Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Diluvion Recenzja gry

Recenzja gry 7 lutego 2017, 16:22

Recenzja gry Diluvion – brzydkie kaczątko podwodnego survivalu

Dobra, moje kochane szczury lądowe, pora spakować sakwę i wskakiwać do tej blaszanej puszki, którą zwiecie okrętem podwodnym. Zabieramy się w drogę z Diluvionem. Że łajba trochę nieszczelna? Damy radę...

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

PLUSY:
  1. klimat, klimat i jeszcze raz klimat;
  2. mimo wad – grywalność;
  3. po opanowaniu sterowania – eksploracja i gromadzenie sprzętu;
  4. całkiem efektowne i niełatwe starcia;
  5. proste, ale przyjemne mechanizmy survivalowe;
  6. parę fajnych zwrotów akcji i ogólnie sympatyczna historyjka…
MINUSY:
  1. ...która mogłaby być lepiej poprowadzona;
  2. błędy w wyświetlaniu grafiki;
  3. słabe animacje 2D;
  4. denerwujący system autozapisu;
  5. ograniczenia mapy.

W człowieku zawsze będzie tkwić odkrywca. Nawet jeśli wielu z nas preferuje wygodne wieczory przed monitorem lub w klubie, to wciąż zdarzają się jednostki tęsknie patrzące w gwiazdy lub na wzburzone fale morza. Marzące o mapie pełnej białych plam w świecie, gdzie każdy skrawek lądu można obejrzeć na Google Maps. I dla takich właśnie ludzi przygotowano grę Diluvion.

To skąd ten niezbyt optymistyczny tytuł recenzji, zapytacie? Stąd, że ową produkcję ufundowano na Kickstarterze (oraz przy wsparciu wydawcy). I tę budżetowość widać, niestety, w wielu aspektach.

Jeśli jednak macie sentyment do klimatów rodem z powieści Juliusza Verne’a, a do tego robi Wam się słabo na widok steampunkowych czy dieselpunkowych akcentów jakby żywcem wyjętych z Disnejowskiej Atlantydy i Planety skarbów, to witamy w domu. A właściwie na dnie. Na samiuśkim dnie oceanu.

Wypłyń na sandboksowy przestwór oceanu

Zapnij pasy, Chewie, wchodzimy w nadświetlną!

Mario tu był.

Diluvion to połączenie minisandboksowej, survivalowej zręcznościówki, w której kierujemy okrętem, z prostą strategią, doprawioną elementami RPG. Przemierzamy dno oceanu w poszukiwaniu łupów, ulepszamy okręt i – z czasem – bazę wypadową, a także handlujemy oraz odkrywamy nowe miejsca i sekrety podwodnego świata. Mierzymy się także z napastnikami – głównie piratami zapuszkowanymi w jednostki podobne do naszej, choć niekiedy trafiają się zdecydowanie grubsze ryby.

W ramach warstwy survivalowej dbamy o poziom tlenu na pokładzie i zapasy jedzenia. Oba zasoby systematycznie się kurczą – im więcej gąb do wykarmienia, tym szybciej. To raczej nieskomplikowany mechanizm, niemniej dodaje grze odrobinę napięcia.

Dzieło Arachnid Studios zabiera nas do świata, w którym bogowie zesłali na ludzkość kataklizm spychający jej niedobitki pod wodę, a tę następnie odgrodzili od powierzchni potężną kopułą lodową. Promyczek nadziei daje legenda głosząca, że jedno z bóstw ulitowało się nad naszym gatunkiem i gdzieś na dnie dna umieściło coś, co pomoże odmienić sytuację. A człowiek, jak to człowiek, jest zwierzęciem zdolnym do adaptacji, więc jako tako się przystosował. Na sensownej głębokości powstały miasta i ośrodki badawcze, śmiałkowie zaś wskoczyli w rozmaite łajby i przemierzają podwodną przestrzeń w poszukiwaniu sławy, łupów i guza. Tak jak my.

Wskakujemy w buty świeżo upieczonego kapitana ze zdezelowanym stateczkiem na stanie i grzebiemy w podmorskich śmieciach. Pragniemy przebyć drogę od planktonu do rekina, ale zaczynamy z jednym oficerem i ledwie uchodzimy z życiem po naprawdę kiepskim połowie. Stajemy się bohaterami prostej, bezpretensjonalnej awanturniczej opowiastki, która atmosferą nawiązuje do wspomnianych dzieł Disneya, jest jednak odrobinę smutniejsza i momentami bardziej drastyczna.

Do tego dodajmy kilku sympatycznych oficerów (oprócz nich rekrutujemy jeszcze niższych rangą podkomendnych, ale ci nie mają wielkiego wpływu na prezentowaną w grze opowieść). Każdy z tych bohaterów ma jakąś przeszłość i całkiem znośnie nakreślony charakter. Problem w tym, że całość nie robi takiego wrażenia, jak mogłaby, gdyż wątek fabularny poprowadzono ze zbytnią rezerwą. Wystarczyłoby tu i tam dorzucić parę bardziej wyrazistych dialogów, a już czulibyśmy większe zżycie z ekipą. Dzięki temu kilka naprawdę fajnych momentów zabrzmiałoby jeszcze mocniej. Niestety, w obecnym stanie to przyjemna historyjka na pół gwizdka.

Steampunkowy klimat

Czasem nie ma innego wyjścia.

Jednak gra nadrabia otoczką i klimatem. Bajkowy ocean chwilami potrafi być naprawdę niepokojącym miejscem, zwłaszcza gdy oddalamy się od zamieszkałych placówek i fantazyjne miejscówki zastępują cmentarzyska pełne wraków oraz… cóż, powiedzmy, że osoby cierpiące na arachnofobię podczas jednej z misji mogą przeżyć naprawdę ciężkie chwile.

Całość utrzymano w steampunkowej estetyce z charakterystycznymi zębatkami, pokrętłami, tłokami i wiktoriańskimi ornamentami oraz fabryczną rdzą. Nasze statki przypominają połączenie oldskulowych czajniczków z morskimi drapieżnikami (kilka spośród dziewięciu modeli cechuje zdecydowana przewaga tego pierwszego elementu). Niektóre lokacje wyglądają naprawdę imponująco i klimatycznie. Ogólnie sprawiałoby to bardzo przyjemne wrażenie, gdyby nie koszmarne animacje postaci – a raczej ich brak.

Kiedy przerywamy żeglugę, by gdzieś zacumować lub sprawdzić stan okrętu, przechodzimy do widoku 2D. Postacie i tła prezentują się całkiem ładnie, ale to, jak ludzie się ruszają – czy raczej podrygują – woła o pomstę do nieba. Co gorsza, wybija to trochę z panującego w grze nastroju. Jeśli ktoś ma w pamięci choćby The Banner Sagę, przeżyje lekki szok. To pierwszy moment, kiedy wyłazi na wierzch budżetowość gry. I – niestety – nie ostatni.

Gdzie jest Nemo? Edycja stadna.

Recenzja gry Diluvion – brzydkie kaczątko podwodnego survivalu - ilustracja #5

Gier o podmorskiej żegludze wychodzi ostatnio niewiele. Takich, które traktują tę materię na luzie, bez realistycznego zadęcia – jeszcze mniej. Już prędzej natraficie na jakąś pozycję o statkach kosmicznych. Dlatego – jeśli Diluvion narobił Wam smaka na podobne produkcje – polecam stare, dobre Aquanox. To również podwodna strzelanina z nutką katastroficzną, choć bliżej jej do Mad Maksa niż Disnejowskiej Atlantydy.

Okręt wprawdzie trochę przecieka…

A facet od torped wygląda, jakby się obraził.

Niestety, grę przygniotła całkiem spora sterta błędów. Rozgrywka sprawia wiele frajdy, ale musimy przebić się przez początkowy chaos oraz brak jasnych wskazówek. Dłuższą chwilę zajmuje opanowanie sterowania. Czynności te nie są specjalnie intuicyjne, a samouczki nie pomagają. Niemniej, kiedy już wyczujemy okręt, zabawa zaczyna być przyjemna, a zwycięskie bitwy morskie przynoszą satysfakcję, bo nie należą do najłatwiejszych. Fajnie jest oddać parę celnych strzałów, a potem złupić przeciwnika. Szkoda tylko, że czasem przy gwałtowniejszych akcjach, zwłaszcza w pobliżu ścian i w mniejszych lokacjach, kamera wariuje albo się zacina – to często potrafi napsuć krwi.

Obszary dostępne w grze nie są jakieś gigantyczne, ale i tak można się w nich zagubić. Kilka niedociągnięć bynajmniej nie pomaga w nawigacji, a mapa zwyczajnie wkurza. By nie powiedzieć po marynarsku. Przede wszystkim brakuje na niej oznaczenia miejsca, w którym się znajdujemy. Pewnie, na początku jesteśmy goli jak święty turecki, więc to nawet logiczne, że mamy problem z pomiarami i nawigacją, ale gdy już dołącza do nas oficer sonarowy, podobne usprawnienie wydawałoby się jak najbardziej na miejscu. Nic z tego.

Wprawdzie w trakcie żeglugi możemy wywołać kompas, który mniej więcej pokazuje kierunek poszczególnych punktów, jednak jest to rozwiązanie połowiczne. Pomijam już taki detal, że raz czy drugi członkowie załogi zapytani o położenie lokacji, którą znają, zachowali się jak w tym sucharku o prawnikach. Wyglądało to mniej więcej tak: „Czy wiesz, gdzie leży XXX?” – „Wiem”. Ale pokazać na mapie czy kompasie nie byli już łaskawi.

Brakuje też możliwości dodawania własnych znaczników, co mocno ułatwiłoby orientowanie się w sytuacji. Już pomijam, że położenie naszej bazy wypadowej, w której możemy ulepszać okręt i werbować naprawdę dobrych marynarzy, nigdy nie zostaje naniesione na mapę, więc musimy je zapamiętywać w każdej z trzech lokacji od nowa. Rzecz do ścierpienia, gdyby nie okropnie mały zasięg widoczności, co zwyczajnie psuje radość z możliwości podziwiania morskiego dna. Próby zwiększania tego parametru w menu kończyły się dziwnym rozmyciem obrazu i koniecznością odpalania gry od nowa. To są dość spore wady, gdy rozmawiamy o produkcji eksploracyjnej.

Widoczność w grze naprawdę potrafi zepsuć zabawę.

Grafika szaleje zresztą częściej. Ze dwa razy mój statek zaklinował się między teksturami, ale na szczęście udało mi się wypłynąć na wstecznym. Zdarzają się też błędy w wyświetlaniu elementów 2D: natrafiłem na rozjeżdżające się tła (pomiędzy fragmentami widać było puste pola). Co ciekawe, 3D zachowuje się i prezentuje naprawdę przyjemnie, pomijając widoczność.

Sporo do życzenia pozostawia też system autozapisu. Odniosłem wrażenie, że – poza miastami – checkpointy rozmieszczono drogą losowania, nie zawsze udanego. Diluvion nie zachowuje też przeprowadzonych z załogą rozmów na temat ostatnich wydarzeń – dlatego niektóre dialogi trzeba odhaczać od nowa, mimo że już je odbyliśmy. No i należy pilnować, czy został zapisany stan gry czy nie, bo może się zdarzyć, że znużeni ciężką walką odpuszczacie sobie na dziś, a kiedy włączacie grę ponownie – musicie powtarzać starcie, gdyż nie dopłynęliście do checkpointu. Zaletą tej sytuacji jest możliwość przypomnienia sobie paru sążnistych marynarskich wiązanek.

Recenzja gry Diluvion – brzydkie kaczątko podwodnego survivalu - ilustracja #3

Twórcy gry przyznali się raz i drugi do inspiracji serią Dark Souls. I to rzeczywiście momentami widać. Zwiedzając ocean, nie tylko poznajemy fabułę, ale też składamy do kupy fragmenty historii niedobitków ludzkości, które kryją się zapisane np. na odnalezionych mapach. Co więcej, czeka nas kilka trudnych walk, w tym jedna, która może przyprawić o zawał, jeśli nie przepadamy za ośmionogimi braćmi mniejszymi…

…ale płynie dalej

Dobrze, że kompas czasem pomaga.

I wiecie co? Większość tych błędów można Diluvionowi wybaczyć. Mimo technicznych niedociągnięć gra wciągnęła mnie jak wir morski. Eksploracja dna, odkrywanie nowych miejsc, zbieranie sprzętu i usprawnianie okrętu – to wszystko sprawia autentyczną radochę, budzi w nas małe dziecko wychowane na Vernie i Stevensonie. Odnajdujemy w sobie żyłkę odkrywcy, który chce zobaczyć, co się zaraz stanie i gdzie dopłyniemy.

Diluvion, mimo niedopieszczonej narracji, pozwala poczuć magię awanturniczej opowieści o bandzie wyrzutków, którzy mają dużo do ugrania i przypadkiem wplątują się w grubszą aferę. Zwłaszcza że już w drugim obszarze historia przyspiesza i nabiera rumieńców.

Lokacje podtrzymują iluzję potężnego oceanu, mimo że nie należą do gigantycznych. Autorzy zadbali o odpowiedni balans między nieskrępowaną podróżą i walką a wykonywaniem misji fabularnych. Kiedy po prostu płyniemy, mamy poczucie odległości, jaką przemierzamy, ale się nie nudzimy. Jesteśmy w drodze i sprawia nam to frajdę. Jeśli do tego się zgubimy i przypadkiem natrafimy na zatopiony wrak z ciekawym skarbem, przyjemność wzrasta.

Zostawcie Titanica.

Sytuacja dzieła Arachnid Studios przypomina trochę doświadczenia z pierwszym Gothikiem. To bardzo niedopracowana gra, która intryguje światem i przy bliższym poznaniu potrafi oczarować grywalnością, jeśli wybaczymy jej błędy. Po prostu zbyt często dostrzegamy jej crowdfundingowo-indyczy charakter i budżetowość. Diluvionowi brakuje ostatecznego szlifu, który uczyniłby z tego minisandboksa prawdziwą perełkę gatunku. Taką jak Bastion, This War of Mine, The Banner Saga czy Limbo.

Mimo wszystko warto dać tej produkcji szansę. Można psioczyć na rozmaite bugi i drobne niedogodności, ale jedno pozostaje bezsprzeczne. Diluvion to gra zrobiona z pasją i zaangażowaniem. Czuć to na każdym kroku. Dlatego jeśli zaciśniecie zęby i przywykniecie do paru niewygód, czeka Was naprawdę fajna przygoda. No i całkiem możliwe, że za jakiś czas twórcy dopracują swoją grę.

O AUTORZE

Mam ogromną słabość do historii o podwodnych okrętach. Potrafią być fascynujące i jednocześnie niepokojące – wszak opowiadają o ludziach zamkniętych w pływających blaszanych zbiornikach, które ktoś wrzucił do oceanu, by mierzyły się z żywiołem i jego tajemnicami. Wychowałem się na 20 000 mil podmorskiej żeglugi czy Polowaniu na Czerwony Październik. Dlatego tych kilkanaście godzin*, które spędziłem z Diluvionem, nie uważam za stracone. Trzymam kciuki za powodzenie gry i za to, żeby chłopaki z Arachnid Studios połatały tę łajbę – jeszcze o niej usłyszymy.

*Twórcy mówili o około dziesięciu, ale jeśli macie podobny do mojego poziom orientacji w wirtualnym terenie, to spokojnie doliczcie jeszcze parę…

ZASTRZEŻENIE

Kopię gry Diluvion otrzymaliśmy nieodpłatnie od polskiego wydawcy, firmy cdp.pl.

Hubert Sosnowski

Hubert Sosnowski

Do GRYOnline.pl dołączył w 2017 roku, jako autor tekstów o grach i filmach. Obecnie jest szefem działu filmowego i portalu Filmomaniak.pl. Pisania artykułów uczył się, pracując dla portalu Dzika Banda. Jego teksty publikowano na kawerna.pl, film.onet.pl, zwierciadlo.pl oraz w polskim Playboyu. Opublikował opowiadania w miesięczniku Science Fiction Fantasy i Horror oraz pierwszym tomie Antologii Wolsung. Żyje „kinem środka” i mięsistą rozrywką, ale nie pogardzi ani eksperymentami, ani Szybkimi i wściekłymi. W grach szuka przede wszystkim dobrej historii. Uwielbia Baldur's Gate 2, ale na widok Unreal Tournament, Dooma, czy dobrych wyścigów budzi się w nim dziecko. Rozmiłowany w szopach i thrash-metalu. Od 2012 roku gra i tworzy larpy, zarówno w ramach Białostockiego Klubu Larpowego Żywia, jak i komercyjne przedsięwzięcia w stylu Witcher School.

więcej

Recenzja gry Diluvion – brzydkie kaczątko podwodnego survivalu
Recenzja gry Diluvion – brzydkie kaczątko podwodnego survivalu

Recenzja gry

Dobra, moje kochane szczury lądowe, pora spakować sakwę i wskakiwać do tej blaszanej puszki, którą zwiecie okrętem podwodnym. Zabieramy się w drogę z Diluvionem. Że łajba trochę nieszczelna? Damy radę...

Recenzja gry Expeditions: A MudRunner Game - stop, panie kierowco, proszę dmuchnąć w QTE
Recenzja gry Expeditions: A MudRunner Game - stop, panie kierowco, proszę dmuchnąć w QTE

Recenzja gry

Expeditions: A MudRunner Game to powolna jazda w terenie dla cierpliwych kierowców. Świetną mechanikę jazdy ze SnowRunnera opakowano tu jednak w nudną otoczkę ekspedycji naukowych, które głównie irytują prymitywnymi minigrami.

Recenzja gry House Flipper 2 - kreatywna przygoda z duszą
Recenzja gry House Flipper 2 - kreatywna przygoda z duszą

Recenzja gry

Tytułowe "flippowanie" domów to tylko część atrakcji oferowanych przez najnowszą grę studia Frozen District, część wcale nie najważniejsza. House Flipper 2 zaskoczył mnie bowiem osobistym podejściem do tematu.