Newsroom Wiadomości Najciekawsze Komiksy Tematy RSS
Wiadomość opinie 2 sierpnia 2022, 12:50

autor: Karol Laska

Często usuwam z dysku LoL-a. A potem znów instaluję. Uważam, że to romantyczne

Nie chcę wiedzieć, ile godzin spędziłem w League of Legends – wiem na pewno, że dużo. Co więcej, co parę tygodni regularnie ich przybywa. Pobieram grę, przegrywam trzy partie i ją usuwam. Wszystko przez ludzi, wszystko przez romantyzm.

Nie martwcie się, niżej nie uświadczycie stron z pamiętniczka człowieka uzależnionego od League of Legends i innych gier sieciowych. Te czasy trwały, ale minęły. Owe słabości istnieją, jednak już nad nimi panuję. Niemożliwe jest dziś dla mnie spędzenie kilku nocek z rzędu Threshem na supporcie w towarzystwie całej ekipy kumpli, podwyższonego ciśnienia i wiązanek słownych rzucanych bezrefleksyjnie na czacie w celu wyładowania frustracji na randomach z przeciwnej drużyny. Niczego nie żałuję, ale to już było i nie wróci więcej.

Ten tekst nie powstał jednak tylko dla powyższego gorzkawego wstępu. Bo żegnać się z LoL-em i innymi MOBA-mi mogę definitywnie nie raz i nie dwa, ale one wracają jak bumerang. Seriami. Efemerycznymi, intensywnymi, a przy okazji zaskakująco oczyszczającymi. Kto jednak przy zdrowych zmysłach powracałby do tego rodzaju pochłaniaczy czasu tylko na moment, kiedy nie sposób nawet załapać na nowo flow gry czy choćby pomarzyć o wyjściu ze skostniałego brązu (a tak na serio to srebra, aż tak źle nie jest)? No właśnie ja. Bo nauczyłem się League of Legends, Dotę 2 i świętej pamięci Heroes of the Storm traktować nie jak zwykłe, często przyprawiające o ból głowy gry. Zaraz skończę 23 lata, mam pracę na pełny etat, trochę obowiązków poza nią, związek, rodzinę i psa. Niekoniecznie w tej kolejności. Zmierzam jednak do tego, że powyższe produkcje stały się formą spędzania resztek wolnego czasu z... dobrymi przyjaciółmi. Często z takimi, dla których owe sesje – niezależnie od tego, czy ciche, czy wspomagane głośnymi śmiechami i „k-wordami” – zawsze są wartościową formą socjalizowania się. I dam sobie rękę uciąć, że wielu z Was również tak ma.

gl hf

Jest więc piątek wieczór. Za oknem robi się ciemniej, jednak gorąc dalej doskwiera. Człowiek sięgnąłby po komiks, ale składanie tych literek i obrazków wydaje się zbyt dużym wyzwaniem. Odpaliłby AC: Origins na konsoli, tylko nie chce mu się wykonywać kolejnego fetch questa polegającego na zabójstwie nienaturalnie umięśnionego poborcy podatkowego. Poszedłby pobiegać, ale spojrzał na tanie sportowe buty i w sumie uznał, że da im odpocząć (każda wymówka dobra, nie?). Tyle wyzwań, zniechęceń, mało pasjonujących alternatyw dobijanych przez wysoką temperaturę i klimat nadchodzącego, jak to mawiał Taco Hemingway, „marazmu kac weekendu”. A serwer discordowy z kumplami z liceum i gimnazjum stoi przecież otwarty. Bez żadnego hasła i zakazu wstępu. Życie internetowo-społeczne trwa w najlepsze, kultywowane dzięki masie gierek różnego sortu. Wystarczy tylko wejść, zbić wirtualną pionę, rzucić żarcikiem natury egzystencjalnej i dołączyć do partyjki w LoL-a. W ekstremalnych warunkach można nawet samemu ją zaproponować.

Często usuwam z dysku LoL. A potem znów instaluje. Uważam, że to romantyczne - ilustracja #1

Zebrać całą piątkę do grania w czasach postcovidowych? Nic łatwiejszego. Okazuje się, że koronawirus pomógł odnowić lub wskrzesić wiele zapomnianych relacji – wszyscy zamknęli się w domach i przypomnieli sobie, że mają pod ręką stacjonarkę z Windowsem XP, gdzie Liga Legend odpala się w 1280x720p na najniższych. Szkoda tylko, iż to Summoner’s Rift zmienili lata temu na graficznie ładniejsze i mniej sterylne, bo strasznie klatkuje... W każdym razie, wszyscy wbijamy do lobby, mid i bot jak zwykle pozajmowane, trzeba więc się udać na samotną wyspę w postaci topa albo zaryzykować wybór dżungli i narzekanie losowego członka zespołu na to, że coś za mało ganków ten Amumu robi. A Amumu sobie tylko po cichu płacze, bijąc golemy, starając się wyluzować i nie położyć early game’u. Kto wie, może nawet nie poddamy się w piętnastej minucie meczu?

jungle diff

Coś chyba jednak jest nie tak. Zbyszek oddaje na midzie pierwszą krew, choć przecież nie od dziś wie, że Zeda lekceważyć się nie powinno. Michał tradycyjnie wyklina przeciwników, bo ci, rzecz jasna, nie trafili go dzięki umiejętności, którą go trafili, a Grzesiek wiernie mu wtóruje, przy okazji zgłaszając głośne wątpliwości wobec balansu poszczególnych postaci (Riot Games chyba tylko Arcane potrafi wyważyć). Bartus robi w ciszy 6/0/0 Urgotem na topie, szczycąc się setką zabitych minionów w dziesiątej minucie, ale on w głębi duszy wie, że sam tego nie wygra. Ja nadal płaczę Amumu – tym razem przy wilkach. Przysłuchuje nam się tylko grający w „Dotkę” Dawid. Jako jedyny może pochwalić się jakąś nadzieją na zwycięstwo. Bo my, z przykrością stwierdzam, zamierzamy poddać się w piętnastej minucie meczu.

Często usuwam z dysku LoL. A potem znów instaluje. Uważam, że to romantyczne - ilustracja #2

Zapach niechybnej porażki, rodząca się gdzieś wewnątrz frustracja, przekonanie, że przy nieco większych mechanicznych zdolnościach i taktycznych decyzjach to wszystko wyglądałoby dużo lepiej. Wystarczyłoby tylko nie wyłożyć się po kolei na tym przeklętym smoku. Te wszystkie emocje i stany raczej kojarzą się negatywnie. Trochę daleko im do luzu i sympatycznego zacieśniania przyjacielskich więzi, hm? Nic bardziej mylnego. Bo to przeżycie kolektywne – klęska po całości, ale wspólna. I – och! – jak wspaniale porzucać razem mięsem i dojść do wcale niekłamliwej konkluzji, że my w sumie nie zrobiliśmy nic w tej grze źle. Przeszkodziły lagi, wiatr wiał za mocno, słońce w okno świeciło, a poza tym nie działa mi Q na klawiaturze. Następnym razem będzie lepiej. I z takim przeświadczeniem wracamy do lobby, krąg życia trwa dalej, przynajmniej przez dwie kolejne partie.

gg wp

Nigdy mistrzem z „majzy” nie byłem, „matfiz” ze mnie marny, ale po dwóch godzinach spędzonych w League of Legends udało się mi się policzyć na palcach trzy porażki w historii gier. Całe szczęście, że jedna z nich przynajmniej po zaciętym pojedynku, w trakcie którego obydwa nexusy były otwarte, a o zwycięstwie oponentów zadecydował szalony manewr, którego nie powstydziłby się sam xPeke. Odkrywczych konkluzji ciąg dalszy, a z nich wyłania się jedna przewodnia: „Po co my w to w ogóle gramy?”. I choć znajdujemy odpowiedzi na to pytanie, cały czas zapominamy, że jest ono retoryczne. Bo fajnie było, chłopaki, się znowu wspólnie powkurzać, poklikać, pobawić. I nie zmieni tego fakt, że klient LoL-a wylądował właśnie w koszu, a kosz natychmiast opróżniłem. To już praktyka niemal symboliczna – prawda jest taka, że nie powstydziłby się jej sam Syzyf. Usuwam, by móc kiedyś znów zainstalować. By rozpocząć pewnego dnia ów pokrętny proces w imię wzajemnego uspołeczniania się raz jeszcze. Nieustanne posiadanie gier typu MOBA na dysku C to zabijająca romantyzm pokusa. A ja jestem pieprzonym MOB-owym Mickiewiczem.

Często usuwam z dysku LoL. A potem znów instaluje. Uważam, że to romantyczne - ilustracja #3

Trochę Was chyba okłamałem, wyżej może nie uświadczyliście „stron z pamiętniczka człowieka uzależnionego od League of Legends i innych gier sieciowych”, ale coś na wzór spowiedzi z dość intymnego zebrania grupy anonimowych „groholików”, próbę podsumowania przeszłych doświadczeń, zabicia w nich wszystkiego, co złe, i wyciągnięcia pozytywów, znacznie wpływających na komfort korzystania z teraźniejszości i przyszłości. Doszukujcie się więc w tym strumieniu świadomości, czego tylko chcecie – żartu, nostalgii, bólu, radości, smutku. Ja z dumą nadal będę się nazywał niewolnikiem LoL-a i innych tworów mu pokrewnych. Dopóki dzielę celę z podobnymi sobie więźniami, nie mam chyba na co narzekać. Poza sprawami oczywistymi, rzecz jasna, więc Riot Games, błagam, „znerfcie” w końcu tę Irelię...

OD AUTORA

Drogi czytelniku, powyższy tekst powstał w celach wspominkowo-humorystycznych. Nie traktuj go w kategoriach klasycznego felietonu.

Drogi przyjacielu czytający ten tekst, następnym razem wygraj swoją linię.

Drogi internauto, mam aktywne konto twitterowe, więc je reklamuję. Wystarczy, że klikniesz „mid or feed”, a na nim wylądujesz.

Karol Laska

Karol Laska

Swoją żurnalistyczną przygodę rozpoczął na osobistym blogu, którego nazwy już nie warto przytaczać. Następnie interpretował irańskie dramaty i Jokera, pisząc dla świętej pamięci Fali Kina. Dziennikarskie kompetencje uzasadnia ukończeniem filmoznawstwa na UJ, ale pracę dyplomową napisał stricte groznawczą. W GOL-u działa od marca 2020 roku, na początku skrobał na potęgę o kinematografii, następnie wbił do newsroomu, a w pewnym momencie stał się człowiekiem od wszystkiego. Aktualnie redaguje i tworzy treści w dziale publicystyki. Od lat męczy najdziwniejsze „indyki” i ogląda arthouse’owe filmy – ubóstwia surrealizm i postmodernizm. Docenia siłę absurdu. Pewnie dlatego zdecydował się przez 2 lata biegać na B-klasowych boiskach jako sędzia piłkarski (z marnym skutkiem). Przesadnie filozofuje, więc uważajcie na jego teksty.

więcej