Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 19 września 2008, 08:11

autor: Przemysław Zamęcki

Star Wars: The Force Unleashed - recenzja gry - Strona 2

Fani Gwiezdnych Wojen musieli długo czekać na The Force Unleashed. Sprawdź, czy było warto.

Poczułem się więc zrazu jak na starych śmieciach. Tyle tylko, że tym razem niczego nie musiałem sobie wyobrażać i dopowiadać. Świat znany głównie z filmów po prostu żył na ekranie mojego telewizora. To, jak bardzo jest on uproszczony i niepozbawiony wad, to inna kwestia, ale póki co, byłem pełen podziwu i optymizmu. Owszem, wydawało mi się, że latające wokół myśliwce od czasu do czasu wyczyniają w powietrzu jakieś dziwne harce, raz zatrzymują się w miejscu, raz znikają na kilka sekund, by pojawić się kawałek dalej. Był to pierwszy zwiastun tego, że coś tu nie gra tak, jak powinno, niemniej postanowiłem się tym nie zrażać. Gwiezdnowojenna przygoda wyciągała wszak ku mnie swoje lepkie paluchy, więc bez zbytniego marudzenia dałem się jej ponieść.

Vader odnajduje na Kashyyyku zbiegłego Jedi, jak się jednak ostatecznie okazuje, to nie jedyna obdarzoną Mocą istota na tej planecie. Jest jeszcze mały chłopiec, Galen Marek, którego niespodziewane objawienie się podsuwa Sithowi pewien śmiały plan.

Warto w tym miejscu, gwoli jasności i wyjaśnienia, opowiedzieć, czym jest Zasada Dwóch. Przed wieloma tysiącami lat, ot, chociażby w Knights of the Old Republic, Sithowie nie ukrywali swego prawdziwego oblicza i jako potężna organizacja poszerzali swe wpływy w galaktyce. Przy okazji oddając się oczywiście praktyce Ciemnej Strony Mocy. A że to bestie podstępne i zdradliwe, przeto nie potrafiły się one nigdy dobrze zorganizować. Co doprowadzało do częstych klęsk. O ile więc zakon Jedi zawsze stanowił jednomyślny twór, o tyle kiedy przychodziło co do czego, wśród Sithów górę zwykle brała prywata.

Cmentarzysko bezimiennych statków na Raxus Prime. Taka sama góra śmieci piętrzy się na szlaku do Morskiego Oka.

Tysiąc lat przed wydarzeniami znanymi z filmów, nastąpiło jednak coś, co zupełnie zmieniło sposób działania Sithów. W wyniku sprytnego spisku Darth Bane pozbył się wszystkich żyjących członków swego bractwa i wprowadził Zasadę Dwóch. Tak więc od tamtej pory Sithowie nie tylko pozostawali w ukryciu, gdzie potajemnie snuli swe intrygi, ale nigdy nie było ich więcej niż dwóch. Owszem władających ciemną strony mogło być więcej, ale nie byli oni dopuszczani do starożytnych tajemnic. Każdy mistrz miał swego ucznia, który, o ile okazywał się sprytniejszy i potężniejszy od mentora, sam stawał się mistrzem i dobierał sobie kolejnego podopiecznego. W tej mniej więcej sytuacji znalazł się na Kashyyyku Vader, który zabrał Marka ze sobą, by wychować go na mrocznego adepta, z którym później ramię w ramię stawią czoła Palpatine’owi.

Fabularnie więc trudno The Force Unleashed cokolwiek zarzucić. W trakcie około dziesięcio-dwunastogodzinnej odysei w skórze Marka zwiedzamy znaną z dema fabrykę myśliwców TIE, Kashyyyk, porośniętą dziwaczną roślinnością Felucję, pokład gwiezdnego niszczyciela, Miasto w Chmurach na planecie Bespin, a także powstającą właśnie pierwszą Gwiazdę Śmierci. Gdzieś w tle majaczy budowany w stoczni przyszły super-niszczyciel Vadera, Egzekutor. Dzięki holograficznej projekcji zobaczymy postać Obi-Wana Kenobiego, a także powalczymy z kimś, kogo w The Force Unleashed raczej byśmy się nie spodziewali. Jak widać, nic nie stanęło na przeszkodzie, aby elementy kanoniczne płynnie przeplatały się z Expanded Universe. No, ale to w końcu projekt LucasArts, więc nie powinniśmy się niczemu dziwić.

Przemysław Zamęcki

Przemysław Zamęcki

Grał we wszystko na wszystkim. Fan retro gratów i gier w pudełkach, które namiętnie kolekcjonował. Spoczywaj w pokoju przyjacielu - 1978-2021

więcej