowienia wszystkich linii dialogowych w grze. Ambicje Bethesdy potwierdzało wciągnięcie na listę płac takich nazwisk jak Sean Bean i Patrick Stewart (na „zdjęciu”). - The Elder Scrolls, które popada w zapomnienie – wspominamy Obliviona - dokument - 2020-09-21
Przełomem po Morrowindzie jawiła się też obietnica udźwiękowienia wszystkich linii dialogowych w grze. Ambicje Bethesdy potwierdzało wciągnięcie na listę płac takich nazwisk jak Sean Bean i Patrick Stewart (na „zdjęciu”).

Cztery nieszczęścia czwartego TES-a

Co mamy dziś przed oczami, gdy wspominamy The Elder Scrolls IV? Zbroję dla konia. Nienaturalnie błyszczący kropierz na nienaturalnie wypolerowanym grzbiecie rumaka, który stoi na nienaturalnie soczystej trawie, przed stajnią wzniesioną z nienaturalnie lśniącego kamienia. Tak, Cyrodiil przedstawiało sobą bardzo czyste fantasy. A do tego dobrze odżywione.

Przypomnijcie sobie Dunmerów w Morrowindzie – ponurych, chrapliwych, obdarzonych przez naturę wklęsłymi i kanciastymi twarzami. A teraz tę samą rasę w Oblivionie – pucołowate i uśmiechnięte buzie, z których dobywał się podejrzanie ciepły głos (chyba ten sam dla wszystkich mrocznych elfów w całej krainie). U Argonian i Khajiitów nastąpiła z kolei przyspieszona ewolucja i przedstawiciele tych ras dorobili się wyprostowanych sylwetek – stracili wiele ze swojego zwierzęcego charakteru, którym wyróżniali się na Vvardenfell. Dobrze, że ocalili chociaż ogony.

A samo Cyrodiil? Jaka panowała tu atmosfera? Trudno ją scharakteryzować... bo nie była zbyt charakterystyczna. Ot, magiczne średniowiecze z chromowanymi zbrojami, goblinami, trollami i bandytami, którzy zza co drugiego krzaka wołają: „Złoto oddaj mi, luby, jeśli nie chcesz swojej zguby!”. Ot, fantastyczna sztampa, którą barwią tylko właściwe Tamriel akcenty wetknięte tu i tam (np. Daedry). Nie dziwota, że dziś rzewniej wspominamy niegościnne i pełne dziwactw, ale przy tym bardziej zróżnicowane Vvardenfell – albo i nawet „wikińską” prowincję Skyrim.

Trollu, już nie jesteś taki piękny. - The Elder Scrolls, które popada w zapomnienie – wspominamy Obliviona - dokument - 2020-09-21
Trollu, już nie jesteś taki piękny.

Również inne aspekty nie pomagają Oblivionowi być ciepło wspominanym. Wielu osobom źle się on kojarzy przez wspomnianą zbroję dla konia – stał się symbolem nowego modelu dystrybucji dodatków, tj. pakiecików o nieciekawej zawartości do pobrania (DLC), które miały zająć miejsce tradycyjnych pudełkowych rozszerzeń z prawdziwego zdarzenia. The Elder Scrolls IV bardzo szybko przychodzi też na myśl, gdy wymienia się przykłady źle zastosowanego skalowania poziomów w rozgrywce. Kto dobił do około 20. levelu i zaczął spotykać leśnych rzezimieszków odzianych w drogocenne mithrilowe bądź szklane pancerze, ten wie, o czym mówię.

Oczywiście za naprawianie mechanicznych i technicznych mankamentów Obliviona błyskawicznie zabrali się fani. I jest to główny powód – nawet istotniejszy niż maksymalne noty wystawione przez recenzentów – dla którego wciąż pamiętamy o tej grze. Nie wszyscy moderzy przerzucili się na Skyrima i nadal można cieszyć się wypuszczanymi regularnie nowymi przedmiotami, lokacjami czy całymi kampaniami w The Elder Scrolls IV. Graficznych odświeżeń też nie brakuje. Wśród tych ostatnich na szczególne wyróżnienie zasługuje powstający wciąż projekt Skyblivion, który rekonstruuje Obliviona na silniku Skyrima.

Zapomniany – niezapomniany

Jak można by podsumować ten wywód... Jakieś dwa lata temu próbowałem wrócić do Obliviona, by zapoznać się wreszcie z dodatkiem Shivering Isles (powiedzmy, że jestem fanem lorda Sheogoratha). Niestety, spóźniłem się o co najmniej pół dekady. Może sprawę dałoby się uratować, gdybym przypudrował grę dwiema garściami modów, zwłaszcza graficznych... Ale nie chciało mi się. Pokiwałem z uznaniem głową nad pomysłowością ludzi, którzy zaprojektowali Drżące Wyspy, a potem zamknąłem program – i już do niego nie wróciłem.

Niemniej The Elder Scrolls IV nadal spoczywa na dysku mojego komputera. Od 2006 roku maszyny mi się zmieniały i dane migrowały z jednego „twardziela” na drugi, a Oblivion jakoś zawsze znajdował się wśród nich. I myślę, że tak już zostanie. Na palcach jednej ręki wyliczam gry, w których być może spędziłem więcej czasu niż w tej – z naciskiem na „być może”. Nawet jeśli przez większą część tych setek godzin nie robiłem nic mądrego – jak to zwykle bywa za młodu – pozostał mi z tamtego okresu silny sentyment do Obliviona. I podejrzewam, że nie opuści mnie on aż do grobowej deski.

TWOIM ZDANIEM

Zdarza Ci się jeszcze grać w Skyrima?

Tak
80,4%
Nie
19,6%
Zobacz inne ankiety