CZAS - jak bardzo jest dla Was ważny?
Trochę zainspirowany kwestią zegarów, zacząłem zastanawiać się na ile podejście do czasu świadczy o danej osobie.
Czy liczenie godzin jest naturalną cechą człowieka, czy też jest formą niewolnictwa narzucaną przez społeczeństwo na jednostki? W różnych krajach podejście do czasu i punktualności jest bardzo różne. W niektórych społeczeństwach spóźnienie się 5 minut to ogromny nietakt, w innych godzina to tylko orientacyjna jednostka: godzinne spóźnienie jest całkowicie w normie.
Wiadomo, że jak ktoś chodzi np do szkoły, to jego życie toczy się dokładnie wg dzwonka szkolnego: budzik o konkretnej godzinie, autobus, pierwszy dzwonek, sikanie i jedzenie wg zegarka, ostatni dzwonek, bieg do autobusu, kładzenie się spać o takiej godzinie żeby wstać rano i w kółko to samo.
W pracy trochę lepiej, ale też wszystko z zegarkiem w ręku. To człowiek decyduje o tym co robi, czy zegarek mu nakazuje? Zegarki mamy super dokładne a i tak większość ciągle jest spóźniona i zestresowana. Biegnie tu, biegnie tam. Nowoczesne metody natychmiastowej komunikacji jeszcze ten stres zwiększają: każdy chce natychmiastowej odpowiedzi na email, telefon.
Jak bardzo ważny dla Was jest czas?
Ja ostatnio mam to (wg mnie) szczęście, że czas przestał dla mnie mieć znaczenie prawie w ogóle. Budzik dzwoni mi dwa razy w tygodniu, ale zwykle i tak z 3-4 drzemki zdążę włączyć bo w sumie to niewielka różnica czy będę trochę wcześniej czy trochę później. Jak się umawiam, to zwykle na dni: "wpadnę do Ciebie jutro lub pojutrze", rodzina przyzwyczaiła się już że jak umawiam się na obiad na godzinę 14:00 to mogę być o 13:00 lub o 15:00 :)
Bardzo rzadko umawiam się na konkretną godzinę i zawsze z tego powodu później się stresuję że nie zdążę. Mam wrażenie że olewanie czasu bardzo poprawiło mi komfort życia, natomiast na pewno wiele osób ma narzucony kierat zegara przez społeczeństwo (pracę, szkołę itp).
Fakt faktem, 8h snu, 8h praca/szkoła i zostaje tylko 1/3 z życia, a nawet mniej jakby odliczyć zakupy, sprzątanie, sranie, szczanie etc.... Nieuniknione. Chyba że wygrasz w totka, zostaniesz pustelnikiem i zamieszkasz w lesie, mentem żerującym na innych lub po prostu zarabiasz sam na siebie. Ale w tym ostatnim przypadku różnica jest jedynie taka, że po prostu nikt nad Tobą nie sapie że "mało", i tak jesteś podporządkowany zegarowi...
Ja mówię, temu się trzea cieszyć małymi rzeczami w każdej "przerwie", bo inaczej można by je*ca dostać. ;)
Ludzie z klasą się nie spóźniają.
Osobiście zauważyłem ze trzymanie się wewnętrznego harmonogramu skutkuje lepszą wydajności - nie tylko w pracy, i pozwala osiągnąć więcej.
Co prawda do pracy mogę chodzić o której chcę, albo wogóle, ale najlepsze jest jednak chodzenie na około 9.
O punktualności w wypadku spotkań nie wspominam - to jest kwestia podstawowego szacunku dla drugiej osoby.
A co do czasu - polecam pracę zmianową, przynajmniej przez jakiś czas. NIGDY nie miałem tyle wolnego czasu i tyle energii co pracując o innej godzinie każdego dnia. Raz na 8, raz na 12, albo 16 albo 22. Spałem na pewno mniej niż pracując 9to5, i miałem dużo więcej energii po pracy. Przy klasycznym planie pracy, człowiek (bezdzietny :D) przełącza się na tryb odpoczynku po pracy... Wtedy tak nie było. Tyle że praca zmianowa jest wprost zabójcza - to eksploatacja organizmu.
Liczenie każdej godziny nie jest dobrym pomysłem (kiedyś to robiłem ale to była tylko strata nerwów), jednak muszę przyznać rację [5] że wewnętrzny harmonogram bardzo usprawnia codzienne życie. Coś jak 16-17 czasem na porządki, 18-21 czas przy PC itp.
Praca zmianowa? W mojej poprzedniej robocie to nie przeszłoby bo jedyna wolna zmiana jest na 6 rano, na która musiałem wstawać przed 4 rano. Powodu odejścia z pracy łatwo się domyślić...
Fajnie by było rzucić prace, wywalić wszystkie zegary i żyć z tego, co sie upoluje. :)
Punktualność to podstawa. Jeśli umawiam się z kimś na np. 14:00 to muszę tam być o tej 14 bądź trochę wcześniej.
No pewnie że było lepiej. Człowiek nie przejmował się czasem bo mógł umrzeć w każdej chwili, od zarazy na wojnie kończąc. No i krótsza średnia życia idealna dla naszego ZUSu.
jak macie czas nad tym sie zastanawiac to znaczy ze macie jeszcze go w chol... wolnego
Ja się nie przejmuję czasem od kiedy wynalazłem wehikuł.
Nie lubię się spóźniać, oraz bardzo lubię zegarki naręczne, duży w domu chodzący głośny by mnie irytował.
Jest dla mnie tak ważny, że nawet nie marnowałem go na czytanie twoje postu. Innych też.
....ale poświęciłeś go dla zalogowania i napisania postu o tym, jak cenny jest dla ciebie czas. Mhm.
Czas na zastanawianie jest, wystarczy trochę planowania.
Tradycyjnie polecam coś z mojego regału. Ostatnia książka Zimbardo:
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/56967/paradoks-czasu
A propos umawiania się. Spóźnienie się w takiej sytuacji jest nie tyle przejawem nietaktu, ile braku szacunku do osoby, z która się umawiasz. Ja nigdy nikomu nie każę na siebie czekać, bo jest to po prostu niegrzeczne.
spóznianie sie jest bardzo zle widziane , najlepiej sie spoznic przy rozmowie o prace ,efekt gwarantowany :))
Azzie podjal tu bardzo wazny temat, ale podszedl do niego od dupy strony - bo tak naprawde nie pyta o czas a o pieniadze.
Jeden z moich ulubionych raperow ujal to tak:
Ludzie nie robiliby wszystkiego co robią tylko dla siana
Gdyby nie to, że to warunek przetrwania.
Świat nas sobie podporządkował i to nas zmienia,
a powinno być odwrotnie, nie mamy nic do powiedzenia.
I chyba nie spotkalem sie z trafniejszym opisem rzeczywistosci. Kilka dni temu na Reddicie ktos rzucil temat stworzenia petycji o obowiazkowe urlopy dla pracownikow, bo w US nie jest to jakos specjalnie regulowane prawnie. Nagle zaczeli sie odzywac ludzie, ktorzy pracuja BEZ DNIA WOLNEGO od pieciu, dziesieciu, pietnastu lat.
Sam juz jakis czas temu wszedlem w dorosle zycie i nie bede owijal w bawelne - coraz bardziej mi sie podoba wizja samobojstwa, niz spedzania polowy zycia w pracy. Czasu nigdy na nic nie ma, bo nawet jak ktos pracuje 1/3 doby to czesto sam dojazd do pracy to dodatkowa godzina, dwie, zrobienie obiadu, pozmywanie, w ogole nasze zycie to ciagle czekanie jak to slusznie zauwazyl Bukowski. Jedyna fajna chwila dnia to sen, kiedy czlowiek robi narpawde to co by chcial robic, bo nawet realizowanie swoich pasji w pracy to tak naprawde dymanie samego siebie w dupe - jakbym nie musial to bym do wymarzonej pracy nie chodzil, albo bym chodzil, ale z zupelnie innym nastawieniem i poziomami stresu.
Ciesze sie, ze Azziemu sie udalo i moze mi sie kiedys uda wyrwac z tego systemu, ale na razie nie ukrywam, ze jest coraz ciezej. A najtrudniejsze jest to, ze funkcjonujac tak jak wiekszosc spoleczenstwa czuje sie jak totalne gowno, bo po prostu nie rozumiem jak mozna chciec pracowac, mimo, ze kocham to co robie i nawet niezle mi za to placa. Jak mozna z wlasnej, nieprzymuszonej woli wyrywac sie ze snu i poswiecac na to czas, ktory mozna by bylo poswiecic dla np. swoich bliskich? Mi sie bardzo duzo znajmosci pourywalo odkad zaczalem prace i odkad znajomi zaczeli pracowac, bo po prostu czlowiek ma czas te 2,5 dnia w tygodniu a tak to jest jedno wielkie gowno, jak sie wcisnie jeszcze po drodze jakiekolwiek zainteresowania i aktywnosci typu silownia, basen, gry.
Czy jestem w tym odosobniony? Nawet wielu ludzi sukcesu rabalo 9-17 przez dekady... Z samobojstwem moze przesadzilem, ale serio coraz czesciej mysle o wyjezdzie do jakichs Indii czy bezdomnosci, jakkolwiek zle by to nie zabrzmialo.
Nie ma czegoś takiego jak "czas" .(To tylko jednostka umowna).W rzeczywistości mamy tylko następujące po sobie wydarzenia. :]
b212:
Myślę, że to nie chodzi o pieniądze. Pieniądze są niczym bez innych ludzi. Bez innych ludzi nie tylko nie można nic kupić, ale także w wielu kwestiach nie ma po co kupować. Nie będę nikomu w portfel zaglądał, ale jestem pewien że większość zakupów jest robiona po to aby poczuć się lepszym od innych. Poprawić sobie humor i samoocenę z powodu ładniejszego samochodu, większego domu, markowych perfum, ciuchów, lepszego komputera... Pieniądze są tylko środkiem do tego. Ktoś kto chce być bogaty, wcale nie pragnie mieć w piwnicy pół tony papieru z twarzami zmarłych ludzi: on pragnie mieć to czego nie będą mieć inni: luksusowe rzeczy, luksus lenistwa, poważanie, zazdrość innych.
Jesteśmy gonieni takimi żądzami i sprzedajemy się za papierowe obietnice ich otrzymania. Dajemy się zaprząc jak koń do roli, po to aby na wieczór mieć pełne koryto. Społeczeństwo piętnuje prostytutki, ale wszyscy tak czy inaczej sprzedają siebie, swoje ciało, swój umysł i część swojego życia społeczeństwu. Czy to przymilne uśmiechy głupiemu szefowi, czy to wstawanie o wczesnej godzinie, czy wykonywanie rzeczy których wcale nie chcemy zrobić - wszystko to robimy za pieniądze.
Cały nasz obecny system jest nastawiony na maksymalizację dwóch rzeczy: z jednej strony abyśmy chcieli mieć jak najwięcej, a z drugiej aby zabrać z nas jak najwięcej. Reklamy obiecują nam szczęście, a tymczasem tracimy szczęście w pogoni za tymi obietnicami.
Kiedy jeszcze jesteśmy sobą, a kiedy stajemy się prawie robotem wykreowanym przez społeczne normy, przez marketingową papkę wtłaczaną nam w głowy, przez własne nieuświadomione popędy.
Mamy najlepsze warunki do życia dla ludzi od początku świata, a i tak większość jest nieszczęśliwa z powodu swojego życia...
A czemu pytałem o czas? Bo uważam, że czas jest pierwotną jednostką wymiany. Wymieniamy nasz czas na czas innych ludzi. Pieniądz jest zamrożonym czasem. Za papierek o wymyślonej wartości 100 pln, tak naprawdę otrzymujemy bon na czas. Np kupując chleb, tak naprawdę kupujemy czas rolnika który siał zboże, czas pracowników młyna, piekarni, sklepu. Czas kierowcy który go wiózł i czas pracowników budujących te budynki czy maszyny.
Sprzedajemy nasz czas, aby otrzymać skondensowany czas innych. A czas to przecież życie. Oddajemy część naszego życia i dostajemy efekty wielu części życia wielu innych ludzi. A kiedy taka wymiana jest najlepsza? Kiedy dostajemy więcej niż daliśmy.
W ciągu doby każdy ma 24 godziny życia. Jedni oddając godzinę swojego życia, otrzymują często setki godzin życia innych ludzi.
Ale czy tak naprawdę ważne jest ile tych godzin jest, czy to jakie one są? Lepiej być szczęśliwym na przystanku autobusu, czy łykać antydepresanty w najnowszym mercedesie?
Daliśmy sobie wmówić iż rzeczy uczynią nas szczęśliwymi i sprzedajemy swoje życie za życia innych, tak samo oszukanych. A nikt nas nie uczy jak być szczęśliwymi bez oddawania czegokolwiek...
Ostatnio staram się przestać gonić za rzeczami, staram się być szczęśliwym teraz, niezależnie czy właśnie zmywam, leżę w łóżku, czy stoję w korku. Nie jest łatwo, ale czasami się udaje. :) Takie darmowe szczęście, niezależne od innych, nie kupione, nie otrzymane, ale wychodzące z wnętrza duszy.
tylko czy nie jest tak, ze juz sie ustawiles i teraz masz czas by spedzac go nad takimi rozmysleniami?:)
el.kocyk: Ale co to znaczy być ustawionym? Ile trzeba mieć kasy, jaki samochód itp itd żeby powiedzieć że wystarczy? Niektórym nigdy nie wystarcza :) Myślę że większość osób może powiedzieć że jest ustawiona a jednocześnie wymienić setki rzeczy których mogłoby im brakować.
oczywiscie masz racje
ja mowie ogolnie, patrzac z boku to chyba mozesz powiedziec o sobie, ze powodzi ci sie lepiej niz wiekszosci?
ja o sobioe tak moge powiedziec i powiem ci, ze ja jestem szczesliwy i to juz od lat, jeszcze przed "dorobieniem sie":)
Daliśmy sobie wmówić
Ale o kim ty mowisz? O sobie i swoich znajomych, ktorzy zarabiaja wielokrotnosci sredniej krajowej? Wszystkie te przemyslenia mozna potluc o kant dupy jak wezmie sie pod uwage, ze olbrzymia wiekszosc ludzi w tym kraju goni nie za rzeczami a srodkami niezbednymi do zycia bedacego czyms wiecej niz wegetacja.
el.kocyk: Nie wiem czy powodzi mi się lepiej niż większości. Jeśli chodzi o poczucie szczęścia, wewnętrznego spokoju czy po prostu spokojnego życia, to patrząc po swoich znajomych, na pewno tak.
Natomiast jeśli chodzi o dobra materialne? Nie wiem, bo odkąd przestałem tak bardzo zwracać uwagę na swoje posiadane rzeczy, to odkryłem, że takich ludzi może być wielu :)
Sam jeżdżę 5 letnim Focusem, którego mam zamiar zajechać na śmierć przed kupieniem nowego. Znam ludzi co mają parę mln zł w gotówce i jeżdżą podobnej klasy i wiekiem samochodami. Z drugiej strony znam też takich którzy mają prawie nowe luksusowe autko na kredyt i zapieprzają na raty :)
Zauważyłem pewną rzecz: im większy golas, tym bardziej stara się zrobić na innych wrażenie.
Ale zaprzestanie porównywania się z innymi to pierwszy krok aby uwolnić się od biegania w kołowrotku dla szczurów :) tak więc prawdę mówiąc nie interesuje mnie czy jestem powyżej czy poniżej jakiegokolwiek poziomu wynikającego z innych ludzi (średnie, mediany, takiej czy innej grupy).
r_ADM: zdefiniuj poziom życia który uważasz za wegetację.
Obawiam się, że większość ludzi w kraju za wegetację uważa np. telewizor kineskopowy a nie LCD, albo piec na drewno w kuchni, zamiast kuchni indukcyjnej. To warunki które niecałe 100 lat temu były uznawane za luksusowe (w II RP wiejska chałupa z drewnianą podłogą była uznawana za przejaw bogactwa, wszyscy żyli na ubitej ziemi).
Większość ludzi zawsze będzie żyła poniżej średniej, bo taki jest urok średniej. Co nie znaczy iż żyjąc poniżej średniej nie można być szczęśliwym.
koniec jest blisko - ale po co ja mam cokolwiek definiowac? Latwo jest pogardzac 'kręcącą sie w kolowrotku dla szczurow hołotą' z pozycji czlowieka zamoznego w dodatku kokietujacego, ze nie wie czy powodzi mu sie lepiej niz wiekszosci (seriously?). Pewnie, ze rzeczy nie sa najwazniejsze, ale trudno dojsc do takich wnioskow kiedy nie starcza do pierwszego.
Obawiam się, że większość ludzi w kraju za wegetację uważa np. telewizor kineskopowy a nie LCD, albo piec na drewno w kuchni, zamiast kuchni indukcyjnej.
A biezaca woda to pewnie tez zbedny luksus, bo przeciez 100 lat temu nie mieli i tez zyli... i jeszcze byli szczesliwi.
Normalnie 4 yorkshireman w realu :) wiec po zastanowieniu mam szczera nadzieje, ze prowokujesz.
r_ADM: Po co masz definiować? Po to żeby dyskusja miała sens, rzucając "większość wegetuje" to nie jest dyskusja tylko słowna przepychanka rodem z politycznych salonów, coś czym się brzydzę dlatego nie będę rzucał równie wyświechtanych i bez pokrycia haseł.
Tak samo z tą zamożnością. Jestem pewien że istnieje wielu ludzi dla których mój poziom życia jest wegetacją.
To wszystko jest względne dlatego po prostu nie mam zamiaru ani siebie, ani nikogo innego porównywać. Z porównań wychodzą tylko nieszczęścia i frustracje jakie mam wrażenie tutaj prezentujesz. Zawsze znajdziesz kogoś bogatszego, piękniejszego, mądrzejszego, mającego większe powodzenie, władzę, lepszych znajomych, pracę, samochód i co tylko sobie wymyślisz. Porównywanie się z innymi to pierwszy krok do nieszczęśliwego życia.
Aha i nie wkładaj mi w usta słów których nie wypowiedziałem. Ani nie nazwałem nikogo hołotą, ani nikim nie pogardzałem w swoich wypowiedziach. Mam wrażenie że masz jakiś duży problem ze swoim (lub swoich bliskch) poziomem życia. Przestań się frustrować i zobacz pozytywne strony, nawet "wegetacji".
Mylisz dwie rzeczy - normy narzucone przez społeczeństwo i pewne postanowienia, które narzucamy sobie sami. O ile sposób odmierzania czasu faktycznie wynika z pewnych niezależnych od nas uwarunkowań, tak sam fakt dotrzymywania terminów jest czymś, co opiera się na naszym postanowieniu.
Jaśniej - jeśli umawiasz się z kimś, że przyjdziesz o 17:00 to chcąc nie chcąc umawiasz się. Czy jeśli ktoś umawia się z Tobą, że za wykonaną usługę zapłaci Ci dziesięć tysięcy złotych, to nie robi Ci różnicy, czy otrzymasz dziewięć, czy jedenaście tysięcy? W obu przypadkach mamy do czynienia z umową - taką, której należy dotrzymać.
Bieżąca woda... Czy naprawdę uważasz że brak bieżącej wody może sprawić że ktoś szczęśliwy nagle stwierdzi że już nie warto żyć bo musi do studni pójść po wodę? I z drugiej strony, czy ktoś komu życie nie wyszło, po podłączeniu kranu nagle odkryje że życie jest piękne.
Przecież bieżąca woda nie jest w stanie ani nikogo uszczęśliwić ani unieszczęśliwić. Po podłączeniu chwila radości, po wyłączeniu chwila smutku, ale to wszystko jest kwestią przyzwyczajenia. Jest to dobrze, nie ma to szkoda, ale warunkować od tego szczęście??
Panie, daj Pan spokój.
Misiaty: Ale dokładność wykonania tej umowy to kwestia normy narzuconej przez społeczeństwo. Umawiasz się o 17:00, czyli tak naprawdę o 17:00:00.000. W pewnych sytuacjach przyjście o 17:00:01.000 może być uznane za niewybaczalne spóźnienie, a w innych przyjście o 17:05 jest całkowicie akceptowalne. W krajach południowych spóźnienie godzinne jest całkowicie w normie, a więc uznawane za przyjście o czasie. Granica między przyjściem na czas a bycie spóźnionym jest zawsze postawiona jako norma społeczna.
Podobnie Twój przykład z ceną. Jeśli dostaję od firmy ofertę na której jest napisane jak wół, cena 10 000 zł, to oczekuję iż taka będzie. Jednakże jeśli rozmawiam z panem Józiem, który mówi mi "a coś z dziesięć patyków wyjdzie", to ani 9, ani 11 nie będzie dla mnie zaskoczeniem. Ale to też jest kwestia zarówno społecznej normy, jak i życiowego doświadczenia :)
Według psychologów różnice w postrzeganiu czasem mogą mieć charakter kulturowy (skala makro) lub temperamentalny (skala mikro). Zacznijmy naszą analizę od różnic w skali makro... W Stanach Zjednoczonych powiedzenie „czas to pieniądz” rozumiane jest dosłownie, tempo życia narzuca tu bowiem absolutny reżim punktualności. Spóźnianie się na spotkanie postrzegane jest zatem bardzo negatywnie. W Hiszpanii kwestia ta ma się zupełnie inaczej - osoby przychodzące punktualnie zostaną przez Hiszpanów uznane za pojawiające się… przed czasem. Spóźnienie się 30 minut jest też uważane za zupełnie normalne w krajach arabskich.
Antropolog Edward Hall, w swej książce „Taniec życia” podjął się wyzwania wytłumaczenia tych uciążliwych – zwłaszcza w pracy zawodowej – różnic. Dowodzi on, że każda kultura wykształciła swój własny styl zarządzania czasem, style te można zaś podzielić na dwie główne grupy – style monochroniczne i polichroniczne. Czas Amerykanów lub czas północnoeuropejski określił on jako monochroniczny. Osoby żyjące w kulturze monochronicznej czują wewnętrzny przymus robienie rzeczy po kolei, według ustalonego wcześniej harmonogramu. Czas polichroniczny zaś, zaobserwowany przez Halla w Hiszpanii, krajach latynoamerykańskich i na Bliskim Wschodzie, opiera się na interakcjach z ludźmi i dokonywaniu transakcji, nieuznający harmonogramów i rozkładów zajęć (tak ważnych w życiu ludzi monochronicznych).
Różnice w traktowaniu czasu przez osoby z różnych kultur widać już na poziomie bardzo powierzchownych spotkań. Próbując umówić się z Amerykaninem, ten wpisze nas do swojego terminarza między spotkaniem z szefem, a umówionym lunchem z klientem. Spotkania tej osoby nigdy nie nakładają się na siebie i możemy mieć pewność, że nasz rozmówca w wyznaczonym dla nas terminie znajdzie czas tylko dla nas. Pamiętajmy jednak o tym, że nasze spóźnienie zrujnuje całkowicie jego, wypełniony po brzegi, plan dnia.
Inne rodzaju doświadczenia czekają nas przy próbach umówienia się z Arabem lub Turkiem. Niech nie zdziwi nas, że nasz rozmówca spóźni się na spotkanie. Dla osób żyjących w systemie polichronicznym czas jest zjawiskiem płynnym. Biznesmeni podróżujący do Ameryki Łacińskiej muszą przygotować się na to, że odpowiedź na pytanie: „Kiedy to będzie zrobione?”, najczęściej będzie brzmiała maňana. I choć dosłownie oznacza to „jutro”, Latynosi używają tego słowa do opisu bliżej nieokreślonej przyszłości. Hall tłumaczy to w następujący sposób: „Ludzie polichroniczni wchodzą w interakcje z kilkoma osobami równocześnie i są ciągle zajęci sobą nawzajem. Wprowadzenie sztywnego harmonogramu jest zatem trudne, wręcz niemożliwe [...] Jeśli cenisz ludzi, musisz ich wysłuchać i nie możesz ich tak po prostu zbyć z powodu harmonogramu”.