Forum Gry Hobby Sprzęt Rozmawiamy Archiwum Regulamin

Forum: Weź udział w konkursie Assassin's Creed Origins i wygraj konsolę XBOX ONE X

początekpoprzednia12
17.11.2017 23:58
agimagi
213
odpowiedz
agimagi
1
Junior

Do Zbaraża dotarłem z Mikołajem Skrzetuskim który przybył by wspierać księcia w obronie Zbaraża. Jednak jednym z moich zadań po za zlikwidowaniem Tuhaj-beja było ocalenie rajskiego jabłka przed żądnymi władzy nad światem templariuszami , było ono bowiem ukryte w murach twierdzy. Twierdza była nacierana przez ordy tatarów tabory kozaków , nie miałem jak opuścić twierdzy by ukryć artefakt w bezpiecznym miejscu gdzie templariusze nie mieli sposobności na jego zdobycie. Ataki trwały w nieskończoność, wydawało by się że nigdy nie ustaną, ale odpieraliśmy je jeden za drugim. W końcu w twierdzy zaczęło brakować żywności i książę podjął próby wysłania posłańców o odsiecz do króla. Gdy ci nie wracali ani nie było widać by odsiecz nadciągała wpadłem na pomysł jak wyniosę artefakt z twierdzy i gdzie go ukryje. Gdy zaczęło brakować prochu za moją namową Skrzetuski wstawił się do księcia z chęcią wyruszenia z posłaniem do króla, który był wraz z armią w Toporowie(tam ukryje jabłko). Zgłosiłem się więc wraz ze Skrzetuskim do wykonania zadania doręczenia listu królowi,w ten sposób mogłem ocalić nie tylko artefakt ale i mojego kompana Mikołaja Skrzetuskiego przed losem wcześniejszych śmiałków. Posłańcy wyruszający samotnie nie wracali pewnie ranni nie docierali a inni trafiali na pal ku przestrodze ze nie ma wyjścia po za granice obozów tatarskich i nie ma drogi ucieczki, choć nikt w twierdzy nie myślał o ucieczce, dumni i honorowi Polacy nie tylko szlachta ale i prości ludzie walczący u boku księcia Jeremiego nie myśleli uciekać przed tatarami i kozakami mimo wyczerpania i głodu. Ale miałem jeszcze jeden cel Tuhaj-bej którego bractwo nakazało zabić.
Jeszcze tego samego dnia miałem szanse wypełnić zadanie zabicia Tuhaj-beja. W trakcie odpierania natarcia zauważyłem go ruszyłem w jego stronę w ferworze walki pokładając jeden za drugim stojących na drodze tatarów. Dotarłem do Tuhaj-beja i utopiłem ostrze tuż pod jego sercem o ile je miał . Gdy zsunął sie z konia prawie martwy, wielki Tuhaj-bej prosił o łaskę i prosił o szybką śmierć. Zostawiłem go konającego w męczarniach na polu bitwy ale dzięki temu co powiedział bym nie pozwolił mu zdychać jak psu wiem jak opuścić w miarę niezauważonym przez tatarów . W nocy wraz ze Skrzetuskim ruszyliśmy na moczary gdzie wypływało dziennie wiele trupów one pomogły maskować naszą obecność w wodzie. Przed opuszczeniem Zbaraża wydostałem artefakt i ukryłem w menażce dla niepoznaki. Udało nam się ominąć 2 punkty kontrolne tatarów ale przy trzecim niespodziewanie Skrzetuski natknął się na tatara który okradał wypływające zwłoki i (gdyby był sam nie wiem czy dotarł by do króla) wtedy kazałem Skrzetuskiemu uciekać a tatar i jego kompan posmakowali mojego ostrza. Upewniając się ze jest bezpiecznie dogoniłem kompana i ruszyliśmy do Toporowa. Zadanie poselskie wykonane a król ruszył z odsieczą ja z nim ,ale przed tym ukryłem artefakt w podziemiach Toporowa . W drodze z odsieczą zaskoczyły nas orda tatarów z Chanem i kozacki tabor z Chmielnickim. Chan był pazerny na łupy i łasy pochlebstw wiec udało się go przekupić paktem ziemie którymi będą wracać mogą plądrować a Zbaraż i czernie i ich ziemie trafią do kozaków nie całkiem o to chodził mi ale i tak templariusze nie dostana tego co chcieli a ludzie z księciem mogą opuścić spokojnie bez obaw twierdze

17.11.2017 23:59
215
odpowiedz
rejzefiber
1
Junior

Kamień pono wytrawić jest trudno. Ale paryski bruk krew chłonie lepiej niż jedwabna materia. Jucha wsiąka w niego szybciej niż w rękaw, którym otarto obity nos. Wżera się w niego prędko, znaczy go nieubłaganie, przybija na nim swój straszny stempel i barwi go z łatwością, z jaką nie farbuje się nawet niewieściej sukmany. Czerwi szkarłat z czasem jednak blaknie; krew rozlana na brukach – przeciwnie – czernieje. Jest lepka, ciężka i pachnie żelazem. Śmiercią, do której zlatują się muchy i przypełza robactwo. Za grosz w niej wzniosłości. Stężała krew ludzka tożsama jest ze zwierzęcą. Nie dostrzeżesz różnicy.

Pod datą 19 kwietnia 1906 roku na paryski krew również bryznęła krew. Upadł wtedy, trącony wozem niebacznego furmana, Pierre Curie. Nad mężczyzną szybko uczyniło się zbiegowisko; przekupki rzuciły tobołki, dzieci – ciekawe zakazanych widoków – wyrywały się rodzicom. Nawet damy, w woalach i pod parasolkami, obracały się na ten widok z zainteresowaniem. W oddali ujadał pies, na trotuarze rżały przestraszone konie, które odprzęgnięto już od nieszczęsnego wozu. Z Pierre’a Curie uchodziło zaś życie.

Ktoś nagle zaczął się przeciskać przez spory tłumek. Napięte ekscytacją ciała rozstępowały się, ulegały kuksańcom, które – prąc przed siebie z nadludzką siłą – ktoś rozdzielał na prawo i lewo, na oślep, w amoku. Z ciżby wyłonił się Paul Langevine, przyjaciel Marii, jej totumfacki, ale i wcale utalentowany fizyk. Langevine, zdjęty przerażeniem, mimowolnie przypadł do ciała Pierre’a. Niesiony niejasnym impulsem jedną dłonią chwycił go za rękę; drugą położył mu pod głowę, palce wplatając we włosy. Curie uniósł na niego swe oczy. Jeszcze pełgało w nich życie. Wycedził:

– Paul, to oni zrobili. – Powietrze nabierał z trudem, mozolnie, jakby wtaczał pod górę ciężki głaz.
– Pierre, przyjacielu, co ty mówisz? Jacy oni? – do Langevine’a widomie nie docierało to, co usłyszał.
– Ty wiesz. Zrozumiesz. Będziesz musiał zająć się Marią. Ja jej już nie ochronię.
– Leż i nie gadaj, bo pleciesz. Bywało, żeś się, bratku, z gorszych rzeczy wylizywał. Zaraz przybędzie pomoc – Paul sam w te słowa nie wierzył. Curie leżał na ziemi bezwładnie; wóz furmana cisnął nim jak lalką, którą daje się dziecku. Jedno z jego żeber sterczało z kamizelki, bieląc się bezwstydnie. Langevine mówił tak, bo wypadało. Czuł, że Curie nie dożyje przyjazdu sanitariuszy. – Leż, spokojnie, leż. Jeszcze mi się będzie Maria na ciebie skarżyć.

Ale Curie nie przeżył. Potrącenie okazało się śmiertelne. Pierre – człowiek, który lata temu rozpostarł nad Marią ochronny parasol – tym razem uległ knowaniom wroga, dla którego takie zabójstwo było najniższą ceną, jaką mógł zapłacić za dostęp do sekretów genialnej Polki. Wypadek nie był dziełem przypadku, ale zwieńczeniem dawno już zawiązanej intrygi.

Ale Langevine o tym jeszcze nie wiedział. Dopiero osobiste śledztwo pozwoliło mu odkryć prawdę. Niejawne fakty zaczęły mu się z wolna ukazywać z całą ostrością. Pierre był templariuszem, który od dawna już zapewniał Marii bezpieczeństwo. Był przy niej, gdy ta dokonywała największych odkryć – przede wszystkim po to, by dać odpór asasynom czyhającym na jej tajemnice. Gdyby nie on, nie byłoby ani lipca, ani grudnia 1898 r.

Teraz to Langevine miał się stać protektorem Marii Curie-Skłodowskiej.

18.11.2017 00:01
217
odpowiedz
mniszekzakonny
1
Junior

Głupcy, ambitni głupcy. Naprawdę sądzą, że służą słusznej sprawie. Tymczasem ten ich bezprzedmiotowy spór szerzy tylko chaos. Mogli ustąpić, wszak wielokrotnie już dawaliśmy im szansę na porozumienie. Ale nie! W końcu racja musi być po ich stronie i jest dla nich bez znaczenia gdzie rzeczywiście się ona znajduje. Ściągają więc posiłki, gromadzą zaciężnych i wzywają sojuszników, by wesprzeć własne oddziały w decydującym starciu. Siły obu państw zdają się być wyrównane, nic więc dziwnego, że wątpią w możliwość samodzielnego zwycięstwa. Tym niemniej, dowodzi to tylko tego, iż należy zmienić dotychczasową strategię. Wszakże brak prawdziwej wiary w słuszność własnych działań i możliwości to największe zagrożenie dla powodzenia naszej misji – coś, na co nie możemy pozwolić.

Tak więc dobrze, pomożemy im. Dostarczymy najemników, pomożemy uzgodnić korzystne przymierza, użyczymy doświadczenia naszych dowódców. Niech idą w bój, niech zapłacą daninę krwi tej ziemi, której spokój zakłócają krnąbrnością i pychą. Koniec końców, wynik tego starcia nie ma znaczenia. Którakolwiek strona odniesie zwycięstwo, to jedynie drobny epizod w procesie realizacji naszej wizji. Trwały pokój osiągniemy wszak dopiero wtedy, gdy stracą powód - lub możliwość - dalszej walki.

Ruszajcie więc, bracia. Fryderyku, od kilkunastu już lat służysz radą kolejnym Wielkim Mistrzom. Rób to dalej. Pamiętaj tylko, jaki przyświeca nam cel – musisz wyrwać Zakon z łona Kościoła. Wtedy i tylko wtedy zakonnicy stracą główny pretekst do podboju jak też przede wszystkim opiekuna, która do tej pory pozwala im utrzymać się na powierzchni zdarzeń bez względu na gwałtowność jego nurtu. Ty zaś, Wacławie, zadbaj o to, by młody Władysław nie zapomniał tego co już od lat mu wpajasz. Przygotuj też własnych następców, którzy podtrzymają Koronę w jej dążeniu do objęcia zwierzchnictwa nad mnichami.

Może nie dziś ani jutro, ale doczekamy dnia, w którym zapanuje spokój na tej ziemi. Idźcie już. I niech Ojciec Zrozumienia was prowadzi.

19.11.2017 12:41
Lechiander
😃
219
odpowiedz
6 odpowiedzi
Lechiander
99
Fuck Black Hole

Wg mnie i tak Widzący wygrał! :D

19.11.2017 22:01
220
odpowiedz
lil Ska
1
Junior

Pewnego ciepłego letniego wieczoru Bajek postanowił wyjść na dwór, żeby popatrzeć na gwiazdy na pięknym bezchmurnym niebie. W pewnym momęćie Bajek usłyszał że coś obok niego szybko przebiegło. Wrócił więc do domu. Następnego dnia Bajek szedł do sklepu ale nagle usłyszał krzyk, z za rogu wyłonił się chłopak w czarnej bluzie z kapturem założonym na głowę, w jeansach oraz w czarnych butach. Bajek szedł dalej nie oglądając się za siebie i słyszał jak ten chłopak za nim idzie ale nie zwracał na to uwagi, wszedł do sklepu zrobił zakupy i wyszedł. Kiedy wracał, do domu pobiegł do tamtego mejsca z kąd wyszedł tamten chłopak, nagle zobaczył jednego z oficerów leżącego obok wejścia, do jakiejś kryjówki która była zamknięta na klucz, oraz był przywiązany łańcuch. Bajek wrócił do domu następnego dnia przyszedł, do niego list. Bajek go wzią, otworzył go to był list, z zaproszeniem do tamtej kryjówki, przy której leżał tamten oficer. Spotkanie było ustalone na 13.07.2006r. na godzinę 19:20. Bajek poszedł tam i zapukał do drzwi, z za drzwi dobiegały głosy i nagle Bajek usłyszał, jak ktoś podszedł do drzwi. Drzwi otworzył mu tamten chłopak tylko nie miał już bluzy ani jeansów, lecz miał na sobie strój Assasinów Bajek wiedział, kto, to, są, Assasinowie, ponieważ Bajka dziadek był Assasinem. Ten chłopak go wpóścił. Szli długim korytażem, później schodzili dwa metry pod ziemie zakręconymi schodami, wkońcu dotarli. Bajek zobaczył jeszcze dwóch Assasinów, któży rozmawiali, nagle do Bajka podszedł jeden z nich i wręczył mu skrzynię, w której była szata Assasina, jego dziadka. Bajek przypomniał, sobie jego dziadka kiedy ubrany w taką szczatę pomagał ludziom. Powiedzieli mu że od teraz jest jednym, z nich. I od wtedy, zaczęła się cała przygoda Bajka. Bajek pojechał do Egiptu, dla tego, że miał tam misje aby uwolnić z niewoli innych ludzi. Ponieważ zły Faraon uwięził ich w jednej z piramid. Bajek znajdował tam różne skarby. Miał tam również swojego konia. Bajek później, wyruszył w podróż do dżunglii na swoim koniu przemieżył długą drogę i kilka postoi, ale po drodze napotkał małe miasteczko gdzie ostanowil się zatrzymać na kilka dni aby odpocząć zostawił konia w stajni i poszedł wynająć jakiś pokój, ale to miasto wydało mu się znajome, nie wiedział czemu ale znał to miasteczko. Długo jego myślenie nad tym z kąd je zna, nie potrwało długo, ponieważ Bajka dziadek tam umarł jako Assasin. Bajek przyjechał w tedy kiedy było święto trzci jego dziadka za to, że oddał za ich miasteczko życie. Po trzech dniach Bajek wyruszył znów w podróż. W kródce dojechał do dżungli, w dżungli mieli osadę Assasinów ale ona była w srodku dżungli, trzeba było skakać po ljanach, skakać po skałach, wchodzić po pnączach i chodzić po jaskini i wkońcu dotarł Bajek do osady Assasinów więc stał się jednym z nich i tam zamieszkał wtedy mieli święto Assasinów i zebrali się tam wszyscy Asasinowie z całego, świata. Dla Bajka to było nie złe przeżycie i zapamięta je do końca życia Koniec.

19.11.2017 22:02
221
odpowiedz
2 odpowiedzi
lil Ska
1
Junior

Pewnego ciepłego letniego wieczoru Bajek postanowił wyjść na dwór, żeby popatrzeć na gwiazdy na pięknym bezchmurnym niebie. W pewnym momęćie Bajek usłyszał że coś obok niego szybko przebiegło. Wrócił więc do domu. Następnego dnia Bajek szedł do sklepu ale nagle usłyszał krzyk, z za rogu wyłonił się chłopak w czarnej bluzie z kapturem założonym na głowę, w jeansach oraz w czarnych butach. Bajek szedł dalej nie oglądając się za siebie i słyszał jak ten chłopak za nim idzie ale nie zwracał na to uwagi, wszedł do sklepu zrobił zakupy i wyszedł. Kiedy wracał, do domu pobiegł do tamtego mejsca z kąd wyszedł tamten chłopak, nagle zobaczył jednego z oficerów leżącego obok wejścia, do jakiejś kryjówki która była zamknięta na klucz, oraz był przywiązany łańcuch. Bajek wrócił do domu następnego dnia przyszedł, do niego list. Bajek go wzią, otworzył go to był list, z zaproszeniem do tamtej kryjówki, przy której leżał tamten oficer. Spotkanie było ustalone na 13.07.2006r. na godzinę 19:20. Bajek poszedł tam i zapukał do drzwi, z za drzwi dobiegały głosy i nagle Bajek usłyszał, jak ktoś podszedł do drzwi. Drzwi otworzył mu tamten chłopak tylko nie miał już bluzy ani jeansów, lecz miał na sobie strój Assasinów Bajek wiedział, kto, to, są, Assasinowie, ponieważ Bajka dziadek był Assasinem. Ten chłopak go wpóścił. Szli długim korytażem, później schodzili dwa metry pod ziemie zakręconymi schodami, wkońcu dotarli. Bajek zobaczył jeszcze dwóch Assasinów, któży rozmawiali, nagle do Bajka podszedł jeden z nich i wręczył mu skrzynię, w której była szata Assasina, jego dziadka. Bajek przypomniał, sobie jego dziadka kiedy ubrany w taką szczatę pomagał ludziom. Powiedzieli mu że od teraz jest jednym, z nich. I od wtedy, zaczęła się cała przygoda Bajka. Bajek pojechał do Egiptu, dla tego, że miał tam misje aby uwolnić z niewoli innych ludzi. Ponieważ zły Faraon uwięził ich w jednej z piramid. Bajek znajdował tam różne skarby. Miał tam również swojego konia. Bajek później, wyruszył w podróż do dżunglii na swoim koniu przemieżył długą drogę i kilka postoi, ale po drodze napotkał małe miasteczko gdzie ostanowil się zatrzymać na kilka dni aby odpocząć zostawił konia w stajni i poszedł wynająć jakiś pokój, ale to miasto wydało mu się znajome, nie wiedział czemu ale znał to miasteczko. Długo jego myślenie nad tym z kąd je zna, nie potrwało długo, ponieważ Bajka dziadek tam umarł jako Assasin. Bajek przyjechał w tedy kiedy było święto trzci jego dziadka za to, że oddał za ich miasteczko życie. Po trzech dniach Bajek wyruszył znów w podróż. W kródce dojechał do dżungli, w dżungli mieli osadę Assasinów ale ona była w srodku dżungli, trzeba było skakać po ljanach, skakać po skałach, wchodzić po pnączach i chodzić po jaskini i wkońcu dotarł Bajek do osady Assasinów więc stał się jednym z nich i tam zamieszkał wtedy mieli święto Assasinów i zebrali się tam wszyscy Asasinowie z całego, świata. Dla Bajka to było nie złe przeżycie i zapamięta je do końca życia Koniec. Laura Skaza

19.11.2017 22:05
Bukary
222
odpowiedz
13 odpowiedzi
Bukary
222
Legend

A tak swoją drogą, panowie, co wam sprawiło największe trudności przy pisaniu?

W moim przypadku - skracanie tekstu do granicy 3 tys. znaków. :)

Od razu przypomniały mi się wszystkie perypetie z tłumaczeniem gier. Ponieważ angielski jest językiem znacznie bardziej "skondensowanym", polskie tłumaczenia oryginalnych kwestii zajmują zazwyczaj znacznie więcej miejsca, co powoduje czasem problemy z poprawnym wyświetlaniem tekstów na ekranie. Dlatego tłumaczenie gier przypomina czasem tłumaczenie poezji: trzeba zmieścić jak najwięcej treści w jak najmniejszej liczbie sylab. ;)

post wyedytowany przez Bukary 2017-11-19 22:10:11
20.11.2017 18:22
😉
223
odpowiedz
zanonimizowany1205508
4
Legionista

Jak dla mnie opowiadanie Wiejskiego Widzącego pozamiatało. Jak wcześniej pisałem- Tryplariusz rządzi.

24.11.2017 15:05
Suomi
225
odpowiedz
3 odpowiedzi
Suomi
26
Moon Scented Hunter

GRYOnline.pl

Hej wszystkim!

Oczekiwanie dobiegło końca – po długich debatach i dniach pełnych czytania, ogłaszamy wyniki konkursu.

Na początku dziękujemy za ogromny wprost odzew, ostatecznie (po sprawdzeniu znaków oraz innych punktów regulaminu) zakwalifikowało się ponad 170 prac o różnorodnej tematyce (przekłada się to na 140 stron surowego tekstu :)). Bez wątpienia przeważały u Was bitwa pod Grunwaldem oraz zamach na Gabriela Narutowicza; mieliśmy bohaterskie wspomnienia, gorzkie dzienniki, wiersze i pełne akcji opisy wprost z pola bitwy.

Wybranie 10 najlepszych tekstów nie było łatwym zadaniem, ale nie przedłużając poniżej wyniki konkursu:

[AKTUALIZACJA IX-X MIEJSCA W ZWIĄZKU Z REGULAMINEM]

I miejsce – Zdzichsiu
II miejsce – Punkrocker
III – VIII miejsca (kolejność przypadkowa) - Sethlan, Runnersan, Rafbeam, Matysiak G, Tymos, Mannelig
IX – X miejsca (kolejność przypadkowa) - Manilson, Worazer

Wszystkich nagrodzonych prosimy o sprawdzenie poprawności danych podanych w Waszych profilach użytkowników - tuż po weekendzie będziemy się kontaktować w celu przekazania nagród.
Raz jeszcze dziękujemy za liczny udział i mamy nadzieję, że dobrze się bawiliście poznając wybrane przez siebie wydarzenia historyczne.

Zachęcamy do uczestnictwa w kolejnych konkursach - do zobaczenia! :)

post wyedytowany przez Suomi 2017-12-06 13:35:23
24.11.2017 16:17
CheshireDog
226
odpowiedz
2 odpowiedzi
CheshireDog
123
Desk jockey

Gratulacje dla zwycięzców, po porównaniu ich prac i mojej stwierdzam, że daleko mi jeszcze do mistrza pióra :D

28.11.2017 15:31
Suomi
227
odpowiedz
Suomi
26
Moon Scented Hunter

GRYOnline.pl

Hej wszystkim!

Do nagrodzonych wysłane zostały maile - proszę sprawdźcie swoje poczty i podążajcie według dalszych instrukcji. Dziękujemy! :)

01.11.2017 18:17
13
odpowiedz
RiicoszetWTico
1
Junior

Sytuacja zaczęła się zaostrzać kiedy templariusz Ulreich dowiedział się że bractwo asasynów bardzo zaprzyjaźniło się z Zawiszą Czarnym, który podczas walki na Węgrzech wiedząc co się dzieje w Polsce wraz z paroma ludźmi wracał zawalczyć pod królewskim sztandarem. Zawisza zawsze wspominał na imprezach zorganizowanych przez Króla, kim są asasyni i jak szlachetni oni są. Pochodzili oni z południa Węgier i Włoch. Kiedy Zawisza uratował mistrza szermierki wraz z bratem z rąk złodziei. W ramach rekompensaty zaproponował im nauki u siebie (gdzie wiadomo było że dostanie się do mistrza było niemożliwe). Na samym rozpoczęciu praktyk młody Zawisza poznał chłopca imieniem Claudio. Claudio był starszy od młodzieńca z Polski dużo wyższy, umięśniony i wydawać by się mogło że nie szuka przyjaźni. Jego determinacja i wkład jaki poświęcał na nauki imponowało wtedy młodemu chłopakowi i za wszelką cenę chciał być taki sam. Pomimo tego jak bardzo Claudio nie lubil Zawiszę bo zawsze był faworyzowany przez mistrza, w ostatnich miesiącach nauk zaczęli się przyjaźnić ze sobą co było ogromnym zaskoczeniem. Włoch należał do bractwa asasynów i przekonał Polaka żeby też dołączył do nich bo przyda im się ktoś w Polsce wiedząc jaka sytuacja jest na Pomorzu i że Polacy coraz bardziej zaczynają kłócić się z krzyżakami (templariuszami). W Watykanie odbywa się tajne spotkanie gdzie skorumpowani urzędnicy templariusze i księża zastanawiają się co zrobić z Polską. Podczas powrotu Zawiszy do Polski wraz z Claudio wspominają sobie stare czasy. Opowiadają o tym jak on i Zawisza po wyjściu z nauk szermierki zaczął z Claudio jeździć do Rzymu jako jeden z asasynów. Po 3 latach tam spędzonych poznał naszego króla który w tamtych czasach płacił największe podatki do Watykanu. Jagiełło doskonale wiedział czym już nasz dorosły Zawisza się zajmuje i bardzo to cenił w nim. Zawisza Czarny marzył by wrócić do ukochanej Polski, więc gdy usłyszał od bractwa że może wrócić do ojczyzny by tam założyć bractwo, odrazu się spakował i pojechał w kierunku Polski nie zważając na nic. Claudio dogonił go i kazał mu uważać na siebie bo wpływy Templariuszy są ogromne w Polsce. Nasz Dzielny rycerz jechał ponad 3 miesiące i zatrzymał się w Warszawie gdzie tam zaczął swoje prace nad bractwem a Claudio raz na jakiś czas przez kolejne 3 lata go odwiedzał. Na koniec już kiedy wszystko było gotowe dostał wiadomość o wojnie na Węgrzech i zabójcy którzy tam się osiedlili nie dają już rady. Nasz Asasyn pojechał walczyć. Niestety templariusze kontrolujący przepływ gotówki w Europie dowiedzieli się że bractwo jest w Polsce. Bardzo się zdenerwowali. Kazali królowi zamknąć to pajacerke a wielkiego Zawiszę powiesić w imię Boga, lecz ten ze spokojem w głosie powiedział że za Pomorze i objetnice odejścia z Polski. Oczywiście można było się spodziewać że nie spodoba im się to, więc zagrozili wojną na którą Jagiełło uśmiechnął się i mruknął coś w stylu "Do Zobaczenia" pod nosem. 15 lipca lipca. Niebo bezchmurne a król patrzył jak wielką armia templariuszy stoi i czeka na walkę. Nagle król słyszy pogłoski że Zawisza wraca ale nie sam. Król popatrzył na posłańca z uśmiechem na ustach po czym odwrócił głowę do przeciwników i zaczął myśleć co by tu zrobić . Wygnał całe wojsko w las gdzie wiadomo było że asasyno łatwo będą mogli ich niszczyć. Husaria została wysłana na boki by wprowadzić wojsko wroga jak do zagrody do lasu gdzie Zawisza ,Claudio oraz asasyni z Włoch i Węgier już zakładali zasadzki w lesie. Po wszystkim zaczęli templariusze się przybliżać powoli nie wiedząc co ich czeka. W jednej chwili Polacy ruszyli do walki na czele wraz z Zawiszą wbijając się rycerzy jak kiedyś za młodu uczył ich mistrz. Zeskoczył z konia i wbił swoje ostrza schowane w nadgarstku które gładko przeszły przez ciężka zbroje oponentów przebijając tetnice.po wielogodzinnej walce zolnoerze wroga zaczęli powoli opadać z sił a nasze wojsko cięło ich po kolei. Ulrich von Jungingen mistrz zakonu krzyżackiego i wierny pupil templariuszy nakazał odwrotne stronę lasu gdzie czekał na nich Claudio oraz reszta asasynów w stworzonej sprytnie zasadzce. Husaria zaczęła jechać w stronę krzyżaków którzy już wbiegali w las. Claudio naciągnął cięciwy które obcięły głowy rycerzom a resztę wytłukli nasi zabójcy z bractwa. Von Jungingen uciekając w drugą stronę nadział się na Zawiszę który wziął swój miecz który dostał od bractwa i zaczął z nim walke. Niestety mistrza krzyżaków czekała śmierć ponieważ widać było że opadł z sił uciekając a sam Zawisza na oczach naszego króla i reszty wojska przeciwnika uciął mu łeb który potoczył się w stronę asasynów. Po tej walce Polacy powiedzieli w Watykanie że nie będą mieli skrupułów aby wyżynać kolejnych krzyżaków i że pomorze należy do nas, a jak się nie dostosują to mogą przestać płacić na kościół. Papież będąc pod ścianą przyznał nam dostęp do morza a sam Zawisza stworzył bractwo niedaleko Portu gdzie mogli na spokojnie wraz z resztą asasynów kontynuować walkę o dobre imię Narodu. Koniec.

02.11.2017 09:52
19
odpowiedz
zanonimizowany1162416
38
Pretorianin

Bitwa pod Grunwaldem (15 lipca 1410)
Obudziłem się rano była zima patrze przez okno a przed moim domem zgraja przebierańców ubranych w ciężkie żołnierskie pancerze nawala się jeden za drugim pomyślałem sobie kurde oni chyba odgrywają jakąś scenę z world of warcraft po jakimś czasie postanowiłem zapytać poległego przed moim domkiem w co się bawią, jak sam twierdził to nie zabawa a prawdziwa wojna opowiedział mi, że Władysław Łokietek postanowił zdradzić Polskę i przyłączyć się do krzyżaków choć sam nie mogłem w to uwierzyć pośmiertelnie zostawił mi swój rewolwer na kapucynki. Pomyślałem no dobra pora skopać d#pę kilku Niemcom, pierwszy magazynek wystrzelałem w pół minuty i już naliczyłem 8 killstreaków w ostateczności wyjąłem biblię i zacząłem rzucać czary po Hebrajsku. Nagle ni stąd ni zowąd zobaczyłem piękną i latającą niewiastę która wręczyła mi miecz Wałęsy który dawał plus 500 do obalenia komuny, użyłem go i niczym piorun rozsadziło wszystkich krzyżaków i polaków a także w tym zdrajcę Łokietka który jako jedyny uszedł z życiem ale postanowiłem go udu#ić za to co zrobił mojej ojczyźnie bartom i siostrom. Po tych wstrząsających wydarzeniach postanowiłem wyjechać z kraju i zamieszkać gdzieś w Zimbabwe w okolicznej dżungli, po kilkunastu latach zarobiłem tam swój pierwszy milion i wybudowałem tajne laboratorium w którym tresowałem swoich czarnoskórych wojowników.

14.11.2017 22:55
131
odpowiedz
holdysz
12
Legionista
Image

SYNCHRONIZACJA...
PAMIĘTNIK - ARTYSTA MALARZ

Nie mogłem pozwolić by do tego doszło, jednak wiedziałem że sam sobie nie poradzę dlatego muszę zdjednoczyć bractwo i zrobić wszystko by mój kraj nie pogrążył się w czeluściach wrogiej partii. Te zapiski to dowód na to że nie wszystkie działania i decyzje były wykonywane pochopnie, staraliśmy się postępować łagodnie ale cóż...
10 grudnia 1922
Belweder, Warszawa
List Anonimowy
------------------------------
“Monsieur le President Republique Polonaise Gabriel Narutowicz, Varsovie – Warszawa – Belweder”
„Pozostaje Panu do oznaczonego terminu już tylko 4 doby i godzin 20. Przypominam, że grozi Panu śmierć naturalna z powodu ataku sercowego. Czas zrobić testament. Pozdrowienia. Zawiadomienie trzecie.”

„Czas podjąć działania...”
Nasz zakon który znajduję się obecnie w południowej części Warszawy liczy kilkadziesiąt osób zaangażowanych w prawicowe partie a także władze, zajmujemy się prowadzeniem działalności politycznych jak i naszych wewnętrznych. Całość skupia się na utrzymaniu porządku i harmoni. Przejęliśmy kontrolę nad prasą co stwarzało nam idealne warunki by napisać szereg artykułów stawrzających potencjalne zagrożenie dla dotychczasowego prezydenta.
Dziennik Rzeczpospolita, art. Zawada – Narutowicz jest zaporą (zawadą) rzuconą przez Józefa Piłsudskiego na drodze do naprawy państwa.
Gazeta Warszawska & Kurier Warszawski – Żydowski elekt,zapora i zawada
Ksiądz Lutosławski, gazeta partyjna – Jak śmieli Żydzi narzucić Polsce swego prezydenta?
„Przed wyborem”
Musieliśmy powstrzymać rząd przed wyborem nowego prezydenta, Stanisław (starszy Asasyn) i Antoni mieli zebrać tłum, by w Alejach Ujazdowskich zorganizować chałaśliwe awantury i protesty. Zbudowaliśmy barykadę z ławek i skrzyń na śmieci, wszystkie przejścia do budynku zablokowaliśmy by uniemożliwić przyjście prezydenta na czas. Cóż trwały rozruchy w tym jedna z naszych osób,braci została zamordowana a 28 rannych w tym 9 ciężko.. wiedziałem że nie możemy tego tak zostawić.

14 grudnia 1922
„Kości zostały rzucone”
O godzinie 12:00 naczelnik państwa Józef Piłsudski w towarzystwie najwyższych władz Polski przekazał oficjalnie władzę nad państwem Rzeczypospolitej Polski. Wybrano człowieka należącego do chłopskiej lewicowej partii politycznej, człowieka który został wybrany niesprawiedliwie i nie uczciwie. Sprawdziłem dokładnie jak przebiegały owe wybory,przeszukałem dokładnie dokumenty i wiem że dokonano oszustwa przez które oficjalne wyniki wyglądają zupełnie inaczej niż miały wyglądać. Wiedziałem że Gabriel nie należał do organizacji, która zamierza zmienić losy Polski a także że nie znalazł się tam z przypadku... Całość była od początku zaplanowana, mam podejrzenia że nawet sam Piłsudski mógł mieć w tym jakiś interes, bo tak naprawdę wszystkie te osoby są częścią czegoś większego, wychodzącego poza skalę naszego kraju, obejmującego inne państwa, inne części świata. Od stuleci bractwo do którego należe stara się dążyć do sprawiedliwości i do celów, które bezpośrednio nie zagrażałyby naszym cywilizacją, naszym rodziną.
------------------------------
Festina lente (śpiesz się powoli)
Nasz zakon to tak naprawdę połączone podziemne komnaty gdzie raz w miesiącu mamy okazję się spotykać, na frontowych drzwiach wystrugany był nasz niepowtarzalny znak, za tym wszystkim stoi wielki i okrągły stół przy którym zasiadają kolejno.. od starszego stopniem Assasyna do nowych rekrutów. Mistrz od początku wiedział kogo wybrać do ostatecznego zadania jakim jest zamordowanie nowego prezydenta, miał na myśli mnie bo uważał że tylko ja jestem w stanie poświęcić się całkowicie dla bractwa i narodu.. i się nie mylił.
Otrzymałem hiszpański rewolwer nabity trzema nabojami, tak.. wszystkie muszą pójść w stronę Gabriela nie mogę pozwolić by mój potencjalny cel przeżył. Odziany w skórzany płaszcz, białą koszulę i elegancko związany krawat ruszyłem na zmianę losu naszego kraju.
16 grudnia 1922
Galeria Zachęta
------------------------------
Mój plan był następujący:
- Wejść do ‘Zachęty’ niepostrzeżenie godzinę przed przyjazdem prezydenta, musiałem zobaczyć budynek od środka
- Poznać plan obchodu galerii przez prezydenta
- Wybrać stosowne miejsce do udzielenia strzałów
Jestem malarzem więc miejsce które wybrałem nie było przypadkowe, mogłem nawet ponieść śmierć na miejscu... pomyślałem jak umierać to tylko przy najwybitniejszych obrazach znanych artystów. Obszedłem każde pomieszczenie wewnątrz z dużą dokładnością zwracając uwagę na swoje otoczenie.
Godzina 12:10
Usłyszałem okrzyki i oklaski tłumów i wiedziałem że właśnie prezydent przyjechał swoim samochodem przed gmach budynku by rozpocząć zwiedzanie galerii. Znajdowałem się na dachu budynku by zobaczyć z góry całą sytuację, pochylając się nad przepaścią starałem dostrzec jak wielu policjantów pilnuje okolicy i samego prezydenta. Serce zaczęło mi szybciej bić gdy widziałem że on już wszedł do środka i nie ma ani chwili dłużej na zastanawianie się nad tym co dalej robić, musiałem iść wykonać swoje zadanie, wypełnić misję powierzoną mi przez samego mistrza Assasynów. Zszedłem drabiną z dachu budynku by udać się przez pomieszczenia socjalne do korytarza na I piętrze. Dookoła wisiały piękne dzieła sztuki, które mógłbym podziwiać godzinami jednak nie było na to czasu, moja pasja do malarstwa musiała dać upust temu co miało za chwilę się stać. Lekki pot zalewał mi czoło, zrobiło mi się cieplej jednak wciąż zachowywałem zimną krew by w końcu wejść do Sali wystawnej gdzie znajdował się prezydent. Widziałem jak spogląda na obraz pt. Szron pomyślałem wtedy co on w tym widzi.. co czuje? Mróz i chłód jak jego lodowate serce? Zimno jak krew w moich żyłach? Cóż... tego nie wiem, ale wiem że muszę wyciągnąć rewolwer i oddać szybką serię trzech strzałów. W tym momencie nie słyszałem już nic prócz bicia mego serca, hałas, krzyki panujące wokół i obraz leżącego prezydenta zalanego swoją krwią. W pewnym sensie poczułem ulgę i satysfakcję bo nie zrobiłem tego w złym czynie i wiedziałem że mogę już w spokoju wypowiedzieć te słowa.. „Nie będę więcej strzelać...”

„Potępiają to czego nie rozumieją, czego nie pojmują”
30 grudnia 1922
Areszt
------------------------------
Tego dnia rozpoczął się mój proces, nie przyznaję się do zarzucanych mi czynów.. przyznaję się tylko do złamania prawa, cóż spełniłem ciężką rzecz a wyrok więzienia... byłby dla mnie hańbiący. Uważam że nic nie jest prawdziwe wszystko jest dozwolone... Wieczorem sąd udał się na ponadgodzinną naradę po której wydał ostateczny wyrok. Pozbawienie stanu i kara śmierci. Moja egzekucja ma się odbyć za dwa tygodnie, to moje ostatnie zapiski stanowiące dowód prawdy na to że zakon Asasynów jest lojalny wobec swych zasad a jego członkowie są w stanie zapłacić najwyższą cenę by rozpocząć nowy początek.

15.11.2017 19:20
135
odpowiedz
adamus96
3
Junior

Nigdy nie podejrzewałem, że Maria stanie się jakąkolwiek stroną naszego konfliktu. Po dziś dzień, spisując te słowa, nie potrafię pozbyć się uczuć targających moją duszę.
Nazywam się Paul Langevin i tak, miałem romans z Marią Skłodowską-Curie. Wspomnienia wracają i wspólne pobyty w paryskich kawiarniach, wciąż powodują na mej starczej skórze gęsią skórkę. Gdyby tylko wiedziała wówczas, w 1910, kim naprawdę jestem.

Nie spodziewałem się jak potoczy się nasza historia. Z początku, gdy broniłem doktorat u jej męża, nie zauważałem jej. Wydawała mi się nieatrakcyjna, mimo pewnej aury pewności siebie nie potrafiłem dostrzec w niej ani krzty kobiecości. Lecz coraz częstsze wizyty w pracowni Piotra zmieniły tę postać rzeczy – coraz częściej zamiast Piotra, spotykałem Marię. Toczyliśmy niezliczone dyskusje na tematy naukowe. Nie zorientowałem się, w którym momencie w nasze rozmowy włączyła się karafka wina i ukradkowe spojrzenia. Lecz Oni wiedzieli.

W zimny grudniowy wieczór, usłyszałem głośny łomot atakujący frontowe drzwi. W szlafroku, z lampą w ręku skierowałem się by przegonić nieproszonego gościa, lecz zamarłem, w momencie gdy spojrzałem w wizjer. Brodaty jegomość celował pistoletem niewątpliwie naładowanym prosto w miejsce, gdzie stałem. Poznałem insygnia na rękojeści jego broni. Drżącymi rękoma zacząłem otwierać drzwi, lecz nagle zapieczętowany krwistym woskiem list wylądował tuż przed mymi nogami. Umierając ze strachu, podniosłem go i zacząłem czytać.

Gdy nasz romans wyszedł na jaw, zdewastowany publicznym oskarżeniami i porzucony przez żonę, stoczyłem się, dlatego znalazłem przyjaciela. Codziennie odwiedzałem grób Piotra Curie, opowiedziałem, jak zdradziłem zaufanie Marii, gdy przez rok naszej bliższej znajomości sabotowałem jej pracę naukową, zgodnie z rozkazami. Za każdym razem padał deszcz. Za każdym razem czułem wstyd.

- Doktorze, czy możemy cokolwiek jeszcze dla niej zrobić? – błagalnym tonem Čve Curie męczyła lekarza. Mimo nieustannie zbliżającej się żałoby nadal nosiła kwiecistą suknię z kapturem i buty na wysokim obcasie, jakby chciała zaprzeczyć nieuniknionemu losowi, gotowa rzucić wyzwanie przeznaczeniu, jaki przydarzył się jej matce. Maria zaś stanowiła całkowite przeciwieństwo swojej córki – zawsze ubrana w czarną, prostą spódnicę, bardziej przypominała zakonnicę niż kobietę nauki, pionierkę swojej płci w tej dziedzinie.
- Panno Curie, niezwykle mi przykro, ale trafiliśmy na punkt, w którym współczesna medycyna nie jest w stanie podołać temu zadaniu. Zdam się na bezpośredniość – proszę spędzić ostatnie chwile z matką.

19 X 1946. Kątem oka zauważyłem kwiecisty wzór. Stare kości nie pozwoliły zareagować – padłem na ziemię, przyciśnięty do perskiego dywanu, leżącego przy tlącym się kominku.
- Wykorzystałeś ją! Zdradziłeś! – twarz osłonięta kapturem wydawała się wykręcona gniewem, który napędzał ostrze wbijające się w mój lewy bok. Płynęła krew, a wraz ze strumieniem wypływały wspomnienia. Paul dodający promieniotwórczy izotop do posiłku Marii, Paul ściskający list. „Nie pozwól tej Polce dokonać kolejnych odkryć, polon i rad to idealna broń, nie wiadomo co więcej może stworzyć. Pamiętaj, jej rodzina od lat związana jest z zakonem asasynów. Zniszczmy ją.”

16.11.2017 19:49
Bukary
147
odpowiedz
1 odpowiedź
Bukary
222
Legend

Paryż, 18 jula 1906

Drogi Jacquesu,

wracając wczoraj na Wyspę Św. Ludwika, przechodziłam obok miejsca, gdzie znajdowała się niegdyś Café-Théâtre. Piotr, choć w czasie spacerów błądził myślami po zakamarkach naszego laboratorium, zawsze wkraczał tutaj na powrót do świata filistrów i, siadając na brzegu Sekwany, przy hałaśliwych dźwiękach przepływających barek snuł opowieść o nieistniejącej już kawiarni, w której ojciec oświadczył się pannie Depouilly. Hélas, ten jakże błogi dagerotyp pamięci w mgnieniu oka pokrył się czarnym osadem tęsknoty! A ponieważ cierpienie odzywa się w ciszy głosem bardziej doniosłym, zapragnęłam wypełnić umysł zgiełkiem miasta, odpoczywając na jednej z pobliskich ławek.

Szukałam utraconej bliskości, ale w tłumie widmowych kształtów odnalazłam wzrokiem człowieka, który w niczym nie przypominał Piotra. Zwrócił moją uwagę, gdyż zbliżał się szybkim krokiem, a ponadto – mimo upału – nosił obszerny redingot. Gdy dotarł do nabrzeża, sans manieres obdarzył mnie srogim spojrzeniem. Zanim jednak barwa moich policzków zdradziła zakłopotanie, przedstawił się jako „détective Charles Marlow de London Met”, po czym, ukazując dłoń pozbawioną serdecznego palca, wyciągnął z kieszeni płaszcza kilka zmiętych stronic. W dokumentach pokrytych mglistymi plamami zakrzepłej krwi rozpoznałam zaginione notatki Piotra…

Czytając dział kryminalny w „Le Matin”, Twój brat zwykł powtarzać pewien bon mot: „O ile przestępstwo można uznać za sztukę, o tyle wykrywanie zbrodni jest bez wątpienia dziedziną nauki”. Nie dziw się zatem, że nawiązałam nić porozumienia z tajemniczym inspektorem. Opowiedziana przezeń historia wydaje się tyleż zatrważająca, co factuel, pragnę jednak pozostawić kwestię wiarygodności poszczególnych zdarzeń Twojemu osądowi.

Prawda, która po śmierci mon chéri wymykała się naszemu poznaniu niby rtęć przez zaciśnięte palce, zyskała wreszcie upragnioną wyrazistość. Przeklinam niefrasobliwość, z jaką przyjęliśmy uporczywe zgłębianie przez Piotra zjawisk magnetyzmu! Nie sprzeciwialiśmy się, kiedy – wiedziony upiorną idée fixe – nalegał, aby raz za razem wracać na seanse Madame Palladino. Nie wzbudził naszych podejrzeń fakt, że asystent szalonej Włoszki, który – na znak medium: „Oto rajski owoc!” – zawsze wnosił szklaną kulę, a następnie, gdy podziwialiśmy lewitujący stolik, wyłapywał przyciągane blaskiem kryształu owady i szpilkami przytwierdzał żywe stworzenia do główki opatrzonego krzyżowym herbem szapoklaka, tak bardzo przypomina posłańca, który w pamiętnym roku 1898 dostarczył Piotrowi drobinę uranium od Becquerela. Co więcej, uznaliśmy za rzecz naturalną, że przypadkowy przechodzień dostrzegł w zdeformowanej twarzy stratowanego mężczyzny rysy mon défunt mari! I wzruszaliśmy ramionami, gdy posterunkowy donosił, że na surducie Piotra znaleziono martwy okaz motyla…

Finalement! Tyle wyczekiwanych odpowiedzi! Chciałabym wyjawić wszystko bez zwłoki (zwłaszcza że odkryłam, co łączy rodzinę Curie z Café-Théâtre), ale wertując dziś odzyskane notatki, ujrzałam Twój szkic elektrometru – i jestem zmuszona odłożyć dalsze wyjaśnienia na później. Błagam, przyjacielu: wróć czym prędzej do Paryża, albowiem mam powody przypuszczać, że znalazłeś się w wielkim niebezpieczeństwie.

- Maria

PS. Monsieur Marlow przyniósł nowe wieści: właściciel szapoklaka wsiadł kilka dni temu w Antwerpii na statek zmierzający do Afryki; podobno jest członkiem Międzynarodowego Towarzystwa Tępienia Dzikich Obyczajów i nazywa się Kurtz.

post wyedytowany przez Bukary 2017-11-16 19:53:08
17.11.2017 18:40
CheshireDog
184
odpowiedz
CheshireDog
123
Desk jockey
Image

Maksym siedział nieopodal namiotu Chmielnickiego. Pisał on w spokoju list na zdobycznym szwedzkim stole. Wieczór się zbliżał, więc świece okazały się nieocenione.

Drogi Batko,

Pludracką twierdzę oblegamy już dzień kolejny. Ni skarbów, ni jeńców jeszcze nie mamy. Wojska Korony parszywe przed murami się okopały, więc wpierw musimy ich tam pokonać. Armaty zamku dokuczają nam ciągle, a nasze jakoś rady dać im nie mogą. Sam hetman Chmielnicki dba o mnie jak o syna rodzonego. Ja za to mu radą i szablą służę, a nie spocznę dopóki do cna nie wygubię tych okrutników. A koniec walk nam bliski, ponoć już koninę w zamku jeść muszą, zaraz ich chęci do wojaczki odejdą. Ale piszę do Ciebie w jeno innej sprawie. Przyślij mi ziemi spod chutoru mojego, jakbym tu spocząć miał żeby mi mogiłkę własną ziemią nadsypali. Każdy kozak powinien móc umrzeć wolny z szablą w ręku a nie z inkaustem i piórem.
Maksym

Stefan Chmielnicki, swej pozycji nie zdobył bez powodów, albo przynajmniej tak uważał. Każdy wysłany list, nawet przez najbardziej zaufanych sprawdzał. W liście Maksyma jak zwykle wszystko było bez zastrzeżeń. Jednak prawda była inna. Od dawna sztuki maskowania wiadomości był znane, a tutaj zastosowano zwykły sok z cebuli.

Bracie,
Zadanie wykonane. Dopilnowałem, aby Skrzetuski wydostał się z oblężenia. Wojska króla przybędą tu niedługo. Rejony te będę jeszcze długo w ogniu walk, a ludzie mieszkający nie będą sobie ufać wiekami. Czekam na następna zadania. Co ważne bractwo Assasynów również podejmuje działania. W zgiełku walk zabijają najbardziej żądnych krwi i wojny ludzi. Tatarzy stracili już kolejnego z dowódców. Bractwo dąży do pokoju, jednak takie rany będą goić się zbyt długo. Co ważne ufa mi chan Islam Girej, może się on przydać do wykonania naszych planów. Pamiętaj o opóźnieniu pospolitego ruszenia. Ja sam postaram się tak kierować walkami tutaj, aby armia Chmielnickiego nie zdobyła Zbaraża.

Brat służebny Maksym

Tak wiele rzeczy zawsze było ukrytych przed oczami ogółu. Tak mało ludzi rozumiało, że to tylko zwycięzcy piszą historię. Templariusze mimo braku swoich sił zbrojonych potrafili prowadzić wojny i pogrążać narody. Oni mieli swoich ludzi blisko ważnych person. Czy to, jako doradców, czy jako przyjaciół. Namówienie Czaplińskiego do zajazdu nie było dla nich trudne. Jeszcze łatwiejsze było zachęcenie Chmielnickiego do zemsty. Takie proste sprawy a tyle krajów i nacji, zamiast się rozwijać w spokoju, zaczęło walczyć. Tym razem Templariusze wygrali, ale co przyniesie przyszłość, czy wygrają Assasyni?

01.11.2017 22:04
15
odpowiedz
1 odpowiedź
kwacz18
1
Junior

15 lipca 1410 Bitwa pod Grunwaldem
Wtorkowy poranek 15 lipca 1410 roku był chłodny. Po całonocnej
ulewie pozostał tylko niewielki deszcz. Wiatr był na tyle silny, że zrezygnowano z rozstawienia królewskiego namiotu kaplicznego. Na trzeci sygnał trębacza, 40-tysięczna armia polsko-litewska dosiadła koni i ruszyła polnymi drogami na wschód.Piętnastokilometrowy marsz prowadził przez płonące wsie, podpalone przez straż przednią. Minięto Jankowice i Gardyny. Stąd wojsko zakręciło na północ, by przez Turowo i Browinę dotrzeć do położonego nad jeziorem Łubień Ulnowa. Dochodziła godzina ósma. Deszcz przestał padać, zza chmur wyszło słońce. Król Władysław Jagiełło zdecydował się na postój. Na wzgórzu u południowego skraju jeziora czeladź obozowa zajęła się rozstawianiem królewskiego namiotu, bowiem Jagiełło każdy dzień rozpoczynał od wysłuchania mszy.Otoczone lasem jezioro nie było widoczne z oddali. Porastający wzgórze las oraz sąsiadujące z nim zadrzewione wzniesienia nie pozwalały na głębsze wejrzenie w przedpole. Jeszcze przed mszą ubezpieczenia doniosły, że od zachodu zbliżają się główne siły krzyżackie. Król przyjął tę wieść ze spokojem. Zanim zagłębił się w modlitwie, nakazał zaalarmować wojska oraz wysłać kilka chorągwi pod dowództwem marszałka Zbigniewa z Brzezia, by uchwyciwszy kraniec lasu i obserwowały poczynania Krzyżaków.
Spokój króla nie był udawany. Zgodnie z planem wojny ustalonym z wielkim księciem litewskim Witoldem podczas zjazdu w Brześciu Litewskim w grudniu 1409 roku, planowano połączenie armii polskiej i litewskiej oraz wyruszenie wprost na krzyżacką stolicę, Malbork. Prawdziwym zamiarem nie było obleganie tej potężnej twierdzy, lecz zmuszenie przeciwnika do stoczenia walnej bitwy. Oczekiwana bitwa właśnie nadchodziła.Przyjęty w Brześciu plan kampanii zakładał starcie generalne. Dotąd wojny Polski z Zakonem miały charakter ograniczony. Do pierwszej z nich doszło na początku XIV wieku, 80 lat po sprowadzeniu Zakonu na ziemie polskie. Począwszy od przybycia Krzyżaków w 1226 roku aż po zajęcie przez nich Pomorza Gdańskiego w roku 1309, Zakonu nie uważano za wroga. Zgodnie z oczekiwaniami księcia Konrada Mazowieckiego, Krzyżacy ujarzmili Prusów, uwalniając Mazowsze od najazdów kłopotliwych sąsiadów z północy.
Przyszłość pokazała, że zwalczanie Prusów z pomocą Krzyżaków było jak przysłowiowe gaszenie ognia benzyną. W miejsce konglomeratu plemion, u północnej granicy Polski wyrosło scentralizowane państwo o zasobnym skarbcu i dużych zdolnościach mobilizacyjnych. Samych braci-rycerzy w Zakonie Krzyżackim nie było więcej niż 1500. Jeśli jednak doliczymy do nich służących Zakonowi współbraci, miejscowe rycerstwo zobowiązane do służby wojskowej, najemników i zagranicznych gości, to zdolność mobilizacyjna Zakonu sięgała kilkunastu tysięcy ludzi. Co więcej, Zakon miał ambitne plany poszerzania swych posiadłości. Już w XIII wieku, zanim jeszcze opanowano w całości kraj Prusów, Krzyżacy uzyskali monopol w dziele nawracania na chrześcijaństwo pogańskich Litwinów. Rzecz jasna chodziło o nawracanie z bronią w ręku, jak przystało na zakon rycerski.W 1309 roku Zakon wystąpił przeciw atakującym Gdańsk Brandenburczykom interweniując na prośbę wiernych Władysławowi Łokietkowi obrońców miasta. Odpędziwszy najeźdźców, zakonnicy zajęli miasto i gród, a 13 listopada dokonali rzezi obrońców i mieszczan. Rok potem Zakon zajął całe Pomorze Gdańskie, a wielki mistrz przeniósł się na stałe z Wenecji do Malborka.
W ten sposób rozpoczął konflikt polsko-krzyżacki o Pomorze. Wojna z lat 1327-1332 oraz kilkakrotne procesy między Polską a Zakonem nie przyniosły rozstrzygnięcia. Biorąc pod uwagę siłę Zakonu król Kazimierz Wielki zdecydował się zawrzeć z Krzyżakami pokój w Kaliszu w 1343 roku. Na jego mocy Pomorze pozostawało przy Zakonie jako „wieczysta jałmużna”.
Sytuacja zmieniła się radykalnie po unii polsko-litewskiej zawartej w 1385 roku. Litwa schyłku XIV wieku nie była już niewielkim państwem. Dzięki ekspansji na tereny księstw ruskich stała się rozległym państwem wręcz imperium, o powierzchni 600 tys. km kw, kilkakrotnie przekraczającej powierzchnię Polski, nie mówiąc już o terytorium Zakonu. Oficjalnie pogańska, miała Litwa pod swą władzą licznych prawosławnych poddanych, których nie zmuszano do porzucenia chrześcijaństwa. Rosnąca potęga Litwy była neutralizowana przez Zakon dzięki wykorzystaniu rywalizacji między potomkami księcia Giedymina. Zaangażowanie Litwinów na wschodzie powodowało, że rycerze zakonni wspierani przez cudzoziemców przybywających by walczyć z poganami, pustoszyli północną część kraju.15 lipca, około 8, wojska polsko-litewskie stanęły u południowego wybrzeża jeziora Łubień. Od zachodu nadchodzili Krzyżacy. Król wysłuchiwał dwóch mszy, podczas gdy wojska litewskie szykowały się do bitwy na prawym skrzydle, a polskie na lewym i w centrum. Krzyżacy nadeszli od Fryngowa. Między Stębarkiem, Łodwigowem i Grunwaldem rozbili obóz, ubezpieczając namioty powiązanymi przez łańcuchy wozami. Ukrytych w zaroślach sił polsko-litewskich nie było widać.Wielki mistrz czekał 4 godziny aż sprzymierzeni przystąpią do bitwy. W tym czasie Jagiełło wysłuchał kolejnych mszy, dokonał pasowania na rycerzy, wydał dyspozycje do bitwy, a nawet zadbał o rozstawienie wart z zapasowymi końmi, na wypadek konieczności odwrotu.. Krzyżacy nie zdecydowali się na atak. Nie widząc przeciwnika, bali się zasadzki. Oba wojska rozdzielała licząca około 5 km, pagórkowata przestrzeń. Przez środek pól grunwaldzkich płynął, nieistniejący już dziś Wielki Strumień.Gdy król kończył swe poranne czynności i zakładał hełm, doniesiono mu o pojawieniu się w polskim obozie dwóch heroldów. Jeden z nich był wysłannikiem cesarza Zygmunta Luksemburskiego, drugi reprezentował księcia szczecińskiego Kazimierza, przebywającego w krzyżackim obozie. Przybysze wręczyli Jagielle i Witoldowi dwa miecze i zadeklarowali gotowość do cofnięcia szeregów krzyżackich, by Polacy i Litwini mogli wyjść na odkryty teren. W całej ceremonii nie byłoby nic nadzwyczajnego, gdyby nie obraźliwe słowa, jakimi przedstawili swe propozycje:
„Wielki mistrz pruski Ulryk” – mówili – „śle tobie i twojemu bratu przez nas, swoich heroldów, te dwa miecze w pomoc do zbliżającej się walki, abyś przy tej pomocy i orężu nie tak gnuśnie i z większą niżeli okazujesz odwagą wystąpił do bitwy; a iżbyś się nie chował w tych gajach i zaroślach, ale na otwartym polu wyszedł walczyć”.Miecze przyjęto, a hardą wypowiedź puszczono mimo uszu. Zapamiętali ją za to historycy, zarówno autor anonimowej Kroniki konfliktu Władysława króla polskiego z Krzyżakami, powstałej krótko po wojnie, jak i Jan Długosz. Zinterpretowali to jako zapowiedź krzyżackiej klęski. Rycerze z czarnymi krzyżami popełniali w ten sposób najcięższy z możliwych grzechów – superbię, czyli grzech pychy.
Skierowany na północny-zachód front polsko-litewski liczył około 3 km szerokości. Wojska stały pogrupowane chorągwiami. A tych było 51 polskich i 40 litewsko-ruskich. Głębokość ugrupowania na lewym, czyli polskim skrzydle, wynosiła zapewne do 3 km, na skrzydle zaś litewskim – 2. Witold pozostał wśród swoich na prawym skrzydle, król Władysław zaś odjechał w towarzystwie niewielkiej chorągwi na pobliski wzgórek, skąd mógł obserwować przebieg wydarzeń.
Dzisiejsze wyobrażenia, każą widzieć bitwę grunwaldzką jako starcie odzianych w zbroje ze stalowych płyt rycerzy. Tymczasem stanowić oni musieli mniejszość. W armii krzyżackiej pełne zbroje płytowe posiadali bracia-rycerze, być może część cudzoziemców. Większość natomiast, stanowili lekkozbrojni, strzelający z kuszy, lub z konia walczący na miecze. W armii polskiej, udział rycerzy z pełnym wyposażeniem była zapewne większy. Być może sięgał nawet 30 proc. wszystkich kombatantów. Owi najlepiej wyposażeni, tworzyli szpicę swych chorągwi, decydującą o jej sile uderzeniowej. Za nimi szła ława lekkozbrojnych, których zadaniem było pogłębianie wyłomów w szeregach przeciwnika.Około południa obie strony były już w pełni uszykowane, a ich szeregi dzieliła licząca 200-300 metrów przestrzeń. Na środku owej ziemi niczyjej stało sześć potężnych dębów, na których konary wspięli się żądni sensacji widzowie, zapewne z czeladzi obozowej. Na sygnał trąby szeregi sprzymierzonych zaintonowały Bogurodzicę.Jako pierwsze do szarży ruszyło prawe, litewskie, skrzydło. Trudno orzec czy był to efekt porywczości Witolda, czy też siła obyczaju, nakazującego rozpoczynać bitwę od ataku prawego skrzydła. Krzyżacy dali dwie salwy z bombard, które narobiły nieco huku, ale nie wyrządziły atakującym żadnych szkód. Zaraz potem sami ruszyli do szarży. Zwarciu szeregów towarzyszył zgrzyt słyszalny nawet w oddalonym o 3 km od pola bitwy polskim obozie. Impet Litwinów był tak wielki, że szereg przeciwny cofnąć się miał aż o 800 metrów. Chwilę później zwarły się szeregi lewego skrzydła. Uporczywa walka, toczona w niewielkim, ciepłym deszczu, trwała niespełna godzinę. Po tym czasie lepiej wyposażone wojska krzyżackie zyskały przewagę. Coraz więcej rycerzy litewsko-ruskich uchodziło z pola bitwy, aż wreszcie szyk załamał się i runął w tył. Do dziś trwa spór historyków, czy ucieczka Litwinów była spontaniczna, czy może zaplanowana, by wzorem mongolskim, wciągnąć przeciwnika w pościg, w którym załamie się jego szyk bojowy, co umożliwi eliminowanie pojedynczych wrogów. Wraz z Litwinami uchodzili też niektórzy rycerze polscy z chorągwi uszykowanych w bezpośrednim sąsiedztwie litewskim. Tyły podali nawet czescy najemnicy, skupieni pod chorągwią św. Jerzego, która cofnęła się aż po polski obóz, gdzie zbeształ ich za niegodną postawę podkanclerzy królestwa, ksiądz Mikołaj Trąba. Widać to podziałało, bowiem wkrótce potem Czesi, potępiwszy swego dowódcę, znów znaleźli się w pierwszej linii, w sąsiedztwie polskich oddziałów.Atakujący zbliżali się do pagórka, na którym stał król Władysław. Widząc to sekretarz królewski, Zbigniew Oleśnicki pędem dopadł do obserwujących manewry wielkiego mistrza rycerzy chorągwi krakowskiej, błagając ich o pomoc. Ci jednak zignorowali prośby, argumentując, że jeśli wyruszą w kierunku królewskiego pagórka, to ściągną nań uwagę Krzyżaków.
Wielki mistrz i jego ludzie przemknęli obok króla. Podobno sam wielki mistrz okrzykiem herum! herum! zakazał swym rycerzom zbaczania ku nieznacznemu pocztowi polskiemu. Jedynie Łużyczanin Dypold von Kokeritz oderwał się od swoich i ruszył pod górę. Czoła stawił mu osobiście 60-letni Jagiełło i celnie zamierzywszy się kopią, trafił atakującego w twarz. Dogorywającego Dypolda dobił Zbigniew Oleśnicki, przez co starając się w latach późniejszych o godności kościelne, musiał prosić papieża o dyspensę.Zwarcie chorągwi prowadzonych przez wielkiego mistrza z Polakami zakończyło się klęską Zakonników. Już w pierwszym starciu poległ Ulryk von Jungingen, a wraz z nim większość wielkich urzędników krzyżackich. Do klęski przyczyniło się uderzenie polskiego odwodu w skrzydło atakujących.Walczące jeszcze szeregi krzyżackie coraz bardziej cofały się w kierunku obozu. Na dodatek, na pole bitwy powracało coraz więcej Litwinów, którzy uderzyli na lewe skrzydło i tyły broniących się jeszcze Zakonników. Dochodziła czwarta popołudniu., gdy walka przemieniła się w bezładną ucieczkę, a ta w rzeź trwającą aż do zapadnięcia zmroku.
Obóz krzyżacki zdobyto szybko. Według Jana Długosza, wystarczył na to zaledwie kwadrans. Znacznie dłużej trwało za to plądrowanie i rzeź obrońców, których nie oszczędzano, bo czeladź obozowa nie przedstawiała wartości jako jeńcy. Plądrowanie trwałoby dłużej, gdyby nie rozkaz królewski, nakazujący natychmiastowe zniszczenie znalezionych w obozie zapasów alkoholu „do którego żołnierstwo po pogromie nieprzyjaciół, znużone walką i skwarem letnim, rzuciło się było z chciwością dla ugaszenia pragnienia; jedni kołpakami, drudzy rękawicami, inni trzewikami nabierali wina i pili. Ale Władysław król polski, obawiając się, aby wojsko upojone winem nie obezwładniało [...] kazał wszystkie beczki porozbijać i wino wypuścić”.Liczono jeńców, z których część uwolniono na znak łaski królewskiej, część – w tym niektórych braci zakonnych – odesłano do Polski, by tam czekać na stosowny okup. Straty krzyżackie szacuje się na 8 tysięcy poległych, w tym 203 braci-rycerzy, spośród 250 w bitwie uczestniczących. Łączne straty armii zakonnej, wraz z jeńcami ocenia się na 10-12 tysięcy. Straty polskie nie są znane. Trudno uwierzyć w relację Jana Długosza, który Krzyżakom przypisuje aż 50 tysięcy zabitych, a Polakom zaledwie dwunastu. Wydaje się, że straty litewskie mogły sięgać nawet połowy kontyngentu, polskie zaś były niższe, choć nieznane. Świadczy to, że bitwa miała charakter starcia kawaleryjskiego, złożonego z serii szarż i pojedynków, ale stosunkowo mało krwawego. Do rzezi doszło dopiero po załamaniu się sił krzyżackich i podczas ucieczki.Zwycięstwo grunwaldzkie uznano w Polsce i na Litwie za przełom w zmaganiach z Zakonem. Już w 1412 roku, dzień 15 lipca uznano za święto państwowe. W kościołach należało odprawiać uroczyste msze. Zachowana do naszych dni, Kronika konfliktu króla polskiego Władysława z Krzyżakami, dotarła do nas właśnie w formie kazania, wygłaszanego podczas owych uroczystych mszy.

Forum: Weź udział w konkursie Assassin's Creed Origins i wygraj konsolę XBOX ONE X
początekpoprzednia12