Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 12 października 2006, 11:52

autor: Maciej Kurowiak

Enchanted Arms - recenzja gry

Jeżeli nie macie ochoty czekać na Blue Dragon czy Lost Odyssey, nie posiadacie Playstation 2 i nie grywacie często w tego rodzaju gry, Enchanted Arms może wydać się całkiem dobrym rozwiązaniem.

Recenzja powstała na bazie wersji X360. Dotyczy również wersji PS3

Japońskie RPG – gatunek rozległy jak Pacyfik okalający Kraj Kwitnącej Wiśni, zarazem hermetyczny i odporny na zmiany niczym najtrwalszy partyjny beton. Gier niniejszego gatunku są setki, a te które trafiają na Zachód to zaledwie promil tego, co ukazuje się w Japonii. Szkopuł w tym, że zagrać w jakiekolwiek Final Fantasy, Xenogears lub któryś z Dragon Questów, to tak jakby poznać je wszystkie. Niestety, jRPG od lat cierpi na brak świeżego powietrza – liniowa fabuła i niereformowalny sposób pokazywania walki powodują, że tylko największe produkcje mogą przebić się w gąszczu seikenów, sag i kronik z kolejnymi numerkami. Od lat najbardziej rzęsisty deszcz tego typu gier padał głównie na obie konsole Sony. W porównaniu z innymi platformami, można tu wręcz mówić o prawdziwej ulewie. Jeśli na konsole Nintendo takowe gry jeszcze się od czasu do czasu pojawiały, to już na Xboxa w ciągu kilku lat jego istnienia ukazał się tylko jeden tytuł z tego gatunku – Tenerezza (mowa oczywiście o typowych jRPG, a nie wszelkich taktycznych hybrydach czy przygodówkach akcji w rodzaju Shen Mue 2). Jeżeli ktokolwiek chce odnieść sukces w branży elektronicznej rozrywki, musi uzbroić się w japońskie RPG. Microsoft popełnił gigantyczny błąd zupełnie ignorując gusta wyspiarzy – brakowało współpracy z japońskimi producentami tych tytułów.

Atsuma i jego moc.

Sprawa była o tyle trudniejsza, że wielu developerów pozostaje w ścisłych związkach z Sony – w szczególności Square-Enix, które jest wobec giganta wyjątkowo lojalne. Rok po premierze Xboxa 360, firmie z Redmond nadal nie wiedzie się w Japonii, ale Microsoft nie zasypia gruszek w popiele. Tegoroczne targi Tokyo Game Show pokazały, że Amerykanie traktują ten rynek wyjątkowo poważnie prezentując tytuły stworzone wyraźnie z myślą o rynku japońskim. I nie są to bynajmniej niskobudżetowe zapchajdziury, ale tytuły tworzone z rozmachem i zaangażowaniem dużych środków. Zajawki z Lost Odyssey czy Blue Dragon mówią zresztą same za siebie. Nim obie doskonale się zapowiadające gry ujrzą światło dziennie, minie jeszcze sporo czasu, a całkiem niedawno miała miejsce europejska premiera pierwszego, premierowego japońskiego RPG na Xboxa 360 autorstwa From Software. Chodzi oczywiście o Enchanted Arms – grę wydaną bez pompy czy kosztownej kampanii reklamowej, ale weteranów tego gatunku nie powinno to zwieść.

Dawno temu, wybuchła wielka wojna pomiędzy ludźmi a golemami, które nagle wydostały się spod ich kontroli. Najpotężniejsze z nich, zwane diabelskimi golemami, siejące największe spustoszenie, uwięziono na wieki w ukryciu. Wiele lat później, w Yokohamie, golemy współpracują z ludźmi wykonując rozmaite prace – sprzedają pizzę czy też pilnują porządku. Nic nie zapowiada nadchodzącej katastrofy... W takim właśnie momencie poznajemy naszego bohatera – zdolnego nieuka imieniem Atsuma. Przy okazji spotykamy też jego najbliższych przyjaciół – ulubieńca płci żeńskiej i szkolnego prymusa imieniem Toya oraz Makoto – metroseksualnego blondyna o raczej niejednoznacznych preferencjach. Niestety światy japońskich RPG także nie są wolne od układów, wrogów, szarych sieci powiązań, agentów obcych służb i innych bohaterów snu każdego szanującego się paranoika. Sielanka nie może więc trwać wiecznie i w końcu dochodzi do tragedii... W pożodze wojny Atsuma odkrywa w sobie nową, niezwykle groźną dla wszystkich, moc. Tak w dużym skrócie (by nie powiedzieć zbyt wiele) można streścić historię kryjącą się w Enchanted Arms. Jak w większości tego rodzaju tytułów spotkamy wielu rozmaitej maści przyjaciół, którzy wspomogą nas w walce ze złem. Oprócz głównych bohaterów w pojedynkach pomogą nam golemy, które kolekcjonujemy podczas naszych podróży.

Recenzja gry Broken Roads - to nie zastąpi ani Fallouta, ani Disco Elysium
Recenzja gry Broken Roads - to nie zastąpi ani Fallouta, ani Disco Elysium

Recenzja gry

Broken Roads miało zjednoczyć pod swoim sztandarem wielbicieli Disco Elysium, Tormenta i pierwszych Falloutów. Założenie było karkołomne, ale nigdy bym nie pomyślał, że ciągnięcie trzech erpegowych srok za ogon może pójść aż tak kiepsko.

Recenzja gry Rise of the Ronin - soczysty system walki w nie najlepszej oprawie
Recenzja gry Rise of the Ronin - soczysty system walki w nie najlepszej oprawie

Recenzja gry

Otwarty świat Rise of the Ronin potrafi wciągnąć, a mocno osadzona w historii i polityce XIX-wiecznej Japonii fabuła zaciekawić. Tym, co zapamiętam z nowej gry studia Team Ninja, jest jednak znakomity system walki, dający masę satysfakcji.

Recenzja gry Dragon's Dogma 2 - RPG w otwartym świecie, który tętni życiem
Recenzja gry Dragon's Dogma 2 - RPG w otwartym świecie, który tętni życiem

Recenzja gry

Czujecie ten podmuch gorąca? To smocze płomienie, w jakich wykuto Dragon’s Dogma 2 – grę, która nie boi się robić rzeczy po swojemu i gdzie najciekawsze przygody czekają na tych, którzy chodzą własnymi drogami. [Tekst recenzji został zaktualizowany.]