Ponad trzy lata musialo minac, aby nadszedl dzien, kiedy w koncu zagralem w Medal of Honor. Wiele slyszalem, a jeszcze wiecej czytalem na temat tej gry, ze krotka, ze nudna, ze ma slabe dialogi, ze przewidywalna i ze muzyka nie taka, jaka powinna byc. Bazujac na takich informacjach, ciezko bylo zdecydowac sie na zakup, jednak dzieki akcji The Humble Origin Bundle udalo mi sie pozyskac ten tytul za smieszne pieniadze. Nie bede sie rozwodzil nad tym, czy w tym przypadku cena byla adekwatna do zwaratosci, skupie sie jedynie na moich odczuciach, jakie towarzyszyly mi podczas gry.
Realiow wojny ukazanej w grze nie znam za dobrze, gdyz wiem tyle, co mialem okazje zobaczyc w telewizji. Nie wiem takze, jak funkcjonuje armia amerykanska. Mimo to opowiedziana historia, ukazana z perspektywy kilku zolnierzy, wydala mi sie bardzo sugestywna. Cala ta otoczka militarna sprawila, ze przez krotka chwile poczulem sie jak American Bad Ass, ktorego omijaja afganskie i czeczenskie kule, a wybuchy rakiet z RPG powoduja jedynie usmiech na jego twarzy. Wiem, wiem... troche koloryzuje, ale sama gra tez pewnie troszke przekoloryzowana jest. A moze to mialo byc na modle wspolczesnych hollywoodzkich filmow wojennych? Nieistotne... Wazne, ze zostalo to podane w taki sposob, ze przez 5 godzin faktycznej rozgrywki, delektowalem sie kazda uplywajaca minuta, spedzona na osniezonych wzgorzach gdzies na afganskim zadupiu.
Gra bardzo mocno zagrala na moich nerwach i odczuciach. Ostatni raz unikalem kul, odchylajac glowe na boki, podczas gry w Half-Life 2. Kurcze... naprawde wczulem sie w role. I co gorsza bardzo mi sie spodobalo. Oslanianie kolegow z oddzialu podczas wymiany ognia z wrogiem, ostrzal z flanki, zachodzenie niczego nieswiadomych czeczenow od tylu, to wszystko sprawialo sporo frajdy. Jestem swiadomy, ze to tylko skrypty i gdybym zagral ponownie, gra niczym by mnie juz nie zaskoczyla, ale ten pierwszy raz okazal sie byc fenomenalnym. Momenty, w ktorych zaczynalo brakowac amunicji, wrogow przybywalo, a w tle zaczynala cichutko przygrywac melodia, oznajmiajaca, ze juz za chwile, za moment, ktos z oddzialu dostanie kulke, lapaly mnie za serducho. Chowalem sie kurczowo za kawalkami murow, ktore rozsypywaly sie w drobny mak pod sila ostrzalu. Biegalem od jednego kompana do drugiego, proszac o odrobine amunicji, gdyz taki zoltodziob jak ja, strzelal czasem na oslep. I gdy juz sytuacja robila sie naprawde beznadziejna, wtedy pojawialo sie wsparcie z powietrza i cala ta terrorystyczna zakala swiata znikala z powierzchni ziemi. Droga do kolejnego punktu docelowego stawala sie na krotka chwile bezpieczna. Ja z ulga lapalem oddech i czulem, jak moje serce zaczyna powoli bic swoim rytmem.
Bardzo spodobal mi sie motyw z przeskakiwaniem do innych oddzialow i kierowanie innym zolnierzem. Dalo sie odczuc, ze w calym konflikcie bierze udzial armia amerykanska, a nie jeden bezplciowy zolnierzyk. Filmowy patos wylewal sie z monitora hektolitrami, szczegolnie gdy ogladalem wymiane zdan w sztabie dowodzenia. To mialo swoj klimat. Taki... proamerykanski. Podczas starc z wrogiem dobrze wiedzialem, ze jesli znajde sie w opalach, zaraz bede mogl wplynac na zaistniala sytuacje z zupelnie innej perspektywy i sprobowac wyciagnac kompanow z tarapatow. Powiedzenie "jeden za wszystkich, wszyscy za jednego" zostalo w grze rewelacyjne oddane. Podczas jednej z akcji, gdy zostal zestrzelony smiglowiec, ktorym lecialem, a w wyniku czego zginelo trzech zolnierzy, poczulem sie jakbym stracil kolegow... takich komputerowych. Mimo iz nawet nie wiedzialem, jak brzmialy ich imiona. W chwili gdy tracilem kontrole nad Krolikiem, czulem w kosciach, ze nie skonczy sie to dobrze. Proba odbicia jego i Matki na wzgorzu mocno wryla mi sie w psychike. Nie wedziec dlaczego wlasnie z tym zolnierzem najbardziej zzylem sie podczas gry. A sama koncowka okazala sie dla mnie mocnym uderzeniem.
Co chwile jeden z zolnierzy podnosil mi glowe i uderzal w policzek byle bym nie stracil przytomnosci. Z tego o czym rozmawiali inni, wywnioskowalem, ze jestem w dupie i ze znajduje sie w oplakanym stanie. Mimo to mialem nadzieje na jakis happy end. Nie wstydze sie tego, ze w jednej chwili pojawily mi sie swieczki w oczach. Ot tak, mimowolnie. Jednak podczas sceny gdy jeden z zolnierzy zaciska w dloniach krolicza lapke, wiedzialem, ze cialo, ktore przed nim lezalo, to bylem Ja. Oddalem zycie w slusznej sprawie... W sprawie, w ktorej tak naprawde nie wiedzialem o co chodzi i po co w ogole tam bylem. I czy faktycznie byla ona sluszna? W tym momencie juz swiadomie polecialy mi lzy. Za tego zolnierza, ktory walczyl ramie w ramie ze swoimi kompanami, ktory stoczyl swoja ostatnia walke...
To tylko gra, wiem... Ale jako caloksztal poruszyla mnie bardzo mocno. Zabraklo mi tylko powiewajacej na wietrze amerykanskiej flagi i sceny pogrzebu z przygrywanym w tle "Amazing Grace". A cala reszta... Dla mnie rewelacja!
Amazing Grace - http://www.youtube.com/watch?v=4WzL2Lu6ecE
W ręku nie trzymał niesmiertelnika a króliczą łapkę - talizman Rabbita ;)
To nie czytałeś moich artykułów proMOH(owych) ?:)
fabuła jest na faktach, prawie 1:1 odtworzona prawdziwa operacja, dlatego wszystko jest tam tak jak ma być
a scena pogrzebu załapała się do drugiej części gry :)
MoHa 2010 pamiętam z zajebistego trailera, przez ktory na gre byłem podjadany jak rzadko, kiedy jednak probuje przypomniec sobie sama rozgrywkę, to musiałbym sie naprawde wysilic zeby znaleźć cos wyjątkowo pamiętnego ....albo pamiętnego w ogóle, ciesze sie jednak ze Tobie sie tak bardzo podobało.
DM
Kroliczej lapki w tym nie rozpoznalem, dlatego myslalem, ze to jakis inny rodzaj niesmiertelnika. Twoich tekstow nie czytalem, wiec jesli mozesz, podrzuc linki, przeczytam z przyjemnoscia. Wiem jedynie, ze gdzies cos bylo napisane o Dustym, ale nie wiem czy to bylo Twoje :)
moje - o dustym było krótko
tu masz cały opis operacji w Afganistanie z 2002r, na bierząco porównywany z fabułą Medal of Honor, w zasadzie tylko minimalnie dostosowali losy Królika, by bardziej pasowały do konwencji gry - reszta jest identyczna
http://gameplay.pl/news.asp?ID=82080
Fajnie opisane, dla mnie jeden z najlepszych fps.
Pamiętne i świetnie zrealizowane misje jak i klimat wojny.
Szkoda że dwójka ma tyle bugów i glitchy co uniemożliwiają normalną rozgrywkę w multi.
DM - fajny artykuł poczytam sobie w wolnej chwili.
R.I.P. Rabbit
Pod względem fabularnym to jest jeden z najlepszych FPS'ów jakie w ogóle wyszły. Dodatkowo czuć jak diabli, że w tworzenie gry zaangażowani byli żołnierze. Wisienką na torcie jest muzyka oraz voice acting. Ogromna szkoda, że to wszystko zostało upakowane w potwornie liniowy i oskryptowany zwykły shooter. Ale i tak grę ukończyłem 2 razy i pewnie jeszcze do niej wrócę bo to kawał kapitalnej wojennej historii.
DM
Swietny wpis.
Dzięki! :)
USS - dokładnie, aktorzy podkładający głos to mistrzostwo świata, zero teatralnego tonu, brzmią jak trzeba, radio chatter też jest dokładnie taki jak ma być
Inna droga niż liniowy shooter, to jedynie musiałby być pseudo otwarty świat jak w Arma - a to nigdy nie było domeną gier MoH... ogromna szkoda, że Warfightera zrobili pod dyktando marudzących recenzentów w prasie - wyszło dokładnie to co chcieli - beznadziejna fabuła, za to z lokacjami na całym świecie..
w multi mało grałem, bez crashy - ale koncepcja, że mają walczyć Blue na Blue, na ciasnych mapach, które nie przypominały niczego - ani walki w budynkach, ani walk w mieście, w terenie zurbanizowanym czy otwartym - odrzuciło mnie od razu...
Warfighter powinien być wymieniany w podręcznikach biznesu jako przykład, że nie należy za wszelką cenę robić gier poprawnych politycznie i pod dyktando laików z prasy branżowej, którzy taki MoH wrzucają do jednego worka z Borderlands i Killzone...