Forum Gry Hobby Sprzęt Rozmawiamy Archiwum Regulamin

Forum: Konkurs Wszystkie drogi prowadzą do Blackreach - Rozdział II

22.06.2020 00:51
Prane
1
Prane
14
GRYOnline.pl

GRYOnline.pl

Konkurs Wszystkie drogi prowadzą do Blackreach - Rozdział II

Kontynuujemy nasze literackie zmagania! Z okazji premiery dodatku Greymoor do The Elder Scrolls Online przygotowaliśmy dla Was konkurs pisarski. Do wygrania między innymi klawiatury Corsair, abonamenty ESO Plus, egzemplarze The Elder Scrolls Online: Gold Edition oraz rozmaite gadżety!

Po więcej szczegółów zapraszamy Was na stronę https://greymoor.gry-online.pl/. W dużym skrócie: czytacie przygotowany przez nas Rozdział II opowiadania "Wszystkie drogi prowadzą do Blackreach", a następnie, odpowiadając na zadanie konkursowe, proponujecie swoją kontynuację w niniejszym wątku. Najlepsze zgłoszenia otrzymają nagrody (patrz Nagroda Konkursowa na stronie), a najlepsze z najlepszych nawet więcej nagród (Nagroda Społeczności). Dla jednego z najwytrwalszych uczestników przygotowaliśmy coś ekstra (Nagroda Autora).

W konkursie, łącznie z bieżącym, zostały jeszcze trzy etapy, więc okazji do zgarnięcia nagród będzie sporo. Będzie nam bardzo miło, jeśli zapoznacie się również z Regulaminem konkursu zamieszczonym na wspomnianej stronie.

Obecnie trwa etap Rozdział II, a zadanie brzmi: "Drużyna porucznika Grimesa Angry stoczyła wyczerpującą walkę, ale póki co udało im się uciec. Napisz kontynuację Rozdziału II, w której bohaterowie kontynuują eksplorację podziemi Blackreach i dokonują ważnego odkrycia."

Na Wasze zgłoszenia czekamy do środy, 24 czerwca, do 23:59. Powodzenia! :)

post wyedytowany przez Prane 2020-06-22 00:53:16
22.06.2020 09:00
2
odpowiedz
Treuwelfen
2
Junior

Nie czekając na kolejnych pobratymców Miltena, popędzili w głąb korytarza. Angra biegł ostatni, zaciskając zęby nad własnymi ranami oraz losem podkomendnego. Po jakimś czasie dźwięki pogoni zaczęły zanikać. Wreszcie, gdy nawet do jego uszu docierało tylko echo ich własnych kroków, pędzący na czele Sha’anks się zatrzymał. Podczas gdy trójka jego towarzyszy, wyczerpanych walką i ucieczką, z trudem łapała dech, khajit rozglądał się wokoło. Stali w podziemnej komnacie obramowanej ślepymi arkadami, będącej swoistym przystankiem na podziemnym trakcie. Odchodziły z niej dwa korytarze, prowadzące w przeciwnych kierunkach. Grimes, wsparty ciężko na stylisku topora, rozważał ich następne posunięcie. Podczas ucieczki stracił poczucie kierunku i dystansu – nawet gdyby zdołali odnaleźć drogę powrotną, co było mało prawdopodobne przy licznych rozgałęzieniach oraz jednolitym wyglądzie podziemnych chodników, nie zdołaliby stoczyć kolejnej walki z zastępem bestii. Potrzebowali schronienia, w którym mogliby odpocząć i opatrzyć rany. Skrzyżowanie kamiennych szlaków z oczywistych względów nie wchodziło w rachubę. Porucznik zrozumiał, iż została im jedna droga – wiodąca w głąb dwemerskich podziemi, w nadziei iż doprowadzi ich do celu misji lub chociaż wyjścia na powierzchnię. Spojrzał po swoich towarzyszach. Micareth wciąż zaciskała rapier w dłoni, rzucając dookoła niespokojne spojrzenia. Sha’anks nie zdradzał wiele wyrazem twarzy, lecz najeżona sierść oraz wysunięte pazury zdradzały wzburzenie. Nawet Vera była wyraźnie zasępiona. Angra zastanawiał się, którą drogę wybrać. Nim jednak podjął decyzję, dobiegł go głos Sha’anksa, wskazującego na wejście do prawego korytarza.
- Widzicie to, generale?
Veranque, mając na względzie przewagę khajickich zmysłów, posłała niewielką kulę światła, która oświetliła wcześniej niewidoczny w półmroku łuk, zwieńczony kamienną płytą z wyrytym runicznym napisem.
Porucznik, mając nadzieję iż znaki nad ich głowami zwiastowały schronienie, a nie okrutną śmierć, poprowadził oddział naprzód ku nieznanemu. Gdy zniknęli za załomem korytarza, jedynym ich śladem było dogasające światełko, oświetlające starożytne runy.
***
Początkowe wrażenie szybko ustąpiło pewności – im głębiej się posuwali tym przestronniejszy stawał się korytarz. W końcu dotarli do największej sali w jakiej się dotychczas znaleźli. Idealnie symetryczna, nie pozostawiała wątpliwości, iż była dziełem podziemnych budowniczych. Z każdej ściany wpatrywały się w nich wielkie metalowe oblicza, odbijające niezwykłe światła zawieszonych pod sklepieniem kryształów. Po drugiej stronie widniały wysokie wrota, stworzone z tego samego materiału co otaczające ich rzeźby. Ruszyli naprzód po idealnie gładkiej posadzce. Veranque zauważyła, iż na skrzydłach widniały identyczne symbolem co na poprzedniej tablicy. Angra bez przekonania naparł na odrzwia – zgodnie z oczekiwaniami nawet nie drgnęły. Wszyscy razem nie mieli dość sił by poruszyć liczącą kilkanaście stóp bramę. Micareth szybko spostrzegła niewielką dźwignię w kamiennej wnęce. Nie namyślając się długo pociągnęła za nią zdecydowanym ruchem, po czym, razem z resztą towarzyszy, przezornie odstąpiła w tył. Po krótkiej chwili ciszę w komnacie przerwał syk pary, dobywający się zza metalowych posągów. Zaraz potem rozbrzmiał pojedynczy, przeciągły dźwięk, po którym wrota rozwarły się bezszelestnie. Stojąc na progu nie wierzyli własnym oczom. Przed nimi rozciągało się skryte pod ziemią miasto. Skupiska kamiennych budynków przecinały prostopadłe, brukowane ulice. W oddali widzieli przestronny plac, pośrodku którego wznosiła się monumentalna budowla, przypominająca nordycki kurhan zwieńczony pojedynczą wieżą. Wokół miasta i wzdłuż niektórych ulic ciągnęły się rzędy rur, przypominające podziemną rzekę. Jednak wzrok przyciągała przede wszystkim zawieszona wysoko pod sklepieniem kula, jaśniejąca złotym światłem. Angra nie był nawet w stanie ocenić, jak wysoko pośród strzelistych stalaktytów się ona znajduje. Mimo wyjątkowych widoków pozwolił sobie tylko na chwilę podziwu, po czym poprowadził oddział w dół schodów wiodących ku wylotowi najbliższej ulicy. Uznał iż od razu powinni udać się ku centralnej budowli, szacując iż zapewni im ona największą przewagę nad ewentualnymi mieszkańcami podziemi. Po drodze nie mogli się nadziwić, iż mimo swego splendoru, miasto sprawiało niezwykle surowe wrażenie – jego twórcy najwyraźniej przedkładali funkcjonalność nad piękno. Przebywszy nieco ponad milę pośród starożytnych budynków dotarli do składającego się ze stopni zbocza „kurhanu”. Wspinając się w górę zauważyli pogięte, nadtopione płaty dwemerskiego metalu, niektóre przypominające nawet niewielkie rzeźby. Po krótkiej wspinaczce dotarli do wejścia do przysadzistej wieży – ku ich konsternacji dwuskrzydłowe, bogato zdobione drzwi były uchylone. Uchwycili pewniej broń, i ruszyli do wnętrza. Rozejrzawszy się dookoła Angra nie dostrzegł nic niepokojącego. Podłoga usiana była tu i ówdzie stertami poskręcanego metalu, za którymi znajdowały się metalowe kręcone schody – co niezwykłe były one bardzo wąskie, i zamiast biec wzdłuż ścian wieży, znajdowały się w samym jej centrum. Sha’anks szedł pierwszy, mijając dwie metalowe kule na postumentach, o średnicy jakichś trzech stóp. Gdy tylko następna w szyku Micareth się do nich zbliżyła, przy akompaniamencie uchodzącej pary sfery przemieniły się w humanoidalne postaci. Micareth natychmiast pchnęła jedną z nich rapierem, który tylko ześlizgnął się ze zgrzytem po metalu. Machina w odpowiedzi zadała cios zakończonym ostrzem ramieniem, posyłając wojowniczkę na kamienny pawiment. Angra natychmiast rzucił się na drugiego przeciwnika, gdy ten jednym ruchem uniósł kuszę i wypuścił bełt, minimalnie chybiając. Grimes zadał wówczas straszliwy cios toporem, bezlitośnie tnąc metal, niczym pancerz na polu bitwy. Gdy się odwrócił Sha’anks dobijał już drugą machinę, porażoną przez Verę strumieniem iskier. W ciągu kilku sekund było po walce. Micareth na szczęście trafiona została płazem, dzięki czemu bardziej niż zdrowie ucierpiała jej duma. Vera z konsternacją zauważyła, iż pozostałości ich przeciwników są nad wyraz podobne do mijanych przez nich wcześniej szczątków. Trzymając broń w pogotowiu ruszyli po schodach na szczyt wieży. Na górze stanęli przed otwartymi na oścież drzwiami. Za nimi rozciągało się prawdziwe pobojowisko. Komnata, do której weszli bez wątpienia była siedzibą władcy miasta – naprzeciw drzwi stał prosty, surowy tron. Pod ścianami ustawione były rzędy kamiennych ław, nad którymi znajdowały się metalowe płyty zdobione pięknymi reliefami. Cała posadzka zasłana była szczątkami krasnoludzkich machin. Część ścian nosiła ślady sadzy, a niektóre reliefy były nadtopione, jakby miejscami w kamiennym wnętrzu szalał pożar. Pośrodku sali, otoczony przez zniszczone machiny, leżał szkielet odziany w tradycyjne szaty maga. Czarna plama na piersi oraz wystające z tkaniny bełty nie pozostawiały wątpliwości co do końca, jaki spotkał ich poprzednika. Veranque zauważyła leżący na podłokietniku tronu dziennik. Zdmuchnąwszy kurz otworzyła wolumin, i zaczęła czytać zapiski towarzyszom.
"Zapiski Risarthfila Welfa z Akademii Zimowej Twierdzy, rok 480 Drugiej Ery
Zimowa Twierdza. W trakcie studiów nad dawną cywilizacją Dwemerów natknąłem się na manuskrypt pochodzący zapewne z Pierwszej Ery, który pozwoliłem sobie roboczo zatytułować „Lament Dwemerski”. Napisany zapewne wkrótce po Bitwie o Czerwoną Górę, przez, sądząc po dość bezpośrednim i mało wyszukanym stylu, mieszkańca mego rodzinnego Skyrim. Przytaczam w tym miejscu jego treść:

Podziemne słońca,
Dźwiękiem i myślą poczęte,
Oświecały bez końca,
Pragnienie bezbrzeżne,
Flotylle pośród obłoków,
Ogrody pary w głębinach,
Pięćdziesiąt i jeden Tonów,
Brzmiało w dwemerskich krainach,

Nie znali wdzięczności,
Gdy udzielili schronienia,
Zdradzonym, w ciemności,
Pośród grodów z kamienia,
Gdy po latach Upadli powstali,
W Najczarniejszych Głębinach,
Echem niósł się szczęk stali,
W podziemnych dziedzinach,

W Resdayn sporem rozdartym,
Klan stanął przeciwko Domowi,
Zaginieni wbrew Przemienionym,
W blasku bitewnej pożogi,
Nim w Czerwonej Wieży,
Zgasły Księżyc i Gwiazda,
Wśród starcia przymierzy,
Dopełniła się zdrada,

Zagrzmiał Bęben Zagłady,
Wzruszony ręką Pana Muzyki,
Poszukiwanie prawdy,
Zwiodło Krasnoludów szyki,
Mosiężna Wieżyca,
ostateczne bluźnierstwo,
Z Góry strąciła w niebyt,
Dwemerskie Królestwo.

O ile strofy pierwsza, trzecia i czwarta nie stanowią większej zagadki, tak nieznana tożsamość „Zdradzonych” lub „Upadłych” pchnęła mnie do poszukiwań. Dzięki pomocy Thelwe Gelaina utożsamiłem „Najczerniejsze Głębiny” z Fal’Zhardum Din, Czarną Przystanią w Skyrim. Natknąłem się również na wskazówki dot. tzw. Arkngdua-Zel, w moim tłumaczeniu „Miasta Naszej Łaski”.
Czarna Przystań. W drodze do Arkngdua-Zel natknąłem się na, jak przypuszczam, przedstawicieli „Upadłych”. Ciężko mi sobie wyobrazić, by tak podłe istoty mogły być kiedykolwiek rozumną, cywilizowaną rasą. Po ich ślepocie oraz odcieniu skóry wnioskuję, iż od zawsze byli stworzeniami podziemnymi. Nie ukrywam, iż nie przychodzi mi na myśl lud dostatecznie okrutny, by zmusić tak okropne kreatury do szukania schronienia. Ponadto dziwię się, że Dwemerowie dopuścili do siebie tak nikczemną rasę.
Arkngdua-Zel. Na wejściu do miasta musiałem stawić czoła kilku dwemerskim strażnikom. Po drodze do cytadeli znalazłem więcej szczątków tych mechanizmów, możliwe, iż zniszczonych przez „Upadłych”.
Cytadela Arkngdua-Zel. Piękną ironią jest, iż badacz cywilizacji dwemerskiej, unicestwionej przez swe butne dążenie do doskonałości, spotka swój koniec z tożsamych powodów. Gdybym pomimo chęci zdobycia całości zasług za dokonane odkrycia zaprosił któregoś z moich kolegów do uczestnictwa w ekspedycji nie czekałbym na tak marny koniec. Jeśli tylko nie pozwoliłbym ciekawości przytłumić roztropności nie udałbym się do najbardziej strzeżonego budynku w całym mieście. Zostałem zaskoczony w cytadeli przez strażników, którzy odcięli mi drogę na zewnątrz. Zdołałem przebić się do sali tronowej i zamknąć wejście. Raniony, nie zdołam wydostać się z Arkngdua-Zel. Pozostaje mi tylko otworzyć drzwi i mieć nadzieję, iż moja ostatnia walka wynagrodzi me niedoskonałości w oczach Ośmiu Bóstw oraz Tsuna.
Risarthfil Welf"
W milczeniu spoglądali na leżącego pośród przeciwników nordyckiego uczonego. Nim zaczęła doglądać towarzyszy, magią przywracania ujmując im ran i bólu, Veranque schowała dziennik za pazuchę. Miała cichą nadzieję, iż Auri-El pozwoli jej przeżyć wyprawę, chociażby po to, by zachować pamięć o ich dzielnym poprzedniku. Angra również w zamyśleniu spoglądał na poległego rodaka, w którego grobowcu znaleźli tymczasowy azyl, nim przyjdzie im kontynuować wyprawę w głąb Czarnej Przystani. Najwyraźniej oprócz kompanów nieszczęsnego Miltena przyjdzie im natknąć się na jeszcze bardziej tajemniczych nieprzyjaciół.
C.d.n.
P.S. "Poemat" własnego autorstwa :) Ze względu na jego układ zgłoszenie może wydawać się nieco dłuższe, za co przepraszam.

post wyedytowany przez Treuwelfen 2020-06-22 09:02:08
22.06.2020 15:05
MrsPropaganda
3
odpowiedz
MrsPropaganda
2
Junior

Z pobliskiego korytarza doleciał narastający huk.

Angra nie zamierzał zwlekać. Choć przepełniał go żal, Miltenowi już nikt nie mógł pomóc. Ale on sam mógł jeszcze się stąd wydostać i rozwiązać tę sprawę. Decyzję podjął w ułamku sekundy. Zerwał się na nogi, ujął pewniej broń.

-Chodźcie, drużyno – rzucił krótko. - Prowadź, Sha'anks!

Khajiit ruszył bez chwili zwłoki, reszta pobiegła za nim. Gdy opuszczali pomieszczenie, Grimes rzucił ostatnie spojrzenie przez ramię. Do sali wpadły właśnie bezkształtne, ciemne istoty. Mieli nam nimi kilka chwil przewagi, ale czy to wystarczy?

Ciemny korytarz wypełniały głuche dźwięki ich kroków oraz świszczące oddechy. Khajiit wyforsował się do przodu, na ułamki sekund zwalniając przy rozwidleniach, aby podjąć decyzję, gdzie biec dalej. Zaczynało im brakować tchu. Szaleńczy bieg przerwał Sha'anks, który zatrzymał się jak wryty na środku korytarza. Kilka metrów przed nim znajdował się zakręt, ale kot stał w rozkroku, balansując w dziwacznej pozycji. Obrócił do tyłu łeb i zamachał rękami wokół siebie:

-Boczkiem, boczkiem! - wołał, gdy reszta zbliżyła się do niego. Pierwsza przebiegła Vera, omijając khajiita po lewej. Micareth przeskoczyła zaraz za nią, a Grimesowi została prawa strona. Mijając Sha'anksa dostrzegł, że kot wyraźnie 'chroni' jeden z kafelków w podłodze. - Szybciej, szybciej, za zakręt! - pogonił go. Angra dobiegł do końca korytarza, zakręcił i dopadł do towarzyszek, które zwolniły bieg, łapiąc oddech. Vera spojrzała na niego, i widząc, ostatni ze zwiadowców do nich nie dołączył, zapytała:

-A Sha'anks?

-Sha'anks już idzie, już prawie, już, już, jeszcze troszeczkę... - doleciały do nich słowa zza załomu, ale ich koniec został zagłuszony przez warkoty i ujadania pościgu. Echo spotęgowało dźwięki, tworząc ogłuszającą kakofonię z której przebiło się tylko jedno słowo: „Już!”.

W następnej chwili rozpętało się piekło. Ściana na wprost korytarza, gdzie został Sha'anks, buchnęła żywym ogniem. Jego strumień, potężny i ryczący, zagłuszył i przesłonił wszystko. Grimes odruchowo cofnął się jak najdalej od płomienia, tak samo jego towarzyszki. Z głębi korytarza dobiegły ich przeraźliwe, pełne bólu wrzaski. Wszystko, co zostało w przejściu właśnie smażyło się na popiół.

-Poświęcił się, skubany – mruknęła Micareth.

-Nje, nje, nje! - Doleciało zza niknących płomieni. - Sha'anks to by się za mamunię poświęcił, albo za tatunia, ale za was, to nie. Sha'anks tylko nie chciał, żeby nas te maszkarony goniły, to je wziął był i usmażył! - Ogień zgasł w końcu, ukazując malutką wnękę tuż obok widocznych teraz dysz. Stał w niej, wciśnięty w ścianę i skulony do granic możliwości khajiit, osmalony, ale cały i żywy.

*

Dalsza wędrówka była zadziwiająco spokojna, jeśli nie liczyć coraz większej ilości pułapek. Korytarz stawał się bardziej mroczny. Fluorescencyjne grzyby na ścianach zniknęły, pogrążając przejście w ciemnościach. Grimes w duchu dziękował Verze, która zdecydowała się wspomóc ich magicznym światłem i rozcierał guza, którego nabił sobie o niski strop.

-Chyba źle idziemy... - wysapała Micareth po kolejnej szczelinie, przez którą musieli się przeciskać.

-Dobrze idziemy, dobrze – zapewnił ją khajiit. - Sha'anks czuje dobre powietrze, wy też zaraz poczujecie.

-Uśmieję się, jeśli zaprowadzi nas do wyjścia – wyszeptała sama do siebie.

Jednak przewodnik nie zaprowadził ich do wyjścia. Gdy w końcu korytarz się rozszerzył, znaleźli się w niewielkiej jaskini, ciemnej, ale zadziwiająco suchej. Większą jej część zajmowały kamienne wrota, wyszczerbione u góry. Stamtąd właśnie dolatywało rześkie powietrze, które teraz poczuli. U stóp drzwi leżało kilka szkieletów w zmurszałych resztkach szat. Na skale wyrzeźbione zostały liczne symbole i płaskorzeźby.

-Ślepy zaułek – Micareth była wyraźnie niezadowolona.

-Chyba, że otworzymy drzwi – Verę, wręcz przeciwnie, wydawała się ekscytować ta sytuacja. Przesunęła magiczne światło nad wrota i z uwagą zaczęła przyglądać się wyrysowanym na nich znakom. - To chyba jakieś proroctwo... nie, przepraszam, bardziej historia... wskazówki... ach, dlaczego to jest tak pozacierane!

-Umiesz to rozczytać? - Grimes zapytał cicho, nie chcąc jej rozpraszać.

-Tak, większość. Choć te symbole nie są oczywiste... dajcie mi chwilę!

Chwila zmieniła się w dobrą godzinę, albo i dłużej. Angra cieszył się, że przynajmniej nie ma tu wilgoci. Było dość chłodno, ale gdy zasiedli blisko siebie i owinęli się płaszczami, szło wytrzymać. Tylko Vera nadal krążyła przed drzwiami, mamrocząc coś pod nosem, zadając w przestrzeń pytania, na które sama sobie odpowiadała.

-Mam to! - zawołała w końcu. Angra jako pierwszy podszedł do niej.

-Otworzysz je?

-Tak. Teoretycznie należało by użyć klucza, którego nie mamy... więc budowniczowie tej komnaty zostawili drugi sposób, magiczny. Tylko będę potrzebowała od pana, poruczniku, pewną rzecz...

-Taaak? -Angra przeciągnął samogłoskę, marszcząc brwi. Miał dziwne wrażenie, że już raz dziś słyszał to samo. Vera szybko zorientowała się w jego postawie, uśmiechnęła się przepraszająco.

-Tak, chodzi o odrobinę krwi... ale wystarczy kropla! - zapewniła. -Kropla nordyckiej krwi.

Grimes westchnął ciężko. Nie podobało mu się to, ale zawracać teraz? Jedyna droga wiodła w przód.

-Dobra, działaj – wyciągnął dłoń do elfki. Vera ukuła jego palec końcem noża i ostrożnie zebrała krew. Angra odsunął się, robiąc jej miejsce. Tym razem czekanie było krótkie – chwila przygotowań, machnięcie dłońmi i kamienne wrota zaczęły się przesuwać. Owionęło ich świeże, prawie morskie powietrze, a zza drzwi powoli wyłonił się niezwykły, błękitny blask...

-Eterium... - westchnęła Vera. Ona jedyna była w stanie wydobyć z siebie głos. Pozostali zamarli, patrząc w zachwycie i zdziwieniu na rozciągający się przed nimi widok.

Stali u wejścia do rozległej jaskini, naturalnej, ale nieznacznie zmienionej przez działalności istot rozumnych. Na końcu pomieszczenia jaśniał masywny, prostokątny kształt tablicy z eterium z wyrytymi na niej runami. Tuż przed nią, na wpół jasna, na wpół ciemna sylwetka czegoś, co mogło być sarkofagiem – konstrukcja częściowo kamienna, zdobiona eterium. W okół, po całym pomieszczeniu, różnego rodzaju urny, skrzynie oraz więcej sarkofagów, praktycznie ukrytych w cieniach pod ścianami. A pomiędzy tym wszystkim złote monety, błyszczące w świetle eterium klejnoty, pierścienie, diademy, naszyjniki...

Sha'anks otrząsnął się jako pierwszy. Chociaż ciężko mówić, że się otrząsnął – na widok tego całego bogactwa aż nim telepało. Wysadził sus do przodu, ale Angra był wystarczająco szybki. Rzucił się na niego, uczepił jego pasa i powalił na ziemię.

-Dlaczego? - pisnął khajiit z wyrzutem.

-Zostaw, głupcze, pozabijasz nas!

-Ale, ale... eterium, ale skarby!

-Ale, ale! - przedrzeźnił go porucznik, wstając i ciągnąć za sobą khajiita. Nie puszczał go z objęć, mocno trzymał w pasie, nie pozwalał się mu wyrwać. - A sarkofagi widzisz? A tablicę widzisz?

-Obawiasz się draugrów? - zrozumiała Micareth.

-Gorzej. Widziałem takie miejsce raz, jako młody rekrut. Opuszczone, dawno zrabowane, ale będące dowodem na to, że legendy są prawdziwe.

-Które legendy? - Vera podeszła do nich, z nabożnym zachwytem oglądając sale.

-O Smoczych Kapłanach, o miejscach gdzie zapisano słowa w języku smoków...

Nawet Sha'anks przestał się wyrywać. Zawisł bezładnie w ramionach Angry i patrzył na bogactwa z mieszaniną pożądania i strachu.

-Lepiej stąd zmykać? - upewniła się Micareth.

-Zdecydowanie. Niczego nie dotykajcie, omijajcie sarkofagi i szukajcie wyjścia. - Rozkazał.

Znaleźli je po długich, pełnych napięcia poszukiwaniach. Micareth i Vera, mądre dziewczyny, pomyślał Angra, były czujne i ostrożne. Sha'anksowi, mimo zapewnień, nie dowierzał i trzymał go tak mocno, jakby obłapiał najpiękniejszą dziewoję. Trochę żal było opuszczać to miejsce, jednak Grimes wiedział, że nie mieli sił i czasu na kolejną walkę. Poza tym... nie mógł pozbyć się myśli, że grobowiec ten powinien pozostać na zawsze tajemnicą.

-Lepiej nie opowiadajmy nikomu o tym, co tu znaleźliśmy – rzucił kolejny rozkaz, gdy przeciskali się przez wąską szczelinę. Micareth zgodziła się bez gadania, Vera westchnęła ciężko, ale pokiwała głową. Sha'anks zgodził się, wylewnie, nieustannym potokiem szeptanych cicho słów. Uspokojony Grimes nie zauważył więc, jak khajiit, uśmiechnięty, chowa coś błyszczącego do kieszeni.

22.06.2020 15:46
4
odpowiedz
Ratke
5
Legionista

Porucznik Angra stał jak wryty i patrzył na wampira. Nie widział w nim jednak krwiożerczej bestii, a młodego żołnierza. Chłopak był sprawny, radził sobie z zadaniami i przyjemnie się z nim gadało przy ognisku, każdego potrafił rozbawić. Doskonale pamiętał, jak narysował kiedyś karykaturę kapitana Beinarda, jako żuka gnojarza toczącego kulę łajna, na której szczycie mieścił się Fort Greymoor. Poważny z reguły Grimes ledwo powstrzymywał śmiech podczas rozmów z kapitanem przez kolejny miesiąc. Teraz jednak Milten leżał u jego stóp i dogorywał. Jeśli przyjdzie im walczyć z przemienionymi ludźmi, których znają… może lepiej, że nie wziął swoich chłopców. Mieliby zbyt duże skrupuły.

Z rozmyślań wybiło go szarpnięcie za ramię.
- Musimy wiać! - krzyknęła Micareth jedną dłonią dalej trzymając Angrę za ramię, a drugą dzierżąc zakrwawiony rapier.
Angra oprzytomniał - dotarło do niego, że musi wyprowadzić drużynę z tego piekła, bo siłą się nie przebiją. Przed nimi ciągnął się szeroki korytarz, wyglądał identycznie jak ten, którymi tu dotarli. Była to w zasadzie ich jedyna droga, ale to właśnie stamtąd dobiegały niepokojące dźwięki i ryk bestii. Grimes rozejrzał się i dostrzegł kratę po przeciwnej stronie korytarza i w paru susach znalazł się przy niej. Możliwe, że była to ich droga ucieczki – za kratą znajdowała się dźwignia, najprawdopodobniej krasnoludzkiej roboty. Porucznik Angra nie miał pojęcia, co się stanie gdy pociągną za dźwignię, ale doskonale wiedział, co się stanie jeśli tu zostaną. Krata była jednak zamknięta, a dostęp blokował stary, zardzewiały zamek.
- Sha’anks, potrafisz to otworzyć?
- Sha’anks wszystko otworzy
Khajit zbliżył się do zamka i wcisnął jeden ze szponów w otwór. Na jego pysku wymalowało się skupienie, gdy obracał pazurem to w jedną, to w drugą stronę. Hałas za ich plecami narastał. Vera spodziewała się, że w każdej chwili zza rogu może wylać się mnóstwo potworów. W tej chwili jednak jedynymi bestiami w zasięgu wzroku, były te leżące bez tchu na ziemi. Stojąc pośród morza ciał, Vera miała świadomość, że niewiele brakowało, a sama by do nich dołączyła.

Po chwili zamek ustąpił i cała czwórka przebiegła na drugą stronę. Micareth zatrzasnęła za nimi kratę i zebrali się wokół dźwigni. Nikt nie chciał wziąć na siebie odpowiedzialności i jej pociągnąć, ale hałas wciąż narastał i był już głośniejszy niż chrapanie sierżanta Gutrima. Na działanie zdecydował się Grimes, był w końcu ich dowódcą.
- Na pohybel – powiedział cicho, kiedy dźwignia wydała przeraźliwe skrzypnięcie. Mechanizm był od dawna nieużywany, ale zadziałał. Trybiki wokół nich zostały wprawione w ruch, a z kilku szczelin zaczęła wydobywać się para. Po chwili drużyna poczuła silny wstrząs i wraz z posadzką zaczęli opadać w dół.Trzymanie się głównego korytarza dawało nadzieję na znalezienie drogi powrotnej. Teraz wszystko wskazywało, że zaraz znajdą się w samych trzewiach Blackreach i będą mogli tylko kontynuować wędrówkę wgłąb.

Kiedy platforma się zatrzymała, rozejrzeli się wokół. Podstawowym źródłem światła były znane im już fluorescencyjne grzyby, tu jednak rosnące w dużo większych ilościach. Ściany pokrywała plątanina rur, z których uciekała para. Pełno było tu też kół zębatych, łańcuchów i innych nieznanych im elementów. Niektóre mechanizmy wciąż pracowały, co było zaskakujące, gdyż zapewne nikt nie wprawiał ich w ruch od bardzo dawna. Nie mieli zbyt dużego wyboru – korytarz, w którym się znaleźli nie miał żadnych rozwidleń - kluczył w jednym kierunku, wijąc się jednak to w lewo, to w prawo, co chwile podnosząc się lub opadając, co zmuszało drużynę do pokonywania kolejnych wyżłobionych w kamieniu schodów. Co jakiś czas na ścianach widniały symbole podobne do tego, który malował na ścianie Milten, jednak dużo gorzej wykonane.

Po pewnym czasie, dostrzegli coś w oddali. Zbliżyli się ostrożnie – w cieniu majaczyły człekokształtne postacie. Poruszały się w zgarbionej postawie i wydawały charczące dźwięki. Grimes przyglądał się im uważnie.
- Co to do cholery jest?
- Kolejne pijawki – odpowiedziała Micareth robiąc krok naprzód. Jej rapier był słabo wykonany, ale trzymała go pewnie. To ważne, miecz musi być przedłużeniem ramienia – Za mną, teraz to my je zaskoczymy.
- Stój! - syknęła Vera – To nie wampiry, to Falmerowie.
- Śnieżne elfy? - spytał z niedowierzaniem Grimes.
- Można tak powiedzieć. Kmioty opowiadają, że widują śnieżne elfy na powierzchni, ale to bajki. W istocie, zostały zniewolone przez Dwemerów i zmieniły się w Falmerów. Słyszało się kiedyś, że wychodzili z podziemi żeby zabijać i plądrować. Cóż, lata niewolniczego życia w ciemności kompletnie ich zepsuły. Ostatnio raczej się ich nie widywało, ale najwyraźniej przetrwały w tej głębi.
- Dobrze, elfko, starczy tego uczonego bełkotu. Mamy je oszczędzić tylko dlatego, że to twoi cholerni pobratymcy? - zapytała z irytacją w głosie Micareth.
- Jestem Altmerką – odpowiedziała Vera ze złością. Denerwowało ją, kiedy ludzie wrzucali wszystkie elfy do jednego worka – Falmerowie są ślepi, nie musimy z nimi walczyć. Wystarczy, że się przekradniemy. Widzimy tylko czterech, nie wiesz, ilu siedzi głębiej i czy nie rzucą się z odsieczą, a drugiej takiej jatki możemy nie przeżyć.
Micareth ten pomysł wyraźnie się nie spodobał. Była wojowniczką, specem od zabijania, a nie złodziejaszkiem. Czuła, że przekradając się plami swój honor. Dodatkowo, walka z potworami dała jej zastrzyk adrenaliny i po raz pierwszy poczuła, że w tej ekspedycji jest dla niej miejsce. Teraz to uczucie znikało. Przystała jednak na propozycję w obliczu aprobaty pozostałych.

Skradali się w małych odstępach. Wystarczająco dużych, żeby na siebie nie wpadać, wystarczająco małych żeby ruszyć sobie z pomocą. Największy problem miał porucznik Angra. Potężnej budowy Nord nie był stworzony do bezszelestnego poruszania. Skulony wyglądał raczej komicznie – jak mamut, który próbował się schować za sosną. Jedynie Sha’anks czuł się pewnie i poruszał się z istną gracją, która kontrastowała z jego mizerną sylwetką i poszarpaną sierścią. Zapowiadało się dobrze, trzymali równy krok. Jednak gdy Vera zrównała się z siedzącymi w kręgu Falmerami, jeden z nich podniósł głowę i obrócił się w ich kierunku. Jego twarz zaczęła się wykrzywiać od złości, a charczenie stało się złowrogie. Wyszczerzył w ich kierunku kły, z których ślina opadała ciężkimi kroplami na posadzkę. Dostrzegł to Grimes i momentalnie zrozumiał co się dzieje.
- Na nich, zabić tych ślepych skurczybyków! - mimo wszystko w duchu ucieszył się, że może się wreszcie wyprostować.
Na szczęście, żadna odsiecz z głębi korytarza nie przybyła. Z czwórką ślepych istot poradzili sobie bez problemu. Na jednego z nich skoczył Sha’anks, ostrymi pazurami robiąc miazgę z jego twarzy. Drugiego Angra rozpłatał na dwoje silnym uderzeniem topora. Pozostali dwaj leżeli na ziemi krwawiąc z licznych ran zadanych rapierem, zanim Vera zdążyła rzucić jakiekolwiek zaklęcie.
- Nie rozumiem, przecież byliśmy cicho…
- Sha’anks ostrzegał. Smrodu śmierci się nie zmyje. Złe zaklęcia, zła magia, zła. Oni wyczuli.
- Cicho bądź, ta zła magia uratowała nam na górze życie.
Khajit wzruszył ramionami. Skoro Falmerowie leżeli martwi, drużyna zdecydowała się obejrzeć ich obóz. Znaleźli masę przedmiotów dwemerskiego pochodzenia, ale też przyrządy wykonane przez Falmerów. Nie znali zastosowania większości z nich. Kawałek dalej, po prawej stronie korytarza znaleźli małą salę skrytą za obłokami bijącej z rur pary. Znajdowało się w niej kilka kamiennych ławek, a w centralnym punkcie na podniesieniu stały potężne świeczniki, na których zostały resztki wosku. Pomiędzy świecznikami na drewnianym pulpicie leżała otwarta księga. Stronice pokryte były równymi wersami zapisanymi czerwonym atramentem. Oby to był tylko atrament. Grimes pierwszy dotarł do księgi, ale nie potrafił jej odczytać. Przez ramię zajrzał mu Khajit.
- Może to księga tych farmerów?
- Sha’anks, Falmerowie są ślepi, nie piszą ksiąg – powiedziała Vera zbliżając się do pulpitu. Odsunęła bezceremonialnie porucznika oraz Khajita, gdyż wiedziała, że jeśli ktoś będzie to w stanie przeczytać, to tylko ona. Sha’anks prychnął pogardliwie, ale odsunął się bez słowa.
Altmerka nie rozumiała wszystkich słów, ale pojęła znaczenie tekstu. Księga zawierała swego rodzaju proroctwo dotyczące odnowy świata. Proces miał rozpocząć się tutaj, w centrum Skyrim, a następnie rozlać na całe Tamriel. Świat miał odrodzić się na nowo z krwi pokonanych. Zapowiedziano nadejście wampirzego lorda, który ukoi wszystkich wiernych całunem ciemności, a z przeciwników uczyni najgorliwszych poddanych – to by się zgadzało z opisem Morowych Burz, które ostatnio nękają te tereny. Proroctwo, jak to zwykle bywa, zakończono stwierdzeniem, że procesu nie da się już zatrzymać. Wszystko wskazywało, że ten potężny wampir zasiada na swym tronie tutaj – w Blackreach, głęboko pod ziemią. Częstotliwość Morowych Burz z kolei mogła sugerować, że zebrał już pokaźną armię i niedługo rozpocznie swój podbój.
Vera skończyła czytać i podniosła głowę. Pozostała trójka stała nieruchomo i wbijała w nią pytające spojrzenia. Elfka spokojnym ruchem zamknęła księgę.
- Mamy przesrane.

22.06.2020 19:43
5
odpowiedz
Deadinside
1
Junior

Wampiry, dysponują martwym ciałem. Zadziwiająco różnym od ciał większości innych nieumarłych - tj. przykładowo róznym od zombie. Ciało wampirów, choć martwe, nie rozkłada się - wręcz przeciwnie: regeneruje. Wiecznie się regeneruje i prawie nie możliwe jest tą regenerację powstrzymać. Regeneracja ta jest punktem centralnym całego jestestwa wampira. Przykładowo, łowcy wampirów lubią używać srebrnych broni - dlatego, że ranę od srebra, trudniej jest wampirowi zregenerować.

A są wampiry (te starsze, doświadczone w regeneracji), które z odciętej jeno głowy, potrafią po jakimś czasie zregenerować całe ciało.

Sama odcięta głowa takiego wampira prawdopodobnie pozostaje świadoma, choć ruszać się, czy mówić, może dopiero po (częściowej) regeneracji ciała - jeśli w ogóle taka zajdzie.

Zatem przy pochówku z podejrzeniem o wampiryzm, lub grzebiąc wampira najlepiej jest - uniemożliwić regenerację. Grzebiąc głowę osobno, lub chociaż kładąc ją w przeciwną stronę niż ciało. Lub pozostawiając kołek drewniany (najlepiej z topoli drżącej - tj osiki), w sercu, by owo serce się nie zregenerowało. Można dodatkowo napchać usta owych zwłok czosnkiem, a zamiast grzebać można umieścić trumnę na stałe, we płynącej wodzie tj. w rzece, nie np. w jeziorze. Można uczynić wszystkie powyższe. Alternatywnym sposobem jest spalić zwłoki na popiół.

~fragment "Rzecz o pochówku". ~ Nieznany kapłan Arkaya.

- Psiakrew. - zaklęła Micareth - znowu ten sam błąd. Znowu przypięłam do pasa mikstury leczenia, zamiast osikowych kołków... widziałam kołki w zbrojowni garnizonu. Na półeczce. I oczywiście, wolałam wziąć mikstury leczenia. Jeszcze wąpierz, parzydlakasyn, wstanie jak go tu zostawimy. Ja je... - Wojowniczka chciała zakląć, ale w monolog wtrąciła się nekromantka.
- Odetniemy głowę i pochowamy daleko od reszty ciała. To też hamuje regenerację. Jak kołek tkwiący w sercu.
- Sha'anks jest zaciekawiony, skąd to przyjaciółka wie.
- Po prawdzie, z książki traktującej nekromancję jako największe bluźnierstwo... I jak się okazuje bardzo prawdziwej.

Serce Grimesa nadal ściskał żal. Prawie ze łzami w oczach przebiegł spojrzeniem po uzbrojeniu drużyny. Rapier, krótkie ostrza, gołe ręce.

- Zdaje się, że tylko ja mam jak to zrobić - pogładził ręką ostrze oburęcznego topora. - Powiem tylko "kilka słów".

Grimes zastanowił się z pięć sekund.

- Milten, szczeniaku. Lubiłem cię, kurde. Chciałbym powiedzieć więcej ale czas nas nagli.

Porucznik uniósł topór.

-To tyle? - Parsknęła wojowniczka.
-Tak.

Precyzyjnym cięciem zdekapitował Wampira. Zdziwiło go , że z szyi nie trysnęła fontanna krwi. Wampir jak to wampir - krew w nim nie krąży.

- Nie mamy za wielu opcji Drużyna. Zaraz będziemy tu mieli piekło. - Grimes otarł przedramieniem pot z czoła. - A już, na chwile obecną ledwo żyjemy.
- Sha'anks wykop dołek. Zwoje wyraźnie mówią żeby "pogrzebać". Ja w tym czasie rozszyfruje napis. - rzuciła Veranque.
- Faktycznie, już po nas. - Stwierdziła Micareth. - Widzę błyszczące ślepia ze strony z której przyszliśmy. W oddali. Może tylko kilka par oczu, ale wysoko. Idziemy dalej czy przebijamy się z powrotem?

Sha'anks oderwał się od kopania grobu i spojrzał w tunel.

- Sha'anks widzi dobrze. To jakieś duże, grube robaki.
- Chaurusy. - Na twarzy Grimesa pojawił się strach.
- Czyli co? - Zaciekawił się lekkodusznie khajit, dokańczając właśnie grób.
- Czyli jesteśmy w dupie. - wcięła się w rozmowę wojowniczka. - Odgryzą rękę jednym precyzyjnym ukąszeniem. Acha i najpierw oplują nas trucizną.
- Przyjaciele. I ty też Micareth... - Zaczęła Veranque, dziwnie optymistycznym głosem.
- Wielkie dzięki. Ubaw po pachy. W sam raz do sytuacji...
- Po prostu chodź za mną.

***

U wilków jest samiec alfa. W roju nie. W roju każdy chaurus jest postrzegany wedle stadium. Każda w pełni dorosła forma robala jest równa. Robal jak to robal, stadnym zwierzęciem nie jest. Ale komunikuje się - głównie językiem feromonów - z innymi robalami. Bywa, że kilka chaurusów idących za zdobyczą tworzą rój. Pomyślunku w głowie nie mają tyle, żeby bić się o jedzenie jak wilki. Chaurusy idą za zdobyczą i co upolują, to upolują, ile zjedzą to zjedzą. Wszystkie na równi. Niemniej rój ma to do siebie, że jeden robal potrafi wspierać drugiego. Jakby same chaurusy nie miały krzty oleju w głowie... ale gdy polują razem zdają się być jedną "inteligencją zbiorową" - inteligencją roju. Żadna rasa rozumna, nie potrafi tak genialnie wspierać współczłonków drużyny.

W Blackreach zawiązał się mały rój tropiący drużynę czterech ofiar. Z początku trzy dorosłe chaurusy. W miarę pościgu dołączały po kolei jeszcze trzy. Wiedziały, że są już blisko. Zapach odbierany owadzimi receptorami w końcu przerodził się ze zapachu śladu ofiar, w faktyczny zapach żywych kąsków. Gdy tylko tak się stało, owadzi rój, normalnie tropiący ostrożnie, teraz puścił się biegiem "ile fabryka dała". Zanim owady dobiegły, czuły jak cztery kąski po kolei znikają. I znowu został tylko zapach śladu po nich. Ale urwany.

Chaurusy nie wiedziały co robić. Troche porzucały się w te i we w te, w miejscu gdzie zapach się urywał, szukając zdobyczy. Ostatecznie zjadły truchło od dawna nieżywego kąska. Pokręciły się jeszcze zdezorientowane, aż się rozeszły. Nieszczęśliwe. Na tyle na ile robak może być nieszczęśliwy.

***
Wyższość magii iluzji nad magią przywołania przejawia się w tak zwanej "twardej iluzji". Co to jest "twarda iluzja"? To na pewno coś więcej, niż iluzja dodatkowo dotykowa. Wyobraźmy sobie talerz, na którym można coś położyć. Który ma kolor, refleksy od światła, ciężar gdy weźmiemy go w dłonie... ale jest iluzją. Zniknie jak iluzja, bo nigdy go tak na prawdę nie było. Jak to się ma do przywołania? Po pierwsze, nikt jeszcze nie stworzył zaklęcia przywołującego talerz. Po drugie, należałoby jednocześnie wytworzyć zaklęcie tenże talerz odwołujące. Gdyby w ogóle było możliwe. Co więcej, mimo podobnego efektu te dwie dziedziny magii są piramidalnie różnymi drogami. Przywołanie a twarda iluzja nie są nijak do siebie - dla magika - podobne. A wręcz są przeciwne. Mimo podobnego efektu - co podkreślam. Ważne jest też zauważyć, że twardą iluzję pożywienia można zjeść, ale ni jak się nie można nią najeść - w przeciwieństwie do dajmy na to "przywołanych jagód", Przywoływacza Martensa. We wszystkich innych aspektach iluzja góruje tak nad przywołaniem, jak nad każdą inną dziedziną sztuki magicznej.

~"Podręcznik Tańczących Świateł, czyli o subtelności iluzji dla średniozaawansowanych studentów" ~ profesor doktor habilitowany Stąpający-w-Cieniach.

Komnata była foremna. Nie była naturalną częścią jaskini. Ściany z białych, dużych pustaków. Układanych zwyczajnie, jak w murze albo ścianie ludzkiego domostwa. Na środku każdej ze czterech ścian był jednak pas metalu. Pasy łączyły się na suficie i na podłodze. Powiedzmy, że przypominały kształt tasiemki na prezencie, ale w tym przypadku: wewnętrznej. Pasy metalu opisane były dwemerskimi runami. Między jednym okrągłym łączeniem metalowych dwemerskich pasów - na środku sufitu i drugim łączeniem - na środku podłogi - a więc w samym środku komnaty, lewitowało kilka czarnych klejnotów.

Grimes spojrzał za siebie. Dopiero weszli do komnaty. Po prostu przeszli przez ścianę - uciekli przed szarżą roju chaursów.
- Nie wejdą za nami?
- Nie. Takiego majstersztyku zaklęcia jeszcze nie widziałam. - Stwierdziła Veranque. Blefowała. Nie była pewna czy nie wejdą.

Przez ścianę przez którą przeszli co jakiś czas przebijało się do ich nowej komnaty odnóże chaurusa. Były w stanie przejść... ale nie wiedziały, że mogą. Słyszeli owadzie popiskiwanie. Drużynę trzymało to w napięciu. Ale zdezorientowane robale w końcu - sądząc po popiskiwaniu, zaczęły się rozchodzić.

- co to kurwa było? - zapytała wymęczona strachem Micareth.
- takie duże robaki - stwierdził z powagą Sha'anks.- chaurusy.
- To wiem. Tylko nie rozumiem co się stało. Jak nas nekromantka przez ścianę przeciągnęła.
- długo by tłumaczyć.
- wytłumacz, to może być istotne. - Rozkazał Angra, rozglądając się po komnacie.

Vera uśmiechnęła się szczerze. Wiedziała, że odwaliła kawał dobrej roboty.

- To spróbuję wytłumaczyć... Bez problemu odczytałam napis wampira. Smocze runy, które wydawały mi się glifem strażniczym. Pamiętam, że odpowiedział "to dużo bardziej skomplikowane". I miał kurde rację. Sam napis, to raczej przestroga, niż glyph. Głosił: "Jeśli jesteś już martwy, idź dalej".

Sha'anks był zaciekawiony jak zwykle. Ale tym razem nawet Micareth zdawała się słuchać z zainteresowaniem. Porucznik wpatrywał się w lewitujące kryształy. Zarządził tylko, żeby nie ruszać się bez potrzeby, bo "tu mogą być pułapki". I chcąc nie chcąc też skupił się na głosie Veranque. W końcu to mogło być istotne.

- "Jeśli jesteś już martwy, idź dalej" - kontynuowała Vera - założyłam, że to wampir ma iść dalej - jakaś przestroga. Ale największym odkryciem było rozpoznanie farby. Farba iluzoryczna - można nią pisać w powietrzu. Przez taki napis można przejść jakby go nie było. Po co na ścianie pisać taką farbą? Otóż proste - tej ściany nie ma.

Veranque zaniosła się kaszlem.

- Jednak nie bardzo istotne. - Skrzywił się porucznik.
- Czekaj jeszcze dokończę. Komnata emanuje jakąś siłą, jakby palącym światłem. Znacząco tu osłabłam, szczególnie w momencie przejścia przez ścianę. To nie jest zwykła iluzja, ani twarda iluzja. To jakaś iluzja pełna mocy. Pewnie o tym ten nasz wampir mówił "bardziej skomplikowane". To komnata do której wampiry nie mają wstępu. A i mnie wypala jako nekromantkę.

- a te kamienie?
- kryształy duszy. czarne, wiec trzymają dusze istot rozumnych.

Veranque pochyliła się i zakasłała mocno.

- Nie wiem kto w nich siedzi, nie znam dobrze Dwemeris. Tych run na metalowych pasach. Jakbym miała strzelać, to myślę, że jakieś bardzo stare wampiry zostały tak pochowane - normalne ucięcie głowy u pradawnych nie ma sensu. Albo z drugiej strony, może jacyś potężni łowcy wampirów, żeby kiedyś powrócić. Lub po prostu są to potężne dusze w klejnotach... Tak czy siak mamy przesrane.
-Jak to? - zapytał Sha'anks, lekkodusznie, jak na szczęśliwego, albo może niezbyt mądrego przystało. - To są jakieś potężne świecidełka, a nie widzę żadnej pułapki!
- A to, że ludzie giną, jak już wiemy - przez wampiry. Nie znaleźliśmy porwanych ludzi - pewnie żyją jako tak zwane "bydło". Może nie, nie wiem. Ale zdaje mi się, że chodziło o to żeby ściągnąć tu ludzi, którzy mogą wziąć kamienie dusz. I jestem prawie pewna, że nie wyniesiemy ich żywi z Blackreach.
-Osz... - Micareth zaczynała wiązkę przekleństw.
- Jest jeszcze jasna strona tej sytuacji.
Sha'anks i Grimes spojrzeli po sobie.
- Doprawdy? - Zapytał porucznik. - jaka?
- Mogę się mylić.

Po ściskającej za gardła chwili ciszy, Grimes Angra pozwolił sobie na nadzieję. I jako przywódca drużyny zepchniętej - być może - w kozi róg, wydał rozkazy co do działania.

- Miałem w swoim życiu nie jedną sytuację, w której to pomyłka uratowała mi skórę... na prawdę, myliłem się i dzięki temu wychodziłem cało. - tłumaczył, bardzo zdenerwowany.

Urwał. Odczekał chwilę. Uspokajał się biorąc kilka dużych wdechów, powoli wydychał. Dokończył już stanowczo:

- Sha'anks, wyjdź przez ścianę, zrób rekonesans. Co do reszty, zarządzam chwilę na modlitwę.

post wyedytowany przez Deadinside 2020-06-22 19:59:07
23.06.2020 00:19
6
odpowiedz
RaidenX
4
Junior

Po tym jak zasmucony Grimes porozmawiał z Miltonen, drużyna dosłyszała z pobliskiego korytarza narastający huk.

Umierający Milton powiedzał.

- Przybywają moje posiłki. Moje ,,dzieci”.

I padł z uśmiechem na ziemię.

W następnej sekundzie z korytarza wypadła kolejna fala ,,dzieci” Miltona.

Grimes widząc że nie mają szans z przeważającą liczbą monstr, wrzasnął jedyny rozsądny rozkaz.

- UCIEKAĆ.

I pędzili. Grimes na czele, tuż za nim Sha`anks i Vera, na końcu biegła Micareth odpierając ataki co poniektórych potworów które zdołały do skoczyć, wspierana przez zaklęcia Very.

I tak biegli i biegli przez niekończące się korytarze rozświetlane tylko od czasu do czasu przez świecące grzyby. Uciekając nawet nie zwracali uwagi na to gdzie prowadzi korytarz.

Biegnąc na oślep dobiegli do ogromnego pomieszczenia ze świecącymi grzybami na ścianach, których światło odbijało się od tafli całkiem dużego podziemnego jeziora i z zamkniętymi wrotami naprzeciwko nich. Zatrzymali się szybko rzucili okiem na miejsce do którego dobiegli, a następnie spojrzeli po sobie. Wtedy Grimes wyczerpany odezwał się do drużyny w te słowy.

- To bez sensu, ślepy zaułek. Nie mamy wyjścia, musimy się bronić. Wyciągać broń, ty Vera przygotuj się. Stajemy w kółku i czekamy. Za chwilę tu będą.

Gdy tylko Grimes skończył wydawać polecenia, potwory wylały się z ciemności korytarza z którego właśnie przybiegli i zaczęły otaczać drużynę, która była świadoma tego że ich sytuacja jest beznadziejna.

Bronili tak się długo, Grimes ponownie wpadł w szał nordów, Micareth zbesztana wcześniej przez Grimes`a również cięła nie patrząc zbytnio na technikę, Sha`anks robiąc zwinne uniki i odskoki ciął dwoma krótkimi ostrzami przeklinając przy tym po Khajicku, Vera miotała rozpaczliwie wszystkimi zaklęciami ofensywnymi jakie znała. I tak walczyli i walczyli. Wydawało im się że potworów przybywa bez końca a oni tak walczą już przy najmniej tydzień. Nagle kiedy wyglądało na to że to już jest ich koniec, monstra przestały atakować i zaczęły się wycofywać. Vera jeszcze rzuciła ostatnią kulą ognia w uciekających wrogów zabijając trzech z nich.

- Nie mam pojęcia dlaczego, ale się wycofały skurczybyki. Nie wiem co jest grane, ale nam to pasuje. A skoro już się tu znaleźliśmy rozejrzyjmy się po tym pomieszczeniu. - powiedział Grimes.

Rozglądając się zauważyli wrota i podeszli do nich. Zauważyli że wrota są pięknie rzeźbione. Na obu skrzydłach tychże wrót wyrzeźbione były dwie kobiety, Cesarskie, ubrane w togi i rzymianki.

Obie przytrzymywały w pozycji pionowej miecz z inskrypcjami na klindze w pradawnym Smoczym dialekcie, a na rękojeści natomiast znajdowały się wyżłobienia na klejnoty. Właśnie, znajdowały się, albowiem tych klejnotów tam nie było.

Kiedy tak przyglądali się wrotom, Vera odezwała się do ekipy.

- Spójrzcie na rękojeści są puste miejsca, tak jak by kiedyś tu były jakieś klejnoty, ale ktoś je stąd zabrał.

Sha`anks podszedł do wrót i przyjrzał się rękojeści. Po kilku sekundach zauważył ślady po wyraźnym wypychaniu klejnotów sztyletem. Ślady te były dość świeże. Sha`anks odwrócił się do reszty mówiąc.

- Vera ma rację. Przyjrzałem się rękojeści i są na niej wyraźnie ślady ingerencji za pomocą sztyletu w celu wypchnięcia znajdujących się w niej klejnotów. I wiecie co? Te ślady są dość świerze. Jeśli się rozejrzymy to może znajdziemy ciało, może nawet w tym pomieszczeniu. Podejrzewam że nasz złodziejaszek nie uciekł daleko. Rozejrzyjmy się.

I drużyna spędziła dobrych kilka minut na przeszukiwaniu komnaty, każde w innym miejscu. Nagle Vera która rozglądała się przy wodzie zauważyła ciało na dnie.

- Hej, chodźcie tu wszyscy, chyba coś znalazłam.

Kiedy wszyscy przybiegli i spojrzeli w miejsce które wskazywała Vera zaczęły się pomruki zadowoloenia, a Sha`anks powiedział.

- No to chyba mamy naszego złodziejaszka. Dobra wskakuję do wody może coś przy nim znajdę ciekawego.

Jak powiedział, tak zrobił. Po krótkiej chwili wrócił na powierzchnię z małą sakiewką w dłoni. Po rozwiązaniu jej wysypał na dłoń kilka pięknych klejnotów.

- A o to mamy naszą zgubę. Chodźcie wsadzimy je do rękojeści. - powiedział

Kiedy wszyscy podeszli do wrót, Sha`anks powsadzał klejnoty w wyżłobienia. Kiedy wsadził ostatni z nich wrota się otworzyły.

Weszli do komnaty tak ogromnej że wszystkim zabrakło tchu. Wokół komnaty wyżłobione przy ścianach były półki połączone czterema długimi kładkami. Kiedy szli po jednej z nich spojrzeli w dół lecz nie ujrzeli dna. Na ścianach tylko rosły świecące grzyby, co wyglądało pięknie, tak jak by na dnie były setki gwiazd. U sufitu również rosły świecące grzyby. Pośrodku na lewitującej, płaskiej skale znajdowało się coś. Coś jak by Dwemerskie urządzenie.

Kiedy tak stali i przyglądali się temu urządzeniu, Micareth odezwała się do Grimesa.

- Grimes, jak myślisz co to może być.

Grimes na to.

- A cholera to wie, najpewniej coś Dwemerów, wnioskując po złotawym kolorze.

23.06.2020 10:42
Kot Czeladnik
7
odpowiedz
Kot Czeladnik
2
Junior

— Nie chcę nikogo poganiać — rozległ się nieco zrzędliwy głos Micareth — ale może mi pomożecie, co?

Grimes zamrugał i spojrzał na kobietę, która obstukiwała głowicą miecza filar podtrzymujący kamienny strop. Z sufitu, naruszonego zębem czasu i niedawną walką, sypał się pył i drobne kamienie. W blasku fosforyzujących grzybów widać było długą szczelinę, która powstała w kamieniu.

Porucznik w lot pojął zamiary wojowniczki.

— Posuń się, ja to zrobię — rzekł, a gdy kobieta odsunęła się w bok, zacisnął zęby, zaszarżował i wyrżnął barkiem w kamienny słup.

W oczach mu pociemniało, rany zapiekły żywym ogniem, ale rozległ się satysfakcjonujący trzask i skalny naciek pękł. Rysy zaczęły się powiększać i łączyć, kamień osuwał się z chrzęstem.

— W nogi, w głąb korytarza! — zarządził, po czym, zataczając się, ruszył w ślad za drużyną.

Ziemia zadrżała, rozległ się łoskot walącego sufitu. Owionęła ich fala kamiennego pyłu, która na kilkanaście uderzeń serca przesłoniła światło. Gdy łoskot ucichł, Grimes usłyszał czyjś rozpaczliwy kaszel. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że to kaszlał on sam, starając się oczyścić płuca z kurzu. Odchrząknął, splunął i mrużąc podrażnione oczy, rozejrzał się wokół.

Jego drużyna, nieco obita i posiniaczona, zbierała się do kupy. Micareth rozglądała się wokół, szukając miecza, siedząca na kamieniu Vera wysypywała piach z butów. Sha’anks ostrożnie obmacywał ogon, mrucząc pod nosem przekleństwa w swoim języku. Wszyscy byli cali, nawet jeśli nie do końca zdrowi.

Grimes spojrzał w miejsce, z którego przyszli i uśmiechnął się z ponurą satysfakcją.

Przejście zostało odcięte.

— No i pogoń mamy z głowy. Przynajmniej na jakiś czas. Mam tylko nadzieję, że to nie był ślepy tunel.

— Sha’anks uważa, że tam musi być przejście — mruknął kot, wskazując w głąb korytarza. — Czuć wiatr i jakiś dziwny smrodek. Nie podoba się to Sha’anksowi, oj nie podoba...

— Nie ma czasu do stracenia, lepiej stąd chodźmy — zakomenderował Grimes i ostatni raz spojrzał w miejsce, gdzie, przysypane skalnym gruzem, spoczywało ciało jego dawnego podkomendnego. Ze złości zazgrzytał zębami. — Sha’anks, przestań marudzić i prowadź.

Micareth krzyknęła tryumfująco i wyciągnęła swój miecz z gruzowiska. Pedantycznie wytarła głownię w skraj płaszcza.

***

Nie uszli daleko, gdy rozległ się głos prowadzących ich khajiita.

— A fee… — kot cofnął się ze wstrętem i wskazał pod swoje nogi — Sha’anks wlazł w jakieś świecące paskudztwo.

Porucznik spojrzał na rozdeptaną jaszczurkę. Zielonkawy gad poprzerastany był kępkami fosforyzujących grzybów. Zewłok świecił mdłym światłem.

— Ta galaretka nadal się rusza — marudził khajiit — Sha’anks ma to na bucie, patrzcie.

Angra zignorował kota demonstrującego im stan swojego obuwia. Jego uwagę przykuło coś innego. Wyminął członków drużyny, którzy debatowali, pochyleni nad rozdeptanym mieszkańcem jaskiń i wszedł głębiej w korytarz, który rozszerzał się gwałtownie. Znalazł się w szerokiej grocie, której ściany pokrywały świecące porosty. Tu i tam pomiędzy grzybami przemykały jaszczurki i maleńkie, fosforyzujące pająki. Słychać było wodę kapiącą z sufitu, której krople wpadały do jakiejś ukrytej przed jego wzrokiem sadzawki.

Całą przeciwległą ścianę przegradzał mur z ciemnego kamienia i żelaza. Pośrodku niego znajdowały się metalowe wrota, jaśniejące mosiężną czerwienią w świetle rzucanym przez podziemne rośliny. Z kratki nad wejściem unosiła się smuga pary, kilka grubych rur wybiegało z ziemi i znikało w tunelach wysoko nad dnem jaskini. W jednej z nich coś monotonnie szumiało, inna stukała i trzeszczała cicho.

Grimes podszedł bliżej, a wtedy pod jedną ze ścian zaterkotało i jakiś antyczny mechanizm poruszył zastanymi tłokami. Szczęknął zamek i wrota powoli rozwarły się zapraszająco.

— Nie podoba mi się to — mruknął Angra. — I to bardzo. Gdzie my jesteśmy?

Vera, która nadeszła wraz z pozostałymi członkami wyprawy, ze świstem wciągnęła powietrze.

— Wydaje mi się — odarła powoli — że to wejście do dwemerskich ruin. No to już po nas, miło było was poznać.

Sha’anks ostrożnie podszedł bliżej i zajrzał do środka. Zjeżone futro na ogonie zdradzało, że khajiit jest poddenerwowany.

— Ej, zobaczcie co Sha’anks znalazł!

Angra, pełen najgorszych przeczuć spojrzał we wskazane przez kota miejsce. Zdusił cisnące mu się na usta przekleństwo. Wewnątrz długiego, znikającego wewnątrz góry korytarza, leżały porzucone ciała. Wędrowcy, kupcy, górnicy. Mieszkańcy Skyrim.

Wszystkie do cna wyssane z krwi.

— Chyba odkryliśmy, gdzie podziali się zaginieni ludzie — mruknął, po czym silnie zacisnął dłonie na stylisku topora. — A jedyna droga wiedzie naprzód. Za mną.

23.06.2020 19:40
8
odpowiedz
BlackSmile
2
Junior

- Mniej gadania, więcej biegania – Grimes nie mógł się nie zgodzić ze swoim oddziałem, więc wskazał toporem w stronę korytarza po lewej. Może to tylko echo z nich kpiło, ale dobiegające stamtąd kroki wydawały się najbardziej odległe.

Cała czwórka biegła przed siebie. Oręż obijał się o ich pancerze głośniej, niżby sobie tego życzyli. Ale mieli do czynienia z wampirami – w tych niosących echo tunelach samo bicie ich serc zdradzało ich pozycję.

Po zaledwie chwili biegu zdali sobie sprawę, że są okrążeni. Niepokojące chichoty polujących krwiopijców i tupot odnóży ich makabrycznych sługusów otaczał Grimesa i jego ludzi zewsząd. Walka twarzą w twarz nie miała najmniejszego sensu przy takiej ilości przeciwników, więc ucieczka wydawała się najsensowniejszym rozwiązaniem na tę chwilę.

Drużyna parła na przód. Sha’anks szedł przodem, wypatrując zasadzek. Grimes poczuł samozadowolenie z dobrego wyboru, jakim było wzięcie Khajita na misję. Pochodnia zgasła w ferworze niedawnej walki i nie było czasu, żeby się zatrzymać i zapalić ją na nowo, więc kocie oczy okazały się bezcenne w ciemnościach, w które zagłębiali się coraz bardziej. Tuż za nim podążała Micareth gotowa do ataku w każdej chwili. Potem regenerująca jeszcze siły Veranque i zamykający pochód dowódca.

- Dźwignia! Sha’anks widzi dźwignię! – podekscytowany Khajit rzucił się do swojego znaleziska i je popchnął, zanim ktokolwiek zdążył zaoponować. Kiedy mechanizm rozsunął cegły pobliskiej ściany, wszyscy odetchnęli z ulgą.

Dwemerskie ruiny były pełne pułapek. Cholerny kot mógł ich wszystkich zabić swoją bezmyślnością i Grimes ledwo się powstrzymywał, żeby nie wybuchnąć. Ale lepiej było wykorzystać teraz okazję ucieczki i przeżyć, by móc później opierdzielić mlekożłopa. Wszyscy wepchnęli się do nowoodkrytego korytarza, a doświadczony w eksploracji podobnych ruin Angra szybko zlokalizował drugą dźwignię i za jej pomocą zamknął za sobą przejście.

- Naprzód – warknął.

Po kilku minutach marszu ich nosów doszła słodka woń zgnilizny. Wkrótce Sha’anks syknął ostrzegawczo do pozostałych, omijając spoczywające na ziemi zwłoki. Z każdym kolejnym zakrętem korytarz stawał się coraz szerszy, ale trupy coraz gęściej pokrywały podłoże, a każdemu krokowi członków oddziału towarzyszył odstręczający plask.

Kiedy przejście doprowadziło ich do ogromnej komnaty, oczom poszukiwaczy ukazał się konfundujący widok. Na prostym, metalowym tronie siedziało dwoje dzieci. Chłopiec trzymał na kolanach dziewczynkę, która wisiała bezwładnie w jego silniejszych niż by się wydawało ramionach. Jego twarz pozostawała wtulona w szyję towarzyszki, ale oczy były skierowane do góry i uważnie śledziły każdy ruch intruzów. Bez dalszych precedensów podniósł do góry rączkę z wyprostowanym wskazującym palcem, jakby chciał im powiedzieć: „Jeszcze chwilkę”.

Następne zdarzenia wydarzyły się prawie w tej samej chwili. Chłopiec się wyprostował. Krew spłynęła z jego kłów na jego gładką skórę. Martwe ciało drugiego dziecka zostało brutalnie zepchnięte z siedzenia, ale zanim zdążyło upaść na ziemię, Grimes znalazł się tuż obok z toporem gotowym do ciosu. Ubiegła go jednak Micareth, której ostrze naciskało już na szyję wampira. Chłopiec oblizał wargi i uśmiechnął się okrutnie, nawet nie próbując ukryć swojej krwiożerczej natury.

- Mogę was stąd wyprowadzić. Tak, żeby reszta was nie złapała – powiedział spokojnie, wpatrując się w oczy Grimesa. Jego głos rozbrzmiewał dziecięcą niewinnością – Za mną znajdują się trzy korytarze. Jeden z nich prowadzi bezpośrednio do wyjścia.

- Nie to jest naszym celem, potworze – dowódca skinął głową w stronę Micareth. Krwiopijcom i tak nie należało ufać. Wampiryzm przejmował władzę nad umysłem nawet najsilniejszych ludzi. Trudno było sobie wyobrazić, jak głęboko mógł się zagnieździć w głowie dziecka.

- Stójcie! – krzyknęła Vera, na której twarzy, w odróżnieniu od innych, nie było widać obrzydzenia – Dokąd prowadzą pozostałe?

- Do Blackreach i – dziecko skrzywiło się, po czym dodało niechętnie – do głównego leża – wampir musiał myśleć, że oddział przybył do ruin w celu wytępienia jego i jego pobratymców. Ale i tak cenił sobie bardziej własne życie niż wierność wobec towarzyszy doli.

- Prowadź zatem do Blackreach.

Zdumiony chłopiec zsunął się powoli z tronu, kiedy tylko Micareth cofnęła lekko swój oręż, nie pozwalając sobie jednak na chwilę odprężenia.

Już chwilę później skręcili w lewy korytarz, podążając za dzieckiem. Grimes uważnie zapamiętywał każdy skręt – nie chciał utknąć w tym labiryncie tuneli, jeśli ich przewodnik postanowiłby zdradzić ich zaufanie.

W pewnym momencie chłopiec zatrzymał się, uprzednio dawszy ręką znak, żeby trzymająca się bardzo blisko niego Micareth – a przede wszystkim dzierżony przez nią rapier – nie zrobiła mu krzywdy, wpadając na niego.

- Gdzieś tutaj powinno być ukryte przejście – na te słowa Sha’anks zaczął się rozglądać i zauważył nieopodal pokrytą pajęczynami dźwignię, do której natychmiast doskoczył swoim miękkim, kocim krokiem – Szukajcie uchwytu do pociągnięcia w ścianie. Tak na wysokości moich oczu – niestety w tej samej chwili, w której padły te słowa, Sha’anks pociągnął za dźwignię, tym samym budząc śmiercionośny mechanizm ukryty w podłodze.

Z ziemi wysunął się pręt, rozszczepił się na dwa ostrza i zaczął wirować w zawrotnym tempie. Micareth zręcznie uskoczyła, ale ich przewodnik nie miał takiego szczęścia, zmuszony do uniknięcia na raz dwemerskiej pułapki i rapiera odskakującej wojowniczki.

Ostrza mechanizmu znajdowały się na takiej wysokości, że powinny wybebeszyć lub nawet przeciąć dosłownie w pół dorosłego człowieka – taki cios nie wykończyłby świeżo najedzonego wampira.

Niestety ich wampir był mniejszy.

Ich wampir został zdekapitowany na miejscu.

Krew obryzgała wszystkich. Sha’anks zdjął łapę z dźwigni, póki uwaga pozostałych wciąż była skupiona na wampirze. Dopiero kiedy świst mechanizmu ustał i pręt zniknął w podłodze, Grimes przerwał milczenie:

- Kurwa.

23.06.2020 20:07
9
odpowiedz
1 odpowiedź
MysteriousMrX
2
Junior

Rozdział 2
Z pobliskiego korytarza doleciał narastający huk. Rozpoznali rytmiczne uderzenia dziesiątek bosych stóp o kamienne podłoże. Efekt potęgowało echo, sprawiając wrażenie, jakby dźwięk dochodził ze wszystkich stron. A może to nie było tylko wrażenie?
Angra zwlekał z decyzją, patrząc w zachodzące krwią oczy Miltena. Umierający wampir próbował powiedzieć coś jeszcze, ale z jego ust wydobyło się jedynie ochrypłe jęknięcie.
– Kapitanie? – odezwał się Khajiit, nachylając się nad uchem Grimesa. – Sha’anks nie chciałby przeszkadzać w tej podniosłej chwili, ale Vera i Micareth zaczynają się już niecierpliwić. – wymamrotał, nieudolnie próbując zamaskować zaniepokojenie.
Odgłos dziesiątek par kroków stawał się coraz bardziej wyraźny.
Dla Angry liczył się obecnie tylko ten moment. Oto młody chłopak, za którego brał odpowiedzialność, odchodził do Sovngardu… czy gdzie tam, cholera, odchodzą Vampiry. Głowa dzieciaka opadła wreszcie, a Grimes z namaszczeniem ułożył go na zimnym podłożu. Wstał. Jego oczy zapłonęły wściekle. To spojrzenie chyba wystarczyło, aby Micareth zrezygnowała z zamiaru ponowienia pytania.
– Za mną! – rozkazał z mocą. Nie trzeba było dwa razy powtarzać. Ruszyli przed siebie, a wąski tunel zaprowadził ich w głąb jaskini, niczym niekończący się przełyk węża prowadzi w głąb jego trzewi.
Angra sam nie wiedział ile biegli. Z każdą sekundą oddech stawał się coraz cięższy, rany odniesione w niedawnej walce coraz bardziej bolały, a pancerz ciążył niemiłosiernie. Odgłosy podążających za nimi potworów zdawały się być coraz bliżej. I już kiedy nadzieja powoli go opuszczała korytarz urwał się, wpadając do ogromnej jaskini.
– Co do cholery! – mruknął, po czym zaklął szpetnie.
– Czy Sha’anks znów dodał za dużo księżycowego cukru do wódki? – mruknął kot.
Trzeba było przyznać, że widok, który się przed nimi rozciągał wyglądał niczym zaczerpnięty z narkotycznej wizji. Ciemność wnętrza jaskini rozświetlały setki olbrzymich świecących grzybów wespół z tajemniczymi skupiskami bladoniebieskich kryształów, sprawiając, że w środku było jasno niczym podczas pełni. W głębi jaskini, pomiędzy olbrzymimi, niebezpiecznie zwisającymi stalaktytami majaczyły upiorne kształty dwemerskich ruin, ledwie widoczne pośród gęstej mgły rozciągającej się nad dnem jaskini.
– Biegniemy do ruin! – rozkazał Grimes, starając się nie zdradzić swoim tonem wątpliwości, jakie nim targały.
– Porucznik raczy żartować! – zaprotestowała Micareth. – To ja już wolę, żeby bestie rozerwały mnie na kawałki!
Angra w głębi serca doskonale ją rozumiał. Strzeliste wieże miasta przyprawiały go o gęsią skórkę. Falmerzy, dwemerskie machiny i mnóstwo śmiercionośnych pułapek! Sęk w tym, że to była ich jedyna szansa na ujście z życiem. Nikła szansa, ale jednak. Porucznik doskonale zdawał sobie sprawę, że kolejnej walki z bestiami nie przetrwają. Vera bladła coraz bardziej, z ran Micareth nieustannie sączyła się posoka, a Sha’anks trzymał się za bok, dysząc ciężko tak z bólu jak i z wysiłku. Prawdopodobnie miał złamane żebro. Sam Nord również nie był w najlepszym stanie. Teraz, kiedy adrenalina trochę opadła, zaczynał czuć, że te wszystkie “drobne” rany w rzeczywistości były bardziej poważne, niż mu się na początku wydawało. Na szczęście wojowniczka zmieniła zdanie, gdy tylko w zasięgu wzroku pojawiły się pierwsze bestie pędzące korytarzem. To na nowo dodało im sił. Cała czwórka ruszyła w stronę ruin.

***

Ruiny miasta okalał mur wysoki na kilkanaście stóp, jednakże, szczęśliwie, brama była niedomknięta. Zupełnie jakby chciała zaprosić naiwnych śmiałków wprost do swej paszczy. Nie było jednak czasu na przemyślenie decyzji. Bestie deptały im po piętach. Wbiegli do środka i kontynuowali ucieczkę wzdłuż opustoszałych ulic.
– Czekajcie! – Zatrzymała ich Vera. – Słyszycie?
Stanęli, wsłuchując się w nieprzeniknioną ciszę.
– Nie – rzucił Angra. – A co mamy…
Urwał, gdy dotarło do niego co miała na myśli Altmerka. Stado wygłodniałych istot rozpłynęło się w ciemności. Wokół nie było żywej duszy.
– Sha’anks ma złe przeczucia. – mruknął kot. – O! Niech pan oficer patrzy jak mu się futro zjeżyło. – Khajiit wskazał na wystające spod kubraka włosy. Grimes podzielał obawy łotrzyka. W martwej ciszy miasta było coś złowrogiego.
– Poruczniku… – dobiegł go głos Micareth. Głos potulny, pozbawiony typowej dla siebie buty i arogancji. Głos, który mógł oznaczać tylko jedno. Spojrzeli w kierunku wojowniczki i zastygli w bezruchu. Zaledwie kilka kroków od nich nieruchomo stała metalowa statua. O tym, że to nie jest tylko zwykły, niezbyt estetyczny element wystroju świadczyły świecące czerwienią oczy i kłęby pary wydobywające się spod kopuły.
– Co robimy? – spytała Veranque piskliwym głosem z nadzieją patrząc na dowódcę, jakby mógł mieć jakiś niesamowity plan w zanadrzu. Szybki rzut oka pozwolił ocenić Grimesowi zdolności bojowe maszyny. Potężne metalowe szczypce wieńczyły jedno ramię, zaś olbrzymi młot drugie. Do tego nogi pozwalające na kilkumetrowe susy i pancerz z dwemerowej stali.
– Powoli wycofujemy się do drzwi. – stłumionym głosem odparł Porucznik, ruchem głowy wskazując na znajdujący się nieopodal budynek.
Krok po kroku zaczęli się się skradać w jego kierunku. Pech chciał, że noga nekromantki natrafiła na szczerbatkę, strącając ją po schodach w dół. Grimes mógł tylko słuchać jak metalowy element z brzękiem odbija się od kolejnych stopni. Zbudzony kolos poruszył się, ze świstem wypuszczając kłąb pary.
– Chodu! – krzyknął porucznik. Skoczyli jak oparzeni, pędząc w kierunku schronienia. W samą porę. W miejscu, gdzie przed chwilą stali wylądował młot, roztrzaskując kamienny chodnik na drobne kawałki. Wparowali do środka, zatrzaskując za sobą drzwi. Opadli zdyszani na zimną posadzkę. Wewnątrz było ciemno, ale Grimesowi było już wszystko jedno. Byleby chwilę odpocząć, złapać oddech, a potem niech już się dzieje co chce. Micareth łkała cicho. Ona najwyraźnie jtakże miała już dosyć. Obok Khajiit przeszukiwał zawartość tobołka w poszukiwaniu manierki z alkoholem zaprawionym księżycowym cukrem. Tylko Vera rozpaliła magiczne światło i uważnie studiowała wnętrze pomieszczenia. Chwilowo Grimesa to nie obchodziło. Zabrał protestującemu Khajiitowi trunek i pociągnął kilka solidnych łyków. Alkohol piekł w gardło, głowa zrobiła się cięższa. Pogrążył się w przyjemnym odrętwieniu.
– Poruczniku! – z zamyślenia wyrwał go głos Altmerki. W blasku rzucanym przez magicznego świetlika twarz Very wyglądała na jeszcze bledszą niż zwykle. W ręku trzymała jakąś księgę, oprawioną w ciężkie metalowe okucie – To jest dziennik spisany przez Dwemerów. Pismo jest niewyraźne, ale…
– Czytaj na głos! – przerwał jej.
Posłuchała.
– Wpis pierwszy: Dzięki za… za-so-bom A… Aetherium i kamieniom… raczej kryształom du-szy, u-da-ło nam się od...od-se-par-ow-ać duszę obiektu od jego… co tu jest... ciała. To od-kry-cie może zmi...zmienić lo-sy wojny. – składając sylaby niczym dziecko uczące się czytać, pokonywała kolejne linijki tekstu. – Wpis drugi. Co? Pu...Puls i tę-tno spadło jednak obiekt, mimo bra-ku duszy, nadal u...utrzymuje się przy życiu.”
Angra próbował złożył dochodzące do niego informacje w sensowną całość.
– “Wpis trzeci: Obiekt zaczyna wy...wykazywać nowe zdolności oraz, co?, ło...łaknąć krwi pobratymców.” – Altmerka zdawała się czytać coraz płynniej. – Wpis czwarty: Obiekt za...raża pobratymców poprzez kły? Nie… zaraz… poprzez ugryzienie. Wpis piąty...” – Vera urwała nagle. Głos uwiązł jej w gardle i tylko usta poruszały się, jakby nie był zdolne wydać z siebie dźwięku.
– Czytaj! – ponaglał Grimes.
– “Wpis piąty: Eksperyment okazał się błędem, za który słono przyszło nam zapłacić. Bogowie, z których drwiliśmy przez całe życie okrutnie się zemścili. Obiekty uciekły. Wiem jak odczynić klątwę, ale nie wiem czy zdążę. Katakumby...
– I co dalej?
– Nic – burknęła blada jak ściana Vera, pokazując na strzęp papieru, w miejscu którego niegdyś była strona.
Grimes w milczeniu trawił informacje. Nie miał wątpliwości, że dziennik mówił o wampiryzmie. Krasnoludy opracowały metodę zarażania wampiryzmem, ale ich obiekty, być może śnieżne elfy, uciekły. Jeśli tak rozumne istoty miały do dyspozycji całą machinerię dwemerów to być może morowe burze…
Rozmyślenia przerwał im cichy świst oraz kształt cienia, który nagle pojawił się na środku pomieszczenia.
– A więc, smakowite kąski, odkryliście moją małą tajemnicę. – usłyszeli w głowach, mimo, że żaden odgłos nie wydobył się z ust cienistej postaci. Angra zmrużył oczy, by lepiej przyjrzeć się nieznajomemu. Wysoki, szczupły i blady jak papier mężczyzna dumnie prezentował wysunięte wampirze kły. Długie białe włosy opadały na ramiona, zaś krwiście czerwone oczy połyskiwały groźnie w blasku świetlika nekromantki. – A szkoda, bo chętnie powitał bym was w moich szeregach.
Grimes doskonale zdawał sobie sprawę co dzieje się zawsze po takiej przemowie. Jego ręka powędrowała w kierunku trzonka topora. Chciał uprzedzić atak wampira, ale przeciwnik był szybszy. W jednej chwili zmienił się w rój nietoperzy i wyrósł za plecami Sha’anksa. Kot próbował zrobić unik, ale ruchy wampira były błyskawiczne i precyzyjne. Khajiit zawył i padł na twarz. Grimes natarł we wściekłej furii, ale wróg bez trudu uchylił się przed ciosem. Nord napierał dalej, siekąc toporem we wszystkie strony, lecz ostrze zawsze natrafiało na powietrze. Czerwonooki unikał serii ciosów bez najmniejszego wysiłku, prezentując błyszczące kły w drwiącym uśmiechu. Grimes zdał sobie sprawę, że jego los został przypieczętowany. Dla Khajiita, wijącego się w kałuży własnej krwi także było zbyt późno. Mógł jednak jeszcze pozwolić na odwrót dwójce swoich podwładnych.
– Uciekajcie! – rozkazał tonem nieznoszącym sprzeciwu. Posłuchały. Wojowniczka i Nekromantka zniknęły w głębi pomieszczenia.
– A dokąd to smakowite kąski? Nie sądzicie chyba, że pozwolę wam tak łatwo czmychnąć? – rozległ się mentalny krzyk i wampir chciał ruszyć w pogoń, ale drogę zastąpił mu Angra.
– Po moim trupie! – wycedził przez zęby, biorąc kolejny zamach.
– Jak sobie życzysz smakowity kąsku!
Wampir zniknął w ciemności, a Grimes napiął ciało w oczekiwaniu na atak. Powietrze przeciął szybki świst i porucznik poczuł jak ostre pazury rozrywają jego ramię, wraz z osłaniającymi je pancerzem, jakby był z papieru. Kolejny świst i ukłucie w klatce piersiowej. Grimes zamknął oczy i rozluźnił ciało, godząc się ze śmiercią. Uśmiechnął się na myśl o Sovngardzie.
– Pan major niechaj szybko biegnie, a Sha’anks zajmie się zębatym brzydalem – usłyszał. Kiedy otworzył oczy, Khajiit z wściekłą furią okładał wampira pazurami. Grimes chciał ruszyć kotu na pomoc, ale ten tylko syknął w jego stronę. “Uciekaj” – zdawały się mówić jego oczy nim wampir wyrwał się z uścisku. Grimes nie wiedział co było dalej. Przeklinając się w duchu za porzucenie podwładnego biegł za dziewczynami. Dopadł do dwemerskiej windy w ostatniej chwili. Vera nacisnęła przycisk. Koła zębate z trzaskiem zaczęły się obracać i dźwig leniwie pomknął w dół.

Koniec części 2.

24.06.2020 20:08
9.1
MysteriousMrX
2
Junior

Poprawiona wersja - bardzo proszę o rozpatrzenie tej.

Rozdział 2
Z pobliskiego korytarza doleciał narastający huk. Rozpoznali rytmiczne uderzenia dziesiątek bosych stóp o kamienne podłoże. Efekt potęgowało echo, sprawiając wrażenie, jakby dźwięk dochodził ze wszystkich stron. A może to nie było tylko wrażenie?
Angra zwlekał z decyzją, patrząc w zachodzące krwią oczy Miltena. Umierający wampir próbował powiedzieć coś jeszcze, ale z jego ust wydobyło się jedynie ochrypłe jęknięcie.
– Kapitanie? – odezwał się Khajiit, nachylając się nad uchem Grimesa. – Sha’anks nie chciałby przeszkadzać w tej podniosłej chwili, ale Vera i Micareth zaczynają się już niecierpliwić. – wymamrotał, nieudolnie próbując zamaskować niepokój.
Odgłos stada krwiożerczych bestii stawał się coraz bardziej wyraźny.
Dla Angry liczył się obecnie tylko ten moment. Oto młody chłopak, za którego brał odpowiedzialność, odchodził do Sovngardu… czy gdzie tam, cholera, odchodzą Vampiry. Głowa dzieciaka opadła wreszcie, a Grimes z namaszczeniem ułożył go na zimnym podłożu. Wstał. Jego oczy zapłonęły wściekle. To spojrzenie chyba wystarczyło, aby Micareth zrezygnowała z zamiaru ponowienia pytania.
– Za mną! – rozkazał z mocą. Nie trzeba było dwa razy powtarzać. Ruszyli przed siebie, a wąski tunel zaprowadził ich w głąb jaskini, niczym niekończący się przełyk węża prowadzi w głąb jego trzewi.
Angra sam nie wiedział ile biegli. Z każdą sekundą oddech stawał się coraz cięższy, rany odniesione w niedawnej walce coraz bardziej bolały, a pancerz ciążył niemiłosiernie. Odgłosy podążających za nimi potworów zdawały się być coraz bliżej. I już kiedy nadzieja powoli go opuszczała, korytarz urwał się, wpadając do ogromnej jaskini.
– Co do cholery! – wycedził, po czym zaklął szpetnie.
– Czy Sha’anks znów dodał za dużo księżycowego cukru do wódki? – spytał kot.
Trzeba było przyznać, że widok, który się przed nimi rozciągał wyglądał niczym zaczerpnięty z narkotycznej wizji. Ciemność wnętrza jaskini rozświetlały setki olbrzymich, świecących grzybów wespół z tajemniczymi skupiskami bladoniebieskich kryształów, sprawiając, że w środku było jasno niczym podczas pełni. W głębi jaskini, pomiędzy olbrzymimi, niebezpiecznie zwisającymi stalaktytami, majaczyły upiorne kształty dwemerskich ruin, ledwie widoczne pośród gęstej mgły rozciągającej się nad dnem jaskini.
– Biegniemy do ruin! – rozkazał Grimes, starając się nie zdradzić swoim tonem wątpliwości, jakie nim targały.
– Porucznik raczy żartować! – zaprotestowała Micareth. – To ja już wolę, żeby bestie rozerwały mnie na kawałki!
Angra w głębi serca świetnie ją rozumiał. Strzeliste wieże miasta przyprawiały go o gęsią skórkę. Falmerowie, dwemerskie machiny i wymyślne pułapki tylko czekały na jeden nieuważny krok. Sęk w tym, że to była ich jedyna szansa na ujście z życiem. Nikła szansa, ale jednak. Porucznik doskonale zdawał sobie sprawę, że kolejnej walki z bestiami nie przetrwają. Vera bladła coraz bardziej, z ran Micareth nieustannie sączyła się posoka, a Sha’anks trzymał się za bok, dysząc ciężko z bólu i wysiłku. Prawdopodobnie miał złamane żebro. Sam Nord również nie był w najlepszym stanie. Teraz, kiedy adrenalina trochę opadła, poczuł, że te wszystkie “drobne” rany w rzeczywistości były bardziej poważne, niż mu się pierwotnie wydawało. Na szczęście wojowniczka zmieniła zdanie, gdy tylko w zasięgu wzroku pojawiły się pierwsze bestie pędzące korytarzem. To na nowo dodało im sił. Cała czwórka ruszyła w stronę ruin.

***

Ruiny miasta okalał mur wysoki na kilkanaście stóp, jednakże, szczęśliwie, brama była niedomknięta. Zupełnie jakby chciała zaprosić naiwnych śmiałków wprost do swej paszczy. Nie było jednak czasu na przemyślenie decyzji. Bestie deptały im po piętach. Wbiegli do środka i kontynuowali ucieczkę wzdłuż opustoszałych ulic.
– Czekajcie! – Zatrzymała ich Vera. – Słyszycie?
Stanęli, wsłuchując się w nieprzeniknioną ciszę.
– Nie – rzucił Angra. – A co mamy…
Urwał, gdy dotarło do niego co miała na myśli Altmerka. Stado wygłodniałych istot rozpłynęło się w ciemności. Wokół nie było żywej duszy.
– Sha’anks ma złe przeczucia. – oznajmił kot. – O! Niech pan oficer patrzy jak mu się futro zjeżyło. – Khajiit wskazał na wystające spod kubraka włosy. Grimes podzielał obawy łotrzyka. W martwej ciszy miasta było coś złowrogiego.
– Poruczniku… – dobiegł go głos Micareth. Głos potulny, pozbawiony typowej dla siebie buty i arogancji. Głos, który mógł oznaczać tylko jedno. Spojrzeli w kierunku wojowniczki i zastygli w bezruchu. Zaledwie kilka kroków od nich nieruchomo stała metalowa statua. O tym, że to nie jest tylko zwykły, niezbyt estetyczny element wystroju świadczyły świecące czerwienią oczy i kłęby pary wydobywające się spod kopuły.
– Co robimy? – spytała Veranque piskliwym głosikiem, z nadzieją spoglądając na dowódcę, jakby ten mógł mieć jakiś genialny plan w zanadrzu. Szybki rzut oka pozwolił ocenić Grimesowi zdolności bojowe maszyny. Potężne metalowe szczypce wieńczyły jedno ramię, zaś olbrzymi młot drugie. Do tego nogi pozwalające na kilkumetrowe kroki i pancerz z dwemerowej stali.
– Powoli wycofujemy się do drzwi. – stłumionym głosem odparł Porucznik, ruchem głowy wskazując na znajdujący się nieopodal budynek.
Krok po kroku zaczęli skradać się w kierunku schronienia. Pech chciał, że noga nekromantki natrafiła na kawałek dwemerowej blaszki, strącając ją po schodach w dół. Grimes mógł tylko słuchać jak metalowy element z brzękiem odbija się od kolejnych stopni. Zbudzony kolos poruszył się, ze świstem wypuszczając kłąb pary, a jego lodowate mechaniczne spojrzenie lustrowało okolice w poszukiwaniu intruzów.
– Chodu! – krzyknął porucznik. Skoczyli jak oparzeni, pędząc w kierunku budynku. W samą porę. W miejscu, gdzie przed chwilą stali wylądował młot, roztrzaskując kamienny chodnik na drobne kawałki. Grimes wbiegł ostatni i zabarykadował za sobą drzwi. Byli bezpieczni. Przynajmniej na razie. Opadli zdyszani na zimną posadzkę. Wewnątrz było ciemno, ale Grimesowi było już wszystko jedno. Byleby chwilę odpocząć, złapać oddech, a potem niech już się dzieje co chce. Micareth łkała cicho. Ona najwyraźniej także miała już dosyć. Obok Khajiit przeszukiwał zawartość tobołka w poszukiwaniu manierki z alkoholem zaprawionym księżycowym cukrem. Tylko Vera rozpaliła magiczne światło i uważnie studiowała wnętrze pomieszczenia. Chwilowo Grimesa to nie obchodziło. Zabrał protestującym Khajiitowi trunek i pociągnął kilka solidnych łyków. Alkohol piekł w gardło, głowa zrobiła się cięższa. Pogrążył się w przyjemnym odrętwieniu.
– Poruczniku! – z zamyślenia wyrwał go głos Altmerki. W blasku rzucanym przez magicznego świetlika, twarz Very wyglądała na jeszcze bledszą niż zwykle. W ręku trzymała jakąś księgę, oprawioną w ciężkie metalowe okucie – To jest dziennik spisany przez Dwemerów. Pismo jest niewyraźne, ale…
– Czytaj na głos! – przerwał jej.
Posłuchała.
– Wpis pierwszy: Dzięki zasobom Aetherium i kryształom duszy, udało nam się stworzyć machinę zdolną odseparować duszę obiektu od jego ciała. To odkrycie może odwrócić bieg wojny. – czytała, robiąc częste przerwy i mrużąc oczy. – Wpis drugi: Puls i tętno spadło jednak obiekt, mimo braku duszy, nadal utrzymuje się przy życiu. Widoczne są też zmiany wizualne.
Angra próbował złożył dochodzące do niego informacje w sensowną całość.
– Wpis trzeci: Obiekt przechodzi dalszą mutację. Rozwinął także nowe zdolności oraz zaczął łaknąć krwi. – Altmerka kontynuowała – Wpis czwarty: Obiekt, nie panując nad swoim głodem, bez oporów posuwa się nawet do kanibalizmu. Ugryzieni, którzy przeżyją zdają się przechodzić podobne zmiany co obiekt. Wpis piąty...” – Vera urwała nagle. Głos uwiązł jej w gardle i tylko usta poruszały się, jakby nie był zdolne wydać z siebie dźwięku.
– Czytaj! – ponaglał Grimes. Alkohol coraz mocniej szumiał w głowie.
– “Wpis piąty: Eksperyment okazał się błędem, za który słono przyszło nam zapłacić. Bogowie, z których drwiliśmy przez całe wieki okrutnie się zemścili. Obiekty uciekły, przekazując chorobę kolejnym. Wiem jak odczynić klątwę, ale nie wiem czy zdążę. Maszyna w katakumbach...
– I co dalej?
– Nic – wymamrotała blada jak ściana Vera, pokazując na strzęp papieru, w miejscu którego niegdyś była strona.
Grimes w milczeniu trawił informacje. Nie miał wątpliwości, że dziennik mówił o wampiryzmie. Krasnoludy opracowały metodę zarażania wampiryzmem, ale ich obiekty badań uciekły. Jeśli tak rozumne istoty miały do dyspozycji całą machinerię dwemerów przez setki lat…
Rozmyślenia przerwał im cichy świst oraz kształt cienia, który nagle pojawił się na środku pomieszczenia.
– A więc, smakowite kąski, odkryliście moją małą tajemnicę. – usłyszeli w głowach, mimo, że żaden odgłos nie wydobył się z ust cienistej postaci. Angra zmrużył oczy, by lepiej przyjrzeć się nieznajomemu. Wysoki, smukły i blady jak papier Mer dumnie prezentował wysunięte wampirze kły. Długie białe włosy opadały na ramiona, zaś krwiście czerwone oczy połyskiwały groźnie w blasku świetlika nekromantki. – A szkoda, bo chętnie powitał bym was w moich szeregach.
Grimes doskonale zdawał sobie sprawę co dzieje się zawsze po takiej przemowie. Jego ręka powędrowała w kierunku trzonka topora. Chciał uprzedzić atak wampira, ale przeciwnik był szybszy. W jednej chwili zmienił się w rój nietoperzy i wyrósł za plecami Sha’anksa. Kot próbował zrobić unik, ale ruchy wampira były błyskawiczne i precyzyjne. Khajiit zawył i opadł na posadzkę. Grimes natarł we wściekłej furii, ale wróg bez trudu uchylił się przed ciosem. Nord napierał dalej, siekąc toporem we wszystkie strony, lecz ostrze zawsze natrafiało na powietrze. Czerwonooki unikał serii ciosów bez najmniejszego wysiłku, prezentując błyszczące kły w drwiącym uśmiechu. Grimes zdał sobie sprawę, że jego los został przypieczętowany. Dla Khajiita, wijącego się w kałuży własnej krwi także było zbyt późno. Mógł jednak jeszcze pozwolić na odwrót dwójce swoich podwładnych.
– Uciekajcie! – rozkazał tonem nieznoszącym sprzeciwu. Posłuchały. Wojowniczka i Nekromantka zniknęły w głębi pomieszczenia.
– A dokąd to, smakowite kąski? Nie sądzicie chyba, że pozwolę wam tak łatwo czmychnąć? – usłyszeli w myślach i wampir ruszył w pogoń lecz na drodze stanął mu Angra.
– Po moim trupie! – wycedził przez zęby, biorąc kolejny zamach.
– Myślę, kruszynko, że to się da zaaranżować! – zakpił wampir i w jednej chwili rozpłynął się w ciemności. Grimes napiął ciało w oczekiwaniu na atak, starając się wyczuć, z której strony nadejdzie cios. Bezskutecznie. Nieznajomy poruszał się bezszelestnie. Kiedy usłyszał świst było już za późno na reakcję. Porucznik poczuł jak ostre pazury rozrywają jego ramię, wraz z osłaniającym je pancerzem, jakby było z papieru. Nie zdążył się nawet obrócić. Powietrze przeciął następny świst i kolejny. Ostre szpony cięły zbroję bez wysiłku, pozostawiając głębokie, bolesne rany. Grimes zamknął oczy i rozluźnił ciało, godząc się ze śmiercią. Uśmiechnął się na myśl o czekającej go w Sovngardzie uczcie. Gdzieś w oddali niemalże usłyszał radosne toasty biesiadników.
– Pan major niechaj się tak nie szczerzy tylko ucieka. – wyrwał go z letargu głos towarzysza. – Sha’anks zajmie się zębatym brzydalem.
Kiedy otworzył oczy, Khajiit z wściekłą furią okładał wampira pazurami. Grimes chciał ruszyć na pomoc, ale kot tylko syknął w jego stronę. “Uciekaj” – zdawały się mówić jego oczy nim wampir wyrwał się z uścisku. Grimes nie wiedział co było dalej. Przeklinając się w duchu za porzucenie podwładnego biegł za dziewczynami. Dopadł do dwemerskiej windy w ostatniej chwili. Vera nacisnęła przycisk, koła zębate z trzaskiem zaczęły się obracać i dźwig leniwie pomknął w dół.

23.06.2020 20:31
10
odpowiedz
Bezmozgiezombie
47
Chorąży

Z nieprzeniknionych ciemności korytarza wynurzył się olbrzymi złoty szpon i wbił się w ścianę, krusząc ją i rozrzucając odłamki wokół. Cała czerń kotłowała się, bulgot, jazgot oraz nieludzkie krzyki zbliżały się coraz bardziej.
- Możesz spocząć, żołnierzu - powiedział cicho Grimes, układając Miltena na ziemi.
- Poruczniku, musimy się zbierać... - powiedziała Vera.
Angra zobaczył jak drugą ścianę przeklętego korytarza rozbija kolejny szpon. Spomiędzy nich zaczęło wypływać całe morze maszkar, nie mogli dłużej zwlekać. Rzucili się w drugą stronę. Pędzili na złamanie karku, potykając się, ledwo widząc w chybotliwym świetle niesionej pochodni.
- Gdzie teraz?! - zapytała Micareth na rozwidleniu, przekrzykując wycie roznoszące się za nimi.
- Tam, tararam - zakrzyknął Khajiit nurkując w lewą odnogę.
- Jak to będzie ślepy zaułek, to cię mlekożłopie wypatroszę!
Wpadli do komnaty niemal roztrzaskując przegniłe drewniane drzwi. Grimes zamknął je i przepchnął wraz z Verą solidną niby komodę. Spadające, dziwne przyrządy klekotały po podłodze. Bolało go absolutnie wszystko, ale nie był tu wyjątkiem. Vera wyglądała jakby miała wypluć płuca.
- Na co czekacie, lecimy dalej - niezmordowana wojowniczka stała przy przeciwległym wyjściu.
- Sha’anks się zmęczył, Sha’anks dalej nie biegnie. A i Sha’anks na pewno nie pija mleka.
- Jeżeli myślisz, że zostanę tutaj z tobą na popołudniową drzemkę, musiałeś wypić o jedną butelkę Skoomy za dużo.
Khajiit rozłożył rozbrajająco ręce. Angra poczuł uderzenie, drzwi podskoczyły a ich barykada zadrżała niebezpiecznie. Spojrzał na Verę, która daleko już nie pobiegnie, sam też nie czuł się najlepiej.
- Sha’anks leć z nią i zobaczcie czy da się znaleźć jakieś wyjście czy miejsce w którym moglibyśmy się bronić i...
- Nie trzeba marszałku - odrzekł radośnie Khajiit, podnosząc właz. - Znalazłem nam wyjście.
Nie zastanawiali się, skoczyli za kotem. Gdy odsunęli się od drzwi, przebił je złoty szpon. Grimes dopadł do włazu jako ostatni, i w karkołomnym wyczynie wślizgnął się i zatrzasnął go za sobą.
- Ała, stoisz na mojej głowie - skomentował damski głos.
Słyszeli jak monstra przebiegają nad nimi, powodując drgania całego stropu. Porucznik wyraźnie słyszał stukot szponów. Po chwili wszystko się uspokoiło. Powoli wyciągnął pochodnię i rozświetlił pomieszczenie.
Komnata, czy bardziej grota była olbrzymia. Stali w wyłomie skalnym, z którego krzywe schody prowadziły w dół. Na dole już krzątał się Sha’anks, okrążając dziwną, białą rzecz umieszczoną na owalnym podwyższeniu.
Angra schodził powoli, obserwując znaki wyżłobione na ścianach. Język nie był mu znany, gdy wskazał je palcem Verze, nekromantka tylko pokręciła przecząco głową. Pod ścianami znajdowały się stoły, na których spoczywały przyrządy alchemiczne, otwarte księgi i dziwne, zakrzywione ostrza.
- To jest smocza czaszka - stwierdziła Vera, odpowiadając na nieme pytanie wszystkich obecnych.
Na podwyższeniu faktycznie spoczywała dokładnie oczyszczona czaszka smoka. Nekromantka gładziła ją pieszczotliwie, co przyprawiało Angrę o dreszcze. Olbrzymie zęby, wielkości przedramienia szczerzyły się w grobowym uśmiechu, dziwne wydłużone kły przyciągały wzrok. Elfka zamarła nagle, spojrzała na porucznika wymownie. Zbliżył się i pogładził czaszkę, była niezwykle ciepła, ale nie to było najdziwniejsze. Gdy zbliżył rękę ku nozdrzom, poczuł to wyraźnie.
Czaszka oddychała.
- Musi być jakiś otwór w tym całym piedestale... - zaczął niepewnie, ale przerwał mu trzask nad nimi.
Pierwszy kamień upadł tuż obok niego, rzucił się pociągając za sobą Verę by schronić się za piedestałem. Skały sypały się wypełniając salę tumanami kurzu. Z tej zasłony wynurzył się w końcu olbrzymi, złoty szpon. A za nim kolejny. I jeszcze jeden.
Patrzyli na wielką, złotą, dwemerską maszynę. Korpus obracał się wokół, gdy odnóża, wbijały się w piedestał. Metal chrobotał przeraźliwie. Angra nie wahał się, uderzył toporem w wystawiony szpon, cała maszyna zachwiała się, ale i tak wyprowadziła cios, który byłby go zabił gdyby nie przytomność Micareth, która pociągnęła go do tyłu.
Gdy gotowali się na walkę, maszyna zatrzymała się.
- Tam nie ma żadnego otworu, żołnierzu.
Głos donosił się z góry. Światło wykwitło wokół, świecące mdło kule rozmieszczone były w ścianach. Mężczyzna w długim czarnym płaszczu unosił się ponad gruzowiskiem. Jego niesamowicie długie, jasne włosy spływały mu na pierś, niemal do stóp.
- Patrzycie na praojca smoków, na wygnanego, przedwiecznego gada. Na smoczego wampira.
Na skraju olbrzymiej wyrwy pojawiły się świecące w półmroku oczy, dziesiątki ślepi. Ruszające się cienie były niespokojne i naprężone. Unoszący się w powietrzu mężczyzna uniósł dłoń, a cała chmara zamarła. Wszystkie płonące punkty wpatrywały się w nich.
- Miałeś rację, żołnierzu. Przyda nam się składnik, który przynieśliście.
Grimes ledwo przełknął ślinę przez wysuszone gardło.
- Krew żywych.

23.06.2020 23:02
MózgBlotzmanna
11
odpowiedz
MózgBlotzmanna
1
Junior

Szli już długo. Korytarze wydawały się do siebie podobnie. Mimo podziwu dla dwemerskich inżynierów, coraz bardziej mieli wrażenie, że kręcą się w kółko.
Po ucieczce od zbliżającej się hordy dziwnych istot, nie spotkali żywej duszy. Jedynie kilka rudozłotych maszyn przypominających pająki.

- Wciąż działają! – zdumiała się Vera – Ciekawe kto je jeszcze wykorzystuje?
- Nikt. – oschle rzucił Grimes – Krasnoludy już dawno się stąd wyniosły, a po nich nikt ich nie odziedziczył.
- Trzeba być naprawdę utalentowanym – ciągnęła wciąż na głos, ale teraz jakby bardziej do siebie - I pomysłowym, żeby wykorzystywać kamienie dusz w maszynach. Możliwe, że dusze zmarłych robotników wciąż pracują w kopalni…
- Generale – przerwał nagle kot – Sha’anks ma złe przeczucia.
- Nic dziwnego. – odpowiedział tamten – Tutaj nikt nie czuje się swobodnie.
- Nie o to chodzi. Sha’anks słyszy za ścianą dziwny stukot.
- Stukot?
Sympatyk skoomy nie zdążył nic więcej powiedzieć, bowiem strzała utkwiła głęboko w jego ramieniu.
- Ej! Dalej! – krzyknął Grimes, łapiąc upadającego kota – Do tamtych drzwi! – wskazał wzrokiem wrota malujące się naprzeciwko nich.
Zza rogu będącym zakończeniem owej ściany spadł deszcz strzał. Pojawił się tak nagle i obficie, że można uznać go raczej za urwanie chmury niźli przelotne opady. Nadawcami były takie same potwory jak te, z którymi wojowali wtedy przy spotkaniu „naprawionego” malarza. Teraz jednak nie mogli walczyć. Priorytetem było zabranie kota w bezpieczne miejsce.

W tym momencie porucznikowi w głowie zamigotało wspomnienie ekspedycji do Nory Szulera. W tamtym czasie często powtarzały się ataki rozbójników głównie na Rorikstead i Białą Grań. Oddział komandosów, do którego należał, miał za zadanie zinfiltrować i zlikwidować całe zagrożenie napływające z tego miejsca, a przy tym poznać dalsze plany bandytów. Oblężenie nie przebiegło po ich myśli. Wielu z drużyny straciło tam swoje życie. Bandytów było zbyt wielu. Postanowili wykonać odwrót. Jednak Bjorulf – towarzysz broni Grimesa – nie zamierzał uciekać z pola walki. Podczas gdy ten odrąbał właśnie nogę jednego z rzezimieszków, strzała przebiła jego ramię wraz z płucem. Krew tryskała jak strumienie w Dzielnicy Chmur, a ręka nie nadawała się już nawet na pokarm dla horkerów. Angra sprawnie przemieścił się do przyjaciela, wziął go pod ramię (to całe; drugie zwisało bezwładnie jak buława u pasa bandyty koczującego w pobliżu grobowca) i opuścili niebezpieczne miejsce. Mimo, że Grimes zabrał ze sobą kompana, na swoich barkach doniósł nieboszczyka. Strzały sterczące krzywo na plecach Bjorulfa przypominały jeża. Porucznik pozostawił go tam wśród draugrów.

- Nie tym razem! – wykrzyknął w myślach i co sił pobiegł z butwiejącym sierściuchem.
Micareth zdążyła już otworzyć drzwi i oczekiwała wraz z Veranque na zamykających oddział Grimesa i Sha’anksa.
- Szybciej! – krzyknęła w ich stronę, spoglądając na zbliżający się tłum głodne krwi poczwary – Zaraz was dogonią!
Ale zdążyli już przejść przez bramę. Porucznik nieczule rzucił kota na ziemię i szybko pognał, by zamknąć wrota. A były one ciężkie, wykonane z solidnego, krasnoludzkiego metalu.
Nieprzyjazne stwory wciąż parły do przodu, wydając z siebie zwał gryzących dźwięków. Strzały wędrowały, nie znajdując swoich wiecznych właścicieli. Dociskali podwoje plecami, by wykorzystać całe ciało do poruszenia hermetycznych zasłon. Stwory były już przy bramie. Już miały dopaść brygadę, gdy nagle…

Cisza. Ciemność.

Po chwili rozwarli powieki, a ich oczom ukazał się niezwykły krajobraz. Była to ogromna jaskinia. Tak wielka, że wydawała się być otwartą przestrzenią. Klimatyczna, błękitna mgiełka tylko potęgowała to wrażenie. Ze skał sączyły się wody gruntowe, wywołując delikatny deszczyk. Oświetlenie zapewniały świecące grzyby. Nie takie jakie spotkali wcześniej, lecz wielkości drzew, które całkiem oddawały wrażenie nimi być. W oddali zaś rysowały się kamienne wieże i inne wspaniałe budowle wzniesione przez zapomnianych budowniczych.
Grimes odwrócił się. Szarpnął za drzwi: zatrzaśnięte. - Przynajmniej ci już nas nie dogonią. – pomyślał.
- Ale tu cudownie. – rozmarzyła się Micareth, a Angra spojrzał na nią ze zdziwieniem, nie spodziewając się od niej takiej czułości. Skądś pod ich linią wzroku wydobywało się dziwne… miauczenie.
- Sha’anks! – przypomniała sobie czarodziejka – Pomóżcie mi go obrócić!
Przykucnęła przy Sha’anksie i wraz z Micareth obróciła khajiita na plecy. Zraniony jęknął z bólu, a wojowniczka oddaliła się na kilka kroków. Dłonie elfki dotknęły kłaczastego futra na klatce piersiowej leżącego towarzysza, palce powędrowały ku ramieniu, delikatnie zacisnęły się na strzale i powoli wyciągnęły kawałek drewna z ciała. Sha’anks nawet nie drgnął. Rana zaczęła krwawić.
- Pójdę się rozejrzeć. – poinformował Grimes.
- Idę z tobą. – zaręczyła Micareth.

Poszli na obchód. Nekromantka została sam na sam z umierającym khajiitem. Przyłożyła z powrotem opuszki do miękkiego ciała z dziurą w lewym ramieniu, zamknęła oczy i zaczęła poruszać ustami, wypowiadając niemą inkantację. Wokół nich rozbłysły jaskrawozielone płomyki, beztrosko fruwające po osiach niczym elektrony atomu, zostawiając za sobą nietrwały ślad. Do otworu, tak jak wypłynęła, tak teraz wracała krew. Rana prędko zasklepiła się, a gdy tylko płomyki odleciały, Sha’anks odzyskał przytomność.
- Gdzie ukryłeś cukier J’datharrze? Sha’anks go znajdzie choćby miał szukać w głębi Pelletiny.
- Co z nim? – zapytał Grimes wracający z rekonesansu.
- Majaczy. – odpowiedziała zdziwiona Vera. Widocznie długo musiało trwać przywracanie do zdrowia khajiita – Strzała była zatruta. Zdołałam uleczyć jego rany. Przeżyje, ale trucizny nie dam rady usunąć.
- Cóż. Będziemy musieli sobie poradzić.
- Idziemy. Skoro wszyscy mogą. Mamy zadanie do wykonania. – oświadczyła Micareth – Znaleźliśmy tam zgromadzenie. Duże zgromadzenie. Licho wie, ilu tych wampirów tam siedzi!

Wstąpili na dróżkę usłaną kamieniami. Veranque dopiero teraz doceniła piękno tego miejsca. Leniwie płynące srebrzyste potoki, luminescencyjne rośliny otaczające wszystko wokół, lodowe odłamki na ziemi odgrywające rolę głazów, stalagnaty grubości wież, idealnie komponujące się z otaczającym błękitem i szarością rudozłote dwemerskie konstrukcje. Nawet dzwoniące korzenie nirnu, które od zwykłych różniły się barwą czerwoną jak szkarłat. A nad głowami sklepienie nieprzepuszczające światła, ale „gwieździste” - wyglądające jak bardzo gęsta sieć rybacka albo kilka nałożonych na siebie, dająca istnienie tylko drobinom blasku.
- Nie wiedziałam, że Blackreach jest takie…
- …Ujmujące. – dokończyła za nią Micareth.
- Nigdy w życiu nie widziałam czegoś takiego. – potwierdziła elfka.
- J’datharrze, teraz zgubiłeś drogę do ciepłych piasków. – snuł proroctwa pozbawiony świadomości umysł Sha’anksa.
Dowódca milczał. Wiedział, że ta kraina tylko pozornie jest urocza i beztroska. Jako doświadczony wojownik spodziewał się wszystkiego. Był czujny, choć jak na taki otwarty teren postanowił iść najbardziej widocznym środkiem drogi.
To miejsce źle wpływało na kompanię. – zauważył – Są zbyt łagodni dla siebie, zbyt radośni, a z Blackreach przecież się nie wraca.

- Tam! – Micareth wskazała na majaczący w oddali obraz.
Na horyzoncie ukazało się słońce. Nie, to nie było słońce, ale zamknięta w klatce kula przypominająca gwiazdę. Promieniało od niej ciepłe światło domowego ogniska. Poprzez mgłę sprawiało wrażenie lewitującej. W oddali było słychać głosy, jakby wrzawa pośród krzyczącego tłumu posługiwała się swym własnym, niezrozumiałym językiem.

Znaleźli się bliżej. Z tego miejsca było już wszystko dobrze widać, pozostając w ukryciu. W istocie „słońce” wisiało na długim prowadzącym aż pod sklepienie pręcie. Na murach i wieżach stała ludność w czarnych szatach. Wyglądała jak sekta odprawiająca rytuał, zwrócona do swojego kapłana siedzącego na tronie w najwyższym punkcie całej jaskini. Był ich lordem – tak wywnioskował Grimes. Zresztą miał na głowie koronę albo raczej coś co miało ją zastępować.
Vera czuła, że coś się święci. Ten na górze ją przerażał. Mimo, że dzielił ich jakiś kilometr, miała wrażenie, że patrzy jej prosto w oczy.

23.06.2020 23:38
12
odpowiedz
Stogusian
2
Junior

Grimes mocniej zacisnął zęby. Jednym płynnym ruchem ściął głowę Miltena, która potoczyła się kawałek dalej zastygając w swym przeklętym, drwiącym grymasie. Angra wziął głeboki wdech, po czym odwrócił się w kierunku swoich towarzyszy. Byli zdyszani i zakrwawieni, ale ku pewnemu zaskoczeniu porucznika wszyscy wciąż żyli. Pierwszy odezwał się khajitt.
- Sha’anks docenia piękno malunków naszego martwego przyjaciela, ale wolałby nie poznać jego mecenasów.
- Ja również - powiedziała zdyszanym głosem Micareth. -Skąd dobiegł ten huk?
- Wydaje mi się, że stamtąd - odparła Vera wskazując palcem tunel po ich lewej stronie.
Grimes zarzucił topór na plecy i bezzwłocznie ruszył w przeciwnym kierunku. Gestem dłoni nakazał reszcie podążać za nim. Chwilę później cała drużyna zniknęła w mroku kolejnego tunelu.

* * *
- Czy mogłabyś do cholery nie machać tak tą pochodnią? - syknęła podirytowana Vera, która po raz kolejny potknęła się na śliskich kamieniach wyściełających ciemny korytarz.
- Och, nie marudź już. Nie moja wina, że brakuje Ci sprytu - rzuciła Micareth pokonując z niezwykłą lekkością kolejne przeszkody i doganiając idących z przodu towarzyszy.
Ich ucieczka trwała już dobre kilkanaście minut, jednakże ograniczona widoczność i zdradliwe podłoże sprawiały, że poruszali się w tempie co najwyżej szybkiego marszu. Nie pomagała też wilgoć i stęchły, grzybowy zapach drażniący nozdrza przy każdym oddechu. Elfka przeklinała w myślach wszystkie te niedogodności przez co prawie wpadła na plecy swoich kompanów, którzy z jakiegoś powodu się zatrzymali. Usłyszała przekleństwa płynące z ust Grimesa.
- Niech to szlag! Wygląda na to, że wasza służba wkrótce dobiegnie końca parszywce. Chyba że któreś z was potrafi fruwać, psia mać!
Jego wypowiedź skwitował przeszywający wrzask dobiegający zza ich pleców.
- Do diabła, są coraz bliżej - syknęła Vera po czym podeszła do pozostałych.
Od dalszej części korytarza oddzielała ich szeroka przepaść. Wyglądało to tak jakby w tym miejscu spadła kiedyś wielka gilotyna dzieląc ten tunel na dwie części. Z otchłani dobiegał cichy szum podziemnego strumienia, ale jeżeli rzeczywiście tam był to przesłaniała go bezdenna ciemność.
- Matka Sha’anksa mówiła, że jeżeli gdzieś nie można wejść to można tylko trzeba mieć dobry wytrych. Sha’anks chyba ma dobry wytrych. - powiedział spokojnym głosem khajiit, po czym wyciągnął zwiniętą w równe pętle solidną, konopną linę.
- Co chcesz zrobić? - zapytał Angra przyglądając się z zaciekawieniem swojemu towarzyszowi.
Ten zignorował pytanie, podszedł do najsolidniejszego, jego zdaniem, stalagmitu i przywiązał do niego jeden koniec sznura. Resztę zarzucił sobie na ramię, cofnął się kilka kroków wstecz, a następnie ruszył biegiem w kierunku przepaści.
- Stój, zginiesz idioto! - wrzasnęła jeszcze Micareth, ale nim zdążyła dokończyć zdanie, wyciągnięty jak struna khajiit leciał już nad ciemną otchłanią. Grimes i pozostali byli już pewni, że spadnie, kiedy to Sha’anks chwycił jedną ręką wystającą półkę skalną i zwinnym ruchem wspiął się na górę. Szybko przywiązał linę po drugiej stronie, po czym odwrócił się, oparł ręce na biodrach i z zadowoleniem krzyknął,
- Sha’anks mówił, że ma dobry wytrych.
* * *
Dalsza część korytarza okazała się znacznie krótsza niż poprzednia. Już po kilku minutach marszu tunel zaczął się rozszerzać, a mrok powoli ustępował światłu docierającemu z niewiadomego źródła przed nimi. Zapach stęchlizny powoli ustępował znacznie przyjemniejszemu, ziołowemu aromatowi, a skalne ściany otaczające drużynę co raz częściej były przeszywane przez różnego kalibru rury i inne krasnoludzkie konstrukcje.
- Nie podoba mi się to - warknął Grimes. Skąd to światło do licha.
- W wielu miejscach krasnoludzkie mechanizmy wciąż są sprawne - wtrąciłą Vera - To nie musi oznaczać kłopotów.
- Sha’anks ufa słońcu nad Elsweyr, ale nie słyszał o żadnym słońcu ani księżycu pod Elsweyr. To martwe światło. Sha’anks nie jest zdziwiony, że Ci nie przeszkadza elfko.

Chwilę później tunel zaczął gwałtownie się rozszerzać odsłaniając rozpościerająca się przed nimi grotę wielkości całkiem sporego targowiska. Angra przywarł do ściany i rzucił do pozostałych
- Do mnie! Widać nas tu na jak na dłoni.
Reszta posłuchała rozkazu i wszyscy zaczęli rozglądać się po okolicy. Jaskinia przypominała stare, opuszczone miasteczko. Większość domów była zrujnowana, pozostawiając po sobie jedynie fundamenty i resztki ścian. Charakterystyczne dla Blackreach grzyby rosły jedynie na obrzeżach, natomiast cały plac porastały najróżniejszej maści rośliny, teraz przypominające jedynie chwasty w dawno zapomnianym ogrodzie. Uwagę zwracał jeden budynek znajdujący się po lewej stronie. Był większy niż pozostałe, a jego dach był w całości wykonany z dziwnego, zielonego kryształu. Grimes wskazał ręką w jego kierunku
- Dobra, tam chyba możemy się na chwilę schować. Za mną. Tylko po cichu.
Pozostali skinęli głowami i ruszyli za porucznikiem. Kiedy minęli pierwsze budynki ich oczom ukazał się strop jaskini, a wraz z nim źródło dziwnego światła. Był to sporej wielkości kryształ jarzący się białym blaskiem na tyle silnym, że pozwalał na poruszanie się bez pochodni. Miasto wydawało się być puste, więc drużynie szybko udało się dotrzeć pod tajemniczy budynek. Grimes wyciągnął swój topór i zdecydowanym ruchem otworzył drzwi. Nie widząc bezpośredniego zagrożenia pokazał reszcie żeby szli za nim. Ich oczom ukazało się wnętrze czegoś co przypominało laboratorium. Część sprzętów takich jak kamienne meble z pewnością pamiętało czasy krasnoludzkie, ale niektóre elementy wyposażenia musiały trafić tu niedawno. Była to między innymi aparatura alchemiczna, rozmaite narzędzia, ale i coś jeszcze. Coś znacznie mniej przyjemnego dla oka. Przy drzwiach znajdowały się bowiem trzy żelazne klatki. W dwóch z nich spoczywały ludzkie, aczkolwiek nienaturalnie blade zwłoki. Truchło spoczywało również w ostatniej z nich, ale nie przypominało ono żadnej rozumnej istoty. Bliżej mu było do jednej z tych bestii, z którymi przyszło im wcześniej walczyć. Grimes rozejrzał się z obrzydzeniem i ryknał
- Co to ma być?! Niech to, tutaj trafiają ci biedni ludzie?!
- Sha’anks tylko przypomni, że tęskni za przytulną celą.
- Wiesz co, ja też zaczynam tęsknić za Greymoor - wydusiła Micareth zasłaniając rękawem usta i nos.
Vera jako jedyna nie wydawała się przytłoczona tym co zastali. Przez jej głowę przebiegła myśl, że mimo wszystko jest chyba tą dobrą nekromantką.
- Jeżeli znikający ludzie rzeczywiście skończyli w tym miejscu to może znajdziemy tutaj coś istotnego- rzuciła po czym zaczęła przeszukiwać laboratorium. Nie zajęło jej to długo, gdyż przy aparaturze znalazła to czego szukała. Dziennik z notatkami kogoś kto tutaj pracował. Natychmiast zaczęła go kartkować

2E 582 Dzień pierwszy
Pajęczaki z gatunku Ixodes Marxi wydają się być idealnym nośnikiem hemofilii porfirycznej. Po nakarmieniu wampirzą krwią nie obserwowano żadnych reakcji niepożądanych. W końcu mogę zacząć testy

Dzień szósty
Zainfekowane szczury wykazują niepohamowaną agresję i chaotyczność w działaniu. Wszystkie próby ich poskromienia zawiodły. Może przez swoje zwierzęce instynkty nie stanowią wiarygodnych modeli badawczych. Muszę jak najszybciej rozpocząć testy na istotach rozumnych.

Dzień dwunasty
W końcu mój Pan zgodził się na oddanie pod moją opiekę trzech Nordów. Efekty są jednak niezadowalające. Narządy obiektu nr 1 uległy całkowitej deformacji. Obiekty nr 2 i nr 3 demonstrowały natomiast zachowanie podobne do szczurów, nie okazywały posłuszeństwa wobec dawcy krwi. Coś musi się dziać w organiźmie Ixodes Marxi.

Pozostałe stronnice zostały wyrwane z dziennika. Vera zbladła i drżącym głosem zrelacjonowała reszcie treść notatnika. Grimes uderzył pięścią w stół
- Do jasnej cholery elfko! Chcesz mi powiedzieć, że te plugastwa będą w stanie zarażać wampiryzmem bez wychodzenia z pieprzonego Blackreach?!
- Nie wiadomo poruczniku, według tego co tu jest napisane nie… -zaczęła nekromantka.
- Nieważne! - przerwał jej Angra - prędzej czy później im się uda, a wtedy skończymy jak biedny Milten!
W pomieszczeniu zapadła cisza. Grimes pogrążył się w myślach próbując znaleźć jakieś rozwiązanie tej beznadziejnej sytuacji. Z zadumy wyrwało go stukanie czegoś o szkło.
- Sha’anks chyba coś znalazł i wcale mu się to nie podoba. Sha’anks myśli, że komary są wystarczającym nieszczęściem dla świata. - powiedział khajiit prezentując wszystkim szklany pojemnik z zamkniętym w nim czymś, co przypominało przerośniętego kleszcza. Owad wściekle uderzał o ściany naczynia jakby chciał ich wszystkich pożreć.
<c.d.n.>

24.06.2020 00:28
Shirru
13
odpowiedz
Shirru
4
Junior

Rozdział 2

Grimes błądził wzrokiem po nienaturalnie bladej twarzy, usiłując odnaleźć w niej znanego mu dobrodusznego chłopca, podkochującego się w kurtyzanie z Białej Róży. Nie znalazł. Czerwone, nabiegłe krwią oczy patrzyły na niego z mieszanką kpiny i pogardy. Usta, białe niby z porcelany, rozjechały się w złym uśmiechu, odsłaniając kły. A potem płomienie tlące się spod opadających powiek zgasły zupełnie.

– Nie chcę przerywać tej dramatycznej sceny – rzuciła Micareth przez plecy, patrzyła z kamienną twarzą na drobne głazy drżące od tupotu setek, o ile nie tysięcy stworzeń – ale jeśli zaraz się stąd nie zabierzemy, oni zabiorą nas. Do piachu!

Vera i Sha’anks wwiercali w porucznika błagalne spojrzenia w pełnym napięcia milczeniu. Widać było, że oboje chcieli coś powiedzieć, z pewnością ponaglić, ale nie mieli odwagi. Nie w takiej chwili.

Ma rację – pomyślał Grimes, kładąc nieruchome ciało na ziemię. – W przeciwieństwie do Miltena, my żyjemy. Jeśli teraz damy się utłuc, Greymoor, a może nawet i całe Skyrim, będzie nieświadome zagrożenia.

Wyprostował się, wziął wdech, po czym wypuścił go z płuc wraz z żalem, który zdążył rozpalić go od środka. Mimo to żar nie zniknął – Angra pozwolił by w jego miejscu rozgorzał gniew. Dziki, oczyszczający, kojący.

– Zabierajmy się stąd – warknął porucznik, wybierając naprędce jeden z trzech korytarzy. Każdy wyglądał tak samo, mężczyzna nie miał żadnych podstaw, by podejrzewać, że któryś mógł się okazać lepszym bądź gorszym wyborem. A czas naglił.

Puścili się pędem, nie zważając na ból, który wgryzał się w ciało. Na topniejące pokłady siły, na gardła drapiące od płytkich oddechów i wycieńczenia. Adrenalina zaczęła odchodzić, przez co z każdą chwilą coraz bardziej czuli, jak dotkliwe było starcie sprzed chwili. Ale biegli. Musieli biec, bo choć huk za ich plecami nie narastał, nie przestawał też cichnąć.

Veranque przyłożyła dłoń do ust, wydyszała weń kilka słów. Spomiędzy palców zalśniło niemrawe, zielonawe światło, po czym bezkształtny, wielkości jabłka twór, wystrzelił przed uciekających. Grimes nie zadawał pytań i nie była to wcale kwestia zaufania. Raczej wiary, że sytuacja w jakiej się znajdowali, choć na krótką w chwilę, zmieniła ich w drużynę mającą cel.

Przeżyć.

– Sha’anks nie lubi ten korytarz – rzucił khajit, łypiąc ślepiami od ściany do ściany.

– To se wybierz inny! – szczeknęła Micareth, słyszalnie rozdrażniona. – To droga w jedną stronę, przygłupie! Możesz biec przed siebie, albo wrócić do tamtych. Nie ma trzeciej opcji.

– Jest! – westchnęła Vera, a triumf w jej głosie napełnił pozostałych nadzieją. – Spójrzcie!

Nie musiała wskazywać palcem, wszyscy dostrzegli jaśniejący obłok zielonkawej energii, unoszący się nad wyrwą w ścianie korytarza. Duch, bo tym niechybnie była istota, stawał się coraz ciemniejszy i przejrzystszy. Nie trudno było się domyślić, że elfka słabnie.

Porucznik zerknął na nią – bladą, z ustami posiniałymi od wysiłku i ciemnymi worami pod oczami. Z pozostałymi nie było lepiej. Khajit wyglądał, jakby ktoś wyżął go niby szmatę, a następnie przeciągnął po gościńcu za koniem. Micareth, choć grała twardą, nie potrafiła ukryć wyczerpania, które ciążyło jej jak wór cegieł. Grimes wiedział, że w każdej chwili, któreś mogło paść, a niesienie swojego było ostatnim czego potrzebowali.

Stanęli przy wyłomie. Przez dłuższą chwilę wsparci o kolana, próbowali złapać oddech.

– Na końcu korytarza są wrota – wysapała nekromantka. – Ale nie idzie ich otworzyć, są zapieczętowane magią, której nie podołam ja, ani jak podejrzewam, żaden mag, którego znam.

– O nje, nje! – Sha’anks pokręcił energicznie głową. – Głuchy zaułek to śmierć!

– Sam jesteś głuchy – warknęła Micareth, ocierając pot przedramieniem. – Skoro przed sobą mamy ślepy zaułek, nie powinniśmy stać jak te baby przy studni tylko pakować się do dziury.

– I tak zrobimy. – Grimes wszedł do ziejącej mrokiem jaskini, której jedynym źródłem światła były jaśniejące nikłym blaskiem mchy i porosty. – Elfko, dasz radę zablokować wejście?

Altmerka, która weszła do tunelu jako ostatnia, odsunęła się od wyrwy, po czym wymruczała inkantację, od której zadrżało powietrze. Zalegający przy wejściu gruz i większe odłamki skał uniosły się nieco nad ziemią. W między czasie pozostali porozbijali nieliczne stalagmity oraz stalagnaty i wkrótce wyłom zniknął, zostawiwszy po sobie jedynie unoszący się w powietrzu pył.

Tłumiąc suchy kaszel, ruszyli dalej. Nie mogli pozwolić sobie na postój, odpoczywali więc w marszu. Tunel z czasem zrobił się niski i wąski, porucznik musiał tulić głowę w ramionach, by nie przyrżnąć głową o sklepienie. Nie zaprzątał sobie jednak tym głowy, dręczyła go sprawa o wiele istotniejsza. Nie mógł pozbyć się obawy, że ich tymczasowy ratunek wkrótce okaże się wyrokiem.

– Hej, łachmyty – rzucił przez ramię, czując, że morale opadły i ciągnął się za nimi po ziemi. – Głowy do góry, żyjemy. Jeszcze.

Micareth splunęła, Vera zmusiła się do uniesienia kącika ust. Sha’anks wydał z siebie niekreślony, gardłowy pomruk, którego nikt nie zrozumiał.

Niespodziewanie Angra stanął, jak unieruchomiony zaklęciem, przez co pozostali o mało nie wpadli jeden na drugiego.

– Co jest?! – syknęła wojowniczka, jednak gwałtowny gest dłoni Grimesa uciszył ją.

– Wyjście z jaskini – wyszeptał porucznik. Przejście było na tyle ciasne, że nie mógł się przesunąć, dlatego też kucnął na chwilę, by drużyna zobaczyła czerwonawy blask widoczny w oddali.

– Zachowajcie ostrożność. – Dodał, wstając. – I ani pary z gęby.

Wznowili marsz, jednak każdy krok był przemyślany i ostrożny, jak gdyby ziemia gotowa była umknąć im spod nóg. Spięci, lekko przygarbieni, czekali na rozwój wydarzeń. Sha’anks strzygł czujnie uszami, Veranque trzymała ręce przed sobą, gotowa do rzucenia czaru, Micareth zaś zaciskała dłoń na rękojeści.

Z każdą chwilą wylot przekopu był coraz bliżej, aż wreszcie drużynę dosięgnęła czerwonawa jasność. Wyszli ostrożnie, z bronią w gotowości. Szeroka półka skalna, na której się znaleźli, była pusta.

Micareth oparła się o skałę z cichym westchnięciem ulgi, Vera zaś opadła obok na ziemię, by choć przez chwilę dać odpocząć obolałym nogom. Angra rozglądał się uważnie dookoła. Przed sobą mieli urwisko, a po bokach ściany skalne. Szanse na to, że gdzieś tu było wyjście, nie przedstawiały się najlepiej. Babka Grimesa zawsze powtarzała jednak, że skurwysyny – i nadzieja – zawsze umierają ostatni.

Porucznik uśmiechnął się półgębkiem, gdy po raz kolejny mądrość babki Elgi się sprawdziła. Kilka stóp nad nimi wznosiła się kolejna półka, na której w skale wydrążony był przełaz. Przynajmniej nie ślepy zaułek – pocieszył się nord w myślach.

– K-kapitanie – jękną Sha’anks, który stał od dłużej chwili w bezruchu na skraju przepaści. Nawet jego ogon wydawał się sztywny jak kołek.

Dostrzegając dziwne zachowanie khajita i przerażenie w jego głosie, porucznik zignorował pomyłkę rangi i w kilku krokach znalazł się przy zjeżonym kocurze. To co zobaczył Angra sprawiło, że zmiękły mu kolana, a obraz , który ujrzał prześladował go później niemal każdej nocy.

W dole, wśród bijących czerwonym blaskiem kryształów, ciągnęły się dziesiątki, o ile nie setki szlifowanych w prostokątne bryły głazów. Na ciemnych od krwi skałach zaś leżeli jeńcy z rozkrzyżowanymi, skrępowanymi łańcuchami rękoma i nogami. Angra zmrużył oko, usiłując rozpoznać kim lub czym byli torturowani nieszczęśnicy. Przeszedł go dreszcz, gdy dojrzał ludzi, znajdujących się w zaawansowanym stadium przemiany pół-ludzi i produkty końcowe – potwory, z którymi nie tak dawno stoczyli straszliwą walkę.

Z powierzchni znikali wszyscy – od młodych i silnych, po starych i maluczkich. Grimes nie wierzył, by wszyscy kończyli jak Milten. Teraz zaś wiedział, co działo się z tymi, którzy nie godni byli wampirzej „naprawy”.

post wyedytowany przez Shirru 2020-06-24 00:30:31
24.06.2020 10:42
Corvum_Mortem
14
odpowiedz
Corvum_Mortem
2
Junior

Szli ostrożnie, patrząc na każdą skałę i jasny piach pod nogami. Korytarz pokrył mrok. Gorycz i żal całej grupy zastygł, jakby miał tu zostać na zawsze. Stało się tu coś, co niedługo miało zadziwić nie tylko towarzyszy, ale także samego porucznika. Sha'anks wytężył swój słuch do tego stopnia, że każdy oddech, krok był dla niego niemal potężnym hałasem. Chciał się skupić bardziej. Wiedzieli, że to jeszcze nie koniec, coś jeszcze się wydarzy, niebezpieczeństwo wisiało w powietrzu. Nie zamierzali czekać, aż pobratymcy Miltena ich dopadną. Angra zacisnął pięści i szczękę, ponaglając resztę. Rany na jego ciele były wyjątkowo dokuczliwe, a krew broczyła się pod ubraniem, zabarwiając je w niektórych miejscach na bordowo. Vera nie odzyskała do końca siły, dlatego Grimes zadecydował, by szła przedostatnia- w ten sposób nie była narażona na pierwszy atak. Jednak wcale ją to nie pocieszyło. Między nimi panowała cisza, nikt nawet nie śmiał się teraz odezwać. Z oddali dobiegał czyjś krzyk, każdy bez wyjątku przyspieszył. Echo ich kroków roznosiło się po korytarzu, po czym nagle wszystko ucichło…
-Sha'anks, czy ktoś rąbnął cię w głowę, że się zatrzymujesz?- Warknęła z sarkazmem Micareth odwracając się, żeby sprawdzić czy nikt się nie zbliża.
-Sha'naks by tego nie zrobił gdyby nie miał powodu! Mamy problem – powiedział khajiit i wskazał na rozległą przepaść między dalszym ciągiem korytarza, a nimi.
Wojowniczka się już nie odezwała, klnąc jedynie w swojej głowie- „bogowie chyba sobie kpią”.
-Chyba musimy skakać - Vera spojrzała przez ramię porucznika, który przytaknął na jej stwierdzenie. Będą musieli skakać. Pozornie dla nikogo nie powinna to być znacząca przeszkoda, jednak ranne, obolałe ciało Grimesa nie funkcjonowało w zupełności sprawnie. Był przekonany, że mu się uda, jeśli tylko odpowiednio się wysili. Drugą osobą, której mogło sprawić to problem była Veranque- teraz znacznie osłabiona.
Kot sprawnie przeskoczył czarną jak noc przepaść bez najmniejszego zawahania. Ostre kamienie nie zdążyły się wytrzeć przez czas. To się stało niedawno. Angra z pomocą khajiita przeskoczył na drugą stronę. Tak samo jak Vera, która z trudem złapała się krawędzi. Podciągnięta przez towarzyszy, stanęła na nogi, oddychając ciężko. Micareth stanęła nad przepaścią, patrząc chwilę w dół. Wiedziała, że się spieszą, ale nie mogli opuścić żadnego śladu. Dziura była głęboka na mniej więcej siedemnaście stóp. Upadek z tej wysokości mógł się skończyć w najlepszym przypadku poważnym kalectwem. Między czarnymi skałami dało się zauważyć dziwną substancję, która wyglądała na błoto, lecz nim nie była- zbyt wolno spływała po kamieniach. Obok widać było zdecydowanie bardziej płynne zacieki, z pewnością niegdyś szkarłatne, teraz już jedynie bordowe wymieszane z brudem. Nie byli w tym korytarzu sami, ktoś skakał tu przed nimi. Musiał być ranny albo skaleczyć się o ostre krawędzie. Wojowniczka skoczyła wreszcie na drugą stronę. Nie sprawiło jej to większego problemu niż pierwszemu z towarzyszy. Szli dalej korytarzem.
-Niech to szlag- przed twarzą porucznika stał kamienny mur. Korytarz okazał się być ślepym zaułkiem. Vera w niepokoju spojrzała za siebie, ale zobaczyła jedynie Micareth i ciągnącą się za nią ciemność.
-Sha'anks przeczuwa kłopoty. Oni idą, słyszy wycie. Nje, nje tak powinno być- mruknął khajiit, nastawiając czułe uszy.
Każdy z nich zaczął się rozglądać. Przecież musi być jakieś wyjście, nie mogą teraz zawrócić, za późno. Zaczęli przeszukiwać korytarze.
-Krew. Na skałach była krew do cholery. Ktoś tu był i nagle zniknął? - warknęła Micareth, patrząc na ziemię i skały. - Po bokach musi być jakiś ślad. Teraz każdy był zajęty szukaniem choćby plam. Grimes podszedł do jednej z bocznych ścian i bacznie się jej przyjrzał.
-Tu jest krew… - Vera wskazała na ziemię przed mur. - Llinia krwi była jakby…ucięta? - Tu jest wyjście! Musi być jakaś zapadnia, jakiś mechanizm.
Angra znalazł dziurę w ścianie. Zmieściła by się do niej ledwie dłoń, ale i przed wsadzeniem jej powstrzymywały go plamy krwi, które ją okalały.
-Oby nie ujebało mi dłoni…
Porucznik wolno wsadził dłoń do wnęki. Na razie weszła tylko połowa i nadal nic nie czuł, żadnej zapadni, zupełnie nic. Dopiero gdy cała ręka zniknęła w kamieniu, mógł chwycić za wystający kamień. Przesunął go do siebie. Nic się nie stało. Przeklnął pod nosem i wyciągnął rękę.
-Jesteśmy w dupie.
-Sha'anks wiedział, żeby zostać w celi. Żyło mu się całkiem dobrze- jęknął zrezygnowany, opierając się o ścianę dzielącą korytarz na dwie części. Ta jednak zamiast podtrzymać i pozwolić się oprzeć kotu, puściła, a khajiit przewrócił się i wpadł do sporego pomieszczenia.
-Sha'anks żyje, nic mu nie jest! I znalazł wyjście- zaśmiał się, podniósł i zaczął nasłuchiwać. Taka ciemność nawet dla niego była trudna.
Vera od razu zajęła się strasznym mrokiem, wyszukując czegoś, co mogłaby podpalić. Od razu za kotem wszedł Grimes i na końcu Micareth z rapierem w dłoni- gotowa, by w razie potrzeby walczyć. Kamienna ściana zasunęła się za nimi. Spostrzegli salę pełną kamiennych posągów wojów oraz innych postaci. Mogło ich być z dwanaście. Na skalistej półce znajdowały się dwie wnęki. Daliby radę wejść, gdyby wdrapali się na posągi. Micareth podeszła do jednej z rzeźb. Pod jej nogami i mieczem leżał martwy mężczyzna. Szturchnęła go rapierem. Nie poruszył się. Jego ubrania były całe szkarłatne- to jasne, wykrwawił się. Przykucnęła przy nim, żeby sprawdzić mu kieszenie. Były puste.
-Zdechł. Spóźniliśmy się, cholera. Mógł wiedzieć coś cennego, przecież zdołał się tu dostać- rozmyślała na głos Micareth.
Grimes spojrzał tylko na niego z daleka- Nie można już z nim praktycznie nic zrobić. Reszta ruszyła pod jedną z półek. Porucznik tym razem nie zamierzał iść pierwszy, poczekał aż Sha'anks i Vera wejdą na górę, a wojowniczka się ruszy od trupa. Niedługo po tym byli już u góry.

***

-To się ciągnie w nieskończoność i mam ogromne wrażenie, że kręcimy się w kółko. Tu jest za dużo korytarzy! - Vernaque stanęła rozglądając się. Każdy był zmęczony a w dodatku słyszał wycie. Nie wiedzieli jednak czy przeszli przez ścianę.
-Nie marudź. Sama się zgłosiłaś. - dziewczyna jak zwykle była wredna, mimo że sama żałowała zgłoszenia się- to wyprawa po śmierć, a nie chwałę. Jednak było coś, co ją pocieszało, mianowicie polepszanie swoich zdolności. Chciała pokazać, że nie jest słabą kobietą, która nie ma swojego miejsca. Ma- w walce i wcale nie uważała się za słabą.
-Nie zatrzymujemy się, jazda!
Szli dalej, a korytarz raczej nie wydawał się kończyć. Szuranie butów- bo już nawet nie kroki- odbijało się od ścian. Wzrastający niepokój zaczął niszczyć ich od środka. Być może za jakiś czas wpadliby w obłęd, gdyby nie Khajiit, który mimo tego uczucia starał się być pogodną duszą wyprawy. Micareth tylko klnęła czasami pod nosem, myśląc o tym co się może jeszcze wydarzyć.
-Zobaczcie- echem rozniósł się głos Angry.
Przed nimi, jakby spod ziemi wyrosły ogromne wrota ozdobione płaskorzeźbianym zapisem historii. Niepokój Grimesa zwiększył się, gdy zobaczył na nich smoka niszczącego miasto. Wrota były planszą. Vera podszedłszy do nich, dotknęła je dłonią. Nie było wejścia na klucz.
-To zagadka, jakiś szyfr. Znam te znaki, widziałam je już kiedyś – powiedziała, sięgając do jednego z obrazów przedstawiającego pełny kielich. Zaraz obok było coś na kształt urny, nie wiedziała do końca co.
-Nie, to byłoby za łatwe…- mruknęła, przyciskając obraz. Nic się nie stało. Obrazów było dwanaście, każdy przedstawiał coś innego i za nic w świecie te przedstawienia nie chciały się łączyć. Na bogów, kto to stworzył?!
Wojsko, kielich, urna, smok… a może jednak to się łączy. Każdy podszedł do wrót i obejrzał inne wyrzeźbienie. Micareth sięgnęła dłonią do walczących ludzi. Czuła chęć walki, ale nie miała z kim się zmierzyć. Grimes w wojsku zobaczył własny oddział. Zabrał tu łotrzyków, by go nie narażać. Sha'anks zwrócił uwagę na wyrzeźbione bogactwo, a potem od razu na smoka.
-Jest ich dwanaście, jak posągów w Sali. -mruknęła pod nosem Micareth, ale i tak wszyscy ją słyszeli. -To zdaje się być podpowiedzią. Tylko co z tego?! Nadal nie wiemy jak to cholerstwo otworzyć.
-Chyba to wskazuje na to, co ma się zdarzyć. Przy którym posągu leżał tamten mężczyzna?- spytała Vera i spojrzała na resztę.
-Przy czwartym, przedstawiał woja w zbroi i mieczu.
Vernaque podeszła do czwartej płaskorzeźby. Ale ona przedstawiał zupełnie co innego, tak samo jak czwarta od drugiej strony. Nie pasowały. Nie były ułożone w kolejności. Micareth wyciągnęła sztylet zza pasa i zaczęła podważać obraz, a raczej jego złotą ramę. Ruszyła się. Sha'anks od razu zaczął pomagać i cieszyć się, że coś wreszcie idzie na przód. Jednak radość nie trwała długo, bo jedyne, co się zmieniło, to to, że sztylet nie chciał wyleźć. Czyli jednak to nie była żadna wskazówka… Elfka myślała długo nad napisem i nad słowami "żywa krew". Po chwili rozcięła swoją dłoń sztyletem wojowniczki. Tylko który obraz teraz? Tylko na jednym znajdowała się ciecz. Kielich. Przyłożyła ranę do niego, mamrocząc znaki, które sobie przypomniała. Wyżłobienia w kielichu oblały się szkarłatem, a mechanizm zaczął działać. Wrota otworzyły się.
-O cholera… - Micareth złapała za broń. -Chyba już wiemy, gdzie są zaginieni.
-Za nic w świecie nie powinno nas tu być- Grimes rozejrzał się po pozostałych.
-Sha'anks chce coraz bardziej do celi…-Vera przysunęła się do khajiita.
Przed nimi leżały góry kości i martwych ciał, które nie zdążyły się rozłożyć. Były zmasakrowane, niektóre spalone. Wszędzie krew. Pełno szczątek tych, którzy zapuścili się do Blackreah. Nad miejscem unosił się odór śmierci.
To jeszcze nie koniec.

24.06.2020 13:21
15
odpowiedz
Hippokrates
1
Junior

Śmierć szerzej nierozpoznanego przez Świat i niespełnionego wampirzego malarza-muralisty, mocno odbiła się na twarzy Grimesa. Może nawet pojawiła się łza. U reszty drużyny próżno jednak było szukać głębszej reakcji, szczególnie że nikt z nich nie był do końca przekonany czy w przypadku wampira można było mówić o śmierci. W końcu jakby nie było, był już martwy. Sha’anks zwrócił się do Very, bądź co bądź ekspertki w tym temacie, by zadać adekwatne pytanie, ta jednak ostatkiem sił uniosła rękę i wskazała jeden z bocznych korytarzy. Jej rozszerzone oczy zdawały się pytać czy reszta drużyny widzi to co ona. Reszta widziała.

Na końcu korytarza stała półprzejrzysta sylwetka niewysokiego mężczyzny o wyraźnie elfich rysach. W długiej szacie, z gęstą lecz dobrze zadbaną brodą i noszącego charakterystyczną czapeczkę. Sylwetka choć prześwitywała, zdawała się również pulsować niezwykłym błękitnym światłem. Zjawa uśmiechnęła się, po czym wskazała ręką załamanie korytarza po swej lewej stronie by po chwili odwrócić się tam i zniknąć. Drużyna przez chwilę stała w milczeniu, trawiąc to co właśnie się stało. Nawet Sha’anks. Nagle narastający huk ucichł i jego miejsce pojawił się narastający tupot wszelkiej maści nóg, odnóży i czego tam jeszcze można było się spodziewać po daedrycznych stworzeniach. Grimes ocknął się i wskazał korytarz w którym zniknęło widmo:

- Micareth, przodem! Sha’anks, bierz Verę i za nią! Ja zamykam pochód!

Drużyna posłusznie i w milczeniu wykonała rozkaz. Micareth gdy tylko dobiegła do załamania korytarza rzuciła:

- Czysto! Iść dalej?

- Aż do końca! – krzyknął Angra mocno ściskając broń i rozglądając się za przeciwnikami.

W ten sposób drużyna pokonała cztery załamania. W końcu jednak dotarli do dużej sali w której nie było już nic. Żadnych wrót, żadnego przejścia i żadnego widma. Jedynie pręt wystający z podłogi.

- Oj, chyba wpadliśmy w guarze guano! – westchnął Sha’anks.

- Nie, to by było bez sensu! – rzuciła Micareth – Gdyby widmo chciało naszej śmierci, mogło nas zostawić tam gdzie byliśmy!

- Myślcie! – głośno warknął Grimes, po czym zaczął uderzać bronią o ściany i rury – Musi być jakaś droga dalej! To nie izba mieszkalna ani magazyn. Musi być coś dalej!

Reszta drużyny zaczęła nerwowo rozglądać się po pomieszczeniu. Z każdym uderzeniem serca, odgłos pościgu stawał się coraz głośniejszy. Niespodziewanie Vera resztkami sił podeszła do pręta i zaczęła go szarpać. Ten jednak nie chciał drgnąć.

- Oj, co robisz! – wrzasnął lekko przestraszony Sha’anks – Jeszcze uruchomisz jakąś pułapkę! O tak, pułapkę! W takich miejscach ich pełno!

- Co za różnica… - niemal szeptem odparła Vera. Z kącika jej ust poleciała strużka krwi. Osunęła się na ziemię.
- To prawda, albo zginiemy rozszarpani na strzępy przez potwory, albo niech zabije nas cokolwiek to jest! – warknął Angra i odsunąwszy Verę na bok, z całej siły pociągnął za pręt. Pręt, który okazał się być dźwignią.

Niespodziewanie podłoga pod stopami drużyny zadrżała. W odgłosach przetaczającej się pary, płyta będąca środkiem pomieszczenia, zaczęła osuwać się w dół. Grimes w ostatniej chwili zeskoczył na dół. Drużyna zmierzała w ciemność.

Chwilę po tym gdy ruszyli, w otworze nad jej głowami pokazało się kilka kreatur. Wściekle wyły i syczały.

- Wszyscy pod ścianę! – zarekomendował Grimes.

Słusznie, bo sekundę później rzucił się w ich kierunku jeden z potworów. Poleciał prosto na główkę i uderzając w środek płyty, skręcił kark. Po nim ruszyły jeszcze dwa. Z tym samym rezultatem. Reszta bestii wyła z wściekłości, lecz żadna z nich nie odważyła się skoczyć. Vera wyciągnęła dłoń w stronę trupów. Pomiędzy nią a nimi, przebiegła delikatna czerwona strużka energii. Elfica uśmiechnęła się i przeciągnęła.

- Lepiej? – zawadiacko zapytała Micareth.

- Oczywiście! – z diabelskim uśmieszkiem odparła Veranque.

Sha’anks nastroszył futerko, lecz nie powiedział nic. Grimes uporczywie wpatrywał się we wciąż poruszające się ściany. Nagle jego oczom, ukazała się wyrwa, która po chwili zmieniła się w we wrota. Płyta ze zgrzytem zatrzymała się, nieomal rzucając go na kolana.

- To chyba koniec przejażdżki! – niepewnym głosem rzucił Khajiit.

Grimes spojrzał w górę. Sylwestki potworów zaglądających w głębie były ledwo dostrzegalne – Tak, koniec. Zbierajmy się, bo może zaraz odkryją do czego służy dźwignia i wrócimy na górę. A tego bym nie chciał.

- Ja też nie – z uśmiechem wtrąciła Vera i ruszyła w stronę wyjścia. Reszta drużyny musiała przyspieszyć by dotrzymać jej kroku.

Niespodziewanie elfka stanęła i głęboko westchnęła. Podobnie jak Sha’anks, Micareth i nawet sam Angra. Ich oczom ukazała się niesamowicie wielka grota, którą rozświetlało błękitne światło pochodzące od roślin, grzybów i zapewne innych, bliżej nieznanych żyjątek. Przed nimi rozciągło się dawno zapomniane, lecz wciąż tętniące życiem Fal'Zhardum Din. Znane im do tej pory jako Blackreach.

post wyedytowany przez Hippokrates 2020-06-24 13:25:49
24.06.2020 13:47
16
odpowiedz
bubble18
2
Junior

- Poruczniku, co teraz?- zapytał Sha' anks.
Angara położył powoli umierającego Miltona na ziemi i zwrócił wzrok ku khajiit'owi.
- Na pewno nie wyjdziemy na powierzchnię, więc nie pozostało nam nic innego jak przedarcie się pomiędzy maszkarami i odkrycie co się tu do jasnej cholery dzieje- powiedział idąc ku malowidle, które chwile temu było malowane przez wampira.
Dotknął go brudząc zimną krwią rękę, za nic nie podobało mu się to co tu zobaczył i pewnie nie spodoba mu się reszta którą tu ujrzy. W myślach przeklinał kapitana Beinard'a za zlecenie właśnie jemu tego zadania, nie zdziwiłby się wcale, gdyby kapitan usłyszał o śmierci jego i trójki nieudaczników i uśmiechnął się w duchu z pozbycia się kłopotu w postaci Grimes'a.
- Choć tu khajiicie- rozkazał.
Sha' anks oddał Verę Micareth, która oparła zmęczoną nekromantkę na swoim ramieniu. Kotołak podszedł do porucznika miękkim krokiem jak to miała w zwyczaju jego rasa, gdy stanął u boku Angry ten wskazał mu ręką krwawe malowidło.
- Nie widzę tu żadnego innego przejścia niż ten długi korytarz na przeciw, ale czuję, że nie może być jedynym w gąszczu krasnoludzkich korytarzy. Spróbuj wyczuć zapach krwi, którą Milton malował to coś, istnieje opcja że przyszedł z innego dostępnego korytarza i ukrył je zanim przybyliśmy- Sha' anks kiwnął na znak zrozumienia i ze skrzywioną miną powąchał nadal lepką, jak wcześniej dowiedział się porucznik, krew. No wodził kotołaka przez jakąś chwilę po pomieszczeniu, dopóki nie zatrzymał się ponownie przed glifem.
- Czuję go za tą ścianą i nie może to być pomyłka, nos Sha' anksa czuł wiele obrzydliwych zapachów i zawsze doprowadzał go do celu. Tu musi być przejście- powiedział spoglądając na zacięcie myślącego Grimes'a.
Kiwnięciem ręki rozkazał Verze otworzyć przejście, co udało się jej chwilę później.
- Prowadź dalej, jeśli się nie mylę dalej znajdziemy coś co może nas bardzo zaciekawić- rozkazał i cała czwórka zniknęła w mroku nowo odkrytego korytarza.
************
- Ile jeszcze będziemy iść, czuję że nogi odpadną mi za chwilę- wyjęczała zła, idąca już samodzielnie Vera.
- Nie wiem, ale czuję że nie długo- odpowiedział nie zrażony jej gniewem wymierzonym w jego osobę.
Kobieta prychnęła i pochłonęła się ku własnym myślą tak jak każdy z tutaj obecnych. Szli pogrążeni w myślach słysząc stukanie własnych butów i nic poza tym, co wydawało się dziwne Angrze. Sądził iż znikąd wysypią się setki napastników, którzy przywitali ich wcześniej, ale nic takowego ich nie zastało. Naprawdę miał głupie uczucie, że owy korytarz zaprowadzi ich do czegoś co wytłumaczy co dziwnego dzieje się w Blackreach, miał też nadzieję, że wydostaną się stąd szybko. Nagle na końcu korytarza pojawiło się słabo tlące światło, zwiastujące koniec ciągnącego się w nieskończoność korytarza. Sha' anks i Vera odetchneli z ulgą widząc światło i ruszyli szybszymi krokami ku niemu, porucznik uśmiechnął się lekko w duchu wiedząc, że to koniec nużącego marszu w ciemnościach, a Micareth nie zdradzała nic. Kiedy doszli do owego światła zastał ich nie mały szok i tym razem Micareth nie zdołała ukryć emocji. Wszyscy stali z niedowierzaniem w oczach i na twarzach kiedy przed nimi rozciągał się widok na opuszczoną krasnoludzką osadę górniczą. Misternie wykute w skałach domy tworzyły niesamowity widok, pomimo niewielu źródeł światła pobłyskujących gdzieś w oddali. Pomiędzy alejkami można było zobaczyć grupki ludzi idących w rzędach, nic więcej nie dało się wywnioskować z tak daleka.
- Nigdy nie spodziewałabym się ujrzeć czegoś takiego w takim miejscu- powiedziała zdziwiona Micareth- Kopalnia nie powinna być opuszczona, przecież krasnoludy opuściły ją wieki temu z niewyjaśnionych przyczyn, więc czemu teraz ludzie chodzą tutaj jakby byli u siebie?- odpowiedź na to pytanie ciekawiła po równo każdego z nich.
- Ważniejsze jest czemu zaginieni tutaj przebywają i chodzą jak lalki lalkarzy- powiedziała Vera robiąc zamyśloną minę i przymykając oczy.
- Może ktoś rzucił na nich zaklęcie odbierając wolną wolę i zmusili do jakiejś brudnej roboty- Micareth odpowiedziała z powagą w głosie jakiej Grimes nie czuł od niej jeszcze nigdy wcześniej.
- Może to i prawda, musimy sprawdzić co się tutaj wyrabia, więc musimy być niewidzialni. Inaczej ktoś zauważy, że posiadamy broń i uzna to za dość osobliwe-powiedział porucznik popychając Sha' anksa na schody, dając mu do zrozumienia aby prowadził ich dalej za zapachem krwi użytej do namalowania glifu. Schodzili uważając, aby nie wydać ani jednego dźwięku, który mógłby zwrócić uwagę wroga, którzy mogli czaić się wszędzie. Nagle do ich uszu doszedł dawno nie słyszany przerażający huk, który zatrząsł całym miastem w posadach. Sna' anks o mało nie spadł ze schodów gdyby nie żelazny uchwyt porucznika, na jego ubraniach. Kot podziękował mu skinieniem głowy i ponownie ruszył ku dołowi schodów.
**************
Kiedy znaleźli się na tym samym poziomie co budynki kocur odparł.
- Tutaj ślad się urywa, Sna' anks czuje wiele podobnych zapachów mieszających się razem i nie potrafi zaprowadzić dalej, przepraszam- Grimeś tylko poklepał go po ramieniu dodając nieco otuchy.
- Myślę, że dalej poradzimy sobie bez twojego dobrego zmysłu, tutaj wszystko wydaje się podejrzane.
- Ale Sna' anks czuje nowy bardzo dziwny zapach, którego nigdy nie czuł- powiedział zaciągając się zapachem wokół niego. Grimes miał właśnie zebrać myśli, ale ponowny huk nie pozwolił mu na ich zebranie, co tylko go zdenerwowało.
- Denerwuje mnie ten dźwięk, równie jak niepokoi. Więc pójdę sprawdzić owy dźwięk wraz z Micareth, a wasza dwójka pójdzie sprawdzić zapach, który wyczułeś. Jeśli, którekolwiek z was ucieknie, wiecie co was czeka. Spotkamy się w tym samym miejscu za półtorej godziny, postarajcie się nie nabałaganić- trójka więźni pokiwała głowami i rozdzieliła się zgodnie z rozkazem porucznika.
Agnra szedł w ciszy wraz z wojowniczką noga w nogę, ku ogromnej bramie, którą zauważyli chwilę temu. Ciszę trwającą pomiędzy nimi przerwała wojowniczka.
- Sądzisz, że to co tam zobaczymy może być przerażające i niebezpieczne?- był zaskoczony, że kobieta tak cicha i zamyślona sama z siebie zadała mu pytanie.
- Pewnie, że tak, inaczej na wstępie nikt by nas nie zaatakował i nie próbował ukryć przejścia do tego miejsca. A co boisz się śmierci?
- A mam się niby jej nie bać? Tylko głupcy i zwariowani się jej nie boją- odpowiedziała spuszczając wzrok na ziemię- Mimo zbrodni i wszystkich złych występków jakich dokonałam, to śmierci boję się najbardziej, a pan?
- Boję się wielu rzeczy, ale wszyscy nie muszą ich znać, wolę je ukrywać, a teraz cicho bo ktoś może nas usłyszeć- powiedział szepcząc cicho.
Grimes wychylił się lekko oglądając czy przy bramie nie stoją jacyś strażnicy, ale nikt takowy nie stał. Cicho przemknęli dostając się do środka.
- Co to do jasnej cholery jest?- wyszeptał Angra, któremu wcale się to nie podobało.
Po środku wielkiej komnaty stał ogromny czarny kryształ wsparty na drewnianym rusztowaniu, kryształ emanował ogromną ilością przytłaczające, przerażającej energii, budzącej strach i uczucie obserwowania. Micaretch i Grimes czuli ostry odór śmierci wyczuwalny od kryształu, ciche i niezrozumiałe szepty katowały uszy obojga wojowników, a uczucie obserwowania nasilało się z każdą chwilą spędzoną w tym pomieszczeniu. Grimes poczuł ostry ból w skroniach, a później w myślach pojawiło się jedno zdanie.
- Podejdź wojowniku, a dam ci władzę większą niż posiada jakakolwiek istota na świecie- przerażająco władczy i głośny głos wydobył się ze środka kryształu.
- Poruczniku, odejdźmy stąd tan głos jest przerażający i chyba nie powinno nas tu być, zobaczyliśmy wszystko co mieliśmy zobaczyć, chodźmy do Sha' ankha i Veranque- powiedziała przestraszona wojowniczka do Grimes'a, ale ten nie zareagował na jej słowa, lecz na słowa z kryształu. Wtedy domyśliła się, że to coś w środku zaczarowało mężczyznę i zmusiło do podejścia. Za wszelką cenę muszę go odciągnąć, inaczej cała nasza czwórka umrze, pomyślała Micaterh, ciągnąc porucznika do wyjścia najmocniej jak umiała. Każda próba kobiety była fiaskiem, a ta mimo to dalej próbowała. Kiedy rękę porucznika dotknęła ściany kryształu, energia wybuchła z niego posyłając wojowniczkę na ścianę znajdującą się kilka metrów dalej. Micareth wypluła krew, która zebrała się jej w ustach po silnym zderzeniu ze ścianą. Spod zmrużonych powiek zobaczyła jak kryształ rozpękł się na tysiące kawałków, a na samym środku pojawiła się wysoka, emanująca przerażającą siłą postać, która popchnęła nieprzytomnego Grimes'a na podłogę. Postać zaśmiała się władczo idąc ku wyjściu z pomieszczenia.
- Teraz nikt mnie nie zatrzyma, zniszczę wszystko co stanie mi na drodze- zaśmiał się po raz ostatni i wyszedł z komnaty zostawiając ich samych.
c.d.n

24.06.2020 16:53
17
odpowiedz
Inferno9
9
Legionista

Z pobliskiego korytarza doleciał narastający huk.

-Poruczniku!- Krzyknęła głośno Micareth, zerkając w stronę pogrążonego w mroku holu. Musiała za wszelką cenę zwrócić uwagę swojego dowódcy.

Tymczasem chłopak w jego dłoniach coraz bardziej opadał z sił. Wystarczył tylko jeden, precyzyjnie wymierzony cios, aby go powalić. Nekromantka oraz kocur stali po bokach Grimesa Angry, nie wiedząc, co powinni zrobić. Nie znali historii młodzika, nawet nie spotkali go wcześniej, aby musieli się przejmować jego nędznym losem.

-Poruczniku!- Krzyknęła ponownie wojowniczka, wyrywając mężczyznę z letargu. Wzdrygnąwszy się, spojrzał przez ramię na kobietę, mierząc ją zdezorientowanym spojrzeniem. -Musimy ruszać. Nie wiadomo co jeszcze wypełznie z tamtego przejścia.- Wskazała otwartą dłonią w mrok, z którego coraz intensywniej dochodziły głośne huki, różnego rodzaju warknięcia i syki.

-Masz rację.- Odezwał się cichym głosem, tak niepodobnym do tego, którego byli więźniowie zmuszeni byli wysłuchiwać ostatnimi czasy nadwyraz często. -Ruszamy dalej.

-W którą stronę Sha'anks powinien się udać?- Zapytał Khajiit, obserwując prostującego się porucznika.

-Na pewno nie w taką, z której dobiegają te odgłosy.- Prychnęła niezadowolona Micareth, mimowolnie przypominając wszystkim o odniesionych do niedawna ranach.

-To może tędy?- Spytała Veranque, podchodząc do domniemanego glifu strażniczego.

Zostawiając za sobą poległego wampira, dowódca wraz z pozostałymi podążył śladami elfki. Stanął w bezpiecznej odległości od malunku, przesuwając wzrokiem po niecodziennych wzorach. Nie wyglądało mu to w żadnym stopniu na przejście, aczkolwiek nie mieli zbyt wiele czasu na kłótnie.

Czas zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Wbrew ich oczekiwaniom, potwory jak groziły swoimi warknięciami, tak wciąż to robiły, nie zaszczycając ich nawet swoją obecnością. Przez myśl nekromantki przeszła myśl, że mogła być to jedynie marna iluzja, ale wolała nie ryzykować życiem towarzyszy. Optymizm sytuacji podpowiadał jej, że znalazła ukryte, a tym samym bezpieczne przejście. Nie chciała, aby przez jej przeczucie ktoś zginął. Dlatego wolała swoich domysłów nie wypowiadać głośno. Wystarczyło, że dowódca wciąż potrzebował chwili na dojście do siebie po odkryciu tożsamości ich niedawnego przeciwnika. Pytany, zarzekał się, że nic go to nie obchodziło, utrzymując na twarzy kamienną, charakterystyczną dla jego osoby, maskę. Był zbyt dumny, aby przyznać się do chwili słabości.

-Wygląda mi to znajomo...- Mruknęła Vera na tyle głośno, aby obecni przy niej dosłyszeli jej słowa.

Wykonała płynnymi ruchami rąk jakiś gest, po chwili rzucając czar przed siebie. Fragment kamiennej ściany, na której znalazł się symbol, pod wpływem zaklęcia odsłonił ukryte przejście. Ciężki mur stał się niemalże przeźroczysty, z delikatnym akcentem błękitu, znaczącego ostre krawędzie. Glif strażniczy natomiast stał się jaśniejszy, wyraźnie odznaczając się wśród nowej barwy.

Porucznik podszedł do przejścia, oceniając pracę swojej podwładnej. Kiwnął niemal niezauważalnie głową, przechodząc na drugą stronę. Zarówno według jego, jak i domysłów Veranque, ściana nie stanowiła żadnej przeszkody, zupełnie jakby zniknęła. Wraz za swoim dowódcą, przeszli pozostali, oddalając się od narastającego harmideru.

-Sha'anksowi się to nie podoba...- Szepnął kocur, który przepuszczony na sam przód, opuścił nieznacznie uszy, ciężko wzdychając.

Kucnął szybko, skradając się wśród mroku. Z tej perspektywy był w stanie dostrzec ledwo widoczne pułapki. Taki był szyk od samego początku. On na samym przodzie, za nim kroczył Grimes Angry, później Veranque, a szereg zamykała nadwyraz czujna Micareth.

Niedaleko dostrzegli słabe światło. Zmierzali w jego stronę, wiedząc, że to jedyna droga, w jaką mogliby się udać. Pochodnia. Porucznik zręcznie wysunął ją z zardzewiałego uchwytu, trzymając ją ponad głową Khajiita, aby oświetliła mu drogę. Zdawał się zapomnieć, że kocia rasa posiadała dar widzenia w ciemnościach.

-Pomocy...- Do uszu trzymającego ich jedyne źródło światła doszedł cichutki, ledwo słyszalny głos. Był niemal agonalny, zupełnie jakby osoba opadała z sił.

Porucznik zatrzymał się w pół kroku, rozglądając się na boki. Przez ułamek sekundy jego spojrzenie skrzyżowało się z tym, należącym do kroczącej za nim Very, która niezdarnie wpadła na jego plecy. Ta znacząco skinęła głową w bok. Niemo wskazała w stronę krzywych, zaostrzonych przez rdzę krat, zza których ponownie dobiegł jęk bólu wymieszany z bezsilnością.

-Kim jesteś?- Spytał Grimes Angry, podchodząc do zmarnowanego metalu. Wydawało mu się, że wystarczyło solidne kopnięcie, aby ledwo trzymające się pręty runęły, otwierając drogę ucieczki padniętemu głosowi.

-Ja... Ja nie wiem...- Odezwał się ponownie zamknięty, równie słaby, jak przedtem.

Trzymający pochodnię wystąpił z szeregu, przybliżając ich jedyne źródło światła do celi. Ciepły blask otulił wilgotną celę. Była w znacznie gorszym stanie niż w więzieniu, do którego musiał się udać, aby odnaleźć nowe mięso armatnie. Do jego nosa dotarł nawet odór moczu oraz kału, sugerujący, że uwięziony bez przerwy przebywał w tym pomieszczeniu.

-Co tu robisz?

-Ja złapany... Mrok... Oni...- Wyjąkał z trudem, po chwili zanosząc się kaszlem. Strasznie kaleczył język. -Kły, oni mają kły... A oczy...

Khajiit korzystając z chwilowego postoju, oparł się plecami o najbliższą ścianę, prostując obolałe kończyny. Pobyt w więzieniu, nawet krótki, odzwyczaił go od długotrwałego skradania. Veranque z kolei patrzyła przerażona na ciało skazanego, obserwując, z jaką trudnością brał on wdechy. Bezproblemowo mogła policzyć jego wszystkie kości, które odsłaniała poszarpana, brudna szata. Natomiast Micareth stała niewzruszona, a przynajmniej tak udawała. Nie, żeby widok zmarnowanego człowieka ją ruszył. Niepokoił ją fakt, że ktoś musiał zafundować mu bolesne tortury, skoro mówił z takim przerażeniem w oczach. Zauważył to również Grimes. Zachowane odnalezionego nie wzbudzało wątpliwości. Został porzucony tu na pastwę losu, skazany na powolną i bolesną agonię. Trawiący go od środka głód, otaczający bród i smród oraz skrajne wyczerpanie otulało go niczym ramiona ukochanej matki, uspokajając wizją rychłej śmierci w męczarniach. Nawet nie miał okazji ukrócić swoich cierpień, pozbawiony jakiegokolwiek ostrza.

Wraz z ciężkim westchnięciem, dowódca podjął decyzję. Mogło ich to sporo kosztować, ale nie miał wyboru.

Odsunął się od krat o krok. Następnie uniósł nogę, kopiąc podeszwą grubego buta jeden ze słabszych prętów, który uległ pod naporem jego siły. Dźwięk opadającej rury przeszył bolesnym echem powietrze, raniąc wyczulone na najmniejszy hałas uszy. Skazany wzdrygnął się, przerażonym wzrokiem śledząc niewzruszoną twarz porucznika, który ponowił swój ruch jeszcze kilka razy. Gdy uformowało się coś na wzór przejścia, skinął głową w stronę kobiet. Te zrozumiały jego rozkaz, bez słowa sprzeciwu wchodząc do celi. Wyciągnęły z niej ledwo żywego mężczyznę, podtrzymując go za ramiona. Był tak wyczerpany, że nie miał siły stać na własnych nogach, więc musiały go ciągnąć za sobą.

Dowódca spojrzał znacząco na leniącego się Khajiita, który wyłapując jego natarczywy wzrok, przeciągnął się szybko, wracając na przód szeregu. Ponownie kucając, ruszył przed siebie, a zaraz za nim pozostała część drużyny.

W ten sposób dotarli pod drewniane, ciemne drzwi. W momencie, w którym Khajiit sprawdzał, co znajdowało się po ich drugiej stronie za pomocą dziurki od klucza, Angra rzucił gdzieś w bok wypaloną pochodnię. Pięć i pół kroku temu przestała być dla nich użyteczna, gdy utraciła swój płomień.

-Co tam jest?- Spytała Vera z trudem, nie mogąc dłużej znieść ciężaru ciążącego jej ciała. Nie była przyzwyczajona do dźwigania, a w każdym razie nie na tak duże odległości.

-Sha'anks widzi... Arenę?- Zdumiał się, odsuwając oko od zamka. Spojrzał w stronę dowódcy, patrząc na niego ze zmartwieniem. -Piasek, deski... A woń śmierci drażni Sha'anksowy nos.

-To nasza jedyna droga.- Odezwał się porucznik, patrząc po swoich towarzyszach. -Jak wasze rany?

-Przyzwyczaiłam się.- Odpowiedziała Micareth, machając lekceważąco wolną dłonią. -Nic nowego.

-Udało mi się wyleczyć... Choć potrzebuję trochę czasu, aby to samo móc uczynić z wami...- Mruknęła Veranque, delikatnie zawiedziona swoją wytrzymałością. Pojedynek z bestiami i młodym wampirem kosztował ją sporo energii. Nawet magiczny eliksir nie zadziałał tak dobrze, jak zakładała, a taszczenie za sobą mężczyzny również nie zwróciło jej cennych pokładów magicznych.

-O Sha'anksa proszę się nie martwić, Sha'anks sobie poradzi.- Odezwał się kocur, uśmiechając się nieznacznie.

-W takim razie ruszamy...- Mruknął cicho Angra, pochodząc do drzwi. Khajiit zdążył w ostatniej chwili się odsunąć, obserwując, jak ich dowódca z rozmachem otwarł drzwi.

Zawiasy głośno zaskrzypiały, prezentując dobrze oświetloną salę. Piasek pod butami, otoczony ze wszystkich stron przez grube, niewysokie deski niemal raził oczy swoim nasyceniem. Niepewnie przeszli przez próg, zatrzymując się niedaleko wyjścia. Wrota za ich plecami zamknęły się z hukiem, omal nie przytrzaskując stopy ciągniętego przez kobiety skazanego. Odwróciwszy się przodem do środka areny, dostrzegli bestie stojące tuż za ogrodzeniem. Nie wierzyli, że tak szybko zdołały się pojawić.

-Tyle czekania na świeże mięso... Aż się wierzyć nie chce.- Naprzeciwko nich stanął mężczyzna w sile wieku, opierając się plecami o drewno. Długie, siwe włosy związał w luźnego kucyka, a on sam prezentował się najlepiej z całej gromady potworów, stojących tuż za ogrodzeniem. -Miło mi was powitać w moich skromnych progach... Rozumiem, że mieliście do czynienia z moimi dziećmi?

-O czym ty znowu gadasz?- Warknął nieprzyjemnie Grimes, wychodząc przed swoich ludzi.

-Czyż to nie logiczne, drogi poruczniku?- Jasnowłosy zachichotał dźwięcznie, ukazując ostre kły. -To ja zamieniłem Miltena w jednego z nas...- Szepnął tajemniczo, obserwując czerwieniącą ze złości twarz dowódcy.

-Zatem to ty jesteś...

-Władcą Wampirów...- Zanucił dumnie, potwierdzając jego obawy. -Z przyjemnością odciążyłem waszego młodzika od trudów bycia chuderlawym pasożytem, jakimi jesteście wy.

Widząc niebezpieczne ogniki przedzierające się przez względnie obojętne spojrzenie swojego rozmówcy, wiedział, że udało mu się osiągnąć swój cel. Sprowokowanie głowy oddziału było kluczem do jego zwycięstwa.

Uśmiechając się kpiąco, wskazał palcem w stronę wyczerpanego, wspieranego przez dwie kobiety. Istoty, do tej pory zaciskające swoje długie szpony na drewnianych deskach, z nieukrywaną satysfakcją wskoczyły na teren areny. W mgnieniu oka opatulone dziwną, czarną poświatą ruszyły w stronę zespołu. Otoczyły ich, nic nie robiąc sobie z wyciągniętych oręży, którymi próbowali się bronić. Veranque i Micareth nawet nie zdążyły się zorientować, kiedy niedawny więzień został im wyrwany i zaciągnięty przed oblicze Władcy Wampirów.

Siwowłosy chwycił mocno głowę bezimiennego, obracając ją w stronę zespołu, otoczonego ze wszystkich stron przez wampiry. Przejechał czarnym, naostrzonym pazurem po jego policzku, zarażając go w ten sposób wampiryzmem. Na ich oczach mężczyzna stawał się zarażony, nie mając siły, aby walczyć. Oczy zaszły mu krwią, żyły nienaturalnie ściemniały, a zęby wyostrzyły, podobnie jak paznokcie.

Poznali sposób, w jaki został zarażony Milten.

To nie była jego wina...- Pomyślał Angry, przypominając sobie o niewielkiej bliźnie na policzku młodzika.

-A teraz, skoro już tu jesteście... To zginiecie z rąk moich ukochanych sług...- Mężczyzna zaniósł się iście złowieszczym rechotem, obserwując zgubę wędrowców.

Cała czwórka stanęła do siebie plecami, szykując się do ciężkiej walki. Jedynie Veranque dostrzegła zakopane nieopodal w piasku kości. To mogła być jej szansa, aby uratować swoich towarzyszy, których zdążyła polubić. W zamian mogła przypłacić za to życiem, ale postanowiła zaryzykować, nie wiedząc, co tak właściwie przywróciła do życia.

24.06.2020 19:30
Netruitus
18
odpowiedz
Netruitus
2
Junior

Przez labirynt korytarzy niosło się echo szybkich kroków oraz ciężkich oddechów. Drużyna osiągając swój limit, starała się znaleźć jak najdalej od miejsca w którym jeszcze chwilę temu stoczyli walkę o życie. Posiłki mogły im deptać po piętach, ale Angra dobrze wiedział, że nie mogą ignorować zmęczenia w nieskończoność. Tym bardziej, że nie miał pojęcia czy ścigają ich kolejne wampiry, czy jeszcze inne stworzenie. Dopóki niczego nie będzie pewien, potrzebuje planu na kupienie sobie czasu.
Szybki gest zasugerował zatrzymanie się, co pozostała część drużyny mogłaby przywitać w podzięce, gdyby nie cień śmierci depczący im po piętach. Nord bezgłośnie wskazał na ranę ręki po czym otarł ją o ścianę zostawiając krwawy ślad. Micareth zareagowała od razu i powtórzyła czynność znacząc dalsze miejsce. Sha'anks nie musiał się wiele starać - krew spływająca po nogawkach zostawiała wyraźne ślady na podłodze.
Grimes usatysfakcjonowany prowizoryczną zmyłką skręcił w inny korytarz, prowadzący w przeciwnym kierunku w stosunku do tego który oznaczyli. Oddalając się o dobre kilka minut drogi, zatrzymał się i oparł swój ciężki topór o ścianę.
- Jeżeli podejmą fałszywy trop, kupi nam to trochę czasu. Gorzej, jeżeli rozdzielą się lub podejmą ten właściwy.
- To... - Micareth urwała starając się złapać oddech. - To może nie być problemem. Zatarłam ślady. Przynajmniej te na początku.
Grimes zawsze miał nieodgadniony wyraz twarzy. Tak i teraz trzeba było wróżbity, aby zrozumieć co oznacza grymas, którym ją obdarzył. Wojowniczka mogła mieć tylko nadzieję, że oznacza to zadowolenie, jednak Nord nie powiedział nic, co mogłoby ją potwierdzić. Jedynie przeciągłe, pozbawione emocji spojrzenie.
- Sha'anks wygląda jak zabawka Very. Założy się, że w całym Blackreach go czuć. - W rzeczy samej khajiit był w fatalnym stanie. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak po świeżej kąpieli w bagnie, ale światło pochodni ujawniało szkarłat krwi, która posklejała futro. Zapach unoszący się w powietrzu szybko przypominał, że gdzieś tam muszą być rany z których wciąż sączy się krew. Ten obraz nędzy sugerował, że trzeba się nim zająć w pierwszej kolejności, jeżeli drużyna ma mieć jakiekolwiek szanse na wyjście z tego miejsca.
Angra rozglądał się po drużynie próbując ocenić jej stan. Jego wzrok spoczął na Micareth, której postawa sugerowała ciągłą gotowość. W milczeniu nerwowo obserwowała ciemność, jakby łudziła się, że wypatrzy coś szybciej niż zdąży się to zbliżyć. Dziki blask oczu zdradzał wiele emocji. Strach. Satysfakcja. Wściekłość. Angra zastanawiał się czy nie wykończy się w ten sposób szybciej niż zrobi to przeciwnik.
Nagle kątem oka zauważył delikatny błysk nad Micareth. Zanim domyślił się co to jest, ciało zareagowało automatycznie. Topór chwycony w jednej chwili spod ściany przeciął powietrze z dzikim świstem. W momencie w którym wojowniczka zrobiła unik spodziewając się ataku, ciało przeciwnika uderzyło o podłogę. Skowyt poniósł się echem przez korytarze. Wilcza postać wierzgała się wściekle ogarnięta bólem, a drugi cios toporem pozbawił ją reszty życia.
- Wilkołak? Co on tu u licha... - Próbował dokończyć pytanie, ale urwał w momencie w którym blada postać pojawiła się tuż przed nim i próbowała ciąć sztyletem. Element zaskoczenia dał przeciwnikowi przewagę, którą Angra nie miał możliwości nadrobić. Próba uniku oraz błysk światła wywołanego przez magię Very spowodował, że ostrze ledwo smagnęło ciało tworząc niewielkie rozcięcie. W duszy miał nadzieję, że ostrze nie było zatrute.
Przeciwnik zniknął tak szybko, jak się pojawił, ale jego pierwszy niezbyt udany atak dał drużynie chwilę na oprzytomnienie i zebranie się przy sobie. Na miejsce dobiegł kolejny wilkołak i zaczął okrążać drużynę. Angra miał nadzieję, że wampir skupi się na wilkołaku, jak to zwykle się dzieje. Natomiast nie przypuszczał, że gdy bestia rzuci się do ataku, z drugiej strony jednocześnie nadejdzie atak wampira. Razem krążyli i atakowali tylko po to, aby za chwilę znów odskoczyć. Wampir czasami znikał w cieniu.
- Współpracują?! - Krzyknęła wyraźnie zaskoczona Vera, która podobnie jak Grimes nie była w stanie zrozumieć co tu się do końca dzieje.
Kolejne nagłe natarcie nie dało czasu na jakąkolwiek konwersację. Ku zaskoczeniu wszystkich, a zwłaszcza nieszczęśnika przypuszczającego atak na Sha’anksa, khajiit złapał go za przegub w momencie ataku i przytrzymał w miejscu. Nordycki topór pozbawił złapanego wampira zmartwień, gdy głowa gruchnęłą o ziemię. Wilkołak z całą wściekłością rzucił się do ataku z drugiej strony, ale jego bezmyślność wpakowało go prosto w lodową pułapkę Veranque. Micareth nie dała mu czasu na reakcję, szybkim ruchem otworzyła tętnice szyjne z których buchnęła krew. Chwilę potem leżał bez życia u stóp kobiet.
Drużyna trwała w gotowości między trzema trupami czekając na kolejny atak. Grimes spodziewał się wszystkiego po tej drużynie, ale nie takiej współpracy. “Po raz kolejny widmo śmierci zacieśnia więzi.” - Pomyślał delikatnie opuszczając topór.
- Od kiedy pijawy bratają się z wilkołakami? - Nagle zapytała Micareth lekko drżącym głosem patrząc na podłogę. Angra nie miał wątpliwości, że wszyscy są tak samo zaskoczeni jak on. Trzy ciała nie pozostawiały żadnych wątpliwości. Cieszył się jedynie, że nie rozpoznał kolejnego wampira.
- Czy to miał na myśli Milten mówiąc o posiłkach? - Głośno zaczął myśleć Angra, który nie miał już wątpliwości, że wszyscy są tak samo zaskoczeni jak on. To była współpraca dwóch naturalnych wrogów.
- Musi być ich tu więcej. - Veranque wypowiedziała na głos obawy, które każdy podzielał. - Nie mamy szans przeżyć i wyjść stąd. Na pewno obstawią wyjścia.
- O nie, nie, nie… NIE! Sha’anksowi się to nie podoba! Najpierw Vera bawi się ciemnymi mocami, a teraz atakuje nas zgraja przeklętych? I wilki jeszcze pomagają?! Za dużo śmierci w powietrzu! Cela była Sha’anksowi milsza... - Khajiit lekko się najeżył, co w przypadku posklejanej od krwi sierści wyglądało bardzo żałośnie. - Pan marszałek uzna to za koniec misji, prawda? To wszystko wina wampirów. I wilkołaków też. Sha’anks chętnie opuści ten grobowiec. Za dużo śmierci w powietrzu!
- Może i jest w tym coś więcej i ta współpraca wilkołaków z wampirami ma jakieś powiązanie z zaginięciami. Zwłaszcza, że był tu Milten... - Angra urwał wspominając chłopaka. Nikt nie wiedział dlaczego nie wrócił z ostatniej misji. Spodziewał się czegoś bardziej przyziemnego jak rozszarpanie przez niedźwiedzie. A nie dołączenia do kultu krwiopijców. Teraz przynajmniej cztery osoby wiedzą. - To niestety nie wszystko. - Dodał po chwili, a głośne stęknięcie khajiita oznajmiło wszystkim, że nie jest usatysfakcjonowany tą odpowiedzią. - Musimy jeszcze wyjść stąd cało, a Vera ma rację obawiając się obstawy na wyjściach. Cholerne pijawy nie odpuszczą. Chwila odpoczynku i ruszamy dalej. Może znajdziemy jakieś wyjście, którego nie znają.

24.06.2020 20:32
19
odpowiedz
Arienne Mooncake
2
Junior

Z pobliskiego korytarza doleciał narastający huk.

Grimes jednak wyglądał tak jakby rzeczywistość wokół niego przestała chwilowo istnieć. Patrzył na tego młodego chłopaka, który zawsze nadawał się bardziej na artystę niż wojownika, który kiedyś był tak pełny życia i radości, a teraz gasnął jak ostatnie iskry w popiele ogniska. Angra nie należał do przesadnie wrażliwych ludzi, nie był to pierwszy raz, kiedy widział jak odchodzi ktoś z jego podkomendnych, ale to co działo się teraz sprawiało, że czuł narastającą wściekłość. To nie była chwalebna śmierć w walce. Te potwory przekształciły go w jednego z nich, sprawiły, że uwierzył, że to jest coś dobrego, unicestwiły jego duszę, żeby zastąpić ją ciemnością. Nord pragnął zemsty, kiedy widział jak w czerwonych oczach zgasło światło nienaturalnego życia. Obyś znalazł swoją drogę do Sovngardu – pomyślał ponuro.
- Nie chcę psuć tego wzruszającego pożegnania, ale zaraz będziemy mieć tu gości. – syknęła Micareth.
- Racja. – mruknął Grimes wyrwany ze stanu otępienia. Rozejrzał się. Z miejsca gdzie się znajdowali odchodziło kilka tuneli, a każdy z nich wydawał się być tak samo złym wyborem, choć i tak lepszym niż czekanie na pewną śmierć. – Sha’anks, Ty przodem!
Khajit zastrzygł uszami, zaciągnął dużo powietrza nozdrzami, po czym zerwał się szybko i pomknął w kierunku wąskiego korytarza, a zaraz za nim pozostali.
- Czekajcie! – powiedziała Vera, kiedy przekroczyła wejście.
- Niby na co? Aż nas dogonią i zabiją?! - żachnęła Mica.
- Nie! Daj mi moment! – altmerka zaczeła szeptać zaklęcie i kreślić przed sobą znaki dłonią. Pojawiła się za nimi iluzja kamiennej ściany. – Może to da nam większe szanse.
Wszyscy zaczęli biec przed siebie, wgłąb tunelu, który schodził coraz niżej i niżej. W końcu przecisnęli się przez wyjątkowo wąskie przejście pomiędzy dwiema ścianami, a ich oczom ukazał się niezwykły widok. Znajdowali się obok podziemnego jeziora, którego taflę rozświetlała poświata od błękitnych grzybów, porastających obficie jego brzegi oraz wnętrze jaskini. Wyglądała ona bardziej jak kamienna sala powitalna, ściany były nienaturalnie gładkie, jakby wypolerowane i pokryte warstwą żywicy. Z niektórych wystawały błyszczące kryształy, które zdawały się emanować własnym, chłodnym blaskiem.
- Sha’anks czuje zapach śmierci. Nie powinniśmy być tutaj. – powiedział cicho.
- Nikt nie powinien tutaj być. Nikt nie powinien znikać. Nie powinno też być Morowych Burz. Właśnie dlatego tu jesteśmy i tkwimy w tym gównie po uszy. – skwitował Grimes. – Ty... jesteś podobno „uzdrowicielką”, a bez problemu stworzyłaś iluzję – spojrzał podejrzliwie na elfkę.
- Oh, jeśli ktoś uczył się w gildii magów, to musi posiadać przynajmniej podstawowe umiejętności z każdej dziedziny magii. Nigdy nie wiadomo, która okaże się być użyteczna. – uśmiechnęła się lekko w kierunku porucznika.
Cała czwórka zaczęła ostrożnie badać miejsce, w którym się znaleźli. Natknęli się na ciężkie, metalowe, dwemerskie drzwi.. Wydawało się, że utknęli.
- To chyba jakiś żart. – warknęła Micareth. – Jeśli już mam tu zdechnąć, to na pewno nie z głodu.
- Możesz też stać się karmą dla wampirów, podejrzewam, że tamten był dopiero pierwszym rozumnym, którego spotkaliśmy. A skoro mówił, że go naprawiono… to obawiam się, że siedzibę tutaj znaleźli znacznie potężniejsi niż on. – stwierdziła błyskotliwie elfka.
Khajit zaczął wodzić pazurzastą dłonią po pobliskiej ścianie. Znalazł z niej wgłębienie, a w środku mała dźwignię, za którą odruchowo pociągnął. Drzwi otworzyły się z głuchym zgrzytem.
- Co do… - mruknął Grimes. – Za mną.
Wszyscy przeszli przez drzwi. Znajdowali się teraz w pomieszczeniu, które przypominało laboratorium alchemiczne. Po lewej stronie znajdowała się półka zapełniona różnego rodzaju szklanymi naczyniami, służącymi do przygotowania mikstur. Po prawej – stół z notatkami oraz metalowy kociołek i wygaszone palenisko. Wokół unosił się zapach suszonych ziół, które leżały w koszu znajdującym się obok stołu. Wyglądało to tak jakby ktoś zakończył pracę kilka godzin wcześniej, dokładnie po sobie posprzątał i zostawił materiały do kolejnych eksperymentów. Altmerka z zaciekawieniem zaczęła przeglądać kartki znajdujące się na blacie, z każdą kolejną jej twarz przybierała coraz mniej spokojny wyraz i zdawała się tracić kolory.
- Krew żywych… - wyszeptała.
- Czego się dowiedziałaś? – zapytał nord.
- Poruczniku… Te zapiski, to opis badań nad miksturą bazującą na krwi, która miałaby zwielokrotnić jej właściwości wzmacniając to jak zaspokaja wampirzy głód oraz ich zdolności. Ktoś tu pracuje nad czymś, co ma zapewnić wampirom możliwość pożywiania się bez polowania, co zmniejszałoby ich narażenie na bycie wykrytymi w społeczeństwie i dawało jeszcze większą przewagę nad śmiertelnikami. – powiedziała przerażona elfka. – To dlatego ludzie znikają, tu nie chodzi tylko o bycie pożywką dla krwiopijców.
Rzeczywistość okazała się być jeszcze gorsza niż Grimes mógł przypuszczać przed wyruszeniem do Blackreach.

24.06.2020 21:10
20
odpowiedz
Dreygen3
2
Junior

-Przybywajcie!- ostatkami sił Milten krzyknął w stronę korytarza po czym skonał na rękach porucznika. Grimes odłożył wampira na ziemię i zaczął nerwowo rozglądać się za czymś, czym można by zablokować przejście. Wiedział, że po takiej burdzie jaka miała przed chwilą miejsce jego ludzie nie dadzą rady zatrzymać całej hordy dłużej niż kilka minut.
-Tam!- wykrzyczał Sha’anks – nad wejściem! – nad samym wejściem ujrzał wystający głaz, który gdyby tylko spadł zablokowałby całe przejście.
-Vera! – krzyknął Grimes pełen nadziei, że i tym razem nekromantka ma coś czym uratuje ich przed zgubą – powiedz, że masz coś co spowoduje, że ten wielki kamień runie na ziemię.
Elfka spojrzała na porucznika z politowaniem. Zrobiła kilka kroków naprzód w stronę korytarza. – Gdyby coś wypełzło z tej dziury szybciej niż ja skończę rzucać zaklęcie łapie za stal i zabijcie to – Każdy wiedział, że to może być ich ostatnia szansa więc byli gotowi rzucać się całą trójką na nawet najmniejszego stwora, który wyjdzie z ciemności. Po chwili Vera zaczęła mówić zaklęcie pod nosem jednocześnie rysując w powietrzu dłońmi jakiś znak. Pozostali zerkali co raz to w głąb korytarza to na glif pojawiający się przed nekromantką. Nagle z mroku wyskoczyło kilka stworów. Rzuciły się w amoku lecz szybko zostały powtrzymane przez rapier i topór, które świsnęły obok uszu Very.
-Za wszelką cenę musimy je powtrzymać! Żaden nie może jej tknąć! – rozjuszony porucznik podbudował morale reszty by mogli choć przez chwilę stawić opór nadciągającym stworom. Angra wymachiwał swym toporem jakby nic nie ważył, choć rany po ostatniej walce dawały sobie we znaki i wiedział, że długo tak nie da rady. Spojrzał przez bark na Micareth, która też już opadała z sił. Nieco dalej sam Sha’anks otoczony przez gromadkę demonicznych pokrak tańczył unikając kolejnych ciosów lecz też było wiadome, iż nie da się tak unikać w nieskończoność.
-…Vara sha kun! – z ust nekromantki z niewyobrażalną siłą wyleciały te słowa. Nagle ogromny głaz nad przejściem i nieco mniejsze pod nim zaczęły się osuwać.
- Grimes uważaj! – krzyknęła rozpaczliwie Micareth gdy zobaczyła porucznika w strefie zagrożenia.
Wojownik spojrzał przed siebie i ujrzał powoli osuwający się nad nim głaz. Gdyby nie Vera, która używała resztek sił magicznych by utrzymać kamień dawno leżałby zmiażdżony i martwy. Odskoczył kawałek lecz wystarczająco daleko by nie odnieść obrażeń. Przejście zostały zamknięte a wszystkie potwory, które zdążyły wyjść leżały już martwe.
***
-Kocie, idź sprawdź czy jest jakaś inna droga. – rzekł spokojnie Grimes. Spokojnie bo chmura wojny została zażegnana. Na razie.
- Pójdę! Sha’anks wypoczął, może ruszać. – zmęczenie Khajiita opadło szybko, szybciej niż zakładano. Podczas walki skakał unikając co raz to groźniejszych ataków a siły wróciły mu w natychmiastowym tempie.
Porucznik spojrzał na nieprzytomną Verę. Osunęła się na ziemię powoli słabnąc tuż po rzuceniu zaklęcia. Najwidoczniej wyczerpała wszystkie swoje siły. Widział jak jej twarz blednie i bał się, że straci tak szybko tak potężnego sojusznika. Bał się też, że ta wyprawa nie uda się bez kogoś kto zna się na magii. Oderwał oczy od elfki i pokierował na wojowniczkę, która siedziała nieopodal i opatrywała ostatnie rany.
- Wiesz co to były za stwory? – zapytał cicho i niepewnie Grimes. W jego głosie wyczuć można było przerażenie. Nie łatwo jest otrząsnąć się po walce z czymś co mogło zabić w mgnieniu oka. Choć takich stwór w Blackreach pewnie jeszcze pełno.
- Pierwszy raz jestem na tych ziemiach, pierwszy raz widziałam i walczyłam z czymś takim. Cieszę się jedynie, że żyję, i że te pomioty dało się zabić zwykłym mieczem. – Nie było po niej widać, że wielce się przejmuje tym jak wygląda sytuacja. Wiedziała gdzie się kieruję. Miała w głowie plan spotkania się ze śmiercią już od dawna. Nie uwzględniła w nim jedynie natknięcia się na wampira z hordą swoich sługusów.
- Dobrze gdyby się obudziła. – pomyślał sobie Grimes. – Mogłaby nam się jeszcze przydać.
Angra opatrzył wszystkie swoje rany. Miał ich wiele ale to jedna dawała o sobie znać najbardziej, ta jedna, umiejscowiona tuż pod żebrami. Była głębsza niż pozostałe. Jeden przedziwny stwór dosięgnął go. Jeśli miałby teraz walczyć poległby szybciej od parobka z widłami. Wiedział to. Dlatego liczył na Sha’anksa. Parę metrów od niego siedziała oparta o kamień, na którym znajdowały się fosforyzujące grzyby dające nieco światła Micareth. Obolała, zmęczona i z licznymi ranami ale nie poważnymi. Miała ich jednak dostatek. Poszarpane części nagolenników nadawały się już jedynie do wyrzucenia choć wolała je zatrzymać. W ostateczności mogłaby je rozszarpać na jeszcze mniejsze i spróbować zrobić opatrunek.
Khajiit szukał przejścia w szczelinach skał. Myślał, że jeśli przeciśnie się na drugą stronę to znajdzie coś by reszta też mogła przejść. Poszukiwania jednak nie szły po jego myśli. Szczelin było pełno ale w każdą w jaką wszedł nie miała wyjścia.
-Głupie kamienie!- Krzyczał do siebie.
Rozważał przejście po kamieniach ale jedynie on jest na tyle zwinny. Pozostali mieliby ogromny problem. Przeniesienie uśpionej Very też sprawiłoby ogromny problem. Wręcz byłoby niemożliwe. Chodząc od skały do skały natknął się na dźwignię. Bał się jej dotykać lecz jego doskonały słuch pozwoliłby mu na szybszą reakcję gdyby w jego kierunku miało zmierzać jakieś zagrożenie. Opuścił ją na dół i usłyszał jak dwie ogromne strzały wystrzelone z mechanizmów ukrytych w szczelinach skał, w które nie dał rady wślizgnąć się lecą w jego stronę. Natychmiast odskoczył a strzały zderzyły się dokładnie w ty miejscu, w którym przed chwilą stał. Głuchy dźwięk rozszedł się po wszystkich korytarzach. Był na tyle donośny, że pobudził stwory znajdujące się za zwalonym głazem.
- Sha’anks zdenerwował potwory, ciekawe co jeszcze zrobił. – wypowiedział te słowa w swojej małej kociej głowie.
Nagle skały, na których znajdował się nie dokończony glif zaczęły się unosić. Grimes i Micareth momentalnie sięgnęli po broń. Porucznik stał z trudem ale był gotów na walkę. Czuł, że długo nie wytrzyma ale nie padnie na ziemię sam, chciał zabrać ze sobą jeszcze kilka potworów. Unoszące się w górę skały ujawniły im korytarz. Dobrze naświetlony bo co kilka metrów zamieszczona była pochodnia.
-Sha’anks znalazł ukryte przejście! – wykrzyknęła Micareth podekscytowana. – Choć no tu, możliwe, że jeszcze trochę pożyjemy!
Vera wybudziła się ze snu. Grimes od razu odłożył topór i przyklęknął przy niej.
-Dzięki tobie jeszcze tu trochę zostaniemy. - Wypowiedział te słowa nieco ironicznie lecz w głębi duszy cieszył się, że elfa żyje. – Wracaj tu kocie! Musisz teraz sprawdzić czy to przejście jest bezpieczne.
***

post wyedytowany przez Dreygen3 2020-06-24 21:11:48
24.06.2020 21:19
21
odpowiedz
Wodni
2
Junior

-Migiem musimy uciekać, nie mam ochoty na kolejną walkę – krzyknęła Micareth
Rytmiczne uderzenia w podłogę przybierały na sile.
-Nie znamy rozłożenia tuneli, a te bestie są wyjątkowo szybkie, nie uciekniemy im- pokręcił głową Angra
-Ale przecież musi być jakieś wyjście- z lękiem jęknęła Vera
- Jest jedno, ale wątpię by to się udało- zamyślił się Angra – To zbyt ryzykowne, szykujcie się do walki-
-Jakie?- Micareth złapała porucznika za ramiona i potrząsnęła nim mocno – Mów, bo tu zginiemy!-
- Te szkarady najpewniej są ślepe, widzieliście ich oczy puste, jak u topielca-Grimes podszedł do jednego ze stworów, sztyletem otworzył mu powieki- Widzicie? Najpewniej ich głównymi zmysłami są węch i słuch, gdybyśmy poruszali się bardzo cicho i przestali pachnieć wyjątkowo pysznie, mielibyśmy szanse się przemknąć-
-Ale jak? Nie mam żadnej mikstury, która by nas tak ukryła.- odrzekła Vera
-Wystarczy, że cali natrzemy się krwią tych stworów, a przynajmniej mam nadzieje, że to wystarczy-
Tak zrobili, ku wielkiemu zaskoczeniu wszystkich, największe trudności miał z tym Khajiit – Sha’anks mógł zostać w celi , wtedy Sha’anks śmierdział tylko swoją krwią – pomrukiwał kocur pod nosem
Dudnienie było z każdą chwilą głośniejsze, ale miało się wrażenie, że napastnicy nie zbliżają się tak szybko
-Teraz Sha’anks już nie czuje smrodu śmierci od pani elfki -kocur zmarszczył nos jakby w ten sposób mógł wywąchać jeszcze więcej- Powinno się udać.
- To do ścian i szukać wyjścia, tylko cicho- szepnął Angra
Każde z nich przebijając się przez stosy ciał, na paluszkach szukało innego wyjścia. Micareth pilnowała wlotu do jaskini wypatrując przeciwników,ale słyszała tylko tępy tupot wielu odnóży, nie zbliżali się. Nagle zobaczyła jeden czarny bezkształtny cień na końcu korytarza, wstrzymała oddech czekając. Stwór jednak nie ruszył w jej stronę, chodził bez celu. Plan Grimesa się udał.
Po chwili Sha’anks zaczął do nich machać z rogu groty, porucznik Angra i Vera udali się do niego bezzwłocznie.
- Sha’anks czuje tu inne powietrze , jest zimniejsze i pachnie wodą , więc – Sha’anks myśli że przez tą szczelinę uda się wyjść- reszta pokiwała głową z uznaniem.
Pomachali jeszcze raz do wojowniczki, pokazując jej wyjście, Micareth bardzo powoli i cicho ruszyła w ich stronę, reszta drużyny już zaczęła się przeciskać przez otwór. Wszystko wskazywało, że uda im się bezpiecznie uciec. Gdyby nie krzyk wojowniczki , którą niedobity stwór złapał za nogę. I wtedy cały rój potworów znów ruszył prosto na nich.
- Biegnij- wrzasnęła Vera
Micareth wpadła do szczeliny, ledwo umykając przeciwnikom. Zaczęli przeciskać się między skałami, aż końcu udało im się wyjść na dość szeroki korytarz , oświetlony pochodniami. Na bliższym końcu znajdowały się mosiężne drzwi.
- Zamknięte- skwitowała elfka, szarpiąc za klamkę
-Pierwszy raz naprawdę się ciesze, że wziąłem ze sobą złodziei i innych zbirów- zaśmiał się Grimes- Na pewno któreś z was zna się na otwieraniu zamków-
- Sha’anks potrafi, Sha’anks nawet ma wytrych- Khajiit z zapałem przystąpił do działania i tak samo szybko jak zapał się pojawił tak szybko zgasł- Sha’anks ma głupie pytanie,bo Sha’anks przeprasza, to tak niechcący , ma ktoś jeszcze jeden wytrych. Sha’anks głupi Khajiit złamał swój-
-Ty barani łbie- zawarczała Micareth i z kieszeni wyciągnęła jeszcze jeden drut- Tym razem nie nawal-
-Tylko się pośpiesz, bo wygląda na to, że mamy towarzystwo- reszta drużyny spojrzała w stone, w która patrzył Grimes. Na końcu korytarza pojawiła się wielka bezkształtna masa, usłyszeli ryk i kroki ,naprawdę wielu bestii.
Porucznik , elfka i wojowniczka stanęli gotowi do walki, przygotowani na najgorsze. Czekali .
-Idziecie czy nie ?- zawołał Khajiit - Sha’anks nie ma ochoty znów sobie brudzić futerka- z niedowierzaniem odwrócili się do kocura, a ten jakby nigdy nic, czekał przy otwartych na oścież drzwiach. Pędem wpadli do środka, zatrzasnęli wrota i oparli się o nie. Ich oczom ukazał się widok zarazem piekny, a zarazem przerażający. Była to wielka jaskinia, wysoka na jakieś 50 stóp. Ze stropu zwisaly flourescencyjne kwiaty, oplatając wielkie złote delikatnie jaśniejące kule. Na dnie jaskini za to nie rosło nic oprócz Szkarłatnego korzenia nirnu przy niektórych głazach
-Myślalam, że można go znaleźć tylko w Czarnej Przystani, czy mogę go trochę zebrać poruczniku? Może się nam przydać.- zapytała łagodnie Vera, Angra tylko skinął głową, bowiem był zaaferowany czymś całkiem innym. Patrzył na sam środek jaskini, gdzie znajdowało się jezioro, a w jego centrum mała wysepka oświetlona blaskiem najbliższej kuli , z jakimś dziwnym piedestałem z dziwnymi symbolami. Jezioro emanowało turkusowym blaskiem i było całkowicie nieruchome. Dowódca podszedł do brzegu i znieruchomiał, od brzegu na całej długości odchodziły czerwone wstęgi, które wędrowały w stronę wysepki i pulsowały jakby coś je napędzało. Docierały do wysepki i pełzły dalej pnąc się w górę , oplatając piedestał jakby był on pompą zasysającą czerwona ciesz.
- Poruczniku , musisz to zobaczyć- zawołała Micareth z wahaniem
Grimes podszedł i kolejny raz w ciągu pięciu minut wybałuszył oczy, tym razem z przerażenia. Na ścianach w każdym możliwym miejscu widać było grube i cieńsze linie tworzące gęsty splot, Grimes dotknął jednego i natychmiast pożałował. To nie był korzeń ani sznur, tylko krew- dziwnym sposobem utrzymująca kształt strumyczka i tworząca harmonijne wzory. Za tym całym splotem znajdowały się ciała, setki ciał. Niektóre blade i wyschnięte ,inne jeszcze wciąż miękkie i pełne życiodajnej cieczy. Tam, gdzie ciała były świeże, splot strumieni krwi był najgęstszy i najmocniej pulsujący. Wszystkie strumyki spływały na ziemie łącząc się w większe. Pełzły do jeziora, a potem jak się Angra domyślił do piedestału.
- Śmierdzi mi tu prastarą magią, to bardzo złe miejsce. Powinniśmy się stąd wynosić, widzieliśmy już wystarczająco duż…. – przerwał mu huk rozbryzgujących się drzwi, a do jaskini wtargnęło wszystko przed czym uciekali.
-Biegiem – rzucił khijat- Sha’anks nie widział innej drogi , a wy?-
-Tam po lewej na brzegu była łódź, może te szkarady nie potrafią pływać- wysapała Vera
Razem pobiegli w strone łodzi, a bardzej łódeczki, wepchali ją do jeziora i wskoczyli do środka.
-Nie dotykajcie wody, nie wiemy czy nie jest trująca- Khajiit wiosłował zawzięcie i powoli oddalali się od brzegu. Stwory dobiegły już do skraju stawu i zatrzymały się, zgodnie z przypuszczeniami Very nie popłynęły za nimi. Byli już dość blisko wysepki z piedestałem i wtedy Grimes wyskoczył z łódki.
Krzyknął, był w wodzie do pasa i każdy punkt jego ciała który stykał się z wodą palił niemiłosiernie. Mimo bólu doczłapał do piedestału.Strugi krwi które się po nim wspinały tworzyły rozmaite symbole i emanowały mocą. A na tym wszystkim leżał miecz. Był wielki najpewniej dwuręczny , ostrze miał czarne i ostre jak brzytwa, cały pokryty takimi samymi symbolami w jakie układała się krew na piedestale . Rękojeść bogato zdobiona -czerwonymi i czarnymi klejnotami. To nie był miecz jakim posługiwali się ludzie, nawet wielcy władcy. To demoniczna broń.
Grimes z wahaniem chwycił miecz i popędził do drużyny.
-Teraz już naprawdę możemy się stąd wynosić -ogłosił dowódca

post wyedytowany przez Wodni 2020-06-24 21:21:38
24.06.2020 21:45
YaReX2
22
odpowiedz
YaReX2
11
Legionista

Plugawa istota brnęła mrocznymi odmętami jaskini a zbrukanym od obrażeń ciałem nieustannie targały pośmiertne konwulsje. Przez ułamek sekundy monstrum pomyślało, że jakby jakaś siła zewnętrzna kieruje jej poczynaniami, a wszelki stawiany opór był boleśnie zduszany już w zarodku, nie odpuszczając, by zboczyła ze swojego celu, który miała przed sobą. Mimowolnie próbowała otworzyć zakrwawione ślepia, lecz jedynym obrazem, który do niej docierał był szkarłatny szał mordowanych przyszłych ofiar. Co ciekawe, nawet ręką nie mogła ruszyć, bez wyraźnego "rozkazu" tego czegoś nad sobą – myśl o tym jednak uleciała tak szybko, jak się pojawiła. Co kilka kroków ohydny stwór ocierał się o skały w wydrążonym korytarzu, wydając z siebie skrzypiący odgłos, który brzmiał niczym szarpany czubek miecza o inny metal – jakby miał oznajmiać wszystkim, że oto nadciąga ich zgroza, ich niechybna zguba.
***
Uszy Sha'anksa nastroszyły się i poruszyły się w tę i we w tę, niczym u groźnego śnieżnego wilka na moment przed rzuceniem się do pościgu za zdobyczą. Jednak w tym wypadku, to zając był polującym, a wilk ofiarą. Po chwili khajiit oznajmił wszystkim:
– Po-poruczniku... Coś nachodzi!
– Co konkretnie?! – dopytał się Angra.
– Coś... pie-piekielnie ogromnego! – odrzekł szybko koci podkomendny, jakby samemu nie wierząc w to, co właśnie powiedział.
Jakby na zawołanie, na potwierdzenie jego słów, narastający łomot z mrocznej czeluści tuneli przybrał na sile. Nie ulegało wątpliwości, że cokolwiek tu się zbliża, jest duże, paskudnie wyglądające i nie ma zamiaru mile zapytać ich o dalszą drogę.
Dłonie Grimesa bardziej zacisnęły się wokół trzonka jego uniesionego topora tak, że każdy mógł bez trudu dostrzec, że sytuacja robi się naprawdę napięta i niebezpieczna.
– Vero... – zwrócił się do Wysokiej Elfki, po czym przełknął ostrożnie ślinę i dodał: – Dasz radę użyć jeszcze raz swoich zdolności?
– Nie... Jeszcze nie teraz. Muszę odpocząć i odzyskać nieco sił. Poza tym nie sądzę, że jakaś płonąca czaszka dałaby tutaj radę.
– Nic a nic? – włączyła się do rozmowy Micareth, nerwowo rozglądając się, jakby zaraz miało wpaść do środka z tuzin goblinów. – Nie masz jakiś mikstur na czarną godzinę? Nekromanci chyba mają coś w zanadrzu, nie?
Elfka uzdrowicielka krzywa na nią spojrzała, jakby ktoś odkrył jej wielką tajemnicę i wyciągnęła niewielki flakonik z zieloną zawartością z jednej ukrytych kieszeni, po czym odrzekła swojej towarzyszce:
– Na pewno? Więcej ich nie mam. I raczej to nie jest odpowiednia chwila by... – urwała, gdy nieoczekiwanie z mroku zaczęły wyłaniać się szkaradne kształty czegoś, co niedawno było czymś człowiekiem z krwi i kości a teraz jakby zostało wyrwane z sennego koszmaru istnego szaleńca.
Nawet sam Sha'anks nastroszył swoją sierść widząc przed sobą tak przerażający obraz. Ukazał się plugawy stwór, który na pierwszy rzut oka z sylwetki przypominał dwuipółmetrowego człowieka-wojownika, którego spotkał jakiś makabryczny wypadek. Od podbrzusza, przez cały tors, aż po samą szyję przebiegała wielka szkarłatna szrama, jakby sam górski gigant rozpruł tego nieszczęśnika swoim wielkim toporem. Dziwnym trafem wnętrzności nie wypadły na zewnątrz, trzymane na strzępku mięsnego ochłapu, lecz nie to było ohydne. Nieszczęśnik nie posiadał oczu, bo te zostały jakby odgryzione przez coś, co mogło się wydawać z początku za czarny odwłok z kilkoma odnóżami na karku ofiary. Gdy stwór zrobił kolejny krok przed siebie, wszyscy mogli wreszcie dojrzeć, co to było naprawdę.
Na kilka sekund serce Angra niemal stanęło, gdy dojrzał najbardziej szkaradnego i wielkiego pająka, jakiego w życiu spotkał. Także Micareth wzięła głęboki wdech, gdyż nie tego się spodziewała. Ogromny pająk-pasożyt z czerwonymi ślepiami z koszmaru siedział na karku martwego człowieka, z wbitymi kłami jadowymi w jego czaszkę, jakby sterując poczynaniami swojej dwuipółmetrowej kukiełki. Gdyby ktoś przypadkiem ujrzał tę scenę nie wiedziałby rzec, co było straszniejsze: wygląd czy zdolności plugawego stworu.
I gdy zdawało się, że ta mrożąca w krew w żyłach chwila mogłaby trwać wiecznie, przeciwnik ruszył dalej, wprost na nich. Ślepia pająka na karku ożywieńca zabłyszczały, jakby przeczuwało, że dzisiaj będzie prawdziwa uczta dla jego morderczych zapędów.
– Atakujcie! Teraz! – wydał rozkaz porucznik, otrząsając się koszmaru, jaki ten padół wydał na świat.
Sha'anks jako pierwszy ruszył do ataku, wymachując swoim ostrzem, lecz stwór nie zważał na jego akrobacyjne techniki i parł przed siebie. Plugastwo sięgnęło swoją zakrwawioną ludzką dłonią, by pochwycić khajiita, lecz zrobiło to tak powolnie i ociężale, że koci szermierz wykorzystał swoją szansę – zrobił głęboki zamach i niemal odciął nieumarłemu rękę. Ogromny pająk głośno zasyczał, jakby to on odczuł ten cios a nie jego kukiełka. Natychmiast wykorzystał w kontrataku swoje odnóża z kolcami, lecz zdecydowanie spóźnił się ze swoją reakcją i nic nie trafił.
Micareth dołączyła się do potyczki, próbując zajść potwora z drugiej strony i wspomóc towarzysza. Nie doceniła jednak pająka, który nieustannie obserwował całą okolicę swoimi ślepiami i nie zamierzał zaprzestać zgładzenia ich wszystkich. Wojowniczka zdołała zadać kilka szybkich cięć w brzuch, aby sprawić by wnętrzności wypadły na ziemie i jakoś spowolnić przeciwnika, aby następnie dobrać się do samego wroga na karku ożywieńca. Pomysł był dobry, lecz cel nosił na sobie jakieś prymitywne kawałki szmat, przez co ostrze za każdym razem nie mogło naruszyć głęboko mięsa i wywołać spodziewanego przez Micareth efektu. Na dodatek to ona stała się teraz celem ataków pająka, gdyż nie była dostatecznie szybka i zwinna jak khajiit. Plugawe monstrum zrobiło kilka zamachów ręką i odnóżami oraz naparło na wojowniczkę. W ruch poszła nawet wielka stopa, aby zgnieść swoją ofiarę, gdy ta unikając ciosu zrobiła unik przed zabójczą szarżą.
Zamiast zmiażdżyć ciało wojowniczki, stopa runęła na leżące ciało Miltena. Impet uderzenia wystarczył, aby głowa starego poległego druha porucznika została sprasowana niczym jabłko w imadle. Kawałki mózgi i krwi rozbryzgały na wszystkie strony a monstrum znieruchomiało na moment. Grimes miał zamiar wykorzystać okazję, by swoim toporem zrobić z nogi wroga krwawą miazgę, gdy wtem usłyszał, jak nieruchome i martwe do tej pory usta ożywieńca poruszają się i wymawiają bulgoczące pojedyncze słowa. Słowa, które dobrze kiedyś znał. Słowa, które zaniepokoiły również pająka, gdyż nie spodziewał się, że jego kukiełka może okazać mu chwilowe nieposłuszeństwo.
– Gl... e... ż...! Hu-hu! Gleż! – dwuipółmetrowy ożywieniec wydusił z siebie z rozbawieniem, zanim pająk na powrót odzyskał kontrolę nad swoją "zabawką".
– "Gleż"? O, nie...! Bagienny Jeż! Dlaczego ty...? – rzekł na głos Grimes, gdy przypomniał sobie, kto tak mówił i co to faktycznie oznaczało. Aż mu się zrobiło żal, że przyszło mu stanąć do walki z kimś takim. Ręka trzymająca topór zadrżała. Chciał zaatakować, ale się wahał, jak nigdy dotąd.
– Poruczniku! No dalej! – krzyknął zza jego pleców Sha'anks. – Niech pan, atakuje!
– Wybacz mi, Bagienny Jeżu! Wybacz mi...! – powiedział cicho do siebie i z okrzykiem zaszarżował na wroga.
Spóźnił się, przez co plugawe monstrum ledwo zostało zadraśnięte w bok. Rozjuszony pająk z piekła rodem przystąpił do kontruderzenia – zademonstrował swój nowy atak. Wściekle wysunął swoje kolce jadowe, aby splunąć przed siebie, celem sparaliżowania przeciwnika a następnie wyprowadzić kilka ciosów swoimi długimi czarnymi odnóżami.
– Padnij! – Ohydna zielonkawa maź niemal drasnęła Angra, gdyby Micareth nie przyszła w porę. Rzuciła się, przez co jad trafił jej płaszcz, zamiast porucznika. Natychmiast, jakby nauczona od dziecka, zrzuciła z siebie tlący się ubiór na ziemię, aby zapobiec dostaniu się jadu na skórę. Zrobiła to w samą porę, bo po paru sekundach na skórzanym materiale zrobiła się ogromna dziura.
– Uwaga! Cofnąć się! – nagle usłyszeli głos Very.
Plugawe stworzenie miało znów zaatakować jadem, gdy nieoczekiwanie przed nim spadła niewielka fiolka. Wszyscy odruchowo zasłonili swoje oczy, nie wiedząc, co może się zaraz wydarzyć. Z chwilą rozbicia, zawartość buteleczki wybuchło jasnym światłem, a od ścian oderwały się duże kawałki skał, które w okamgnieniu runęły na ich zaskoczonego wroga. Wnętrze tunelu zadrżało a z sufitu posypały się, prócz kamieni, tumany kurzu, które zgromadziły się tu na przestrzeni wielu lat.
Nie trwało długo, aż wszyscy podnieśli z ziemi i obejrzeli się dookoła, badając na nowo okolicę. Przejście, którym przyszli, a którym nadeszło monstrum, uległo całkowitemu zasypaniu. Spod wielkich głazów wystawał krwawy ochłap stop paskudztwa, z którym niedawno toczyli bój. Wyglądało na to, że wróg przestał zagrażać a droga powrotna została odcięta na dobre, więc skazani byli na wędrówkę w głąb krasnoludzkich tuneli.
– Nie mogłaś szybciej, Vero? – rzekła wściekle wojowniczka. – Przez ciebie przepadł mój nowy płaszcz...
– Przepraszam was. Ja... ja... bardzo boję się pająków. Zwłaszcza tych dużych – odrzekła elfka nekromantka, wciąż otrzepując się z kurzu, jakim była cała pokryta.
– Nie dziwię się, duże to było cholerstwo... – przyznała w końcu Micareth towarzyszce. – Jeszcze te jego "gleże". Co to, u diabła, było?
– Nie "gleż" a "jeż". To był Bagienny Jeż – wyjaśnień jej udzielił Grimes, przywiązując topór do pasa.
– Jeż? Takie do jedzenia, poruczniku? – zapytał z zaciekawieniem kajiita.
– Owszem, to była ulubione zajęcie Bagiennego Jeża, jak nazywaliśmy takiego nierozgarniętego chłopaka w północnym garnizonie Greymooru. Wiecie, był trochę nie-ten-tego – opowiadał porucznik, dotykając palcem głowy – ale dobrze walczył, więc trafił na służbę. Co kilka dni kilku chłopaków przynosiła z bagien jeże i rzucała mu je pod nogi, dla zabawy. A ten z łatwością je zgniatał na miazgę, wykrzykując zawsze "gleż, gleż" – mówiąc to, Anger pokazał gestykulując, jak to naprawdę wyglądało. – Stąd jego ksywka "Bagienny Jeż".
– Jak zginął? – spytała Vera. – Bo chyba nie wyglądał tak "urodziwie" od urodzenia.
– Gdzieżby tam! Kilka lat temu wyruszył sam na trzęsawiska, bez słowa opuszczając garnizon i nigdy już go potem nie widzieliśmy. Byliśmy przekonani, że ubzdurał sobie, że znajdzie sobie całe stado jeży i wróci do nas niebawem. Tak się jednak nie stało... aż do dziś. – Oczy porucznika Grimesa po raz ostatni spojrzały na resztki Bagiennego Jeża pod tonami skał i oznajmił: – Ale to już przeszłość. Musimy iść dalej. Chodźcie!

post wyedytowany przez YaReX2 2020-06-24 21:47:09
24.06.2020 22:10
23
odpowiedz
Gogu
1
Junior

Wyczerpana, pełna ran drużyna dość szybko doszła do rozdroża które zarazem było najjaśniejszym miejscem od wejścia w korytarze. Zatrzymali się tutaj na moment żeby wstępnie opatrzyć swoje rany.
-W prawo! – siarczyście powiedziała do Grimesa Micareth w grymasie wściekłości na twarzy.
Choć wiedziała ,że nie powinna się kłócić z porucznikiem niechęć do umierania zrobiła swoje. Przed drużyną stał wybór, dwie drogi, ta prowadząca na prawo, wyglądająca na względnie zadbaną, przynajmniej dopóki ciemność nie pochłaniała jej całkowicie już kilka metrów dalej. Druga prowadząca na lewo, dało się dostrzec wyschnięta krew na ścianach która kiedyś ściekała na podłogę. Sha’anks który stał bliżej światła niż inni potwierdził słowa Micareth.
- Gdy ciało Miltena osunęło się na ziemię dojrzałem wystający zwitek papieru, była to mapa najbliższych korytarzy.
Choć nikt nie powinien zauważyć w tamtych ciemnościach lekko wystającej kartki, kocie oczy dały o sobie znać, jednak nadal było zbyt ciemno ,żeby zauważyć szlaczki układające się w mapę. Grimes poczerwieniał ze złości, mogłoby się wydawać ,że powodem mogło być dowiedzenie się dopiero teraz o mapie. W rzeczywistości zdenerwował się ,że ta dwójka jeszcze całkiem niedawno nic nie znaczących więźniów utarła mu nosa. Ruszyli dalej, znowu Sha’anks ruszył przodem ,żeby wyszukiwać pułapek, kilka znalezionych rozbroił. Stało się coś co zmroziło wszystkim krew w żyłach, niby nic wielkiego, ziemia się zatrzęsła. Przez sekundę po trzęsieniu dało się usłyszeć wściekłe krzyki, podobne bardziej do armii przed decydującą bitwą, armii żądnej litrów wylanej krwi, niż do osób torturowanych w lochach. Słowa Miltena odbijały się echem w głowach drużyny „Wszystkich naprawią. No, was nie zdążą”, „posiłki są już w drodze. Moje posiłki…”. Po czole Micareth spłynęła kropla zimnego potu, Sha’anks przełknął głośniej ślinę ale szli dalej, nikomu nie podobał się pomysł zatrzymania i czekania na to co przyniesie czas. Niestety kawałek mapy zaraz miał się skończyć. Okropne uczucie świadomości ,że nie wiedzą gdzie tak naprawdę powinni pójść, oraz ,że zbliża się do nich nieuniknione o czym myśleli z minuty na minutę, wydłużał im ich podróż w nieskończoność. Kolejne rozwidlenie dróg, trzy korytarze, na każdym z rozwidleń były potężne kolumny z pięknymi zawiniętymi wykończeniami u góry oraz wyrzeźbione topory u spodu. Tutaj już nie mogli użyć mapy, liczyli na jakiś znak, i dostali. Nad głowami przeleciał im jeden jedyny nietoperz, być może jedyna istota która w tym miejscu nie czekała na ich wykrwawienie bądź stracenie sił z głodu. Choć nie mieli pewności czy nietoperz to dobry znak Vera ich do tego przekonała. Po drodze spotkali kilka wychudzonych, nadgnitych postaci w starych zniszczonych przez kieł czasu zbrojach. Na ich nieszczęście zostali przywitani przez te agresywne postacie krzykiem umarłych, a hałas to ostatnie czego chcieli. Angry wymierzył w ich kierunku kilka potężnych ciosów toporem, Micareth wykonała unik a następnie przeszyła klatkę piersiową jednego z Draugów, niestety przepuściła za siebie dwa inne które ruszyły z pełną prędkością na Verę. Znajdowała się bardzo blisko reszty przez co zdążyła powalić tylko jednego swoją wiązką energii natomiast plecy drugiego przebiły dwa sztylety Sha’anksa. Po tym wydarzeniu popatrzyli przez moment na siebie, kiwnęła mu głową w podziękowaniu. Wszyscy sobie zdawali sprawę z tego że tych kilka draugów to był początek do czegoś większego. Po chwili weszli do ogromnej komnaty, pierwsze co się rzucało w oczy to stojący tyłem do nich, wykonany z marmuru, bogato zdobiony fotel na środku sali, żeby do niego podejść trzeba było najpierw wejść po schodach na wysokość około metra. Pod schodami znajdowało się coś na wzór fosy obitej kamieniem dookoła, pewnie kiedyś płynęła tam woda, bardzo dawno temu. Natomiast dookoła tejże fosy droga, na szerokość około trzech metrów, na ścianach ogromne posągi przedstawiające po dwie postacie z każdej rasy żyjącej w Skyrim, męską oraz żeńską. Pod każdym z nich znajdowały się stojące drewniane trumny, tym razem już widoczne było że wcale nie są tak stare jak reszta tego miejsca. Drużyna podążając Grimes’em obeszła miejsce dookoła stając jak wryci przed omówionym wcześniej tronem. Siedziała na nim postać odziana w czarne szaty mające na środku nieco jaśniejszy pasek, mająca zamiast głowy czaszkę jelenia z ogromnym porożem. Na klatce widoczny był zwisający naszyjnik w kształcie pofalowanego sztyletu. Wszyscy jednogłośnie stwierdzili ,że czują się obserwowani przez tą postać, choć nie było po niej widać oznak życia, a ów naszyjnik przyciągał ich uwagę bardziej niż to co ten naszyjnik nosiło.
- Sha’anks, zdobędziesz ten naszyjnik.
-Ależ pa-pa-panie poruczniku, Sha’anks myśli że to może nie być najlepszy pomysł
-Bez gadania, jesteś w tym najlepszy, a co jeśli to nam uratuje później życie?
Shanks ruszył sprężystym kocim krokiem aby wypełnić powierzone mu zadanie. Grimes obserwował odruchowo otoczenie dookoła aby mieć pewność ,że nic się nie wydarzy, poddenerwowana Micareth samoistnie naprężyła mięśnie i zacisnęła mocniej dłoń na rękojeści, Vera ze spokojem obserwowała każdy krok sojusznika. Sha’anks będąc bardzo blisko zdołał już zahaczyć pazurem o naszyjnik, w tym momencie postać wstała żwawiej niż nie jedno dziecko, potwór znacznie przewyższał Sha’anksa który wyglądał w tej sytuacji niewiele lepiej niż dziecko przy dorosłym. Wtedy rozległ się krzyk, którego barwa głosu nie kojarzyła się z niczym ze świata żywych. Wraz z krzykiem ciało każdej osoby przeszył chłód, „FUS”, potężna fala powietrza uderzyła drużynowego złodzieja który w ułamku sekundy znalazł się kilka metrów od przeciwnika, zaskoczenie nie pozwoliło mu się obrócić na czas, uderzył głową w kamienną posadzkę i stracił przytomność. Reszta przyjaciół straciła od podmuchu równowagę i się przewróciło. Demon podniósł swoje kościste dłonie ku górze wypowiadając swoim chłodnym, martwym głosem inkantację w nieznanym języku. Z grobów zaczęły wychodzić kolejno wszystkie gatunki od Nordów i innych ludzkich ras zaczynając, przez Elfów i Argonańczyków którzy byli przerośniętymi, humanoidalnymi jaszczurkami, kończąc na orkach, wszyscy uzbrojeni po zęby. Angra jako pierwszy się pozbierał i unosząc topór ruszył swoim ogromnym w porównaniu do reszty członków drużyny ciałem wprost na przywódcę wroga. Jednak przeciwnicy w przerażającym tempie otoczyli naszych bohaterów i tym samym zagrodzili im drogę do swojego przywódcy. Sojusznicy utworzyli wokół nieprzytomnego Khajiita coś na wzór szyku, choć widząc ich w tym momencie można by to przyrównać bardziej do zabawy w rycerzy paru dzieciaków na podwórku. Grimes przeklął w sobie że nie miał ze sobą w tym momencie bardziej wyszkolonego oddziału, lecz wiedział też że nie chciałby narażać swoich ludzi walkami takimi jak ta. Puste oczy kościanej postaci wpatrywały się w nich z podwyższenia, podniosła rękę jednak nadgarstek był luźny przez co dłoń opadała pod swoim ciężarem, wrogowie ruszyli do ataku. Grimes zarzucił sobie Khajiita na ramie trzymając go jedną ręką, drugą trzymał ogromny topór. Ruszył w krzyku przed siebie tnąc szaleńczo w stronę przeciwników, część straciła równowagę od uderzenia w tarczę, druga część uniknęła ciosu, choć nie udało się zadać żadnych ran utorował sobie drogę. W ślad za nim ruszyła Vera oraz krzycząca Micareth, chociaż był to kobiecy krzyk, który wydawałoby się nie powinien mieć miejsca na placu boju, w momencie takim jak ten dodawał odwagi bliskim śmierci towarzyszom a także niej samej. Grimes przekonany o tym że zaraz otrzyma śmiertelną ranę od strony po której niósł towarzysza został uratowany przez wiązki energii. Micareth która była niewielka w porównianiu do przywódcy dobrze to wykorzystała i chowając się za jego ciałem cięła przeciwników po nogach którzy upadali po jej precyzyjnych cięciach jeden po drugim na ziemię, znaleźli się przed demonem. Grimes chciał wykonać szybki cios jednak okazał się być beznadziejnie wolny w obliczu przeciwnika, który zachował się tak jakby przewidział to co się miało wydarzyć. Wróg zacisnął swoje długopalce kościste dłonie na szyi Grimesa, nawet ten względnie potężny Grimes był przynajmniej o dwie głowy niższy od przeciwnika. Został podniesiony ręką którą był duszony nad ziemię z taką łatwością jakby grawitacja w tym momencie nie istniała. Angra jeszcze chwilę temu próbujący się ocalić ze śmiertelnego uścisku zaczął w końcu tracić siły i opuścił ręce. Micareth chcąca go uratować ruszyła na przeciwnika aby przebić mu klatkę jednak została pchnięta z ogromną siłą po czym wylądowała na Verze. Wiszący nad ziemią Angra zaczął tracić przytomność, cień mu przysłaniał ostatni widok jakim była ogromna czaszka. Sha’anks leżał wciąż nieprzytomny a Micareth wraz z Verą widziały zbliżających się z każdej strony przeciwników. W ostatnim tchnieniu walki o swoje życie, Grimes poczuł pod opuszkami palców oparty o jego nogę topór który wcześniej upuścił. Z całej pozostałej mu siły machnął ku górze i uderzył wroga końcem rękojeści w kościsty, biały jak śnieg pysk po czym upadł bezwładnie na ziemię. Horda przeciwników która ich otaczała ruszyła w jego stronę jednak w momencie w którym wszyscy wpadli na teren wokół tronu podłoga zapadła się pod ich ciężarem. Pył opadał a obolały zespół podnosił się. Szczęśliwym trafem większość przeciwników zostało przygniecionych a reszta była ogłuszona od upadku. Jednak Micareth gdzieś zniknęła, spod gruzów było słychać przyduszony krzyk, Angra ostatkiem sił podniósł głaz pod którym leżała Micareth. Na całe szczęście zasłoniło truchło jednego z przeciwników dodatkowo przebite przez nią na wszelki wypadek. Ocucili Sha’anksa który jeszcze nie rozumiał co się dookoła niego dzieje. Rozejrzeli się, do miejsca z którego spadli było przynajmniej dziesięć metrów więc nie było możliwości aby wrócili, z miejsca gdzie byli teraz rozciągały się dwa korytarze. W jednym z korytarzy była ogromna pozłacana brama, z powyginanych w slalom prętów oraz z przyozdobieniami w kształcie sztyletów, niemal od razu każdy z nich przypomniał sobie o naszyjniku. Znaleźli ciało przygniecione gruzem spod którego wystawała tylko kościana głowa i kawałek szyi, jedno z poroży było złamane. Drużyna popatrzyła po sobie po czym kiwnęli wszyscy głową, Angra stanął nad głową potwora i z całej siły przepołowił ją ostrzem toporu. Zdjęty naszyjnik który okazał się być kluczem przyłożyli do miejsca w bramie które idealnie do niego pasowało i przekręcili. Drużyna usłyszała głośny trzask starego, dobrze wykonanego zamka, jednak trzask był na tyle głośny że zbudził przeciwników którzy nie byli przygnieceni przez głazy. Niestety nie zginęli razem ze swoim panem chociaż każdy miał taką nadzieję. Widok był okropny, właśnie udało im się cudem uciec szponom śmierci, a przeciwnicy którzy ich prawie wykończyli znowu wstali. Pierwszym który wstał był ork który wpadł w szał. Dobrze że mieli już otwarte wrota bramy, zaczęli przez nie szybko przechodzić, wtem ork w berserkerskim szale doskoczył do nich jednym susem. Całe szczęście nie miał broni którą stracił gdzieś pod gruzami. Uderzył z całej siły w Grimesa który jako jedyny jeszcze pozostał przed wrotami bramy i pomimo przeważającej postury i założonej gardy zatoczył się po wściekłym uderzeniu przeciwnika. Sha’anks złapał i wciągnął przywódcę za bramę a dziewczyny pośpiesznie ją zamknęły i wyciągnęły amulet. Szybkim krokiem ruszyli dalej a za plecami słyszeli wściekłe ryki wrogów, czuli jak sama śmierć siedzi im na karku. Następny kilometr pokonali w ciszy, myślami pogrążeni wokół tego co się działo jeszcze chwilę temu. Wiedzieli że wysłanie ich do podziemi Blackreach nie będzie bezpieczne ale to co tu spotkali przeraziło ich bardziej niż to co sobie wyobrażali. W tym milczeniu doszli do ogromnej komnaty, to co tu odkryli przyćmiło ich poprzednią walkę. Nie wiedzieli czy powinni się odwrócić na pięcie czy jednak zostać, widząc to ich wewnętrzny głos targał nimi na lewo i prawo jakby byli liściem na wietrze. Jednak co by w tej chwili nie myśleli i nie chcieli zrobić, bez wątpienia wiedzieli ,że to co widzą to bardzo ważne odkrycie a trzymany przez nich naszyjnik jest jednym z czterech potrzebnych kluczy.

24.06.2020 22:38
&#128157;Crassius_C00rio&#128150;
📄
24

Huk narastał i odgłos chmary kroczków kończyn pomiotów dawał się coraz bardziej we znaki, powodując ciarki, tak jakby krwiopijcy już obłazili plecy i szukali szyi słuchacza. Wylew poczwar nie nastąpił, zamiast tego słyszalne zaczęło być jakby skrzypienie drewna i kół, i naciąganych lin.
Nagle po chwili zwątpienia z ciemności zaczęły wypełzać upiorne, już znane zwiadowi, spaczone stworzenia. Lecz tym brakowało jakby wigoru, prędkości i zapędu ich poprzedników, jakby byli wręcz okaleczeni. O mało nie skusiła by się na to podjudzona Micareth, która jakby słusznie poczuła słabość w szeregach wroga, lecz została powstrzymana w porę przez Angrę zamachem w jej klatkę. Słuch nie mylił…z czeluści ciemności zaczęło wyłaniać się więcej wampirzych pomiotów, a po chwili można było dostrzec ciągnięte przez nie sznury przywiązane do ciężkiego obiektu, wyraźnie prowadzonego na kołach, powoli wyłaniającego się w ciemności. Małe chmary szpetnych stworzeń to ciągnęły, to pchały, to wyrywały sobie wnętrzności by posunąć obiekt choć o jedną stopę.
Nareszcie się zatrzymali. Obie strony patrzyły na siebie w milczeniu, nie wiadomo czego oczekując. Podczas ciszy nareszcie można było usłyszeć prawdziwą zgrozę – chrapliwy, mrukliwy, ale wzdrygający każdym zmysłem, niski, gadzi oddech. Nie dało się już ukryć, że równy element osadzony na ciągniętej platformie to nie co innego jak duża, masywna klatka.
Zanim pełna zmieszania, przerażenia i niepewna, w którą stronę właściwie teraz biec ekipa zdążyła wykonać krok, w którąkolwiek ze stron, ciszę przerwał stukot ciężkich metalicznych kroków uderzających o skalne, jaskiniowe grunty. Zza jednego z kół wyłoniła się silna, krępa, lecz dumna sylwetka. Zanim skromne rezerwy światła jaskini odsłoniły tajemniczą postać z ciemności, widać było jak oszpecone i chude pomioty ustępują drogi dominującej sylwetce, jakby miały we krwi to, że są pod jej dowództwem.
Zatrzymał się. Tak by przybysze mogli go dobrze zapamiętać. Był orkiem z dość ekscesywnie długimi kłami, wybladłą cerą i jarzącymi się, białymi ślepiami, typowymi dla zwampirzonych przedstawicieli jego rasy. Był przyodziany w typowy dla orków płytowy pancerz, choć ten mienił się czernią, niczym eboną, a na hełmie były osadzone rogi zagięte w dół. Na plecach i przy pasie zwisały dwa długie zakrzywione miecze. Patrzył chwilę na scenę rzezi jakiej dokonał zwiad jakby coś szacował. Spojrzał prosto w Angrę i jego „obstawę” i rzekł oschle:
- Spokojnie. Nic się nie zmarnuje – wskazał na stertę ciał – posłużą jako doskonałe paliwo. A wy – wrócił wzrokiem do grupy zwiadu – zaskoczyliście mnie. Wykazaliście się sprytem, siłą, wytrzymałością, a przede wszystkim mocą. Nie gniewam się, skoro oni nie żyją, a wy tu stoicie żywi, to znaczy, że byli słabi, a wy...wręcz przeciwnie – silni. – Rozszerzył nogi i wzniósł ręce w górę jakby w geście obrządku – Nasz Pan, Molag Bal, byłby zadowolony, gdyby miał Was pod swoją komendą – nagle pokazał grymaśny uśmiech i złożył ręce, jakby w akcie ubicia interesu – o ile pozwolicie się … naprawić…
Angra ze wściekłością najpierw spojrzał się na swojego byłego podopiecznego, a potem na prężącą się figurę woja i wydał wyraźną mowę sprzeciwu:
- Nie będę służył niczemu co zamieniło poczciwego Miltena w bestię i szaleńca!
Sha’anks dyskretnie i z zaniepokojeniem pokazywał już najdziwniejszymi znakami najlepszą drogę ewakuacji, którą już wyczaił.
- Tak. Muszę przyznać, że nowi są często słusznie oszołomieni darem Pana. A i te malunki zawsze wychodzą bardzo podobne. Zawsze na początku malują…
- Spalę ich… – szepnęła Veranque – są słabi, to niewolnicy, a on tylko jeden. Dam radę wskrzesić może cztery poległe kreatury, na pewno zrobią małe zamieszanie w ich hordach.
- Gdy płoną, miecz lżej przebija ich ciała, jakby masło – odszepnęła Micareth, jakby przytaknęła elfce.
- Sha’anks ma dość – zaprzeczył khajit – gdy jest się osaczonym trzeba porzucić waleczność byka i wybrać płochliwość kury, ukryć się, Sha’anks widzi przestrzał, ucieczkę, Sha’anks wszystkich dobrze ukryje.
- Nonsens. – warknęła Micareth, gdy Veranque jakby dostrzegała logikę w słowach nastroszonego khajita.
W tym czasie wampirzy przywódca dał znak ręką i zaraz podwładni zajęli się odbezpieczaniem klatki, z której dało się usłyszeć nagłe potężne ziewnięcie.
- Karmiąc bestię wampirzą krwią, zbliżamy ją coraz bardziej do naszego stanu. Zaczyna rosnąć w siłę, lecz coraz bardziej przez to głodnieje i pragnie czegoś…żywszego. – uśmiechnął się zajadliwie – jeżeli dalej tak będziecie zostawiać po sobie tyle padliny, to za niedługo nie będzie się mieścić w kojcu – powiedział kładąc dłoń na klatce.
- Przysięgam, że czeka was eksterminacja za te porwania i ludobójstwa! – Wykrzyczał Angra widząc istny horror, za którym stały wampiry robiące z Blackreach nowe miejsce zamieszkania.
Nagle oczy orka zabłysły i zderzył swoje pięści, z taką mocą, że wybrzmiał jakby na całą jamę, a ze zbroi otrząsnął się i wystrzelił cały kusz.
- Jeżeli nie chcecie zostać naprawieni, to gińcie! Gińcie i zostańcie pożywką dla silnych! – krzykiem tym obudził bestię z klatki, która wydała potężny ryk świdrujący wszystkim uszy.
Pomniejsze, żałosne stworzenia w obłędzie zakryły uszy, lecz przywódca pozostał niewzruszony. W klatce wyłonił się gadzi pysk, z którego wyciekał czerwony krwawy śluz, a łapska ze szponami zacisnęły się na kratach, jakby stworzenie już czekało na zezwolenie na żer. Był to jakby wyrośnięty Daedroth, ale ryk i rozmiary były absolutnie nienaturalne co do tej pomniejszej daedry. Lecz czy daedry mają jakiekolwiek zasady nie do złamania? Bestia zwróciła zwoje głodne ślepia w żywych przybyszy i oglądała ich jakby z pożądaniem i ciekawością.
Gdy drużyna zwróciła swój wzrok z powrotem na przywódcę, towarzyszyły mu dwie ciemne figury po obu stronach, a na twarzy miał już założone jakby akaviryjskie menpo, ale idealnie komponujące się z rogami i przedstawiające upiorną, diabelską twarz, twarz budzącą takie przerażenie, że wszystkim członkom ekspedycji wydawało się jakby znali tą twarz, a Sha’anks uciekł w tył, oparł się o ścianę i panicznymi ruchami ręki wskazywał już drogę. Teraz dekorujące przyłbicę jarzące wampirze oczy wwiercały się w każdą duszę, która tylko w nie spojrzy.
- Jest to twarz samego Pana, która wydaje wyrok śmierci! – wrzasnął z jakby ceremonialną dumą, niczym już hetman daedrycznego księcia – Silny, lub nie, oferty Molal Bala się nie odrzuca! Gdy podaje dłoń strapionemu, w studni bez wyjścia, ten nie może odmówić! Albowiem gdy Pan słyszy odmowę, zasypuje nieszczęśnika jadowitymi wężami!
Słowa wampira tak sączyły nienawiścią i karą, że każdemu odwidziało się podjęcie jakiejkolwiek ofensywy (i tak nikt nie chciał stać się posiłkiem uwalnianej z klatki deadry, ani oglądać jak spożywa zwłoki).
- Tak! Dar od Pana domaga się mięsa! Nie każcie mu czekać! Ha!
Rzucili się do ucieczki. Przy pierwszym kroku omal na siebię nie nadepnęli.
- Tak! Uciekajcie! Nie krępujcie się! Przyprowadźcie innych! Przyprowadźcie więcej! Wy zawsze przysyłacie następnych! I następnych! A gdy będzie gotowy, pożre wszystko! – zaśmiał się potem szaleńczo.
Uciekali. Każdy chciałby uciec od takich pokładów zła. Uciekaliby prawie na oślep, bo pochodnia Angry przygasała, gdyby nie to, że Sha’anks nie blefował. Znał się na uciekaniu, jakby od dzieciństwa tylko tym się zajmował, jak i sam znakomicie widział w ciemnościach, podczas gdy to ciemność, to skromne światło, to ledwie widoczne, rozmazane luminescencyjne środowisko jaskini doprowadzało resztę zwiadu do kurzej ślepoty.

Udało się. Przynajmniej na teraz. Dosłownie każdego adwersarza można było zgubić taką trasą. Pełną szczelin, wąskich skrótów i zakrętów. To pod górkę, to znikając z horyzontu, to przeskakując naturalne bariery. Jeden problem mieli z głowy. Ale trzeba było jeszcze wykonać raport dla jajogłowych z góry i przetrwać trasę. Problem w tym, że teraz nie wiedzieli nawet gdzie są. Wycieńczeni, w milczeniu przysiedli na gołym gruncie. Przez bite 10 minut nikt się nie odzywał.
Gdy już wyszli z zapowietrzenia i się uspokoili Sha’anks zaproponował mały zwiad. Żaden wycieńczony członek ekipy nie wniósł protestu by khajit rozglądnął się za nich. Sha’anks powziął manierkę z wodą i wyszedł z zakamuflowanej szczeliny, w której postanowili się ukryć. Po drobnej chwili wszyscy inni poszli w ślad ich partnera i również wyciągnęli swoje manierki.
- Cholera…! Niech ich wszystkich spopieli Odchłań, niech to cholera strzeli! – wycedziła przez zęby Micareth, chyba nigdy tak nie poirytowana jeszcze podczas tej podróży.
- Co się dzieje dziewczyno? Wyglądasz jakbyś miała poodgryzać sobie palce.
Micareth pokazała o co jej chodzi. W jej manierce widać było wyszarpaną wyrwę. Altmerka i nord syknęli i wydali grymas współczucia. Zmieniło się to gdy Micareth przyszpiliła pytający wzrok w Veranque.
- O nie… – odezwała się altmerka zmieniając zaraz twarz – na mnie nie licz. – zakończyła i przybrała kamienną ekspresję, sącząc swój zapas.
- Pewnie, za dobrzy jesteście... – burknęła Micareth – zaplute Dominium, nikogo nie widzicie poza sobą, widać skąd jesteś. Wasze dumne pyski z Sumerset was zdradzają.
- Nie będę komentować. – prawie wyziewała elfka.
- Nie, nie wytrzymam chyba. Panie poruczniku… – odwróciła się w stronę Angry.
- Co? – spytał się jakby wyrwany z kontekstu nord – wybacz, ale nie słuchałem. A! Woda? Nawet nie wiem gdzie ją schowałem, minuta…
W tym momencie przerwała Micareth:
- Nie mam czasu. – burknęła – Ten wyrośnięty futrzak na dwóch nogach na pewno się podzieli z „koleżanką”, zaraz wrócę. – Po czym zerwała się na równe nogi.
- Blackreach jest duże i pełne nietkniętych wodopojów, na pewno coś znajdziemy, wystarczy się rozejrzeć – Powiedział Angra jakby chciał ją uspokoić, ale Micareth nie zwracała już uwagi na nikogo.
- I nawet nie próbuj uciec. – zagroził Angra.
- Jakbym miała dokąd… – parsknęła pod nosem i wyszła ze szczeliny.
Zaraz po wyjściu dostrzegła świecący grzyb rozmiarów drzewa oraz Sha’anks’a siedzącego pod nim i opartego o „pień”. Pomaszerowała do niego zamaszystym krokiem, lecz zwolniła i zatrzymała się na szczycie, obok grzyba. Jej oczom ukazał się widok, który Sha’anks oglądał zapewne od kwadransu.
U podnóża pagórka, na którym stali zaczynała wyłaniać się pradawna, wydeptana, kręta ścieżka. Wymijała ona slalomem stawy niewzruszonej wody, odbijające jasnoniebieskie światło. Nieopodal towarzyszyły im również drobne ruiny pojedynczych chat pradawnej cywilizacji. Na samym końcu drogi spoczywała jakby cytadela ze złomu i mała osada. Wszystkie pozostałości cywilizacji dwemerów sprawiały odczucie zimnej pustki, podczas gdy krajobraz olbrzymiego jaskiniowego kompleksu sprawiał wrażenie wciąż żywego, tętniącego mikro–życiem, które oblazło i obrosło krasnoludzkie dzieła kultury.
Ciszę wreszcie przerwał khajit, jakby wyrwany z drzemki:
- Sha’anks przeprasza, Sha’anks zapomniał wrócić i powiedzieć, że jest bezpiecznie. A więc, jest bezpiecznie. Wzrok Sha’anks został przykuty do tego widoku i zapomniał co ważne. – zaczął się usprawiedliwiać.
- Nie przyszłam odbierać od Ciebie sprawozdania ze zwiadu, tylko…ah tak! – Przypomniało jej się czego od niego chciała – Czy Sha’anks nie użyczy łyczka wody, dla koleżanki? Mój zapas „sam” się wyczerpał – pokazała swoją manierkę.
- Sha’anks przeprasza, ale Sha’anks nie może użyczyć napoju.
- A to niby czemu? – Zapytała już poirytowana tą „bezczelną” odmową.
- Sha’anks bardzo się denerwował. Sha’anks był zestresowany, ale jednocześnie strasznie wycieńczony. Sha’anks musiał się postawić na nogi i uspokoić…
- Wszyscy musimy się uspokoić i zaspokoić pragnienie. Chyba zasługujemy na chwilę odpoczynku, nieprawdaż? – W tym momencie przestała udawać miłą – To dasz łyka czy nie?
- N…n-nie. – Wycedził z małym zawstydzeniem.
- To jakaś kpina! Wiesz co? Trzeba być niemożliwie samolubnym i mieć innych w absolutnym poważaniu, by naprawdę nie dać łyka spragnionej damie. – wylała na khajita, chcąc go wziąć na sumienie.
- Sha’anks już przeprosił i jeszcze raz przeprasza, ale dla Sha’anks to już o wiele za dużo, Sha’anks nie mógł się powstrzymać, Sha’anks po prostu swój skromny zapas wody odrobinę posło…
W tym momencie przerwał im Angra znudzony czekaniem i wyraźnie zaniepokojony ich nieobecnością:
- Gdzie się podziewaliście? Myślałem, że pouciekaliście, albo gorzej, a to najszybsza droga do śmierci, czy tu, czy na powierzchni… – w tym momencie również i jego zatkał widok olbrzymiej jaskiniowej struktury – na Shora, cóż za widok. Aha! – Nagle wskazał palcem w dół wzgórza. – Widzisz Micareth? Twoja woda, mówiłem, że nie ma co panikować.
- Wyśmienicie, zatem ruszajmy. – Rzekła już z większym entuzjazmem, nieco spokojniejsza Micareth.
- Niezbyt możemy. – Zastopował Angra – Vera poszła już spać i ja szczerze mówiąc myślę, że w tym grajdole jesteśmy na tyle bezpieczni, że możemy uciąć małą drzemkę. Łydki mnie coś bolą po tym skoku z tej skały, mam…
- Jasne. Jasne. – Przerwała Micareth. – Zawsze byłam zdana na siebie.
- Chyba nie wybierasz się tam sama dziewczyno? – Zaniepokoił się Angra.
- Może Sha’anks pójdzie? Sha’anks umie poruszać się szybko i cicho, nie zwracając uwagi nikogo…niczego…
- Poradzę sobie. – odmówiła gwałtownie Micareth. – Zejdę do najbliższego stawiku i tam się napiję. Zbyt mnie pragnienie zrzera. Napiję się i może na miejscu skołuję jak zabrać jakiś zapas, może w tej chatce zaraz obok stawiku – wskazała na drobny obiekt w oddali. – Dwemerzy wszystko robili z metalu, może akurat zachowa się coś dla mnie…
- Łaski bez…
- Coś mówiłeś?
- Nic.
Wróciła po miecz i wyruszyła w dół pagórka.
- Micareth! Dam Ci trochę swojej i…i poszła… - Machnął Angra.
- Sha’anks myśli, że ona po prostu nie zwraca uwagi.
- Wiem. Wiem… – przez chwilę stał w zamyśleniu – Co ona chce udowodnić…i komu…?
- Skoro nie Sha’anks, porucznikowi, ani Veranque, to może sobie?
- A cholera ją wie. – Parsknął Angra. Po czym zwrócił się do khajita – Sha’anks, łajzo, mam do Ciebie proźbę.
- Sha’anks zamienia się w słuch.
- Jeżeli nie wróci za jakoś godzinę...pójdź po nią…

24.06.2020 22:41
25
odpowiedz
Umbritus
1
Junior

Z pobliskiego korytarza doleciał narastający huk.
- Jeśli chcemy żyć, Sha’anks radzi czym prędzej uciekać. - zaproponował Khajiit.
- Kocur ma rację. Nie mało ich gna do nas - rzekła pośpiesznie Micareth, spluwając.
Od razu, gdy tylko Khajiit usłyszał słowa mogące w najmniejszym stopniu stanowić aprobatę jego propozycji, odwrócił się na swoich kocich paluszkach i ruszył w kierunku najbliższego tunelu. A reszta… cóż... postanowiła tym razem wziąć słowa Sha’anksa głęboko do serca i bez większego namysłu postawiła współtowarzyszyć w taktycznym odwrocie.
Biegnąc co sił w nogach, przemierzali, identyczne skaliste korytarze oświetlone blakiem fosforyzujących grzybów. Tym razem jednak starali się uciec przed goniącymi ich posiłkami Miltena. Niestety, z każdą chwilą wrogowie byli coraz bliżej, a nie zapowiadało się, że drużyna Agnry będzie w stanie tak biec w nieskończoność. Grimes nie był zbytnio zadowolony z takiego obrotu spraw. A szczególnie z tego, że jeśli reszta jest taka sama jak ten chłopak Milten, to nie sądził by udało się im jakkolwiek uciec przed nimi. Miał świadomość tego, iż wkrótce ich dopadną, Patrząc na wzmagający się odgłos pogoni, to „wkrótce” zdawało mu się całkiem bliskie.
- Ej, słuchajcie! - krzyknął porucznik – jeśli macie, jakiś genialny pomysł na wydostanie nas z tego gówna, to z chęcią go teraz wysłucham. Inaczej już nigdy więcej nie będziemy mieli okazji go poznać.
- Chyba mogę mieć jakiś plan. - zawołała Vera - Tylko potrzebować będę trochę czasu i skupienia.
- Co wymyśliłaś?
- Mam w zanadrzu pewne zaklęcie, które zdaje mi się powinno kupić nam trochę czasu.
- „Zdaje się”? - parsknęła Micareth, głosem sugerującym rozbawienie, ale do śmiechu jej wcale nie było.
- Sha’anks uważa, że w naszej sytuacji „zdaje się” jest najlepszą możliwą opcją, przyjaciółko Sha’anksa.
Drużyna zatrzymała się w miejscu, jak stwierdziła Vera, odpowiednim do realizacji jej zamierzenia. Wyróżniało się ono od pozostałych korytarzy, tym, iż w pewnym momencie tunel ten się rozszerza po czym, kilkanaście stóp dalej, przewęża się. Dawało to w ten sposób dostatecznie dużo miejsca, aby zaklęcie było skuteczne. Elfka od razu po zatrzymaniu rozpoczęła przygotowania. Najpierw nakreśliła na ziemi krąg magiczny przy pomocy jakiegoś kamienia. Wyciągnęła z torby kilka dziwnych przedmiotów. Raczej nie-nekromantki nie noszą przy sobie odciętego palca, kawałków dziwnego mięsa, chyba nie przeznaczonych do jedzenia, małych zdobionych czaszek. Nie omieszkał tego zresztą zauważyć Khajiit. Przy tym nie mało marszczył swym noskiem. Jednak ten prztyczek mimowolnie, a może celowo, uszedł jej uwadze. W tym samym czasie pozostali rozstawili się, zabezpieczając elfkę, gotując się do nadchodzącego wielkimi krokami starcia z Dziećmi Nocy. Na to nie przyszło im długo czekać. Zza zakrętu wypadła grupa czarnych mniej-więcej ludzkich kształtów. Mimo to dało się rozpoznać, iż są to lubujące się w krwi osobistości nie posiadające pozytywnych zamiarów względem wysłanników z Fortu Greymoor. Trzech wojowników świadomych swego zmęczenia rozpoczęło walkę z wampirami, stawiając swe życia na szali. Liczyli także, że ich uzdolniona magicznie towarzyszce szybko przygotuje się do rzucenia zaklęcia. Nauczeni poprzednią walką, tym razem nie pozwalali sobie, aby dopuścić do sytuacji w której to zostali by rozdzieleni. A skupiając się już na każdym z osobna to Khajiit już standardowo prychał, tańcując z coraz mniejszą werwą między atakami wroga, tnąc ich raz po raz swoimi ostrzami. Porucznik Grimes po raz kolejny tego dnia wszedł w szał berserka. Wymachiwał zręcznie swym toporem odganiając wstrętnych krwiopijców od pracującej za jego plecami Veranque. Natomiast co tyczy się Micareth, pomimo ciągle nacierającego wroga, bez wytchnienia cięła, uderzała swym rapierem zadając to większe, to mniejsze rany wrogom. Lecz mimo ich heroicznego zaangażowania walka nie wyglądała dla nich zbyt pomyślnie. Jednak jakoś udawało im się wytrzymywać pod naporem oponentów i nie dopuszczać ich nekromantki. Słowo „jakoś” właśnie idealnie opisywało to jakim cudem ich krew jeszcze była w ich żyłach a nie w żołądkach wampirów. W końcu ktoś nie wytrzymał i zawołał:
- Ej, elfko! Długo ci jeszcze zajmą te przygotowania, bo nie sądzę byśmy byli w stanie jeszcze przez dłuższy czas wytrzymać pod naporem naszych lubujących się w krwi przyjaciół.
Jeszcze długo ci to zajmie? Nie sądzę byśmy byli w stanie dłużej wytrzymywać napór naszych...
- Nie... Jeszcze… Jeszcze nie... - syknęła Altmerka – Potrzebuję trochę więcej czasu, jeśli ma to przynieść jakikolwiek efekt. - dodała, pracując jednocześnie w pocie czoła, aby ukończyć przygotowania do rzucenia zaklęcia.
Minęła jeszcze chwila nim w końcu z ust Very padły długo przez wszystkich wyczekiwane słowa:
- Dobra, skończone! Teraz wszyscy cofnijcie się.
Usłyszawszy to, pozostała trójka zaczęła się wycofywać, uważając jednocześnie na nadchodzące ze wszystkich stron ataki. Pierwszym, który znalazł się za plecami Altmerki był Sha’anks. Kocur ten po usłyszeniu tych słów magicznie odzyskał siły i szybkimi kocimi ruchami wyminął atakujących nieprzyjaciół, zrównując się ze swoją współtowarzyszką pochodzącą z Summerset. Trochę inaczej miała się sytuacja z porucznikiem Grimesem i walczącą u jego boku Micareth, którzy nie posiadali takiej kociej zwinności jaką miał Kahjiit. Jednak wreszcie udało się im się wycofać do nekromantki, mimo ciągłego naporu wroga. Wtedy to wypowiedziała ona para słów w nikomu z tu obecnych nieznanym języku. Przez chwilę nic się nie działo, ale potem nie wiadomo skąd powiały mroźne podmuchy wiatru a na ziemi pojawił się wielki bladoniebieski krąg. Z niego wynurzyła się najpierw jedna gigantyczna, niezwykle paskudna ręka pokryta licznymi szwami. Za nią na światło dzienne, a raczej lekkie światło fluorescencyjnych grzybów, wyłoniła się kolejna. Nie ustępowała w brzydocie pierwszej. Po górnych kończynach przyszedł czas, aby wszystkim ukazała się głowa a wraz z nią korpus tego kolosa. Miał on ponad siedemnaście stóp wysokości i wyglądał jak góra rozerwanych trupich ciał połączonych i pozszywanych w jedno. Wszyscy natychmiast się zatrzymali. Nie wiadomo tylko czy to z powodu pokaźnych rozmiarów przywołanej istoty, czy też może z powodu jego rzadko co spotykanego paskudnego wyglądu. Z resztą tak samo dla Grimesa jak i pozostałych członków jego drużyny nie było to takie ważne. W parę sekund po przyzwaniu to szybkim ruchem złapało pobliskiego wampira i rozerwało go na dwie części. Monstrum to zaryczało i poczęło uderzać swymi pięściami w grupę wrogów rozpraszając ich po całej jaskini. Dzieci Nocy syczały, warczały na tego potwora, lecz nie były w stanie nic więcej zrobić. Pewien krwiopijca nawet próbował go minąć, ale kolos szybki ruchem zagarnął go i rzucił nim o naprzeciwległa ścianę.
- A teraz, bierzmy dupy w troki i zmiatajmy stąd, póki nasi milusińscy są zajęci. – zakrzyknął Grimes.
Towarzyszom porucznika nie trzeba było dwa razy powtarzać. Wszyscy w jednej chwili ruszyli do znajdującego się za nimi tunelu, aby wreszcie uciec od tych wampirów. Jednak gdy tylko Veranque ruszyła już po paru krokach jej nogi odmówiły posłuszeństwa, a ona sama nieprzytomna z impetem uderzyła o ziemię. Pierwszą, która podbiegła do leżącej na ziemi elfki była Micareth.
- Ej! Ocknij się! Ej! - krzyczała.
- Czy pani śmierdząca śmiercią żyje? - zapytał Sha’anks, z jakimś dziwnym, trudnym do odgadnięcia grymasem.
- Chyba… Chyba żyje… ale jest tylko nieprzytomna. To ostatnie zaklęcie musiało ją kompletnie wykończyć. - powiedziała to wojowniczka, z drżącym sercem.
- Sha’anks mówił, że poslugując się swoją magią, kobieta ta dobrze nie skończy.
- Teraz nie czas na dyskusje. - rzekł Grimes, przerzucając przez swoje ramię ciało Altmerki – Musimy jak najszybciej się stąd zbierać, żeby nas te wampiry znów nie dopadły.
***
Kiedy to jęki i krzyki wampirów oraz ryk przywołanego przez nekromantkę monstrum mieli już dawno za sobą, porucznik Angra zdecydował aby wreszcie zrobić postój. Położył niesioną na ramieniu elfkę na ziemi a sam wziął się za przygotowanie paru rzeczy związanych z chwilowym odpoczynkiem. Miejsce to do wypoczęcia nie było wcale złe. Oczywiście jak na warunki panujące w Blackreach, które, łagodnie rzecz ujmując, nie należały do najlepszych. Była to większa grota posiadająca wiele różnych tuneli łączących ją zapewne z innymi grotami. Grimesowi zajętemu swoimi rzeczami zdarzało się co jakiś czas spoglądać na strop tego podziemia i widział znajdujące się na nim jasnoniebieskie kamienie, które przywodziły mu na myśl rozgwieżdżone nocne niebo nad Skyrim. Sprawiało to, iż zaczynał tęsknić za kuflem piwa. Niestety wiedział, że wpierw musi znaleźć przyczynę zaginięć wielu ludzi.
Gdy już się rozgościli w tym miejscu Micareth zajęła się przygotowywaniem strawy. Aby to było możliwe zlecono Sha’anksowi rozpalenie ognia. Kiedy byli oni zajęci swoim, obudziła się ze swojej „drzemki” nekromantka. Początkowo półprzytomna elfka podniosła się z ziemi i mglistym wzrokiem rozejrzała się dookoła. Gdy już w pełni oprzytomniała, dotarło do niej co się stało. W tej samej chwili odezwał się do niej siedzący przy ognisku Grimes Angra.
- No, no. Widzę że w końcu się obudziłaś.
- Yhy… Mmm… - wybełkotała łapiąc się za głowę z powodu doskwierającego jej wciąż irytującego bólu, po czym dodała – Długo byłam nieprzytomna?
- Nie wiem. Półgodziny... godzinkę… To i tak dobrze, że w tak krótkim czasie możemy cię znowu zobaczyć na nogach.
- Twarda jestem. - powiedziała elfka z pewną dozą wyższości w głosie.
- Nie chętnie to przyznaję, ale po raz kolejny uratowałaś nam skórę nekromantko – powiedział to kładąc nacisk na ostatnie słowo.
- To teraz pan porucznik winien mi postawić dwa kufle piwa. - odparła uśmiechając się z pewnym grymasem na twarzy.
- Nawet trzy albo cztery – powiedział Nord - Ale najpierw musimy zakończyć misję i w miarę jednym kawałku wrócić do Fortu Greymoor.
Zaraz potem Micareth podgrzała na palenisku strawę. I już była gotowa wszyscy ze smakiem ją zjedli. No może z wyjątkiem biednego Khajiita, który narzekał na brak wiadomo czego w posiłku.
***
Po paru kolejnych godzinach odpoczynku wyruszyli w dalszą drogę. Przyświecał im tylko jeden cel, jak najszybciej uporać się z tą misją i wydostać się z tego gówna. Warto wspomnieć, iż w tym czasie do głowy porucznika Grimes przypatoczyła się pewna teoria dotycząca tego łajna, jednak miał nadzieję, że to jego kolejny głupi wymysł. Tym razem nauczeni niedawnymi wypadkami postanowili zachować większą ostrożność podczas przemierzania niebezpiecznych ostępów Blackreach. Aby podwyższyć poziom ich bezpieczeństwa postanowili praktycznie jednomyślnie, aby także funkcję przedniej straży pełnił Sha’anks, który posiadał największe z nich wszystkich zdolności w skradaniu i cichym poruszaniu się. Oczywiście kocur ten wzbraniał się rękami i nogami. Twierdził, że to tak z ludźmi jest, że najgorszą i najniebezpieczniejszą robotą obarczają biednego, niczemu winnego Khajiita. Parafrazował przy okazji pewne porzekadło „Gdzie człowiek nie chce, tam Khajiita posłać zechce”. Dla Veranque nadarzyła się okazja do wypomnienia Sha’anksowi jego niedawnych słów o utrzymywaniu między nimi pewnego dystansu, mówiąc, iż tam z przodu takowy dystans na pewno znajdzie.
Tak więc kiedy szyk w jakim mieli się przemieszczać został ustalony, a kocur zajął zaszczytne miejsce na przedzie, ruszyli przed siebie. Przechodzili przez kolejne tunele, groty, jaskinie najrozmaitszych kształtów i wielkości, lecz wciąż rosły w nich wielkie fluorescencyjne grzyby lub mniejsze znajdujące się na ścianach. Przyozdobione też były inną mniejszą większą roślinnością przystosowaną do życia w tak nieprzyjaznych warunkach jakie panował w Blackreach. Zdarzało się nierzadko drużynie porucznika Angra mijać czy też przechodzić przez wartko płynące podziemne rzeczki. Co jakiś czas, w mniej bezpieczniejszych miejscach drużyna musiała się na chwilę zatrzymać, aby będący z przodu Sha’anks miał dostatecznie dużo czasu, by upewnić się o braku większego zagrożenia.
Przy powrocie z któryś zwiadów, Khajiit przyszedł lekko zaniepokojony.
- Panie generale… Panie generale… - wołał, cicho pomiałkując.
- Ile razy już ci mówiłem żebyś mnie tak nie nazywał. - odparł porucznik Grimes.
- Sha’anks przeprasza. Sha’anks już mówił, że się na tym nie zna.
- Dobra mniejsza z tym. O co chodzi?
- Sha’anks zauważył swoimi oczami małą grupę wampirów znajdującą się w tamtą stron stojącą przy jakichś wielkich wrotach i ich pilnujących.
- Hmm… A czy dalibyśmy radę jakoś się przekraść?
(Czy udało nam by się tam dostać niezauważonymi?)
- Sha’anks się na przekradaniu zna jak mało kto i wie, że dalibyśmy jakoś radę, ale.. - i tu spojrzał na Grimesa i Micareth - … z panem marszałkiem i kobietą-wojowniczką może być maleńki problem. Nosicie ciężkie zbroje i wydają one zbyt dużo hałasu, przez co może być z tym problem.
- Nie mam zamiaru iść między wroga bez zbroi. – sprzeciwiła się Micareth.
- Nie dałbyś rady nas jakoś przeprowadzić, abyśmy nie musieli ich ściągać? - zapytał Khajiita Angra.
- Sha’anks może spróbować, ale było by dla Sha’anksa znacznie łatwiej, gdyby pan generał i przyjaciółka Sha’anksa zdjęli choć cześć w miarę zbędnego pancerza.
- To dałoby się zrobić. Dobrze? - tu spojrzał wymownie Grimes na Micareth.
- Yyy… - westchnęła z niechęcią Micareth.
Po pozostawieniu za sobą w kryjówce nagolenic i naramienników ruszyli przed siebie za przewodnictwem Khajiita. Miał on za zadanie bezpiecznie i niezauważenie przeprowadzić ich do wnętrza ruin, przemykając się obok krwiopijców.
W miarę jak się przemykali się obok wampirów, niepokój powoli zaczął gościć w ich sercach oraz na twarzy. Czy im się uda przekraść? Czy pozostaną niezauważeni? I czy ten Khajiit naprawdę da radę ich przeprowadzić? Takie uczucia były widoczne tylko u Very, Micareth i Grimes. Natomiast kocia twarz Khajiita w tym momencie nie zdradzała niczego, jakby myślał o zupełnie czymś innym. W końcu jakoś udało im się dotrzeć do wrót. Po zostało im otworzyć je i dostać się do środka. Na szczęście stojący w pobliżu krwiopijcy byli czymś zaaferowani, a drzwi mimo swych masywnych rozmiarów otworzyły się nadzwyczaj lekko, z drobnymi skrzypnięciami. Kiedy dostali się do środka postanowili zachować wzmożoną czujność, by przypadkowo nie natknąć się na patrolujące oddziały wroga. Postępując w ten sposób udało się przemierzyć podniszczone korytarze i ominąć parę przemieszczających się grupek Dzieciąt Nocy. Wśród nich, ku niezadowoleniu porucznika Grimesa, widoczne były osoby w zbroi Paktu Ebonheart oraz osoby, których twarze kojarzył z Fortu. W końcu udało się im dotrzeć do niższych stref podziemnej budowli. Tam też zastali wyglądające na całkiem nowe korytarze. Wyróżniały się one zupełnie nowym i nieznanym drużynie Grimesa stylu architektonicznym. Postanowili je zbadać zachowując jeszcze większą ostrożność. Po pewnym czasie, w którym nie wydarzył się żadne niespodziewane przygody, dotarli do wielkich masywnych drzwi. Postanowili je otworzyć zachowując przy okazji ostrożność na wypadek tego jak by ktoś tam był. Na ich szczęście nikogo tam nie zastali. Przeszli przez te drzwi, a ich oczom ukazała się wielka grota, w której zewsząd widoczne były złoża jasno niebieskiego kryształu. Ich wydobywaniem zajęte były dwemerskie automaty, a wśród nich krążyły małe grupy wampirów. Stojący na przedzie Sha’anks zaproponował, by schować się za pobliską górą kamieni, żeby gdyby ktoś tędy przechodził nie zauważył ich. Reszta się z nim zgodziła i już kilka sekund później tam byli.
- Hmm… Członkowie Paktu i inni ludzie w szeregach wampirów… Wszyscy wyglądają na zaginione osoby, o których była mowa w raportach. Wszystko to jest zagmatwane. - myślał na głos Grimes. - i jeszcze te krasnoludzkie ustrojstwa. Jak to możliwe, że słuchają się tych krwiopijców. I co to za cholerstwo, które wydobywają
- Prawdopodobnie znaleźli panel sterowniczy który je kontroluje. I zdaje… Zdaje mi się, iż wiem co wydobywają. – wyszeptała Vera, a wszyscy spojrzeli na nią wymownie – Jest to… eterium.
- Eterium?! - zakrzyknęła pozostała trójka.
- Jest to rzadko spotykany minerał kondensujący w sobie ogromne pokłady magii. A patrząc na skalę jego wydobycia i tego przez kogo są wydobywane nie wróży to nic dobrego.
- Co przez to rozumiesz? - zapytał Angra z coraz to rosnącym w sercu niepokojem.
- Krasnoludy wykorzystywali go do budowie swoich najpotężniejszych maszyn. Niektóre z nich kontrolowały nawet pewne aspekty codzienności. I choć wampirom dużo brakuje do Dwemerów to jednak boję się myśleć o tym do czego oni chcą wykorzystać takie ilości eterium.
- I co teraz robimy panie poruczniku? - zapytała z niepokojem w głosie Micareth.

24.06.2020 22:52
26
odpowiedz
Zerok
1
Junior

Nie mieli zbyt dużo czasu. Lada chwila zaroi się w tym miejscu od najgorszych maszkar w całym Blackreach. Trzeba było działać błyskawicznie. Było to o tyle trudne, ponieważ oddział porucznika Grimesa był już mocno pokiereszowany.

W tym momencie chyba najlepiej z całej czwórki czuł się Khajiit. Kręcił on szybko swoją głową czegoś nasłuchując. Nagle zastrzygł swoimi wielkimi kocimi uszami i zmarszczył długie wibrysy wyrastające z jego kociego pyska. Zwierzęcy instynkt wziął górę.

-Sha’anks coś czuje! Za Sha’anksem! – powiedział i rzucił się dziko w jedną z odnóg korytarza.

Nie było czasu do zastanowienia. Przerażające krzyki potworów zagadkowego pochodzenia nasilały się z każdą sekundą. Angra i cała reszta pobiegła ile sił w nogach za swoimi kocim towarzyszem.

Rozpoczął się szaleńczy bieg przez niezliczone korytarze zdającego się nie kończąc kompleksu labiryntu. Pościg nie ustępował. Do uszów całej czwórki dochodziły co i rusz nowa kakofonia krzyków, jęków i wizgów słyszana z bocznych korytarzy.

- Jakim cudem udaje się nam unikać tych paskudztw aż do tej pory? – pomyślała Micareth co i rusz oglądając się za ramię.

Ich ucieczka bardziej przypominała bieg przełajowy przez pole usiane jadowitymi pająkami i skorpionami. Jeden fałszywy ruch, jeden źle wybrany korytarz, byłby ich ostatnim. Porucznik nie tylko Micareth postawi piwo za jej zasługi z poprzedniej potyczki. Khajiicki łotrzyk także zasłużył na solidny kufel bursztynowego trunku. Pod warunkiem, że wyjdą z tego wszyscy cało.

Jedna myśl nie dawała Grimesowi spokoju. Przecież na samym początku w to miejsce zostało wysłanych kilka mniejszych oddziałów zwiadowczych. Dopiero, gdy one nie wróciły, nie chcąc tracić już więcej żołnierzy, zaczęto werbować „ochotników”. Nigdzie nie widział ciał, żadnych śladów walki.

Czyżby udało im się przeżyć? – kolejna myśl kłębiła się w głowie porucznika. - Biedny Milten był tego przykładem.

Drużyna powoli opadała z sił. Nie mogli przecież biec w nieskończoność. Trzeba było coś wymyślić i to natychmiast. W głowie elfki zrodził się karkołomny plan. Chyba podświadomie nekromantka Vera także chciała zasłużyć się u Angra. Nie mając wiele czasu, skupiła całe swoje siły, całą swoją wolę i zaczęła szybko inkantować zaklęcie. Udało się. Za nimi w mroku powstały iluzoryczne podobizny całej czwórki. Stały chwile patrząc jak „oryginały” znikają za zakrętem jednego z tuzina występujących w tym miejscu korytarzy. Następnie iluzje odczekały jeszcze chwile aż jazgoczące krzyki potworów przybiorą na sile i pobiegły. Każdy w inną odnogę rozgałęziającego się labiryntu. Potwory połknęły haczyk. Hałas pościgu słabł. Plan się powiódł.

- Brawo Vera – uśmiechnął się Grimes.

- To tutaj! Sha’anks miał rację! Sha’anks dobry, bardzo dobry! – łotrzyk cieszył się jak dziecko wskazując dość pokaźnych rozmiarów wyrwę w ścianie korytarza.

Niewiele myśląc przedostali się przez wyłom. Ostatkiem sił Vera zakamuflowała dziurę swoją magią, po czym prawie osunęła się na ziemię. Micareth i Sha’anks wzięli ją pod ramiona.

- N… nic… nic mi nie jest. Muszę tylko chwilę odpocząć – powiedziała z niemałym trudem elfka.

Szli w ciemności. Po omacku. Wiedzieli, że nie są już w labiryncie poskręcanych w galimatiasie korytarzy. Wydawało się, że wędruję teraz po jakieś otwartej przestrzeni. Nie czuli zimnej posadzki pod swoimi okutymi butami, a raczej coś, co mogło przypominać namiastkę ziemi. Musieli uważać, co i rusz się ktoś potykał, a na dodatek w pewnym momencie zaczęło paskudnie śmierdzieć.

Gdy Vera poczuła się już na tyle dobrze, że mogła stworzyć w swojej dłoni niewielką kulę światła, dokonali w tym samym momencie przerażającego odkrycia.

Krwawa mgła powoli podnosiła się nad dawnym polem bitwy. Stratowana ziemia była czarna od juchy. W cuchnącej brei leżeli martwi, wśród pogniecionych pancerzy, połamanych ostrz i strzaskanych tarcz. Dziwna chmara fosforyzujących much i pełzającego robactwa gromadziła się leniwie wokół ran i oczu poległych. Obraz niewypowiedzianej masakry rozciągał się aż po horyzont.

Stali dokładnie pośrodku pobojowiska. Otaczała ich hekatomba, jakiej w swoim życiu jeszcze nie widzieli. Do ich nozdrzy wdzierał się nieprzyjemnych zapach drażniący zmysły. Woń krwi. Woń starych ran. Woń strachu i samej śmierci. Fetor nasilił się. Vera jedną ręką otuliła się szczelnie swoim szarym płaszczem z kapturem, drugą starała się powiększyć jasną kulę magicznej energii, aby zwiększyć zakres oświetlanego obszaru. Natomiast Micareth starała się rapierem przeganiać głośno brzęczące, natarczywe muchy.

- A więc to tak… – Grimes już znał odpowiedź na pytanie, które kotłowało mu się podczas szaleńczej gonitwy przez korytarze. – Moi kompani, moi wierni druhowie, z którymi nieraz odwiedzaliśmy karczmy i oberże. Ile bitew razem stoczyliśmy, ile nocnych straż spędzonych na okolicznych wartach?

- Może ktoś przeżył, może komuś udało się uciec albo chociaż dostać się do niewoli? - Grimes nie roztrząsał tych pytań, które natarczywie chciały wślizgnąć mu się do głowy.

Choć był zaprawionym w boju wojownikiem, zawodowym żołnierzem, są czasami takie momenty, które nawet jego mogą przerastać.

Rozglądając się powoli, ruszyli przed siebie. Całun śmierci, który delikatnie oblepiał tę wymarłą, bez duszy okolicę, zatracił nagle swój spokój. Grupa porucznika Grimesa Angra omijała zabitych, odwracając pośpiesznie wzrok od okropności otaczających ich z każdej strony. Na długo zapamiętają widok straszliwie rozłupanych czaszek. Niemych świadków tego, do jakiego horroru musiało tutaj dojść.

Myśleli że to straszliwe odkrycie będzie jedyne, które dano im było spotkać na swojej drodze. Byli w błędzie. Tułając się przez tą krainę grozy, spostrzegli po swojej lewej stronie sporych rozmiarów bezlistne drzewo. Byli zaskoczeni. Naturalnym elementem otaczającego krajobrazu były wielkie bioluminescencyjne grzyby. Drzewa w Blackreach były rzadkością, jeśli nie jakimś wypaczonym wybrykiem natury przeniesionym nieznaną mroczną siłą z dalekich stron. Wysuszony na wiór potężny, sękaty dąb był już nikłym cieniem swojej dawnej świetności. Zamiast liści wisieli na nim ludzie. Młodzi i starzy, kobiety i mężczyźni. Sądząc po ubiorze, jaki w strzępach wisiał na ich umęczonych ciałach, różnych stanów i poziomów majętności.

- Śmierć nie jest wybredna i prędzej czy później upomni się o każdego – rzekła beznamiętnie Vera patrząc na wisielców, niemych posłańców zaświatów.

Sha’anks aż zjeżył sierść na całym swoim ciele patrząc na tą makabreskę.

- Ile jeszcze potworności mamy jeszcze odkryć? – zapytała samą siebie Micareth.

Gdy tylko odwrócili wzrok od drzewa wisielców i skierowali go przed siebie, nagle tuż przed nimi wyrosła zagadkowa budowla. Obiekt sprawiał wrażenie wykonanego z jednolitego materiału. W odległości niespełna dziesięciu metrów od oddziału wznosiły się wysokie ściany z olbrzymich bloków gładkiego jak tafla jeziora marmuru. Monolityczna struktura wydawała się posiadać spokój samej wieczności. Była to miła i kojąca odmiana od tego, co znajdowało się dookoła. Pośrodku przedniej ściany ascetycznej konstrukcji znajdowały się potężne wrota. Cała czwórka stała jeszcze przez chwilę w miejscu, kontemplując dzieło nieznanego architekta, zanim zdecydowała się do niego zbliżyć.

Przyciągała ich nieznana siła, która delikatnie sączyła się w ich stronę z wnętrza przybytku. Choć moc była niewidzialna, wszyscy, nawet Nord ku swojemu zaskoczeniu, wyczuwali ją bez najmniejszego problemu. Doskonale piękna, idealnie prosta w swojej złożonej formie, krystalicznie przejrzysta i czysta w intencjach, a przede wszystkim niewyobrażalnie potężna. Przenikała ich i otaczała. Z każdym krokiem w jej kierunku doznania potęgowały się. Czuli już wręcz namacalny ciężar, dotyk i zapach tego duchowego, nadnaturalnego wymiaru. Gdy stali już tylko o kilka kroków przed wejściem, do ich uszów doszła inkantacyjna pieśń. Brzmiała ona jak gdyby niezliczona liczba osób jednym głosem sławiła czyjeś imię.

- To przekracza moje najśmielsze wyobrażenia – wyszeptała z podziwem Vera. - Dwemeryjska konstrukcja? Kto byłby zdolny stworzyć coś takiego? – Co Ty na to poruczniku? Poruczniku?

Rodowity mieszkaniec Skyrim stał jak wryty patrząc niemal ślepo przed siebie. Przed jego oczach ukazywały się niezwykłe obrazy. Sam zastanawiał się czy to co widzi, jest jawą i jak najbardziej realne czy może znajduje się w jakimś bliżej nieokreślonym transie. Hipnotyzującym śnie wywołanej przez zaśpiewy sączące się ze środka obiektu.

Grimes Angra zapragnął z całego serca wkroczyć do tego mistycznego sanktuarium. Podniósł powoli ręce ku górze i dotknął odrzwi całą powierzchnią obu dłoni. Poczuł przyjemny chłód. Diametralna odmiana po nieznośnej spiekocie promieni słonecznych, które towarzyszyły mu podczas podróży po bezdrożach nim dotarli do Blackreach. Jednak nie tylko kojący niczym balsam chłodek przykuł jego uwagę. Było coś więcej, co wyczuwał. Wrota były niczym zastygła lawa, zimna i twarda na wierzchu, lecz gorąca wewnątrz swojej struktury. Nigdy wcześniej się z niczym takim nie spotkał.

Nie chciał mitrężyć cennego czasu ani chwili dłużej. Nie wiedział i nie chciał się dowiedzieć, jakie istoty obudzą nieznane mroczne siły na tym posępnym pustkowiu, pełnym cuchnącej, rozpadającej się zgnilizny. Delikatnie, ale zdecydowanie naparł na drzwi, które powoli otwierały przed nim swoje podwoje. Doznania, które przez cały czas intensyfikowały się, teraz eksplodowały z wielokrotną siłą. Spojrzał prosto przez otwartą bramę. Jego oczom ukazało się światło tysiąc razy jaśniejsze od Słońca. Jednak nie raziło go ani nie spaliło jego ciała do szczętu niczym olbrzymi pożar pojedynczą wysuszoną szczapkę. Czuł, że teraz zbliża się kulminacyjny moment. I gdy wszystko zbliżało się do szczytowego punktu, nagle…

24.06.2020 23:09
JurassicDragon
27
odpowiedz
JurassicDragon
4
Junior

Drużyna porucznika nie czekała długo. Rychło zaczęli szukać kryjówki. Walka nie wchodziła w grę. Ledwo wyszli cało po poprzedniej bitwie, a tu jeszcze z dwa razy tyle.

-Chodźcie szybko bo nas zeżrą żywcem!-zawołała Micareth wskazując na wąski korytarz obok niej.

Po chwili biegli korytarzem. Skrzeczenie posiłków Miltena cichło z każdym kolejnym metrem korytarza. Przystanęli zdyszani. Śmierdziało pleśnią.

-Gwarantuję, że nakopię kapitanowi do rzyci - wysapał Grimes

-Mnie sie widzi, coby ruszyc rzyć zamiast kopać. Nie wiemy gdzie jesteśmy i nie chcemy skończyc jak ci tutaj - skomentowała Micareth wskazując skinieniem głowy na dwa rozłożone w połowie szczury.

-Sha'anks wyszedłby z tej przeklętej nory.

Dopiero teraz do porucznika dotarł ból wszystkich otarć, ukłuć oraz skaleczeń, lecz trzeba isć.

- Dobra, idziemy załoga. Nie ma całego dnia.

Ruszyli w głąb korytarza. Szli w milczeniu wdychając odór pleśni i zgnilizny. W pewnym momencie znaleźli sie w ogromnym pomieszczeniu.

-Sha'anksowi się zdaje, że tu nie będzie nic- rzekł khajit i spojrzal ku sklepieniu- choć, Sha'anks zmienił zdanie i radzi spojrzec w górę.

Reszta odruchowo spojrzała i chwilowo stała w osłupieniu. Na górze byly nietoperze, ale wielkości człowieka.

-Gdzie my na bogów jesteśmy- powiedziała Vera przyglądając się wampirowi, który był najbliżej ziemi. - Chwila... ja go znam. On zaginął, widziałam ulotkę przy tawernie.

- A ja tego kojarzę - zawołala Micareth z drugiego konca sali.

-Sha'anks zgaduje. Ciała znalezione, więc Sha'anks i przyjaciele idą na piwo, a potem rozstają się z Sha'anksem i idą w swoje strony, tak?

-Nie tak prędko kocie. To nie koniec. Na piwo pojdziesz jak dowiemy się co się dzieje w tym przekletym miejscu. Jednak można wyjść na górę przekazań dobre nowiny w sprawie zaginionych i niektóre złe - oznajmił Grimes myśląc o Miltenie. To był naprawdę dobry chłopak...
cdn.

24.06.2020 23:15
28
odpowiedz
Marmolada
2
Junior

Jedynym słusznym rozwiązaniem wydawała się ucieczka. Więc uciekali. Pędzili przed siebie tak szybko, jak pozwalały im na to rany, ból, zmęczenie ogarniające członki. I ostre palenie w płucach, utrudniające oddychanie. Łomot jednak zdawał się ich nie opuszczać, wciąż za nimi podążając, zabierając im nadzieję na to, że ujdą żywi. I gdy już myśleli, że to koniec, Sha’anks wyrwał się na przód i, kierowany kocim instynktem, poprowadził drużynę w labirynt wąskich korytarzy, co rusz skręcających i rozwidlających się na wiele stron. Rumor przerodził się w głuchy szum, a w końcu zanikł zupełnie, pozwalając zmordowanej brygadzie poczuć się stosunkowo bezpiecznie.

Grimes Angra odetchnął z ulgą, opadając na ziemię tuż obok Micareth. Uszli z życiem. Przynajmniej na razie. Wiedział, że nie mogą pozwolić sobie na zbyt długi odpoczynek. Powinni ruszyć dalej tak szybko, jak to tylko możliwe. Prędko zregenerować siły, a potem wejść głębiej w Blackreach i dowiedzieć się, co było przyczyną całego tego szamba. Grimes już miał parę podejrzeń, jednak postanowił się nimi nie dzielić, bojąc się wyciągnąć zbyt pochopne wnioski na podstawie tego, co widział.

Widmo twarzy Miltena wciąż go nie opuszczało.

– Sha’anksowi nie podoba się tutaj – mruknął Khajiit, gdy był już w stanie złapać oddech. Na kocim pysku Angra był w stanie dostrzec niepewność, której ten zresztą wcale nie krył. Cały wydawał się spięty, jeżąc futro na karku i z poddenerwowaniem bijąc na boki ogonem. – Trzeba ruszać, iść dalej.

– Zgadzam się z nim – powiedziała Vera, przerywając na chwilę grzebanie w torbie, by skinąć głową w stronę sierściucha. Sięgnęła po butelkę, podobną do tej, z której piła zaraz po rzuceniu zaklęcia, które uratowało im życie. Wyciągnęła korek i pociągnęła łyk. Micareth mruknęła coś niewyraźnie pod nosem, Angra zaś posłał jej tylko krótkie spojrzenie, szybko tracąc zainteresowanie.

Veranque odłożyła naczynie do torby, przechodząc bliżej porucznika. Jej uzdrowicielske umiejętności w końcu miały znaleźć praktyczne zastosowanie.

W końcu wyruszyli. Szli w milczeniu, nadal nie pozwalając sobie na rozluźnienie, starając się trzymać wciąż lewej ściany, by nie zbłądzić. O ile już tego nie zrobili, bowiem uciekając przed podejrzanym hukiem mało zwracali uwagę na to, gdzie właściwie skręcają, by w razie potrzeby móc wrócić tą drogą. Nieroztropne. A labirynt zdawał się nie mieć końca i być coraz bardziej poskręcanym.

Micareth irytacja ogarniała coraz mocniej, gdy tylko zaczęła zdawać sobie sprawę z tego, że śmierć głodowa stawała się coraz bardziej prawdopodobną opcją. Co prawda wciąż mieli zapasy, ale ile czasu mieli tu spędzić? Prowiantu nie wystarczy na zawsze. A szczeźnięcie w plątaninie jaskiń było iście niewojownicze. I choć wiedziała, że dla tych z powierzchni i tak już stała się martwa, a to jak umrze w istocie nie miało większego znaczenia, i tak wolałaby polec w boju.

Ogon Sha’anksa drgnął gwałownie. Ostro wciągnął powietrze nosem, marszcząc go na swój koci sposób. Micareth przyjrzała mu się badawczo. Wyczuł jakieś niebezpieczeństwo? Nie miała pojęcia, a i sam kocur chyba nie uważał, że dobrym będzie podzielić się swoimi przeczuciami. Wojowniczka sięgnęła dłonią po rękojeść rapieru, zaciskając na niej palce. Czuła się pewniej, wiedząc, że ma ostrze pod ręką. Rzuciła szybko okiem na Veranque, której chyba udzielił się jej niepokój. Rozglądała się dookoła jeszcze uważniej, jakby chcąc być w każdej chwili gotową do walki.

– Nie, pułkowniku! – odezwał się nagle Sha’anks stając w miejscu. – W tamtym korytarzu będziemy się prosić sami o kłopoty! Sha’anks nie ma zamiaru pozwolić, żebyśmy tam poszli! Lepiej zawrócić, o tak, jak najszybciej...

Angra obrzucił go uważnym spojrzeniem.

– Nie zawrócimy – zdecydował. – Pójdziesz, Sha’anks, przodem i sprawdzisz co tam jest. Włóczymy się tu stanowczo zbyt długo, lepiej stawmy czoła temu, co ma nas spotkać.

Khajiit kilkakrotnie otworzył i zamknął usta, walcząc ze sobą, lecz ostatecznie ugiął się pod twardym spojrzeniem porucznika i niechętnie ruszył w mrok.

Kocur z miną zbitego psa. Znów bił ogonem na boki.

– I co? – rzucił Grimes.

– Sha’anks widział dużą jamę, jasną – zameldował. – Jest w niej dużo grzybów, trochę budynków kransnoludów i śmierdzi śmiercią. – Zmarszczył nos z niezadowoleniem. – Sha’anks widział dziwnych, pokracznych ludzi. Albo elfów. Sha’anks nie widział wyraźnie, bo patrzył z daleka.

– Falmerowie – wtrąciła Veranque. – Jeśli będziemy cicho, może uda nam się przejść obok nich bez większych przeszkód.

– Widziałeś coś oprócz tego? – zapytał Grimes.

– Nie, nie. Sha’anks nie widział.

– W takim razie chodźmy. Zobaczmy co ma do zaoferowania ta twoja jama. Prowadź, Sha’anks.

I poprowadził. Wąski korytarz zdawał się zwężać jeszcze bardziej, a jego sufit opadł, zmuszając do lekkiego pochylenia się. Jeśli, nie dajcie bogowie, dopadnie ich tu któryś z wypaczeńców, ciężko będzie im walczyć. Angra zacisnął szczękę, mając nadzieję na szybkie wyjście z tunelu. Po chwili rzeczywiście wyszli. Przecisnęli się kolejno przez nazbyt wąskie przejście, a Khajiit szybkim krokiem poprowadził ich w stronę wielkiego głazu. Schronieni za nim wychylili się lekko, by móc się rozejrzeć.

Grota, w której się znajdowali w istocie była wielka. Tak wielka, że mieściła cały dwemerski budynek oraz dwie czy trzy falmerskie osady, które z góry dostrzegli bez większego problemu.

– Musimy jakoś ich ominąć – mruknęła Micareth, mrużąc oczy, by móc lepiej przyjrzeć się wędrującym w dole istotom.

– To raczej nie powinno być trudne. – Grimes rzucił Sha’anksowi wymowne spojrzenie, po którym Khajiit wymamrotał jedynie kilka słów pod nosem i ruszył szukać bezpiecznej trasy. – Gorzej, gdy znowu trafimy na wampira. – Skrzywił się w duszy, gdy znów przypomniał sobie tego biedaka, Miltena. Wolałby nie trafić po raz kolejny na któregoś ze swoich chłopców, przemienionego w krwiopijcę.

Obserwowali jak Sha’anks ostrożnie schodzi w dół zbocza, co rusz przystając by nasłuchiwać. By się rozejrzeć. By nie dać się zabić zbłąkanej paskudzie. Obszedł bokiem jakiś ciemny kształt, wcześniej na chwilkę się przyń zatrzymując i zszedł jeszcze parę kroków w dół, by rozejrzeć się dookoła. Odwrócił się i począł wspinać z powrotem. Szybko znalazł się znów u boku reszty swej kompanii.

– Trup – rzekł, wskazując na ciemny kształt, który wcześniej omijał łukiem. – Sha’anks go mijał tam, tam. Na dole. Na początku myślał, że to kolejny przeklęty wampir, ale kiedy trącił ostrzem zobaczył, że nie. Że nie wampir, ale i tak ktoś podobny do tego pierwszego, który chciał nas zabić, o tam. – Wskazał palcem w stronę szczeliny, z której wyszli. – Ma taką samą zbroję jak na górze, na powierzchni, Sha’anks pamięta je bardzo dobrze, oj tak, tak... I może przysiąc, że są takie same, samiuteńkie!

Z ust Grimesa wyrwało się ciche westchnienie, lecz w żaden inny sposób nie pokazał, że żałuje swego żołnierza. Było przynajmniej tyle dobrego, że nie został zakażony wampiryzmem i nie chciał rozerwać go na strzępy. Zarządził dalszą drogę, pozwalając Khajiitowi znów objąć prowadzenie. Przy trupie zatrzymali się na chwilkę. Porucznik z żalem spojrzał na wykrzywione w strachu i przedśmiertnej agonii rysy postawnego mężczyzny, który – przecież pamiętał doskonale! – był jednym z odważniejszych chłopaków i niemal zawsze wygrywał, siłując się z innymi na rękę. Teraz mógł mieć tylko nadzieję, że żołnierz odnajdzie spokój w Sovngardzie.

– Słyszycie? – zapytał nagle Sha’anks, strzygąc po swojemu uszami i rozglądając się gwałtownie dookoła.

– Co? – Micareth również zaczęła obserwować baczniej otoczenie i wytężać słuch, lecz nic nie zwróciło jej uwagi. Mimo tego, dłoń instynktownie powędrowała do rapiera.

Jednak usłyszeli. Usłyszała cała czwórka. Powrócił ten niebezpieczny, narastający huk. Kierowani instynktem, skryli się za pobliskim głazem akurat w chwili, gdy szczelina, z której wyszli eksplodowała chmarą szaro-czarnych istot i pognała ponad nimi w głąb groty, szczęśliwie ich omijając. Veranque przywarła mocniej do powierzchni ściany, jakby chciała się w nią wtopić, modląc się w duchu, by istoty nie spojrzały w ich stronę.

Modlitwy podziałały.

Chmara zajęła się pobliską falmerską osadą, gdy jeden z jej mieszkańców posłał w jej stronę strzałę. Kompania Grimesa Angry obserwowała w milczeniu jak stworzenia otaczają prymitywne, chitynowe namioty z każdej strony, kłębiąc się i wirując wokół wydających chrapliwe, gardłowe wrzaski wypaczonych elfów. A później przeleciała przez dolinę, niknąc gdzieś w mroku, gdzie nie sięgało grzybowe światło. Grimes zaklął w duchu, jednocześnie jednak dziękując losowi. Spojrzał przelotnie na swoich kompanów. Lekko zdenerwowani, ale gotowi do dalszej drogi, podsumował w myślach.

– Poruczniku – zwróciła jego uwagę Vera, gdy podjęli dalszą wędrówkę – myślisz, że znów wrócą nas szukać?

– Mam nadzieję, że nie – odmruknął jej, skręcając w stronę zdemolowanej falmerskiej osady, bowiem coś mu mówiło, że powinni się tam rozejrzeć.

– Nie, nie nie! – zaprotestował znów Sha’anks. – Sha’anks nie ma zamiaru tam iść! Porucznik ma bardzo złe pomysły!

– Podobno. – Angra uśmiechnął się półgębkiem.

Khajiit zamilczał, widząc, że nie zmusi Grimesa do zmiany zdania, jednak uporczywie trzymał się z tyłu, wciąż kręcąc się nerwowo. W końcu Micareth warknęła doń parę nieprzyjemnych słów, gdy omal na nią nie wpadł. Podziałało, choć nadal lustrował otoczenie nieufnym wzrokiem.

Grimes chwycił za topór, chodząc między zmasakrowanymi falmerami. Wszystkie leżały martwe w krwawej brei. Wampiry – o ile, rzecz jasna, były to one – całkowicie rozniosły dawne elfy. Tylko jeden z nich zachował się przy życiu, oddychając ledwie i jęcząc w swoim dziwnym, nieludzkim języku. Micareth dobiła go celnym ciosem.

– Dziwne – rzekła Veranque, również oglądając ciała. – Powinny zabić je wszystkie. A nie dość, że zostawiły tamtego, to jeszcze nie wypiły krwi.

– Nikt nie mówił, że to na pewno te pijawki – odpowiedziała jej Micareth – a nie jakiś inny szajs. Skąd możesz wiedzieć co pełza po Blackreach? – Szybkim krokiem podeszła w stronę jednego z chitynowych namiotów, pozwalając zaskoczeniu wstąpić na twarz. – Mam tu coś. Jakby kobieta.

Grimes podszedł do niej. Wojowniczka trąciła butem bezokie, kobiece truchło. Zaklął pod nosem. Micareth zaś pochyliła się nad biedną nieboszczką, nacinając jej nadgarstek. Krew nawet nie splamiła ostrza.

– A z tej tu jakby wypiły – rzuciła, oglądając się na Verę. – Masz na to jakieś wytłumaczenie, elfko?

– Nie smakowała im – palnął Sha’anks, w końcu zdecydowawszy się podejść bliżej. – Może te falmery są jak ta niesłodka-słodka bułka, którą Sha’anksowi dali. Doskonale...

– Już, już, nie nakręcaj się – Grimes przerwał wywód zanim ten zdążył się zacząć, unosząc dłoń. – Jedno jest pewne – falmerów z jakiegoś powodu nie ruszają. Nie wiemy z jakiego i najpewniej się nie dowiemy. Na bogów, nie wiemy czy to nawet były wampiry, więc chodźmy dalej.

– Falmerowie byli przez lata skazani na jedzenie toksycznych grzybów – podsunęła Veranque – więc równie dobrze mogą w swojej krwi mieć coś, co źle działa na wampiry.

– Daj mi znać, jeśli dowiesz się w jaki sposób może nam to pomóc – wymruczał sceptycznie porucznik.

Vera jednak wiedziała swoje i została nieco w tyle, by do pustej butelki po eliksirze nabrać nieco falmerskiej krwi. Jeśli jej hipoteza była prawdziwa, posoka mogła im naprawdę pomóc w krytycznym momencie.

24.06.2020 23:22
29
odpowiedz
Proteo77
2
Junior

Skołtuniona, oprószona pyłem i poplamiona czarną juchą sierść na grzbiecie Sha'anksa wyraźnie się zjeżyła. Khajit przygarbił się, gotów do podjęcia natychmiastowej reakcji na rozwój wydarzeń. A odgłosy dobiegające z korytarza jasno i donośnie zapowiadały, że może się on okazać zdecydowanie niepomyślny dla ich małej drużyny.
- Sha'anks nie chce przerywać panu komendantowi, ale Sha'anks radziłby uciekać. Najlepiej na powierzchnię, z powrotem po naszych śladach. Sha'anks będzie tak uczynny i poprowadzi! - w głosie złodziejaszka słychać było ogromne zdenerwowanie, strach, nadzieję - Poza tym, pan komendant się nie gniewa, ale ten tutaj i tak już nie żyje.
Faktycznie, nieprzypominające już ludzkich oczy Miltena patrzyły ślepo na Grimesa. Chłopak skonał.
"Najpewniej po raz drugi" - pomyślał Angra i delikatnie wypuścił jego głowę z objęć. Dobry był z niego dzieciak, nieważne jak skończył. Nie było jednak czasu na rozpamiętywanie. Ponaglany nerwowymi warknięciami Micareth, a także świdrującym spojrzeniem Sha'anksa, porucznik wstał z kolan, kwitując to syknięciem z bólu, jakim odezwały się dopiero co odniesione przez niego rany, i wydał krótki rozkaz:
- Prowadź, Sha'anks.
Trzeba było spojrzeć prawdzie w oczy - nie mieli żadnych szans przedrzeć się dalej. Tu potrzeba było całej armii. Beinard mógł sobie gadać zdrów, oni zrobili co mogli.
Na twarzach trójki skazańców pojawił się wyraz ulgi, oczy Very zabłysły nadzieją, nawet rysy Micareth na moment złagodniały, a Sha'anks... Sha'anks biegł już w stronę wyjścia, krzycząc raz po raz:
- Za mną, za mną!
Co prawda nie trzeba im było tego powtarzać, ale wszyscy i tak docenili nadgorliwość khajita i rzucili się w ślad za nim do ucieczki. W mgnieniu oka pokonali komnatę, w której rozegrała się walka, lecz gdy wpadli już do prowadzącego ku wyjściu korytarza, usłyszeli dobiegające z jego głębi wycia, wrzaski, tupot i wszystko to, czego akurat za nic nie chcieli usłyszeć.
Na moment stanęli jak wryci, niepewni, co robić dalej. Pierwszy do nowej sytuacji dostosował się oczywiście khajit - jego pragnienie świeżego powietrza w nowo zaistniałych okolicznościach rozwiało się jak dym z kadzidełka.
- Sha'anks jednak zmienia zdanie, to zły korytarz, zły, zły!
Po czym bez oglądania się na resztę wystrzelił w kierunku kolejnego. Lecz i tam sytuacja się powtórzyła, podobnie w następnym, i w następnym.
- No bez jaj - zaklął Angra, gdy musieli odbić od jednego z ostatnich korytarzy. Tymczasem z pierwszego zaczęły wybiegać już pojedyncze maszkary.
Nie mieli sił na kolejną walkę.
- Drużyna, za mną! - porucznik zdążył trochę odetchnąć po śmierci Miltena i postanowił wziąć sprawy w swoje ręce.
Mianowicie wbiegł w najwęższy korytarz, jeden z ostatnich, którego nie zdążyli sprawdzić. W razie gdyby i on okazał się złym wyborem, w takim miejscu łatwiej będzie im się bronić. Albo godnie umrzeć.
Korytarz szybko zaczął zwężać się jeszcze bardziej, aż w końcu stracił wszelkie prawa do swojej nazwy i zamienił się w tunel. Całe szczęście, że oświetlały go chociaż opalizujące, śliskie porosty, które całymi koloniami porastały jego ściany.
Choć poobijani i ranni, biegli ile sił, poganiani złowrogim, mrożącym krew w żyłach wyciem. Angra dał się wyprzedzić swoim towarzyszom - od kiedy zaczął tak o nich myśleć? - i ubezpieczał tyły. Przynajmniej samemu sobie chciał wmówić, że taki był oficjalny powód tej decyzji. Nieoficjalny, a równie istotny był fakt, że wśród licznych zadrapań i skaleczeń trafiła mu się jedna nieco głębsza i nieco paskudniejsza rana.
Z każdym kolejnym przebiegniętym metrem podwójne, zadane pazurami rozcięcie na jego udzie wypluwało z siebie coraz więcej krwi. "Świetnie, naprawdę świetnie" pomyślał Grimes. Zaciskał jednak zęby i kontynuował ucieczkę, starając się nie odstawać od reszty.
Jedynie Vera zauważyła kłopoty porucznika, co chwilę oglądając się przez ramię i żałując w duchu, że nie starczyłoby im czasu, aby zatrzymać się i wyleczyć rany tego paskudnego, ale na swój sposób uczciwego i.. troskliwego Norda. Dobrze zapamiętała, jak swym jednym okiem wpatrywał się w twarz tego wampira. Mimo że ten dopiero co chciał pozbawić ich wszystkich krwi i zasilić nią swój glif, on patrzył na niego bez nienawiści. Za to z żalem i smutkiem. "To dobry człowiek" pomyślała elfka, kolejny raz oglądając się przez ramię. Nie przerywała jednak biegu.
Gdy porucznik zaczął rozważać w duchu, po raz pierwszy od bez mała kilku dekad, wszczęcie błagalnych modłów do jakiegokolwiek bądź boga, na jego szczęście tunel skończył się i najpierw khajit, a później Micareth i Vera stanęli. Za to na nieszczęście ich wszystkich skończył się ślepym zaułkiem. To znaczy sam tunel biegł dalej, tyle że pionowo w dół, w sposób, którego raczej nie zaprojektowali dwemerscy architekci - pod jedną ze ścian ziała dziura, co najwyżej dwumetrowej szerokości.
Cała czwórka nachyliła się nad nią.
- Coś.. tam.. się świeci - wysapała Micareth; nawet ona z trudem łapała oddech - w dole..
Sha'anks pociągnął płaskim nosem.
- Woda, brr, wstrętna woda. Sha'anks nie znosi wody! Nie ma nic gorszego od..
- Skaczemy - Angra nawet nie musiał kombinować, nie mieli innego wyjścia. Mogli albo zginąć w walce, albo spróbować nie utopić się w jakimś podziemnym bajorze. Albo rozbić się o podwodne skały.
Norskiej wojowniczce nie trzeba było dwa razy powtarzać. Szybko zrzuciła z siebie kolczugę i kubrak, żeby nie pójść przez nie na dno, nabrała powietrze, nadymając swą potężną klatkę piersiową, zacisnęła palcami skrzydełka nie raz złamanego nosa i skoczyła nogami w dół.
- To teraz ja - nekromantka spróbowała się uśmiechnąć, ale nie bardzo jej to wyszło - może zanim wszyscy skoczymy, warto by..
- Rozwalić ten tunel w cholerę - dokończył za nią Grimes - dasz radę to zrobić tak, aby nie zasypało i nas?
Elfka skinęła głową, wyjęła zza pasa swój woreczek i wysypała na rękę garść żółtych kamyczków. Po krótkim namyśle dosypała całą resztę. Rzuciła je w głąb tunelu, po czym nad jej dłonią uformowała się malutka kula energii, którą puściła w przestrzeń - gdy kula zawisła nad ziarenkami, Vera powiedziała:
- Mamy 30 sekund, zanim kula opadnie i..
- I wysadzi ten tunel w deadry - znów wszedł jej w słowo Angra, i dodał, widząc w zasięgu jedynego oka pierwszych przeciwników - a teraz skacz, dziewczyno, skacz!
Gdy elfka zrzucała płaszcz i znikała w dziurze, porucznik i dziwnie milczący przez cały ten czas khajit szybko rozprawili się z kilkoma najbardziej gorliwymi potworami, które zdołały wyprzedzić resztę pościgu.
- No, pora i na nas, kolego.
- Pan naczelnik się nie gniewa, ale Sha'anks nie lubi wody.
- Nie gniewam się - rzucił Angra, po czym chwycił khajita i skoczył wraz z nim.
Wrzask Sha'anksa zagłuszył odgłos eksplozji, lecz po chwili wszystkie dźwięki stłumiła woda.
Porucznik otworzył swe jedyne oko. Przez moment majaczyły przed nim postaci ze snu, paskudnego zresztą, później kolejną chwilę musiał poświęcić na zogniskowanie spojrzenia tak, by obraz przestał mu się rozjeżdżać. Gdy i to się udało, drugie tyle zabrało mu poskładanie wszystkiego w całość i uświadomienie sobie, co on tu, do licha, robi.
"Tu", czyli na skalistej wyspie pośrodku głębinowego jeziora, porośniętej fluorescencyjnymi grzybami, z których kilka unosiło się w powietrzu. A to wszystko w zasięgu jego wciąż mętnawego wzroku. Mógłby pomyśleć, że to już, po wszystkim, że umarł i znajduje się po drugiej stronie, ale doskonale wiedział, gdzie znajdował się naprawdę.
Przeklęte Blackreach.
Dlatego gdy krajobraz jak ze snu wariata przesłonił koci pysk khajita, Grimes szczerze ucieszył się w duchu. Choć, oczywiście, nie dał tego po sobie poznać.
- Sha'anks, co tu się, do jasnych kości mojej matuli stało, melduj!
- Sha'anks nie chce się przechwalać, bo to drobiazg, drobiażdżek wręcz, Sha'anksowi nie trzeba za to dziękować, ale..
Tym razem to nie porucznik, ale Micareth, zirytowana, przerwała słowotok khajita.
- Kocur pana uratował, poruczniku. Gdy tylko wynurzyliście się z wody, pan porucznik oberwał kamieniem, mnóstwo ich było po eksplozji. Sha'anks doholował was nieprzytomnych do brzegu.
- Jak to? Przecież ty nie znosisz wody! - zdumiał się Grimes.
- Sha'anks nie znosi wody, ale to nie znaczy, że nie umie pływać. Po prostu Sha'anks spędził kiedyś zbyt dużo czasu na pewnym brudnym, cuchnącym statku, zakuty w łańcuchy. Zupełnie za nic! - dodał szybko. - No i ten statek omal nie poszedł wraz z Sha'anksem na dno.
- A co z moimi ranami? - Angra poruszył nogą, pomacał się po głowie; nie czuł żadnego bólu.
- A to już robota naszej śmierciorodki, w końcu potrafi przywoływać martwych do życia - zakpiła Micareth, a porucznik zdębiał. Na szczęście szybko przypomniał sobie, że elfka znała się także na uzdrawianiu. Skinął głową i jej, i khajitowi, po czym z trudem, bo z trudem, ale powiedział:
- Dziękuję.
Wciąż przemoczona, nekromantka uśmiechnęła się szeroko na te słowa, a khajit, połechtany, znów się rozgadał, Angra już go jednak nie słuchał. Kątem oka dostrzegł bowiem elementy wystroju wyspy, które z początku umknęły jego uwadze.
Co najmniej dwa tuziny kamiennych posągów, nieregularnie rozrzuconych po skałach.
- A cóż to jest?
- A skąd mamy wiedzieć? Nie zatrudniłeś archeologów, tylko zabójców - odburknęła Micareth - te posągi to i tak nie wszystko.
Wojowniczka wskazała miejsce rzut kamieniem od nich - przy brzegu, zastygły w wyjątkowo kontemplacyjnej pozie, siedział dwemerski automaton. I to nie jakiś zwykły kusznik, o nie.
Centurion.
- On.. Czy on.. Nie działa? - z ulgą domyślił się Grimes, wolał jednak dopytać.
Kobieta skinęła głową, po czym dodała:
- I całe szczęście. Marne mielibyśmy szanse bez większości naszego ekwipunku.
Faktycznie, przed skokiem do wody pozbyli się swoich pancerzy, dodatkowo porucznik stracił w jeziorze swój topór - teraz został mu tylko przypasany do bioder krótki miecz.
- Najważniejsze, że żyjemy - wtrąciła Vera; na jej optymizm zawsze można było liczyć - Teraz tylko musimy się stąd wydostać.
Angra przez chwilę zastanawiał się, czy przypadkiem ten optymizm nie ociera się o czarny humor, przynajmniej w jego uszach.
Wyspa znajdowała się pośrodku dość dużej kawerny. Niestety, zamkniętej z każdej ze stron.
Czasem jednak szczęście uśmiecha się do żywych nawet w największym nieszczęściu.
Posągi, jeden po drugim, zaczęły jarzyć się niebieskim blaskiem.
- Sha'anks nie chce nikomu źle wróżyć, a już szczególnie sobie, ale czy to dobrze, że one się tak świecą?
Posągi odpowiedziały za pozostałą trójkę.
Jeden po drugim zaczęły kruszeć, aż z pęknięć wystrzeliły potężne, uzbrojone w pazury i porośnięte sierścią łapy. Zaraz za nimi wychynęły podłużne pyski pełne ostrych kłów. Wilkołaki.
Grimes przeklął. Przeklął tak siarczyście, że nikt nigdy tego przekleństwa nie zacytuje, nawet jeśli ktokolwiek miałby okazję te wydarzenia kiedykolwiek spisać. Chwilę później wyciągnął swój krótki miecz i już spokojnym, pewnym głosem powiedział:
- No, drużyna, wiecie co robić. Posiekać mi te włochate pisklęta zanim wyjdą z jajek. I nie dać się zabić.
Sam, dla przykładu, z wrzaskiem na ustach rzucił się na najbliższego przeciwnika. Większość z nich nie wydobyła się jeszcze ze skorup, więc mieli chwilę, by podbiec do kilku posągów i szybkimi, celnymi ciosami pozbawić maszkary życia. Chwila jednak nie trwała długo.
Co najmniej tuzin bestii zdążyło w międzyczasie uwolnić się ze swych kokonów, pędząc w stronę porucznika i jego bandy skazańców. Jeden spłonął, rażony wiązką energii, która wystrzeliła z rąk Very, drugi padł bez życia, gdy ciśnięty przez Sha'anksa nóż trafił go w pysk. Dwie kolejne bestie związały się w tańcu z mieczem Grimesa i rapierem Micareth, pazury krzesały iskry o stal. Zanim jednak zdążyli sobie z nimi poradzić, dołączył następny. I następny.
Khajit z sykiem rzucił się w wir walki, z kocim wdziękiem unikając pazurzastych łap i obślinionych kłów, samemu zadając wilkołakom głębokie rany. Przeciwnicy w końcu zaczynali padać od potężnych ciosów porucznika, przemyślnych cięć i pchnięć Micareth, ofensywnych zaklęć Very.
Elfka widziała jednak ze swojej pozycji kolejne wykluwające się stwory. Nie była pesymistką, ale z tak dużym stadem nie mieli szans. Nie byłaby też jednak sobą, gdyby nie postanowiła zagrać ostatniej, najmocniejszej karty, licząc na łut szczęścia.
Rzuciła zaklęcie przyzywania umarłych. A nuż ktoś odpowie?
Ale gdy trzy nadbiegające bestie minęły skupisko walczących i skierowały się prosto na nią, gdy po usmażeniu jednej z nich zabrakło jej sił na pozostałą dwójkę, zamknęła oczy i stwierdziła, że jednak szkoda będzie tak młodo umierać. Dobrze, że nie tylko ona tak pomyślała.
Poczuła podmuch na skórze i kiedy była już niemal pewna, że to koniec, cios spadł z zupełnie nieoczekiwanej strony. I nie był wymierzony w nią. Gdy otworzyła oczy, ujrzała dwemerskiego centuriona, który potężnym uderzeniem stalowej kuli, kończącej jedną z jego rąk, dosłownie zmiażdżył korpus wilkołaka, i wkroczywszy przed nią, niewzruszony przyjął na siebie impet skoku drugiej bestii, która chwilę później podzieliła los towarzysza.
Automaton nie zatrzymał się jednak - ruszył długimi, niezgrabnymi susami w stronę walczących.
W tym samym czasie Grimes Angra w dobiegających zza mgły bitewnego szału przebłyskach świadomości również zaczynał godzić się ze śmiercią. Dlatego pomoc, która przyszła w najmniej spodziewanej formie, do momentu zakończenia walki przyjmował bez mrugnięcia okiem. Na pytania przyjdzie czas później.
Jeśli przeżyją
Kilka bolesnych, splamionych krwią i przepełnionych wyciem chwil później było już po wszystkim.
Grimes spojrzał na rannych, słaniających się na nogach towarzyszy. Żywych, co do jednego. A nawet o jednego więcej. O dziwo, nim jeszcze sam zdążył zdecydować, czy ich mechaniczny wybawca nie przeistoczy się zaraz w maszynę ich zagłady, centurion odezwał się pierwszy.
I uczynił to głosem podstarzałego naukowca akademii.
- A niech mnie deadry! Jak ja dawno nie walczyłem! Jak ja dawno.. nie żyłem.. Komu zawdzięczam tę przyjemność?
Onieśmielona, ale i dumna elfka dygnęła lekko i uniosła dłoń. W końcu dokonała nie byle czego, ale...
- Ale jak? - spytała - przecież jesteś maszyną.
- Z wierzchu, tak. Ale oprócz tej niesamowitej, dwemerskiej technologii automaton zasilają także bretońskie serce i mózg. Moje serce i mózg.
- Zaraz zaraz, po kolei - Grimes włączył się do rozmowy - po pierwsze, przyjaciel czy wróg?
- Eee, zależy kto pyta, ale.. - centurion zawiesił głos i powiódł po nich blaszanym spojrzeniem - nie wyglądacie mi na wampiry. Ani na ich sługi. Więc wrogowie na pewno nie.
- To dobrze, znakomicie wręcz. Ale teraz, pozwól, proszę, że opatrzymy swoje rany, zanim wykrwawimy się na śmierć.
* * *

- Czyli mam rozumieć, że - zaczął porucznik po tym, gdy Veranque nabrała dość sił, by choć zaleczyć ich najpoważniejsze rany - jesteś bretońskim uczonym, który ponad dwieście lat temu wpadł na trop pewnej zagrażającej całemu światu tajemnicy, spisku wampirów i wiedźm, i aby mu zapobiec, udał się do Skyrim, porzucił po drodze swe wątłe, starcze ciało, nie wiadomo jakim cudem wkomponował najważniejsze, przynajmniej ze swojego punktu widzenia, organy w tę prastarą kupę złomu, ruszył samotnie do Blackreach i..
- Umarł na serce - przypomniał mu Centurion-uczony.
- I umarł na serce, które w dodatku przez dwieście lat nie zgniło, bo pływało w wymyślonej przez ciebie substancji... No dobra, przekonałeś mnie. Nie takie rzeczy w życiu widziałem.
Drużyna pokiwała w zgodzie głowami, a khajit nie byłby sobą, gdyby nie spróbował dodać czegoś od siebie:
- Prawda, prawda, Sha'anks raz nawet widział, jak pewna kobieta..
- Sha'anks - porucznik nabrał już wprawy w stawianiu tamy dla tego potoku słów - nie teraz. Teraz kolega centurion opowie nam o tym spisku krwiopijców.
Po to tu przyszli, po wiedzę. I chyba wreszcie znaleźli to, czego szukali.
- Rzecz ma się w tym, że wampiry i wiedźmy przybyły do Blackreach długo po tym, jak zniknęli stąd ostatni dwemerzy. Zwabiło je eterium.
- Na co im ono? - spytał Grimes; tylko on i Vera wiedzieli, czym było, a i oni mieli co najwyżej mgliste pojęcie o tym krysztale.
- Oczywiście dla potęgi. I władzy. Odpowiednio użyte mogło uczynić ich silniejszymi, niewrażliwymi na światło słoneczne i ogień. Ba, niepokonanymi wręcz. Potrzebowali do tego tylko jednej rzeczy, czy raczej miejsca, które, po setkach latach poszukiwań, znaleźli tu, w Blackreach.
- Co to za miejsce?
- Kuźnia eterium.
Grimes zaniemówił. Nekromantka zachłysnęła się i długo nie mogła złapać oddechu. Micareth, zaniepokojona, mierzyła ich czujnym spojrzeniem. Tylko Sha'anks już dawno stracił zainteresowanie opowieścią - po tym, jak udzielił pomocy elfce, klepiąc ją kilka razy w plecy, wrócił do zajadania się surową, fluorescencyjną rybą, której ze łba pełnego ostrych jak igły zębisk zwisała latarenka.
- Że..ekhm.. - Angra odkszalnął - To miejsce to nie legenda?
- Niestety nie. Jak mówiłem, długo trwały ich poszukiwania. Jeszcze dłużej uczyli się obsługi kuźni. Kiedy moje serce zatrzymało się te dwieście lat temu wciąż nie potrafili z niej korzystać. Gdy już się tego nauczą, a uda im się to prędzej czy później, nic ich nie powstrzyma. Będą potężniejsi niż ktokolwiek w Nirnie, będą mogli zamieniać zwykłych ludzi w potwory, przekształcać ich w wilkołaki ot tak, zakuwając w posągi i rozpętując.. - w miarę mówienia głos uczonego cichł.
Grimes dokończył za niego:
- Morowe burze. Porwani mieszkańcy i cholerne morowe burze.
- Widzę, że już was to spotkało. Podczas gdy ja byłem martwy, oni już..
- Oni już to rozgryźli - żart porucznika nie był niestety ani zamierzony, ani śmieszny.
- No to nie mamy czasu do stracenia! Sami nie zniszczymy kuźni, ale to, co wiemy, przyda się wszystkim królestwom na powierzchni. Poza tym po drodze możemy choć trochę napsuć im krwi – akurat uczony pewnie uśmiechnąłby się ze swojego żartu, gdyby jego twarz nie była wykonana z metalu.
- Co masz na myśli?
- Kuźnię miały zasilać trzy filary. I tak się składa, że wiem, gdzie jest jeden z nich. Mało tego, wiem, jak go zniszczyć.
- No to.. W drogę, drużyna! - głos porucznika z powrotem nabrał stalowej, nieznoszącej sprzeciwu barwy, zaraz jednak osłabł - tylko którędy? Jesteśmy otoczeni przez wodę.
- I skały - dodała Micareth.
- Przez wodę właśnie. I pod skałami. Powiedzcie mi, jak długo potraficie wstrzymywać oddech? - nim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć, centurion dodał - a tak przy okazji, mam na imię Alek!
I ruszył dziarskim, niezgrabnym krokiem w stronę przeciwległego brzegu, depcąc truchła wilkołaków i dudniąc metalowymi kończynami o skały.
Drużyna, chcąc nie chcąc, poszła za nim.

24.06.2020 23:26
halleyshiro
30
odpowiedz
halleyshiro
2
Junior

– Cholera jasna – warknęła Micareth, ściskając mocniej swój rapier. Pomimo ran stała prosto i widocznie szykowała się do kolejnej potyczki.
Z pewnością by do niej stanęła, gdyby nie uścisk Grimesa na ramieniu. Wojowniczka spojrzała na niego przez ramię. Angra pokręcił głową. Nie miał zamiaru ryzykować życia bardziej niż do tej pory, szczególnie że wszyscy byli ranni.
– Naszą misją jest rekonesans, a nie walka z pierwszym lepszym, który ci się nabije na rapier.
Twarz Micareth wykrzywił grymas złości. Nie odpowiedziała, jednak rozluźniła lekko mięśnie na znak, że zdecydowała się go posłuchać. Porucznik skinął głową i przeniósł wzrok na umierającego wampira. Zacisnął pięści. Milten, podobnie jak reszta oddziału, był dla niego jak rodzina. I choć wiedział, co powinien teraz zrobić, nie chciał. Nie chciał być tym, który go zabije. Ale nie było nikogo innego, kto mógłby to zrobić.
Nord uniósł topór, nie odrywając wzroku od byłego żołnierza. Chłopak uśmiechał się. Przez chwilę wyglądał tak, jak wtedy, gdy Grimes pochwalił jego zdolności artystyczne, kiedy Gutrim posadził go przy stole, gdy przez swoje szkice zapomniał zjeść, kiedy Bentram zapytał go o sparing. Zawsze mu się wtedy oczy świeciły, a twarz rozjaśniał szeroki uśmiech.
Ale tamtego dzieciaka już nie było. Została tylko kukła, oddana jakiemuś skurczybykowi. Skurczybykowi, którego Angra zdecydował znaleźć i sprawić, aby pożałował położenia szponów na Miltenie.
– Niech Kyne cię prowadzi – szepnął na pożegnanie.
Opuścił topór. Martwe, bezgłowe ciało upadło na ziemię, a głowa potoczyła się kilka metrów. Grimes nie czekał, by zobaczyć, co się z nią stanie. Machnął ręką na towarzyszy i zaczął zmierzać w kierunku przeciwnym do wcześniej słyszanego huku. Byli więźniowie podążyli za nim w milczeniu. Znaleźli się w korytarzu podobnym do tego, którym przybyli do komnaty. Biegli przed siebie, nie pozwalając sobie na spoczynek mimo piekących ran. Dopiero, gdy mieli pewność, że nic za nimi nie podąża, przystanęli. Znajdowali się kilka metrów od kolejnej sali.
Grimes oparł się o ścianę. Oddychał ciężko, starając się skupić na czymś innym niż piekący ból. Wcześniej, adrenalina pozwoliła mu ignorować rany pokrywające jego ciało, jednak teraz, gdy nadeszła chwila odpoczynku, pieczenie powróciło ze zdwojoną siłą. Angra powstrzymał grymas. Nieraz już był gorzej zraniony, jednak ta sytuacja diametralnie różniła się od tego, do czego został przyzwyczajony przez lata służby. Jeszcze nie zdarzyło mu się tkwić w ruinach wymarłej cywilizacji i zostać zaatakowanym przez byłego podkomendnego.
Zacisnął zęby na myśl o Miltenie. Nie było teraz czasu na myślenie o byłym podopiecznym. Powinien skupić się na powierzonej misji, a nie wspominać dzieciaka, który próbował go zabić. Nawet jeśli kiedyś łączyła ich inna więź.
– Poruczniku.
Grimes uniósł wzrok. Vera stała przed nim i trzymała znajomo wyglądającą flaszkę. Nord pozwolił, aby jego usta wykrzywiły się w grymasie. Nieważne, ile razy zmuszony był do picia tego, nigdy nie mógł przyzwyczaić się do smaku. Mimo to, wziął od niej miksturę, odkorkował i wypił. Poczuł, jak powoli wracają mu siły, a rany się zasklepiają. Spojrzał na resztę towarzyszy. Micareth i Sha’anks także dostali podobne flaszki. Wojowniczka wypiła swoją bez większych sprzeciwów, podczas gdy Khajiit trzymał naczynie w łapie i wąchał zawartość.
– Sha’anks nie lubi pić nieznajomych eliksirów. Odór śmierci otacza nawet twoje mikstury.
– Jeśli chcesz wrócić do zdrowia, to lepiej to pij, kocurze. Drugiej już nie dostaniesz.
Porucznik Angra westchnął. Widocznie nie tylko on miał problemy ze skupieniem się na zadaniu. Ale to do niego należało, aby ich przywrócić do porządku.
– Sha’anks, lepiej wypij tę miksturę. Chcę, żebyś poszedł na zwiady do drugiej sali – wtrącił, stając między złodziejem i nekromantką.
Kocur stał nieruchomo przez kilka chwil, aż w końcu skinął i wypił eliksir. Od razu się też skrzywił, jednak nie skomentował smaku mikstury. Zasalutował jedynie z typowym dla siebie uśmieszkiem i pomknął w stronę pomieszczenia.
Angra zwrócił się do towarzyszek:
– Jeśli natkniemy się na więcej problemów, nie walczcie, dopóki nie będzie innego wyboru.
Na jego słowa Micareth uniosła brew.
– Mamy sobie stać i czekać aż nas zabiją? Nie lepiej pozbyć się ich zanim wezwą kolejnych?
– Łatwo ci mówić – rzekła Vera. – Nie mam nieskończonej ilości tych eliksirów. Magii wiecznej też nie. Nie wiem jak ty, ale ja wolałabym przetrwać.
Wojowniczka wyglądała, jakby chciała coś odpowiedzieć, jednak w tym momencie podbiegł do nich Khajiit.
– Panie marszałku! Sha’anks znalazł coś ciekawego – wydyszał.
Grimes rzucił kobietom przelotne spojrzenie, po czym polecił kocurowi, aby prowadził. Znaleźli się w ogromnej “komnacie” przypominającej jaskinię, w której znaleźli się na początku. Tutaj jednak ruiny cywilizacji Dwemerów były o wiele lepiej zachowane, wyglądały niemalże na zamieszkałe.
– Tędy.
Łotrzyk poprowadził ich do ruin jednego budynku, jednego z najlepiej zachowanych.
– Tutaj nas nie zobaczą.
– Kto nas nie zobaczy? – spytała Micareth. Grimes zauważył, że jej dłoń sięgnęła ponownie po rapier.
– Sha’anks nie wie. Sha’anks wie tylko, że to źli, źli, źli. Sha’anksowi udało się zwędzić ich książkę, chyba sami pisali.
Khajiit wyciągnął mały dziennik i podał go Grimesowi. Porucznik przez chwilę przyglądał się skórzanej okładce, obracając przedmiot w dłoni. Kiedy nie znalazł nic, co mogłoby wskazać mu autora dziennika, otworzył go i zaczął czytać. Z każdą kolejną minutą mocniej zaciskał zęby i siłą powstrzymywał się, aby nie rozedrzeć notesu.
“Pojmany Falmer nie wykazuje żadnych oznak, że nas słyszy. Potrzebne będzie schwytanie kolejnego zanim będziemy mogli poczynić kolejne kroki.”
“Dzisiaj przywieźli pierwszego pojmanego mieszkańca Greymoor. [...] Nie mówi za wiele. Cały czas płacze i odmawia posłuszeństwa.”
“[...] Kolejna porażka. Kontrolowanie tych istot może się okazać niemożliwym, jednak za wcześnie, aby to stwierdzić. [...] Potrzeba pochwycić kolejnych.”
“Wciąż nie jest pewne, w jaki sposób Dwemerom udało się podporządkować sobie Falmerów. [...] Z każdym dniem dowiadujemy się więcej. Możliwe, że niedługo uda nam się osiągnąć ten sam efekt.”
“Pierwsza udana próba. Wampir słucha naszych komend. Nie waha się zabić. [...] Jutro przywiozą kolejnych więźniów. Dzisiejszy dzień uznajemy za zwycięstwo dla Obrońców.”

Angra zamknął dziennik.
– Co tam jest napisane?
Grimes spojrzał na trójkę podwładnych. Miał ochotę po prostu rzucić im notes i powiedzieć, żeby sami go przeczytali, jednak powstrzymał się. Nie mógł dać ponieść się emocjom.
– Tworzą armię wampirów – rzekł wreszcie. Gestem ręki uciszył jakiekolwiek pytania. – Wygląda na to, że zainspirowały ich działania Dwemerów przed tym, jak zniknęli. Zamieniają ludzi w wampiry i robią z nich niewolników. Nie jest sprecyzowane, dlaczego. Chociaż, znając tych dupków, może chodzić tylko o jedno.
– Kogo? – spytała Elfka.
– Obrońców świtu. Wygląda na to, że zmienili metody działania. Pewnie chcą, aby ich nowa armia i pozostałe wampiry powybijały się nawzajem.
W ruinach zapadła cisza przerywana jedynie przez ich oddechy. Angra zacisnął pięści. To po to złapali Miltena? To po to zniszczyli tego chłopaka? Żeby mieć jakieś szanse? Żeby poczuć się panami światła?
– Cholera...

24.06.2020 23:30
31
odpowiedz
Wyszy
1
Junior

Rozdział II
Krew, wszędzie krew. Dość spore pomieszczenie z którego wychodziło 6 korytarzy, całe było na podłodze i ścianach pokryte krwią. Ciekła ona przede wszystkim ze stworów, które w męczarniach umierał pod wpływem zaklęcia Very, a co było dopiero teraz widoczne to że potwory były całe poskręcane, z otwartymi złamaniami swoich koniczyn z których wylewała się posoka.
Krew na rękach porucznika, przez chwile to ten obraz zmroził samego Grimesa. Miał przed sobą białą jak śniegi Skyrim twarz starego kompana, którego traktował jak młodszego brata. Nie mógł jednak poświęcić swojemu przyjacielowi już ani chwili. Donośne warczenie i jęki dobiegały, jak się mogło wydawać ze wszystkich korytarzy. Pierwsze co pomyślał to, cofnięcie się i wezwanie posiłków. Choć porucznik słyną z odwagi, to co właśnie zobaczył zmroziło jego i tak zimną krew na tyle, że ucieczka wcale nie była by hańbiąca w tym wypadku. Ledwie odwrócił wzrok w kierunku korytarza, którym przyszli i zobaczył zadyszanego Sha’nksa.
-Generale, Sha’nks ma złe wieści. – Cały czas dysząc, wymamrotał- Tunel się zawalił.
Nikt nawet nie zauważył kiedy zwinny Khajit , wykorzystując sytuacje, próbował dać drapaka zostawiając ta wesołą gromadę samą sobie.
Micareth, która podtrzymywała jeszcze słabą Verę na ramieniu. Spojrzała głęboko w oczy Grimesa. Jej oczy mówiły jasno, że ja nie chce tak zginąć.
Widząc to Angra zerwał się z podłogi krzyknął.- Za mną!- Z wielkim przekonaniem w głosie, chociaż sam nie wiedział gdzie znajdzie bezpieczne miejsce.
Odgłosy coraz głośniej wydobywały się z korytarzy, były tak głośne że mogło się wydawać iż bestie są tuż obok nich. Shanks zobaczył ogromne dwuczęściowe żeliwne drzwi na końcu jednego korytarza. Tam właśnie ruszyli. Gdy byli już w tunelu Grimes zobaczył bestie wchodzące do pomieszczenia w którym przed chwila byli. Stwory poczuły ich trop. Błyskawicznie ruszyły w ich stronę.
Shanks dobiegł do drzwi.
-Zamkniete- dalo się wyczuć jego przerażenie
-Odsuń się –powiedziała Micareth- I z pełnego rozbiegu, barkiem staranował drzwi. Jednak ruszyła się tyko jedna połowa i to nieznacznie. Micareth zobaczyła że z drugiej strony drzwi zapięte są łańcuchem. Widać było że trochę już skruszałym. Awanturniczka chwyciła swój Rapier i z całej siły uderzyła w szczelinę między drzwiami aby trafić łańcuch. Udało się. Jednak walka była nieunikniona.
Kiedy Micareth otwierała drzwi. Reszta drużyny, również osłabiona Veranque, która jeszcze w pełni nie doszła do siebie przyjmowała pozycje do ataku. Pierwsza fala stworów uderzyła, Shanks i Angra cieli swoimi ostrzami jak opętani. Jak dzikie bestie zagonione w róg. Właściwie to była dokładnie taka sytuacja. Micareth uchyliła drzwi.
-Teraz, biegiem- krzyknęła zdenerwowana.
Vera tylko to słysząc stworzyła barierę by odciągnąć wojowników od dzikich bestii. Wszyscy pobiegli. Porucznik chwycił Vere i rzucił nią w kierunku drzwi. Bariera się przerwała. Ostatni Grimes, ledwo mieszczący się w drzwiach, zamknął je z wielka siłą przycinając pysk jednej z bestii. Micareth chwyciła pierwsze żeliwo jakie znalazła oparte o kolumnę, ledwo była wstanie je podnieść, z całym zaangażowaniem rzuciła je w stronę drzwi. Porucznik i khajit chwycili za metalową bele i zabarykadowali drzwi. Udało się drzwi były teraz nie do sforsowania.
Wszyscy sapali ze zmęczenia i chociaż nie wiedzieli czy są bezpieczni, mieli teraz chwile oddechu. Sytuacja dalej była napięta. Z rękami zaciśniętymi na broni porucznik ruszył na przód, rozpalił pochodnie i rozejrzał się po sali. Pokój okazał się ogromny i najwyraźniej pusty ale nie widzieli go całego. Nastała cisza. Wszyscy mogli już odetchnąć z ulgą. Jednak zamiast tego rozpoczęła się… dyskusja. Pierwszy zaczął Sha’nks, usiadł na ziemi i zobaczył że spod skurzanej zbroi cieknie mu krew.
-Kapitan się nie gniewa, ale Sha’nks chciałby wrócić do celi jeśli to możliwe-ostatnie słowa zakończył jękiem kiedy rozpinał swój żupan –Sha’nks wiedział że lepiej nie mieszać się z takimi jak ona -spojrzał złowrogo na Veranque.
-Przecież żyjemy i czemu uważasz że to moja wina?- Powiedziała bez irytacji w głosie, była spokojna.
-Bogowie nie lubią takich ja ty i Sha’nks też nie lubi. Przynosicie pecha, uważacie się za kogoś ponad prawem. – Sha’nks dalej obrażał swoją towarzyszkę przygody. Kiedy ona mu przerwała.
-Bez mojej pomocy leżał byś w tamtej sali martwy, ciekawe co byś miał wtedy do powiedzenia. –Oznajmiła już wyraźnie zdenerwowana.
-Półkowniku, Sha’nks dobrze mówi?
Grimes widocznie zmęczony i obolały usiadł przy kolumnie, Najpewniej w ogóle nie zrozumiał pytania, ale przede wszystkim nie miał siły powstrzymywać zapędów swoich kompanów.
-Micareth?- Sha’nks szukał kogoś, kto przyzna mu rację.
-Ona przynajmniej się od nas nie odwróciła, próbując uciec.- Powiedziała szorstko, trzymając w ręce roztrzaskany miecz.
-Sha’nks nje uciekał, nje, nje, nje.- Wyraźnie był zakłopotany.
-No właśnie pchlarzu.- dodała Vera- Mnie próbujesz oskarżać , a gdy nadarzyła się dobra okazja to jedyne co miałeś w głowie to wolność.
-Jak śmiesz tak mówić o Sha’nksie. Owszem Sha’nks lubi wolność, nje, nje kocha wolność. Ale Sha’nks próbował was ratować, gdyby Sha’nks nie pobiegł zobaczyć czy tunel się zawalił. To byś my tu utknęli.- Mówił to z wielką pewnością siebie, jednocześnie opatrując rany.
-Starczy już tego- w końcu odezwał się Angra- Zapalcie pochodnie, opatrzcie się i ruszamy dalej. Trzeba znaleźć wyjście z tej zaplutej jaskini.
Nikt nie miał chęci dyskutować z porucznikiem. Podeszła tylko do niego Vera aby opatrzyć rany. Reszta zapaliła pochodnie i udała się w głąb pokoju. Zobaczyli nagle że nie jest to zwykły pokój. To była krasnoludzka kuźnia. Na środku błyszczał wielki piec hutniczy, przy każdy filarze i przy każdej ścianie stało stanowisko rzemieślnicze. Przy stanowiskach kowadła, młoty, kilofy, a na samych blatach drogocenne kamienie, sztabki świecących się kruszców i jeszcze nie oprawionej rudy. Całe miejsce wyglądało jak opuszczone tuż przed chwilą. Na samym środku obok pieca znajdowało się zdobione kowadło. Wszystko mieniło się złoto-brązowym blaskiem, na kowadle były kawałki niebieskiego -pięknego jak później uznał Khajit kruszcu. Oświetlili sale świecznikami które znajdowały się przy każdym stanowisku. Z komnaty wychodziły jeszcze 2 wejścia. Było to niesamowite jak wielkie mogło być Blackreach i ile dróg do niego prowadziło. Awanturnicy postanowili odpocząć w tej sali. Zapalili w jednym z palenisk ogień i postanowili się przy nim położyć.
-Ja wezmę pierwszą warte-mruknęła Micareth
Pozostali zasnęli. Jednak Grimes nie umiał spać, wciąż myślał ilu jeszcze dobry ludzi stracił w tych przeklętych korytarzach. Cały czas miał wrażenie że coś go obserwuje. Wstał i zobaczył że Micaret w kącie sali czymś się zajmowała. Gdy podszedł bliżej zobaczył że jest przy stanowisku z bronią. Wyciągnęła jeden z mieczy. Był idealny, doskonale wywarzony, o złoto-brunatnym zabarwieniu ostrza. Porucznik jednak zrezygnował z pogawędki z Micareth, widać było że chce zostać teraz sama.
Po jakimś czasie obudził go Sha’nks, obudził również resztę drużyny. Wszyscy przyznali ze nie spali najlepiej szczególnie Khajit, przez cały swój sen machał pazurami, całe szczęście nie zrobił nikomu krzywdy. Cały czas czuli czyjaś obecność. Mrok który wczoraj był przyjemny i zapewniał schronienie. Dzisiaj był przerażający. Postanowili się dużo nie zastanawiać ruszyli do bramy której drzwi bardziej prowadziły w stronę z której przyszli, aby dalej nie zagłębiać się w serce Blackreach. Jednak zaczęli błądzić i czuli się coraz gorzej.
Nagle od strony jednych drzwi poczuli przyjemny chłód. Otworzyli je, a w pokoju do którego weszli była ogromna wyrwa w ścianie. Postanowili sprawdzić ten trop.
Sha’nks w końcu wolny-powiedział cicho, lecz z uśmiechem na ustach.
Jednak nie było się z czego cieszyć na końcu tunelu znajdowała się wielka jaskinia, chociaż to był cały kompleks jaskiń. Znaleźni się oni jednak w miejscu które było wysokie na kilkadziesiąt metrów a z oddali unosiły się nieprzyjemne odgłosy. Jednak świeże powietrze trochę podbudowało awanturników. Gdy weszli na pierwszy pagórek który zasłaniał im widok krew znowu w nich zamarła. W oddali zobaczyli prawdziwą ucztę okropieństwa i mordu. Wielki krąg wymazany krwią w którym leżeli z cieknącymi ranami ludzie ubrani w mundury z Greymoor. Obok tego wszystkiego wielki stół gdzie uczta bestii trwała w najlepsze. Było widać ludzkie jak i zwierzęce sylwetki które bawiły się małymi truchłami najprawdopodobniej truchłami dzieci. Po lewej stronie ogromny kompleks klatek w których były uwięzione jeszcze żywe osoby.
-Widzicie te wnękę w ścianie za klatkami.- Odezwała się nieśmiało Micreath- To może być tunel na wolność, bo raczej nie zebrali tych ludzi daleko od wejścia?- Zapytała retorycznie
-Czy ty oszalałaś odezwał się Sha’nks- trochę podenerwowany
-Micreth ma racje- dodała Vera- Jeśli uda nam się tam zakraść to mogą nie poczuć naszej obecności przez więźniów, to jest nasza szansa.
Panie Generale, Sha’nks tak jak pan nie chce zginąć? Prawda?
-A masz inny wybór-warknęła Micreth- wolisz się tułać po tych krasnoludzkich korytarzach do końca swojego życia.
Wszyscy czekali co powie porucznik.
-Uważam że powinniśmy spróbować.-Chociaż w głębi wiedział że rzadko podejmuje dobre decyzję, ale to miała być wyprawa samobójcza, w takim razie trzeba z jakiegoś powodu umrzeć .Po szybkim namyśle powiedział- Jest to ryzykowna droga, jednak los dał nam takie kart więc nie możemy narzekać.- Miny jego kompanów wcale się nie poprawiły. Jego przemowa może ich nie podbudowała, może też dlatego że Grimes przeczuwał że to nie skończy się tak łatwo.
Po cichu podeszli pod pierwsze klatki. Ludzie w nich byli wygłodzeni, brudni, niektórzy martwi. Wszyscy jednak byli jak w transie, tak jakby zajmowali się czymś zupełnie innym. Mała dziewczynka w rogu wyglądała jakby się bawiła swoją lalką, tylko że żadnej lalki nie miała. Porucznik patrzył na nich z wielkim współczuciem, wiedział jednak że sami nie wiele mogą wskórać. Nagle gdy zbliżali się do szczeliny, cichy głos.
-Ej wy… tak wy. – Głos był cichy i wydobywał się z ust starego człowieka.-Podejdzie tu szybko, nie jesteście jak reszta?
Było to dziwne, ponieważ żaden więzień wcześniej nie zwrócił na nich uwagi.
Usłyszał go jedynie Kahjit, spojrzał na niego wielkimi oczami, teraz jeszcze większymi od zdziwienia. I wskazał palcem reszcie drużyny. Wszyscy nagle się zatrzymali. Człowiek wyglądał na zwyczajnego starca.
-Kim jesteś i czemu inni więźniowie tak wyglądają?- Błyskawicznie z zaciekawieniem powiedziała Veranque.
-Ja jestem… właściwie to nie wiem, ale prawie na pewno wiem że magiem, zobaczcie mam taki amulet wygląda na magiczny, nie?- Powiedział lekko ożywiony starzec- lepiej powiedzcie co wy robicie w tak strasznym miejscu?
-Jesteśmy tu…- Grimes chciała powiedzieć, że są tu aby uratować tych ludzi ale tak naprawdę starali się cały czas uciec. To zmieniło porucznika, zamilkł na chwile.
-Sha’nks stara się wyjść na wolność i reszta też.- Powiedział bez wstydu.- Zostawcie go w spokoju to jakiś szalony starzec, a ta zaraz jest wyjście!
Widok zniszczonych ludzi w klatkach i swojego starego kompana w kałuży krwi mówił porucznikowi że musi tu zostać, że nie mogą tak po prostu wyjść z jaskini. Jego rozmyślania zostały przerwane przez nagły zgiełk, ktoś zbliżał się w ich stronę. Trzeba było podjąć szybką decyzję…

24.06.2020 23:34
32
odpowiedz
SebaGra
3
Junior

Gdyby nie odgłosy dzikich bestii odbijające się dużym echem po jaskiniach, drużyna porucznika, już dawno padłaby z wyczerpania. Zmęczeni po dużej bitwie, którą stoczyli parę chwil wcześniej, musieli teraz uciekać przed kolejnym zagrożeniem. Co chwilę ich ciągły bieg zamieniał się w szybki marsz, żeby chociaż przez parę sekund zregenerował siły, których i tak już u nich brakowało. Otaczająca ich ciemność, również nie pomagała, jedynie blade blaski grzybów, pozwalały im uniknąć stratowania siebie nawzajem. W głębi duszy każdy już wiedział że wyprawa jest przesądzona, co było wiadomym od początku, ale każdy miał iskierkę nadziei na powrót, która po bitwie już dawno wygasła. Veranque, nie chciała rzucać zaklęcia światła, z dwóch powodów, po pierwsze chciała odzyskać siły, aby móc przy pierwszym lepszym przystanku jakkolwiek opatrzyć i uleczyć towarzyszy, a po drugie światło mogłoby zwabić wiele podziemnych nieprzyjaciół. Ostatecznie, ryki w pewnym momencie zaczęły słabnąć, a odgłosy tupotów wielkich likantropów, były jedynie już nikłym dźwiękiem przypominającym wydobywanie rudy srebra, przez argoniańskich niewolników. Ta chwila spokoju dała towarzyszą czas na krótki odpoczynek. Grimes pogrążony nadal w żałobie przemieszanej ze złością i zdziwieniem wynikającym z jego odkrycia, co się stało z Miltenem, stał w ciemnościach i nie odzywał się, próbując zebrać myśli i wymyślić jakąś ucieczkę. Między elfką, a nordką wywiązała się krótka sprzeczka, głównie wywołana przez zmęczenie. Po chwili jednak wszystkich z obecnego stanu wybudził khajiit. Ryknął tak, że pewnie nawet w stolicy Dominium go usłyszeli.
- Co się stało!? - krzyknął Grimes oburzony, wiedział że taki krzyk może zwabić bestie. - Chcesz żeby nasz spokój przerodził się w ostatni spoczynek?!
- Sha'anks prawie przypalił sobie ogon! Pan Marszałek musi zrozumieć, że my mamy wrażliwą skórą na ogień z powietrza. - odpowiedział khajiit, trzymając i chuchając w swój pasiasty ogon.
- Na Shora, ten znowu robi cyrk, a zaraz nam się do dupy dobiorą... - burknęła Micareth i odwróciła się.
- Chwila, co dokładnie Ciebie zraniło? - zapytała Vera z iskierką nadziei w oczach.
- Sha'anks powiedział już, gorące powietrze, ogniste powietrze, często przy wulkanach takie są. - odparł khajiit.
- No jasne! Jeżeli dobrze się nie mylę, musiała być to para odchodząca od dwemerskich maszyn, jeżeli dobrze poszukamy to... O znalazłam stara mosiężna dwemerska rura odprowadzająca parę z maszyn, jeżeli pójdziemy tym tropem, może znajdziemy jakieś pomieszczenie, w którym będę mogła was opatrzyć. - zregenerowana Veranque z nowym optymizmem, zaczęła zachęcać kompanów do dalszej podróży wgłąb ziemi.
Niestety ziemia, którą chcieli dalej eksplorować nie była dosyć przyjazna. W trakcie rozmowy słyszeli co chwile po mruki bestii, ale ignorowali je gdyż zdarzały się rzadko i daleko. Teraz natomiast, długi i donośny krzyk khajiita zwabił drapieżniki do celu. Czas mogli liczyć już jedynie w sekundach, gdyż drapieżniki zirytowane, szukaniem zwierzyny, pragnęły tylko zamoczyć długie kły w ich bladych od stresu skórach. Zaczęli oczywiście uciekać, z każdym ich krokiem bestie były o dwa bliżej, aż wreszcie ujrzeli wielkie, podwójnie drzwi, wykonane z dwemerskiego metalu, przypominające w tym momencie bardziej bramę do Sovngardu. Rzucili się w stronę drzwi, lecz niestety nie chciały drgnąć, a monstra już zarysowywały się w ciemnościach. Bez chwili namysłu porucznik uderzył swoim toporem w rurę, tworząc jedynie rysę, gdyż dwemerska stal, pomimo wieku nadal była lepsza od zwykłej stali. Ale zauważył, że pojawiło się oprócz rysy, małe pęknięcie przez co kazał reszcie walić w rurę, była ona bowiem ich ostatnią nadzieją. Może pomysł i głupi, ale zadziałał, a gdy coś jest głupie a działa, to nie jest głupie, o czym przekonali się towarzysze broni. Po kilkunastu uderzeniach, rura sama zaczęła pękać, aż w końcu rozleciała się uwalniając duże ilości pary, gorącej niczym słoneczne lato w Elsweyr. Dla bohaterów to również była walka z czasem, bo oni również się poparzyli, ale nie tak bardzo jak krwiożercze bestie, i dzięki silnemu zaparciu popchnęli drzwi przed siebie, i z taką samą siłą je zamknęli. Z za drzwi słyszalne były już tylko ryki bólu z powodu oparzeń, i oddalające się kroki bestii. Członkowie wyprawy ochłonęli, ale nie na długo, gdyż odkryli że są w pomieszczeniu, które można nazwać biurem należącym do jakiejś potwornej istoty. Pomimo bogato zdobionych ścian, i wyposażenia dwemerskiego, które nawet w najskromniejszej komnacie przypomina umeblowanie godne samych królów, byli otoczeni przez rozkładające się i rozczłonkowane ciała falmerów. Pomimo tego drużyna zaczęła przeszukiwać to pomieszczenie i ku zdziwieniu wszystkich, Angra znalazł stary dziennik w języku powszechnym.
- Może nie powinnyśmy tego otwierać, Sha'anks nie jest przekonany co do tego pomieszczenia, a szczególnie książki pokrytej skórami. - odparł zaniepokojony khajiit, rozglądając się po komnacie i szukając innego przejścia.
- Jak myślicie, czy to może być klucz do naszej zagadki? - zapytała się Vera, opatrując siebie i przygotowując składniki do mikstur leczniczych, które miały wzmocnić towarzyszy i wstrzymać krwotoki z ich ran, nie zważając już na kota.
- Nie dowiemy się, jak nawet go nie otworzymy - burknęła Micareth, spoglądając spod nosa na porucznika, z ciągłą niewdzięcznością za użycie zbyt pochopnego planu ocalenia.
- No dobra czas zobaczyć co kryje się w sercu Skyrim. - odpowiedział wszystkim porucznik, zabierając się za lekturę nowej książki, to co odkrył, było kluczowe, ale i też mocno go zmartwiło.
W dzienniku opisany był proces, o którym nigdy nie słyszał. Okazało się że przeklęty sojusz wampirów, wiedźm oraz likantropów, jest tak naprawdę sojuszem trzech upadły deadrycznych książąt: Malacatha, ojca przeklętych, patrona wiedźm, Molag Bala, boga dominacji, ojca wampirów, oraz Hircyna księcia polowań, stworzyciela wilkołaków. Cała trójka pragnęła stworzyć upadłą trójcę jako odpowiednik trójcy z Morrowindu. Na ich czele miał stać sam władca wampirów jako odpowiednik Viveka. Burze w Skyrim, to tak naprawdę ogromne przekazy energii z otchłani od książąt dla spaczonej trójcy. Ale nie to było najgorsze. Upadli pragnęli utworzyć własny czysty naród wybrany, a falmerowie do tego nadawali się najlepiej, tak jak niegdyś dunmerowie, a raczej chimerowie. Po analizie dziennika, rozciągała się wymowna cisza, jednak po dłuższej chwili towarzysze rozpoczęli przygotowania do dalszej eksploracji Blackreach, ale wciąż byli pogrążeni w głębokim strachu przed nadchodzącymi przeciwnościami.

24.06.2020 23:40
33
odpowiedz
Włoczykij
2
Junior

Wykonanie rozkazu porucznika było dla łatwym zadaniem. Dzięki fosforyzującej florze było dla niego wystarczająco jasno. Szybko omiótł podziemia wzrokiem, zajrzał w kilka najbliższych zakamarków. Był ostrożny, ale nie spodziewał się pułapek. Kręciło się tu za dużo tych głupich stworów. Pewnie by w nie tylko wpadały — pomyślał — nie Sha'anksa na pewno nie znajdzie tu żadnych niespodzianek. Bardziej go zastanawiało czy to, że spotkali „Przyjaciela” Angra było przypadkiem? Czy może było w tym coś więcej? Pewne było to, że za zaginięcia w Greymoor odpowiadały wampiry, a on się nimi brzydził. Słyszał jakie te stwory potrafią być podstępne i jaka sieci intryg potrafią pleść. O tak Sha'anksa wiedział, że to nie był przypadek i że musi nie ufać wszystkim jeszcze bardziej.
Usłyszał krzyk bólu, dochodzący z kierunku gdzie pozostawił swoich Toważyszy i postanowił wóciś. Angar i Micareth, która stała nad zrekapitulowanymi zwłokami, patrzeli się w przeciwnym kierunku.Vera zaś siedziała na podłodze, masowała sobie skronie i chyba też chichotała obłąkańczo. Ok wszyscy zwarjowali — pomyslal i sykną krótko. Grimes i Wojowniczka spojrzeli na niego, a potem Micareth podbiegła do Very.
-Chciałem go przesłuchać — oczy porucznika kipiały złością.
-A co miałam zrobić -Micareth podniosła się znad Elfki.
-Sha'anksa melduj — Angar odetchną głęboko.
-Ten nie znalazł tutaj żadnego niebezpieczeństwa Panie poruczniku, za nami droga czysta jeszcze, chyba a co przed nami, Khajiit spodziewa się najgorszego.
-Zbieramy się stąd jak najszybciej, wiemy co tu siedzi, trzeba o tym zameldować. Już — Grimes wydał rozkaz — co jest Verze?
-Nie wiem poruczniku chyba coś z głową — wyzuciła z siebie Micareth.
-Co za brak poszanowania dla zwłok — z kierunku, w którym leżała głowa doleciał mrożący krew głos. Angara i Sha'anksa ostrożnie podeszli do głowy — Witam poruczniku Angra Grimesie, dziękuje za odpowiedzenie na moje zaproszenie, AAAA silna ta elfka ehh, liczę na to, że wkrótce spotkamy się w bardziej dogodnych okolicznościach... - twarz głowy zastygła w groteskowym wyrazie.
- Nareszcie łajdaku wynoś się z mojej głowy- krzyk Very wytrącił ich z osłupienia.
-On jest skołowany i ma bardzo złe przeczucia i bardzo się martwi, że z Panem porucznikiem chcą porozmawiać takie osobistości, co to gadają przez martwa głowy.
-Mnie się to też nie podoba -odparł Angar.
-Co robimy ?
-Zdobyliśmy informacje — wiemy, mniej więcej co tu siedzi i zostaliśmy zdemaskowani. Pozostaje nam tylko powrót i niedoprowadzenie do tych dogodnych okoliczności, o których mówił.
-Ten sobie myśli, że głowa używała dziwnych słów, kiedy do pana mówiła i Sha'anksa ma pytanie.
-Jakie? - choć Angara już się domyślał.
-Kto Porucznikowi Angrze Grimes wręczał ostatnio jakieś zaproszenie?

24.06.2020 23:43
Rododendron_as
34
odpowiedz
Rododendron_as
2
Junior

Chociaż wielu nazywało go bezdusznikiem i skurczybykiem, porucznik nie potrafił zdobyć się na dobicie chłopaka. Chłopaka, który miał przed sobą barwną przyszłość, czy to wypełnioną kolorami farb malarskich, czy wojennych. Micareth jednak go nie znała, więc bez chwili zastanowienia chwyciła za topór Angry.

— Dawajże to, nie ma czasu na twoje rozczulanie! — mruknęła, ciągnąc broń w swoją stronę, aż w końcu zrezygnowany Grimes ją puścił.

Nie patrzył. Odwrócił się, gdy unosiła broń, usłyszał tylko świst powietrza i chrzęst odłączanej od ciała głowy. Był na tyle mądry, że odsunął się wcześniej i żadne pozostałości jego byłego towarzysza nie wylądowały na nim.

— Sha’anks nie chce przeszkadzać, ale chyba musimy uciekać!

Właśnie w tym momencie porucznik poczuł, jakby wyszedł zza mgły, a jego zmysły natychmiast zaczęły się wyostrzać, umysł pracować na najwyższych obrotach.

Micareth oddała mu broń i całą czwórką pobiegli korytarzem w głąb Blackreach.

Świecące grzyby oświetlały im drogę, gdy brnęli przez zalane wodą ścieżki. Niemal czuli wyimaginowane oddechy na karku prawie tak dobrze, jak nieodłączny zapach stęchlizny, jednak wielkie kałuże i śliskie kamienie nie pomagały, szczególnie gdy przeciwnik doskonale znał teren i był do niego przystosowany.

A już wyjątkowo pomocną nie była wielka, kuta dwemrska krata, która wyrosła jakby znikąd.

— Cholera! Widzicie gdzieś dźwignię? — Angra sam zaczął rozglądać się po korytarzu, rozpoczynając desperackie poszukiwania wśród całej drużyny.

— Tutaj! — odkrzyknęła Vera, za którą podążała łuna jej magicznego światełka. W odpowiedzi otrzymała kolejny ryk goniących ich potworów, które zdawały się zbliżać w nieubłaganym tempie.

— No dalej, dalej! — przeklinała cholerną dźwignię, która musiała się zaciąć, co w połączeniu z jej osłabionym po czarze organizmem nie wróżyło niczego dobrego. Po chwili szarpaniny, gdzie Grimes już chciał do niej doskoczyć, Verze wreszcie udało się przechylić drążek do końca, uruchamiając mechanizm i brama wystrzeliła w górę, otwierając przejście.

Cała czwórka Jak najszybciej zebrała się do wyjścia, jednak wydawało się, że nie mieli już jak nadrobić straconego czasu, ogromne bezkształtne cielska były już widoczne po drugiej stronie korytarza i co rusz ziemia trzęsła się od ich ciężkich łap i obijających się o ściany cielsk.

— Biegnijcie, Sha’anks ma plan!

Nikt nie zdołał powstrzymać khajiita, gdy ten wskoczył z powrotem do pomieszczenia z dźwignią i pociągnął za nią. Monstra już po niego sięgały, a krata opadała, gdy z gracją wylądował na lewym boku i wykorzystując mokre kamienie oraz swój pęd, prześliznął się pod zamykającą bramą tuż przed jej zatrzaśnięciem. Ułamek sekundy później, od tej samej bariery odbił się gigantyczny stwór, na podobieństwo tych, z którymi wcześniej stoczyli walkę.

— Jesteś zdrowo walnięty, wiesz? — wygarnęła mu Micareth.

— Sha’anks dziękuje. — Ukłonił się khajiit, prawdopodobnie z sarkastycznym uśmiechem, ale ciężko było cokolwiek wyczytać z tej jego kociej gęby.

— Zamknijcie się lepiej i patrzcie — burknął Grimes, łapiąc khajiita za ramię i obracając tak, że spoglądał teraz na to, co oddzielała wcześniej brama.

— Na Ósemkę… — zszokowana Micareth niemal upuściła swój rapier.

Jaskinia, która się przed nimi rozpościerała, była ogromna. Oczywiście, Grimes wiedział, że Blackreach to nie byle nora, ale na to… Na to żadne opowieści nie mogły go przygotować. Z miejsca, w którym stali, nie dało się nawet zobaczyć przeciwległego końca groty. Ruiny i skalne masywy tworzyły niezliczone korytarze, coś jak labirynt, tylko że bardziej zabójczy i w środku raczej nie czekała żadna nagroda, a po drugiej stronie nie było wyjścia.

Za to jak najbardziej widoczne były liczne dziury w ścianach i mnóstwo zakamarków, w których mogły się czaić istoty o wiele gorsze od tych sprzed kilku minut, które swoją drogą musiały skierować się właśnie do innego wyjścia, bo ich ryki z każdą sekundą cichły.
To jednak wciąż było nic. Woda, która zbierała się w licznych wyżłobieniach, w połączeniu z delikatnym niebieskim światłem grzybów, wydawała się fioletowa, zabarwiona czerwienią krwi dawała takie złudzenie. Zapach mokrego kamienia i grzybów tu mieszał się z czymś innym, czymś zdecydowanie mroczniejszym.

— Sha’anks myślał, że to elfka śmierdzi śmiercią, ale te wampirzyska jadą gorzej.

Zewsząd dochodziły do nich syki i powarkiwania podobnych do Miltena, przerobionych na bezmózgie maszynki do zabijania, wampirze sługusy.

Nie musieli niczego analizować. Gdzieś tutaj musiał ukrywać się wampir, może kilka, o wyższej randze, a nowym celem drużyny było pozbycie się ich. Cokolwiek tu robiły te przeklęte pomioty, porucznik postanowił, że położy temu kres.

— I co teraz robimy? — zapytała niepewnie Micareth.

W Grimesie aż zawrzała jego nordycka krew, gdy unosił lekko topór w przygotowaniu, i tak już pewnie całe plugastwo wiedziało o ich przybyciu.

— Idziemy przed siebie — odparł z determinacją, kierując się ku samemu piekłu.

24.06.2020 23:54
35
odpowiedz
13BlackJack
2
Junior

Na posadzce ruszały się jeszcze niektóre ciała jedne zwijały się inne próbowały odpełznąć jak najdalej lecz tym nie mogła skupić się teraz drużyna zwiadowców myśleli tylko o jednym jak wyjść z tego łajna i choć Angra spoglądał jeszcze w wampirze oczy w których widać było spaczenie wiedział że musi ogarnąć się i poprowadzić swoją grupę ku życiu. Każdy z osobna i wszyscy razem chcieli się stąd wydostać i taki początkowo był plan.
Porucznik krzyknął -Za mną
nikt nie protestował i wszyscy ruszyli za porucznikiem Biegli co tchu w stronę z której przyszli lecz stary krasnoludzki mechanizm zamknął się i po schodach nie było śladu.
Sha’anks mruknął- nie nie nie podoba mi się tą co co teraz…
Vera nieco nieświadomym wzrokiem rozglądała się po małym pokoju do którego wcześniej zeszli schodami widząc jak gówniana jest sytuacja w której się znaleźli zrobiła tylko krok w tył chcąc oprzeć się o ścianę i wtedy zobaczyła że stoją nie na posadzce ale na wielkiej zębatce która pewnie służyła przy otwieraniu schodów nie wiedziała tego choć była pewna że coś jeszcze da się zrobić po chwil dostrzegł to także Kocur który bezzwłocznie zaczął szukać rozwiązania Angra i Micareth dostrzegli szanse dopiero po chwili. W pewnym momencie spomiędzy krzyków bestii które biegły w ich kierunku rozległ się cichy lecz niesiony przez echo szept
-jest
nie do końca wiadome było kto to powiedział ale Micareth powiedziała -chodzie tutaj się wciśniemy
przy jednej z ścian brakowało kamienia który klasycznie robił by za ścianę ale tutaj odsłaniał on łączenie się wielkich zębatek i choć pomiędzy nimi była ciemność Micareth postanowiła zaryzykować i przecisnąć się jako pierwsza. Po chwili wszyscy usłyszeli głośny plusk a po chili głos – psia krew wszędzie woda ale chyba bezpiecznie.
Vera wskoczyła bez zastanowienia jako druga Angara stanoł przed szansą na życie i już chciał wchodzić kiedy zobaczył szczającego pod siebie Kota.
Angara wymownym spojrzeniem spojrzał na Sha”anksa i powiedział samego cię tu nie zostawię ale jeśli nie skoczysz to razem tu zginiemy.
-Sha’anks nie nie nie umie pływać
ale kiedy kończył słowo pierwszy stwór wyskoczył już z korytarza i choć sha’anks rozciął go jednym gładkim cięciem horda był już naprawdę blisko.
Kot ze łzami w oczach przeciskał się przez dziurę aż po chili wpadł do wody Angra szedł tuż zanim lecz potwory złapały jego nogę szarpał się jak mógł lecz one były silniejsze już prawie udało im się wyciągnąć jego nogę z dziury kiedy but poluzował się i spadł a pułkownik pędem wskoczył do wody. Fosforyzujące grzyby oświetlały grotę i choć dziewczyny płynęły już do brzegu Grimes rozglądał się za kotem którego nigdzie nie było widać po chwili ujrzał obok siebie bąbelki tym samym zanurkował i wyciągnął dławiącego się wodą Sha’anksa. Po chwili byli już na brzegu.
Micareth cichu powiedziała -co dalej
Vera zmęczonym głosem odrzekła -to. Patrzyła ona na olbrzymi posąg który stał do nich tyłem.
Angra pozbierał się i powiedział- nie karzmy mu czekać
-ale ko ko komu mamy nie kazać czekać? Zapytał Sha’anks
A vera odpowiedziała -Mu
Byli już gotowi wiedzieli że nie ma innej drogi ruszyli w stronę posągu
Skradali się bardzo cicho z pomnika wyrastała niby roślina lecz nie do końca żadne z nich nie widziało nigdy czegoś takiego z jednej strony była piękna z drugiej mroczna i niebezpieczna oplatała ona głowę i klatkę piersiową wielkiej statuty lecz ciągnęła się znacznie dalej schodziła ona po jednej z nóg i spadała z urwiska Vera nie mogła opanować się przed podejściem do zbocza i zobaczenia co kryje się niżej. Kiedy podeszłą do zbocza zobaczyła ogromną sale po której ciągła się roślina a przy niej setki a może i tysiące humanoidów którzy pracowali w wielkim zapale pozyskując farbę i malując jeden i ten sam symbol na ścianach.

24.06.2020 23:58
36
odpowiedz
NicoleEirin
2
Junior

- Poruczniku, to już nie jest Milten - powiedziała powoli Micareth.
-Wiem -warknął Grimes.
Naprawdę wiedział, mimo to... Chłopak wciąż go rozpoznawał, wciąż pamiętał. Wciąż miał twarz Miltena, wciąż wpatrywał się w porucznika z oskarżeniem, zostawiłeś mnie, zawiodłeś... A może to tylko własne myśli Angry sprawiały, że widział to, czego spodziewał się zobaczyć. Wiedział, że już za późno na cokolwiek, a mimo to nie ruszył się z miejsca.
-Zdecydowanie radzę wiać -nalegała Veranque, jej słowa zostały jednak zagłuszone przez wyjątkowo głośne huknięcie. Wyrwało ono porucznika z chwilowego zamyślenia, rzucił krótki rozkaz, na który wszyscy czekali:
- Biegniemy!
Nikt nie dyskutował, nikt nie chciał zostać z tyłu. Wszyscy odnieśli rany w dopiero co stoczonej walce, ale wszyscy też wiedzieli, iż jeszcze nie mogą sobie pozwolić na odpoczynek. Co jakiś czas na ścianach zauważali podobne glify, różniące się od tamtego jedynie kolorem. Micareth rzuciła, że te zapewne zostały ukończone, ostatni składnik dodany. Nikt nie próbował się z nią spierać, wolała uważać, iż to dlatego, że się z nią zgadzali, a nie dlatego, że byli zajęci czymś innym.
Porucznik zdecydowanie nie przyglądał się mijanym bohomazom, nasłuchiwał raczej huku pogoni. Ustającego huku pogoni, należałoby dodać. Czyżby udało im się wyprzedzić owe posiłki? Czyżby poszło im tak gładko? Nie, na pewno nie, musi chodzić o coś innego. A może uważają, że nie trzeba wcale się spieszyć, i tak im nie uciekną, bo z tych tuneli nie ma innego wyjścia...
Przerwał, ponieważ Sha’anks zatrzymał się przed drzwiami. Proste, zwyczajne drewniane drzwi, jakie można znaleźć w każdym zakątku Tamriel... może poza terenami zamieszkanymi przez Bosmerów. Dodatkowo, tych akurat drzwi ktoś nie zamknął. Nawet Khajiit nie otworzyłby ich tak szybko.
Kot nasłuchiwał chwilę, po czym stwierdził:
-Sha’anks nikogo nie słyszy, pusto. Wejdźmy i odpocznijmy trochę, tak?
Protestów nie stwierdzono, każdego po kolei zmęczenie dopadło z podwójną siłą w momencie, w którym przestali biec.
Pomieszczenie za drzwiami, choć wykute w litej skale, umeblowaniem nie odbiegało od typowego nordowego mieszkania. I tylko dobór dekoracji, puste metalowe klatki, leżące tu i ówdzie kości, a także fakt, iż spora część mebli pokryta była krwią w różnym stadium zaschnięcia, świadczył, że nie było to mieszkanie typowego Norda.
Veranque postanowiła udowodnić, iż nie mijała się z prawdą mówiąc o sobie "uzdrowicielka". Sama po drodze wypiła jeszcze jedną miksturę odnawiającą manę, co pozwoliło jej teraz zajmować się po kolei ranami towarzyszy niedoli, zaczynając od porucznika. Micareth i Sha’anks w tym samym czasie przeszukiwali pomieszczenie. Niewiele czasu zajęło im znalezienie pierwszej użytecznej rzeczy.
-Dziennik ktoś pisał -oznajmiła wojowniczka, po czym zaczęła czytać zapiski. -Pisze, że ranny, samotny, porzucony, to chyba ten wampir-malarz, bo wspomina towarzyszy broni, całkiem miło o panu pisał, poruczniku. -Przewróciła kilka stron. -Tak przez parę dni, potem coraz gorzej, ostatnie dni to raczej bazgroły i bełkot. Starał się datować, wiecie, miesiąc, dzień tygodnia, choć pod koniec nie był już pewien... -urwała, przekartkowała dalej. -O, i tu jest coś ciekawego. Dzień pierwszy. Tak, to jest pierwszy dzień mojego nowego życia. Moje ciało było słabe, poddawało się, kości połamane, skóra potargana, ale to już przeszłość. Zostałem naprawiony, teraz nie muszę się już niczego bać, nic mnie nie uszkodzi, nawet śmierć mnie nie dosięgnie, ha, gdyby tylko wiedział -roześmiała się, po czym przerzuciła parę stron do przodu. -Te były puste, a tutaj pisze, że dostał misję, że udaję się w wyznaczone miejsca i rysuję glify tak, jak zostałem nauczony. Mam czekać na ostatni składnik, krew żywych. Po dodaniu jej mam wracać po kolejne miejsce na glif. Inni mają inne zadania, wszystko ku jednemu dziełu. I dalej jest dzień czternasty, skończyłem glif, dzień dwudziesty, dodałem ostatni składnik, dzień dwudziesty trzeci zacząłem nowy glif, i tak dalej i tak dalej... -Vera w tym czasie skończyła z ranami porucznika i zajmowała się już Khajiitem, Micareth mruczała do siebie, przewracając kolejne strony. -O, jest, dzień sto czternasty, skończyłem glif. I na tym się kończy ta książeczka, panowie i pani.
- Nie podobają mi się ci wspomniani "inni" - mruknął porucznik. Mogliby na takiego innego wpaść.
- Sha’anks ma teraz okazję, aby powiedzieć, że Sha’anks też widział glify na mijanych ścianach. I Sha’anks zauważył też coś jeszcze. My biegliśmy po tym glifie. Układ tunelu zgadzał się z jedną z odnóg, biegliśmy prosto do centrum.
- Glif strażniczy, tak? - Micareth spojrzała na Verę.
- Mówiłam, że nie jestem pewna -skontrowała elfka. - Chodź, teraz twoja kolej.
Szczęście ich nie opuszczało, Altmerka zdążyła uleczyć wojowniczkę, kiedy usłyszeli znowu zbliżający się huk. Z pomieszczenia, w którym się zatrzymali, nie było innego wyjścia, wybiegli więc ponownie do tunelu.
Tunelu, który, jak po odpoczynku mogła stwierdzić Veranque, wyłożony był nie tyle ziemią, co ziemią zmieszaną z kośćmi. Wahała się, czy podzielić się tym odkryciem z pozostałymi, szczególnie z Khajiitem, który niezbyt dobrze reagował na nekromancję. Przerwała jednak wewnętrzną debatę, gdy pojęła czemu ktoś, poza względami estetycznymi, wykłada podłogę kośćmi.
- Krew żywych i kości umarłych - rzuciła. Kiedy nikt jej oczywiście nie zrozumiał, dodała: -Tunele tworzą glif, namalowany z krwią. A w ziemi, po której idziemy, są kości. Merów, ludzi, tych bestii, z którymi walczyliśmy, sporo, jakich nie potrafię rozpoznać. To jest duże zaklęcie, potężna magia. Najważniejsza rzecz jest w centrum.
- Kurwa - zaklął z uczuciem Grimes, nawet nie oglądając się za siebie.
Micareth też nie zauważyła, że Vera przystanęła na chwilę, a potem mruknęła do siebie:
- I nie mogę ich ruszyć.
Ale ktoś inny usłyszał.
Jednym płynnym ruchem Khajiit przyskoczył do Very, przykładając jej jedno ostrze do gardła, a drugim kłując elfkę w bok.
- Sha’anks zastanawia się, czemu to chcesz ożywiać tych wszystkich nieszczęśników, bardzo się zastanawia - wyszeptał na tyle cicho, że idący z przodu Micareth i Angara nic nie usłyszeli.
Veranque nie przejmowała się kiepskimi widokami na pomoc ze strony towarzyszy wyprawy, spokojnie poradzi sobie sama.
- Aby zniszczyć zaklęcie - wyjaśniła, również ściszonym głosem. -Skoro leżą tu tworząc wzór, to naruszenie tegoż powinno wszystko zepsuć.
- Tylko po to, tak?
- Tylko i wyłącznie.
Khajiit odstąpił, ale przed tym wykonał uniwersalny gest mówiący "mam cię na oku" i pogonił za pozostałymi.
Nie musiał długo gonić, Grimes i Micareth zatrzymali się, wpatrując się niemo w to, co mieli przed sobą. A mieli urwany tunel, urwisko w dół, a na dole całe miasto.
A ulice nie były wcale puste.
A za zwyczajnie wyglądającymi budynkami wznosiła się złowroga wieża.
- Czyżby inni naprawieni, inne wampiry? -rzuciła na głos Vera.
- Tak - usłyszała w odpowiedzi.
Problem w tym, że głos ten nie należał do żadnego z jej towarzyszy.

post wyedytowany przez NicoleEirin 2020-06-24 23:58:36
24.06.2020 23:58
37
odpowiedz
Sven Georgson
2
Junior

Biegli. Pomimo graniczącego z wyczerpaniem zmęczenia, biegli, nie odwracając się za siebie. Podążający ich tropem pościg był w dosyć znacznej odległości, ale mimo tego nie zwalniali. Wiedzieli, że nie mogą sobie pozwolić na kolejne starcie z przeważającą liczebnie grupą oszalałych z nienawiści i żądzy mordu potworów. Mijane przez nich korytarze były ciemne, ale znajdujące się na ścianach fosforyzujące grzyby oświetlały wnętrza wystarczająco, aby nie musieli błądzić całkowicie po omacku. W czasie wcześniejszego starcia zgubili wszystkie pochodnie, a nie było czasu na stworzenie zastępczych, prowizorycznych źródeł ognia.
Kiedy dotarli do rozwidlającego się długiego korytarza, Grimes zwrócił uwagę na znajdujące się po prawej stronie, duże, masywne, na wpół otwarte drzwi. Kojarzył wrota tego typu. Za ich działanie odpowiadał stary, ale dosyć powszechny krasnoludzki mechanizm. Angra kompletnie nie miał pojęcia, jak w razie potrzeby taką bramę otworzyć, ale za to doskonale wiedział, jak ją zamknąć.
- Tędy! - krzyknął, wskazując na rozległe wrota – Do środka, szybko!
Kiedy upewnił się, że wszyscy towarzysze znaleźli się po drugiej stronie, wziął potężny zamach dwuręcznym toporem i z całej siły uderzył w znajdujący się z prawej strony drzwi fragment krasnoludzkiego mechanizmu, miażdżąc go niemal doszczętnie. Wrota zaskowyczały i zamknęły się z głośnym hukiem.
- To kupi nam trochę czasu – odparł zadowolony z siebie Grimes. - Tędy raczej nikt nie wejdzie.
- Ani nie wyjdzie – mruknął półgłosem Sha’anks, dysząc ciężko ze zmęczenia.
Angra wzruszył ramionami i ruszył w głąb kolejnego mrocznego, złowieszczo rozpościerającego się przed nim korytarza. Reszta drużyny niechętnie podążyła za nim. W powietrzu unosiła się woń grzybów, stęchlizny, rozkładu oraz czegoś jeszcze. Był to ledwo uchwytny fetor, nieznany i nierozpoznawalny dla zwykłego zjadacza chleba. Jednak Grimes znał go aż za dobrze. Wiedział, że drażniący nozdrza i ściskający za gardło zapach, to zapach śmierci.
Mijali kolejne korytarze, kręte, długie i ciemne. Niektóre z nich były zachowane w praktycznie doskonałym stanie, natomiast inne niemal całkowicie zawalone gruzem, ziemią i kamieniami. Nagle Grimes usłyszał cichy, niewyraźny głos, dochodzący z nieokreślonej strony.
- Grimes Angra... - powiedział głośniej, chrapliwy, obcy i nieprzyjemny głos.
Porucznik nerwowo rozglądnął się wokół, podejrzliwie spoglądając na swoją drużynę. Zajęci przedzieraniem się przez sypkie rumowisko towarzysze Angry nawet nie zwrócili na niego uwagi.
- Grimes Angra... - powtórzył nieznajomy, niepokojący głos. - Nie wyjdziesz stąd żywy...
Porucznik mimowolnie mocniej zacisnął dłonie na rękojeści dwuręcznego topora i żwawo ruszył przed siebie.
- Ruszać się – warknął. - Chyba widzę światło pochodni, zachowajcie czujność.
Po chwili drużyna znalazła się w okrągłym pomieszczeniu, doskonale oświetlonym przez światła umieszczonych na ścianach licznych pochodni. Na środku znajdował się niewielki, czarny niczym smoła kamień, o nieregularnych kształtach. Ze wszystkich stron otaczały go klęczące, zakute w kajdany ciała ubranych w łachmany ludzi. Zwłoki były ususzone niemal na wiór, z niektórych pozostały wręcz same kości z gdzieniegdzie przyczepionymi ledwo trzymającymi się kawałkami suchej skóry.
- Kapitanie, na wszystkich bogów! - jęknął przerażony Sha’anks. - Co to ma być?!
- Ktoś dosłownie wyssał z nich wszystkie siły życiowe – rzeczowo powiedziała Vera z zaciekawieniem przyglądając się klęczącym trupom.
- Hmm, czyli chyba znaleźliśmy część zaginionych z Greymoor – ponuro odparł Angra.
- Ten kamień... – kontynuowała wyraźnie podekscytowana Vera. - Ten kamień to źródło mocy, poruczniku! I to o potężnej sile! Za jego pomocą ktoś pochłonął całą energię życiową tych nieszczęśników i przetransferował ją dalej! Niezwykłe...
- Przetransferował? - Grimes skrzywił się paskudnie. - Gdzie? Do kogo? Co to wszystko ma znaczyć...
Dalszą część wypowiedzi Angry zagłuszył nagły, donośny krzyk Sha’anksa.
- Panie generale... - wymamrotał khajiit tępo gapiąc się na wystający z jego piersi zakrwawiony sztych sztyletu. - Pomóż...
Ostrze z głośnym, nieprzyjemnym dla ucha chrzęstem opuściło ciało Sha’anksa, a nieprzytomny kot osunął się na kamienną posadzkę.
- Nie bierzcie tego do siebie – spokojnie powiedziała Micareth, wycierając o spodnie zakrwawiony sztylet. - Po prostu właśnie usłyszałam lepszą propozycję.
- Zginiesz suko... - warknął przez zaciśnięte ze złości zęby Angra. - Nawet jeżeli uda ci się nas zabić, to nie wydostaniesz się ze Skyrim. Moi ludzie cię w końcu wytropią. Znajdą cię wszędzie, masz na to moje słowo.
- Rzecz w tym, poruczniku – odparła Micareth, patrząc Grimesowi prosto w oczy. - Że nie będą musieli szukać. To my przyjdziemy do nich...
Kobieta urwała i z wrzaskiem rzuciła się na Angrę. Kiedy znajdowała się w połowie dystansu, uderzyła ją jasnoniebieska kula energii, ciśnięta przez stojącą po lewej stronie Norda Verę. Micareth wrzasnęła i z głośnym świstem poleciała na drugi koniec pomieszczenia, z trzaskiem uderzając o wykładaną marmurem ścianę. Grimes chwycił oburącz rękojeść długiego topora i zdecydowanym krokiem ruszył w kierunku podnoszącej się z ziemi wojowniczki. Nagle coś donośnie huknęło, podłoga zatrzęsła się na wszystkie strony, a z sufitu posypały się kamienie. Porucznik nie zdołał zachować równowagi i z impetem zwalił się na ziemię. Zanim zdołał wstać, znajdująca się pod nim kamienna posadzka głośno pękła i zapadła się w błyskawicznie powstałą, mroczną rozpadlinę.
Angra usłyszał rozpaczliwy krzyk Very i runął w dół. Po krótkiej niczym trzy uderzenia serca chwili, z donośnym chlupnięciem wpadł do lodowatej wody. Podziemne jeziorko nie było rozległe i już po chwili stał na kamienistym brzegu, pomagając wygramolić się na suchy ląd roztrzęsionej Verze. Kobieta ciągnęła za długie, kosmate łapy wciąż nieprzytomnego khajiita.
- Żyje – odparła po chwili. - Miał dużo szczęścia, ostrze nie przebiło serca, a ja zdążyłam go złapać zanim utopił się w wodzie. Ale jest z nim bardzo źle.
- Możesz mu pomóc? - cicho zapytał Grimes.
- Tak... nie wiem... może... - Vera przerwała, ale dodała po chwili zdecydowanym głosem. - Zrobię wszystko co w mojej mocy, poruczniku.
Angra kiwnął głową i wstał rozglądając się wokół. Znajdowali się w rozległej jaskini, jasno rozświetlanej światłem licznych fosforyzujących grzybów.

24.06.2020 23:59
38
odpowiedz
Smok_Asriel
1
Junior

Z pobliskiego korytarza wydobył sie narastający huk oraz dźwięk zgrzytu maszyn.

- Sha'anks słyszy coś co mu sie nie podoba - Powiedział Khajiit, który wyraźnie spiął ciało i przygotował sie na nadejście czegokolwiek co przyjdzie z mroku

- Chodźmy, powoli - dodała Angra trzymając w ręku pochodnię.

Szli ciemnym i ciasnym korytarzem jakieś kilkaset metrów zanim znaleźli się w dużym otwartym pomieszczeniu, które zdawało sie być wydrążone w skale. Wszędzie były pozostałości dwemerskich machin, rur, mechanizmów i czegoś co wyglądało na obóz. Stare garnki, kotły, stoły, skrzynie, osiem wielkich namiotów , okrąg z kamieni, który najprawdopodobniej był miejscem na ognisko, prycze, worki oraz . Wszystko było bardzo stare, zardzewiałe, porwane i nie było widać ani słychać nikogo poza głośnym dźwiękiem machin w sąsiednich pomieszczeniach.

- Sha'anks widzi dwemerskie ruiny. Nie spodziewał sie ich w tym miejscu

- Obóz? Tutaj? - Zdziwiła sie Vera - Jaki szaleniec robił by obóz w takim miejscu?

- Sha'anks nie wie ale też wydaje mu sie to dziwne. Jeśli ktoś przeżył walke to go odszuka.

- Coś mi tu nie gra, rozejrzyjcie sie. Nie ma śladów walki ani ucieczki. Garnki są poukładane, skrzynie zamknięte, worki zawiązane, namioty całe i dalej stoją. Tu nie było walki.

- W takim razie co było? Widać, że od dawna tu nikogo nie ma a chyba nie wyparowali co nie?

- O a co widzą oczy Sha'anksa? - Khajiit podniósł przedmiot, który był książką o tytule "Wielka księga Khajiitów i Argonianek"

- Serio? Pierwsze co to interesuje sie jakaś książka erotyczna ze wszystkiego tutaj?

- Hej co to za gówno? Wszystkie strony są puste - zaczął szybko przekartkowywać książke ale na żadnej stronie nic nie było.

- Dobra trzeba sie tu rozejrzeć - powiedziała Angra. - Sha'anks ty idziesz w lewą strone obozu a Vera ty sie rozejrzysz na prawo.

Niech ci będzie - Khajiit rzucił książkę na ziemie i ruszył w wyznaczonym mu kierunku.
Napotkał kolejne wejście w jakiś szeroki korytarz i ruszył w jego głąb. Nie zaszedł za daleko bo koniec tunelu był zabarykadowany. Był zastawiony czym sie tylko dało. Kamieniami, skrzyniami, meblami, deskami a nawet paroma łóżkami.
Poczuł dreszcz na swoim ciele i głębokie uczucie strachu. Barykada była z jakiegoś powodu. Coś chcieli tam zamknąć ale co? Jakie monstrum tam czekało? Rozglądając się zobaczył ludzkie kości trzymające w lewej ręce jakiś starą skórzaną książkę, która wyglądała na coś w rodzaju dziennika. W prawej trzymały sztylet który był utknięty w gardle nieszczęśnika.
- Zabił sie... ale dlaczego? Sha'anks nie rozumie - mówił do siebie w myśli. Dziennik przydało by sie przynieść reszcie ekipy, kto wie co jest tam zapisane.

* * *
Ej ekipa! Sha'anks coś znalazł - krzyknął tak, że echo rozniosło sie po całym pomieszczeniu. Po krótkim czasie wszyscy sie zebrali.

- Co takiego niby? - Zapytała Vera krzyżując ręce

- Sha'anks znalazł dziennik tego kto tu był. Może dowiemy sie co tu zaszło - Otworzył na pierwszej stronie i zaczął czytać na głos

Dzień I

Dobra zacznę pisać od momentu rozbicia obozu. Pierdoliliśmy sie pare dni przez to cholerne Blackreach aż trafiliśmy do czegoś bezpiecznego. Musieliśmy pozbyć sie tych wszystkich zmechanizowanych strażników dwemerskich ale z nimi nie było problemu. Rozpoczniemy dalszą eksploracje jak sie wszyscy najedzą i opatrzą rannych

Dzień II

Te odgłosy mechanizmów są nie do zniesienia. W nocy dostałem kurwicy i myślałem, że zjem własne zęby. Jest tu nas około dwudziestu czterech. Podzieliliśmy sie na grupy, ci co zostają to gotują i zajmują sie obozem a dwie pozostałe wybierają się do jednego korytarza, który odkryliśmy na zachód stąd. Ja jestem w tej grupie od eksploracji

Dzień III

Odkryliśmy coś co nawet nie wiem jak opisać. Istne cudo i dzieło dwemerów. Labirynt machin, rur i mechanizmów. Zębatki i maszyny ciągną sie po horyzont a końca nie widać. Jakim cudem udało im sie to zbudować? Im dłużej sie na to patrzę tym większe mam wrażenie, że te rury sie ruszają. Coś niesamowitego! Będziemy bogaci! W końcu jesteśmy poszukiwaczami przygód i nie straszne nam to co nieznane!

Dzień IV

Udało nam sie w środku znaleźć dość dziwne rzeczy. Świeczkę ale każde źródło światła sie teraz przyda. Zgubiliśmy trzech z naszych. Niech im bogowie pomogą by nie ma opcji abyśmy ich w tym labiryncie odnaleźli.

Dzień VIII

Coś tu jest poważnie nie tak! Świeczka, którą znaleźliśmy jeszcze ani razu sie nie stopiła. Nie wiem nawet czy uległa jakiemukolwiek stopieniu! Mam wrażenie, że paru rur nad nami wcześniej nie było. Przygotowujemy sie do głębszej eksploracji. Od strony tej wielkiej maszynowni cały czas słychać jakieś przerażające odgłosy

Dzień IX

Miałem racje! Coś tu jest nie tak! To nie są zwykłe ruiny. Ewidentnie w naszym obozowisku pojawiły sie nowe rury. Nie było ich tam wcześniej! Zeszliśmy głębiej w ten labirynt rur ale... nie było za bardzo rur. Były stalowe korytarze, zawory oraz bramy. Przecież to nie mogło zniknąć w jedną noc! Nie jesteśmy szaleni!

Znaleźliśmy coś niepokojącego! Nowe rury ale... nie były one z metalu. Składały sie z granitu, drewna, kości oraz... mięsa? Chciałbym zmyślać ale tak nie jest! Te rury są z kości i mięsa. A co jeśli to nasi zaginieni ludzie? Nawet nie chce o tym myśleć.

Dzień XI

Właśnie teraz do mnie dotarło. W tej ogromnej maszynowni nie widać nigdzie ścian bocznych ani nawet sufitu. Jak wysokie i ogromne jest to miejsce?? Na podłodze znaleźliśmy "Wielką księgę Khajiitów i Argonianek" ale wydawała sie pusta. Jeden z nas wpadł na pomysł by coś tam napisać i narysować. Ku naszemu zdziwieniu natychmiast po napisaniu pewnej erotycznej frazy zaczęły sie pojawiać obrazki. Można wpisywać co sie chce i to sie pojawi! Czy można prosić o coś więcej?

Dzień XV

Varro pociął sobie genitalia!! Zrobił to! Tak długo siedział nad tą książką... od dawna wyglądało jakby coś było z nim nie tak... biedak sie wykrwawił... straciliśmy kolejnego. Co sie dzieje z tym miejscem?

Dzień XVII

NIE NIE NIE NIE NIE! Obudziłem sie w pierdolonej maszynowni! To nie jest normalne miejsce! Musze sie stąd wynosić. Panuje tu stała temperatura, pogody nie ma... tak samo jak pierdolonego sufitu ani ścian. Mam teorie, że to miejsce ciągnie sie w nieskończoność ale... to nie miało by sensu. Gdzieś to musi sie kończyć. Widziałem coś dziwnego między metalowymi korytarzami. Coś jakby człowiek ale powykręcany i na czterech nogach... Nie mam ochoty sie do tego zbliżać! Musze uciekać

Dzień chuj wie który!

To miejsce nie istnieje!
To miejsce istnieje!
To miejsce to żywy organizm!
To miejsce ma pulsujące i krwawiące części i machiny
To miejsce to samo rozrastający sie byt
To miejsce jest nierealne!
To miejsce to inny wymiar
Ja jestem tym miejscem
Nie! Ono jest mną!
Wyjścia nie ma! Nic nie ma! Wszystko sie zmienia!
Nie widziałem swojej ekipy od dawna... nie wiem gdzie zaginęli!

Dzień .......

Nawet nie wiem czy mija dzień czy noc! W tym pierdolonym miejscu nie ma jebanego dnia ani nocy! Wszystko tu jest nie tak! Przedmioty nie zachowują sie tak jak powinny! Wszystko tu działa na odwrót! Widziałem, jak rury sie ruszają! Jak blokują drogi i otwierają nowe! NIE WCHODZIĆ W INTERAKCJE Z ISTOTAMI! SŁYSZAŁEM JAK ROZSZARPUJĄ CHYBA JEDNEGO Z MOICH KOLEGÓW!

DZIEŃ WYJŚCIA!

ZNALAZŁEM JE! WYJŚCIE! JEBANE WYJŚCIE! ZABARYKADUJE COKOLWIEK TAM JEST! ABSOLUTNIE NIE MOŻNA TAM WCHODZIĆ! TO MIEJSCE TO ZŁO SAMO W SOBIE!

Nie chce do tego wracać! Zamknę korytarz i... odejde stąd. Nie chce wiedzieć o tym miejscu!

Włosy Khajiita stanęły dęba - Uciekajmy... - wymamrotał zanim dziennik upadł mu na podłogę. Dało sie słyszeć zgrzyt rur...

25.06.2020 14:35
Prane
39
odpowiedz
Prane
14
GRYOnline.pl

GRYOnline.pl

W tym tygodniu ogarnęliśmy się wcześniej. :)

Zaproponowaliście prawie 40 różnych kontynuacji, a wszystkie obficie czerpały z dobrodziejstw Blackreach - czasem sięgaliście po zabójczy dwemerski mechanizm, czasem po czających się w ciemnościach falmerów, ze dwa razy trafił się wilkołak, jednak zawsze wisząca w powietrzu wampirza groźba czyhała na naszą drużynę. Bo bohaterami to ich chyba jeszcze nazwać nie można, ale kto wie, być może wkrótce będą mieli okazję wykazać się heroizmem i odkupić swoje winy. Dziękujemy za wszystkie zgłoszenia - wyprawa trwa i zbliża się do punktu kulminacyjnego!

Nagrodę Konkursową w etapie Rozdział II otrzymują (pozwoliliśmy sobie nadać opowiadaniom robocze tytuły, żeby się nie pogubić!):
- Shirru za kontynuację "Naprawa", w której okazało się że wampiry idą w ilość i mają istną manufakturę do zasilania swoich szeregów
- Ratke za kontynuację "Księga", w której odkrywamy że bieżące wydarzenia są spełnieniem dawno zapowiedzianego planu odrodzenia świata
- Marmolada za kontynuację "Krew", w której nasi poszukiwacze przygód zyskali pewną wiedzę na temat preferencji wampirów w kwestii drinków

Jutro, to jest w piątek 25 czerwca, zapraszamy wszystkich na grupę https://www.facebook.com/ElderScrollsOnlinePoland/ , gdzie w ramach wyboru społeczności będziecie mogli zadecydować, która z trzech kontynuacji stanie się kanoniczna dla naszego opowiadania i wyznaczy kierunek kolejnego rodziału. Wybrane zgłoszenie otrzyma ponadto Nagrodę Społeczności. Pozostałe dwie pozostaną w naszej pamięci jako poboczne questy, do których jak sami wiecie czasem nie sposób jest wrócić. ;)

Zwycięzcom gratulujemy, będziemy się z Wami kontaktować drogą mailową w sobotę w celu ustalenia szczegółów przekazania nagród. Uczestnikom, którym tym razem się nie powiodło przypominamy, że Nagroda Autora czeka na jedną osobę która udzieli odpowiedzi na każdym z czterech etapów konkursu.

Wreszcie, wszystkich zapraszamy w najbliższy poniedziałek, 29 czerwca. Będzie czekał na Was Rozdział III, szansa na popchnięcie akcji do przodu i oczywiście kolejna szansa na zdobycie nagród!

post wyedytowany przez Prane 2020-06-25 14:37:14
Forum: Konkurs Wszystkie drogi prowadzą do Blackreach - Rozdział II