Już mnie to wkur***;/ A byłem taki piękny.. Dobra, chodzi o to, że lubię wpierdalać. Pizza, kotleciki ( to najczęściej plus ziemniaczki), ogólnie takie typowo jedzenie jakie facet lubi. Ale się stało.. Jestem cholernym leniem, prócz rowerka, nie pociągają mnie żadne sporty. Znaczy pływanie od razu mówię odpada, cholernie tego nie lubię, może bieganie ? Zmuszać się muszę, ale do tego jeszcze jestem w stanie, jakieś siłownie odpadają, bo nie ma kasy nawet na to. Chodzi o to jak i co jeść. Nie chcę jakiś diet, porad dietetyków, bo nie jestem dupą z cyckami robiącą karierę, tylko zwykłym 25 letnim facetem z cholernym brzuchem, który trzeba zgubić. Ogólnie jestem szczupły, ręce, nogi.. a mam ten cholerny brzuch;/ Fatalnie to wygląda, więc jak najłatwiej, poza trumną pozbyć się tego ? Od razu mówię, że od piwska to to nie jest, bo nie pijam praktycznie alko.. Więc nic ani papierosów ani innych dupereli nie muszę się wyzbywać, bo mnie na całe szczęście nie dotyczą. HELP ! !
A słyszałeś o brzuszkach?
Od brzuszków brzuch mu nie spadnie - mięśnie trochę wyrobi, ale i tak będą niewidoczne pod sadłem.
Nie można spalać tkanki tłuszczowej jedynie z brzucha za pomocą ćwiczeń na mięśnie brzucha.
Czysta głupota!
Jesc mniej ale czesciej.
Ja rok temu jako postanowienie noworoczne stwierdzilem ze pora pozbyc sie brzucha, w maju skonczylem.
Ograniczylem zarcie, zamiast 3x po kilo kartofli jadlem piec razy. Z tym ze pomiedzy sniadaniem a obiadem i kolacja wstawilem lekki posilek w stylu jogut z owocami.
Jadlem regularnie o okreslonych porach i poszlo 10kg. Poczatki byly trudne bo zaladek rozepchany. Obecnie jem mniej sam z siebie bo sie po prostu skurczyl. Raz na dwa tygodnie/miesiac kontroluje wage, jak skoczy to mala redukcja w posilkach i jest git.
No i zapomnialbym, co drugi dzien 45 min na stacjonarnym rowerze.
Serial można oglądać. Ja tak zimą robię, bo zmarźluch jestem i nic mnie na mróz nie wygonim jak nie muszę.
Nie, tylko czytałem..
Obliczasz zapotrzebowanie kaloryczne, i używasz codziennie jakiegoś kalkulatora online aby podsumować spożyte kalorie.
Musisz zejść około 500-700 kcal dziennie poniżej swojego zapotrzebowania kalorycznego, aby móc tracić około 0.5- -1kg tygodniowo. Nie należy przesadzać z głodowaniem, bo jak się potem dorwiesz do żarcia, to cały wysiłek pójdzie na marne.
Powoli i stabilnie gubić kilogramy, dostarczając przy tym organizmowi wszystkie niezbędne witaminy.
Biegaj, rower. Ogranicz fastfoody, słodycze i ogólnie węglowodany. Zdrowe odżywianie i będzie. Sam kiedyś miałem ten sam problem. Dosyć szybko się go pozbyłem, jakieś 2-3 miechy. No, ale ja się siłką/dietą trochę interesuję już z parę lat, to łatwiej było.
Właśnie słodyczy praktycznie nic. Nie lubię ich już tak. Problem u mnie polega na tym, że ja mam cholerny apetyt. Zjem obiad i za 2 godz mam wrażenie, że mógłbym znowu zjeść taki sam;/
Pewnie masz słabe śniadanie, co potem odbija się na nienasycenie za dnia.
Śniadanie jakie bym nie zjadł to i tak potem będę głodny więc to nie to.. Muszę po prostu mniej jakoś wpierdzielać tego wszystkiego i więcej ruchu..;/
Jak mnie taki głód bierze to najlepsze remedium w moim przypadku to:
- Wysiłek fizyczny, od razu odechciewa się jeść xD
- Zapchanie żółądka jakimś zdrowym (ohydnym) piciem, np. napar z imbiru i mięty ~ polecam
No nie masz wyjścia. Deficyt kaloryczny i aeroby przynajmniej 3-4 razy na tydzień. Skoro nie ma szans na siłkę, to przecież możesz wykonywać ćwiczenia na ciężarze własnego ciała. Zawszę przed, czy po bieganiu, to dodatkowy ruch.
Dawaj imbir do do wszystkiego, do porzygu i nie żryj 4h przed snem, dobre na trawienie.
Krótko jak umiem - dieta to zazwyczaj 60-70% efektów naszej sylwetki, ćwiczenia choć oczywiście bardzo ważne odłóżmy na bok ( nic nie daje lepszych efektów niż nawet drobny 30 minutowy trening siłowy [ w domu ! ] x3/tyg. + 1-2 cardio/tyg. ). Nie wiem czy to takie poświęcenie aby naprawdę świetnie wyglądać - nie muszę chyba mówić jak to działa na samopoczucie, siłę, kondycję oraz zdrowie :). Odporność organizmu także skacze pod niebiosa.
Cała sztuka polega na odrobinie silnej woli oraz kontrolowaniu wpierdzielanych dziennych kalorii przystosowanych do swojego standardu ( na - jeśli chce się "gubić" kilogramy ). Podobnie kwestia węglowodanów/tłuszczy/białka. Jak masz na przykład 2700 kcal to spożywasz przykładowo 2500 - ot co. A raz na tydzień zrobić tak zwany "cheat" o zjeść sobie pizze czy coś tam innego aby odciążyć psyche. Po roku tak to wejdzie w nawyk jak mycie zębów czy rąk.
Ćwiczeniami na brzuch nigdy brzucha nie zgubisz :). "Kaloryfer robi się w kuchni" - to akurat żaden mit.
Jeść mniej węglowodanów i więcej się ruszać. Kolega miał dość duży brzuch, to zaczął biegać i w sumie bieganie plus mniej żarcia (jak chce Ci się jeść, to pij wodę) mu pomogło. Zaczynał od spacerów, potem dłuższych spacerów i w końcu biegał. Optycznie brzuch mu bardzo poleciał. Ja z kolei, aby zrzucić brzuch, to ćwiczyłem w domu na hantlach tzw spartacus workout, potem kupiłem ławkę i od kilku miesięcy wykonuje z jej pomocą różne ćwiczenia.
MŻ
najprostszy i najtańszy sposób, skuteczny w 100%
przykre, trudne ale warte wysiłku
moja rada - jak najmniej ziemniaków a najlepiej w ogóle to samo z chlebem (a jak już musisz jeść chleb to jakiś ziarnisty, żytni czy kukrydziany), ziemniaki możesz zastąpić różnego rodzaju kaszami (kuskus, gryczana) w miarę często jedz mięsa, jajka, ryby - ale absolutnie nie smaż tylko duś na wodzie, ewentualnie gotuj, ja już jesz pieczeń to bez gęstego sosu tylko sam wywar,
możesz się krzywić ale takie jedzenie potrafi być bardzo dobre w smaku - dzisiaj jadłem mielone wymieszane z ryżem, ale bez panierki i duszone na wodzie dodatkiem sosu sojowego i przypraw, potem zawijane w liść sałaty z serem żółtym i papryką ze słoika - PYCHA
co do fastfoodów - raz na jakiś 3/4 tygodnie spokojnie można ojebać jakieś frytki czy hamburgera. uwielbiasz pizze? kupuj otręby, zmiel je i dodaj to ciasta zamiast mąki
dobrze też pić roiboosa albo pu-ehr, wspomaga przemianę materii
no i biegaj, najtrudniejszy jest ten start ale jak już zmusisz się przez tydzień czasu to potem z górki, mi też na początku się nie chciało ale jak zacząłem to już od roku czasu od pn do piątku biegam bo 15-20 km, już jest u mnie ta godzinka dziennie jak każda normalna czynność
To drugie pytanie - co jest złego w węglowodanach? Bo proponowana przez Ciebie kasza gryczana czy kuskus w 100g zawiera ponad 60g węglowodanów.
Ale co to śmieszne paleo ma z tym wspólnego? Przecież to oczywiste, że nadmiar węglowodanów tuczy, ale co ma do tego ten nieszczęsny ziemniak?
Powielasz jeden z najgłupszych mitów, ziemniaki są bardzo zdrowe i jak najbardziej wskazane w zdrowej diecie. W której notabene ok 50% kcal powinno pochodzić właśnie z węglowodanów, a czy to jest ryż, czy kasza, czy ziemniak to już jest mniej istotne...
dam ci przykład, pracując przez 4 miesiące w Holandii (pracując bardzo ale to bardzo ciężko)
trochę olałem swoje nawyki żywieniowe i do każdego obiadu jadłem ziemniaki, przybyło mi coś koło 12kg (nie były to raczej duże ilość, gdzieś tak po 3 łyżki stołowe)
Chryste panie, ziemniaki to najlepsze węgle na redukcji tkanki tłuszczowej. Odkwaszają organizm i są mniej kaloryczne z tych wszystkich kasz, ryżu białego, czy makaronu. Wiadomo, ze jak zjemy całe dwa talerza to nam nie pomoże ale to samo sie bedzie tyczyło innych węgli złożonych. Ja jem codziennie ziemniaki do obiadu. Efekt? 0,5-0,7 tygodniowo schodzi z wagi. To nie w ziemniakach jest problem, tylko w dalszej kompozycji naszej diety( podjadanie na noc węgli, batoniki kiedy czujemy sie słabi, itp.) Po sobie wiem jedno - dieta to 95% sukcesu, jeżeli chodzi o sylwetkę i nasze samopoczucie. Treningi czy siłowe czy aerobowe, to tylko dodatek.
To, że przytyłeś 12 kg w 4 miesiące, to była wina Twojej diety, która stosowałeś codziennie. Ziemniaki nie mają nic z tym wspólnego.
Kolejna bzdura, którą napisałeś, to to żeby nie smażyć mięsa. Ja zawsze smaże mięso, jak wejdziesz na kanał kulturystów na YT, to oni też je smażą. Bajer jest taki, że trzeba jeszcze wiedzeć, jak smażyć.
Widzisz tylko, że ja jedyne co zmieniłem to tylko te ziemniaki, bez nich wcześniej było git; po powrocie do kraju znowu wyrzuciłem je ze swojego jadłospisu i znowu wróciłem do dobrej wagi
Ziemniaki nie mają nic do tego, musiałeś przekraczać swoje zapotrzebowanie kaloryczne i to zdrowo.
mam ten sam problem, ale od dwóch miechów się zawiozłem, rezygnacja w tygodniu z napojów( tylko woda mineralna), zero słodyczy, do tego przez cały tydzień bez kolacji (jem trzy posiłki ale obiad jem koło 17-18 to głodny się robie koło 21-22 a wtedy nie zacznę już wpierdalać kiełbasy smażonej jak dawniej;P Do tego CODZIENNIE zestaw 20 ćwiczę, czasem x2, więc 15-30 minut schodzi na nie, plus teraz do pracy i z pracy na rowerze i naprawdę widać efekty, fakt że na siłowni pewnie byłoby szybciej 3x no ale jest i tak fajnie;) to uczucie jak na początku robiłeś 5 pompek i to ledwo a teraz zrobisz 30 ich do tego hi lo plank 20 i 20 pół pompek jest naprawdę fajnie;) że człowiek czuje że gdzieś tam ma te mięśnie;D
ps. tylko mnie wkurwia że zaczynam zwracać straszną uwagę na kalorie, na co nie patrzę to pierwsze to... wiedzieliście że jebane delicje to 45 kalorii za JEDNO ciastko? a ile to trzeba później minut spalać;P
To z kaloriami to akurat przydatna sprawa :).
Po jakimś czasie złapałem się na tym że jak na coś mam chęć ( a sobie pozwalam 2-4 dni w tygodniu, mogę bo już opanowałem przez 4 lata cały temat ) to w życiu nie wezmę batona czy pączka - to jest po prostu 300 ( i to wyjątkowo kijowych ) kalorii zjedzone dosłownie w 30 sekund :D. Wolę kupić jakieś suche chrupki które uwielbiam, czy jakieś orzeszki w polewie czy wafle - i takie coś jem 20-30 minut a całość ma 700-1000 kcal :).
no może i przydatne, tylko że żona się wkurza że zaczynam się jak robić jak kaloria nazi;P ale po prostu jak wiem że te np 50 czy 100 kalori muszę spalać naście minut, to po prostu wolę tego nie zjeść;) wolę zjeść jabłko albo pomarańcze bo dłużej zjem a nie boli tak;D
Na początek musisz sobie uzmysłowić z czym walczysz.
Ogarnij sobie jakiś centymetr krawiecki (myślę, że każdy w domu ma taką "miękką metrówkę") i wieczorem połóż sobie w takim miejscu, żeby rano przed żarciem nie zapomnieć zmierzyć bebzuna (monitor, klawiatura, kibel, zależnie co rano robisz).
Polecam zmierzyć brzuch (tutaj gdzie najgrubszy, czyli pewnie na wysokości pępka) i talię. Na podstawie pomiaru talii wyliczasz WHtR, np. tutaj: http://www.fit-up.pl/?calcs=calcs&c=3 i oceniasz jak bardzo źle jest, nie wiem jak jesteś gruby, ale nawet przy wskaźniku wynoszącym ok. 46 można mieć trochę brzucha.
Nie pierdziel się w żadne wagi, bo to gówno daje, tylko mierz sobie brzuch jak najcześciej, kiedy tylko pamiętasz, zapisuj sobie gdzieś pomiary i rób wszystko, żeby obwód zmalał. Sam nigdy nie byłem specjalnie gruby, ale ostatnio chciałem trochę zjechać z brzuchem i wyglądało to tak, że 4 miesiące ostro ćwiczyłem (mam kilka lat doświadczenia z siłowni z dawnych lat) + żarłem wszystko i nic się nie zmieniło. Od 1 marca wywaliłem z diety cukier rafinowany (jak coś słodzę to tylko miodem) i się okazało, że w miesiąc zjechałem z obwodem brzucha o 2 cm :D
Co do sposobu na zrzucenie brzucha to kwestia osobowościowa, diety się mnie nie trzymają, lubię się nażreć w opór, na siłę żaden sport nigdy mi nie wchodził, ale kilka lat temu pokochałem rolki i nawet 8 godzin jazdy to dla mnie mało. Jako, że nie masz kasy to pewnie nie stać Ciebie na wywalenie 5 stów na w miarę sensowny sprzęt czy podobnych kwot na korty do skłosza miesięcznie (kolejny sport, który mogę uprawiać bez końca), więc z czystego lenistwa polecam Ci sprawdzanie etykiet produktów i tego co żrysz. Ja mam tę przewagę, że staram się zdrowo odżywiać i ziemniaki, poza frytkami, to jem może dwa razy w roku, a tak to raczej standardowo: ryż i kurczak ;)
Jedyne rozsądne wyjście to zmiana nawyków żywieniowych, odpowiedni (ujemny żeby zrzucić sadło, ale nie -700kcal, bądźmy poważni...) bilans kaloryczny i powoli wdrażanie treningu siłowego. Nie słuchaj żadnych ekspertów od brzuszków, tylko idź na siłownie i zapytaj jakieś ogarniętego trenera, albo po prostu poszukaj informacji w odpowiednim miejscu w internecie. I przestań być leniwy.
Schudnąć jest bardzo prosto, tylko trzeba powiedzieć chcę zamiast chciałbym.
Najskuteczniejsze jest zdrowe odżywianie, liczenie kalorii (bardzo proste w dzisiejszych czasach, są gotowe kalkulatorki, które zawierają baze produktów i dane o nich np. http://dietomat.pl/dzienniczek/07-04-2016 ) oraz bieganie.
W pół roku można schudnąć kilkanaście kg, zmienić nawyki żywieniowe i nie poznać efektu jojo.
Ile potrzebujesz kalorii? Prosty wzór:
66.47 + 13.75 x masa ciała + 5 x wzrost w cm – 6.75 x wiek
Przykładowo ważysz 90kg, masz 180cm wzrostu i 30 lat. A więc:
66.47 + 1237,5 + 900 - 202,5 = ok. 2000 kalorii potrzebujesz dziennie, wszystko co pochłoniesz poniżej spowoduje spadek wagi. A konkretnie to każde 7000 kalorii, które zaoszczędzisz to 1 kg. A więc spożywając o 500 kalorii dziennie mniej w dwa tygodnie schudniesz 1 kg, w dwadzieścia tygodni tj. 5 miesięcy schudniesz 10 kg. Nic nie robiąc.
Najtrudniej jest od jedzenia świństw (czyt. pyszności) powstrzymywać się przez pierwszy tydzień, potem stopniowo łaknienie spada - mądry organizm się przestawia i przestaje tak ssać na pizzę, czekoladki itp.
Ale, aby przyspieszyć proces możesz do tego dołożyć bieganie. Aby efektywniej spalać tkankę tłuszczową powinieneś biegać minimum 30 minut (przez pierwsze 30 minut organizm czerpię energię głównie z węglowodanów, potem proporcje się odwracają i spalasz głównie tłuszcz). Aby dojść do 30 minut ciągłego biegu pewnie trzeba będzie sobie wprowadzić sobie program przygotowawczy, np.: http://jak-biegac.pl/plan-treningowy-dla-poczatkujacych-biegaczy
Połączenie w/w daje rewelacyjne efekty, jesteś zdrowszy, bardziej wysportowany, masz nieporównywalnie lepsze samopoczucie. Same plusy.
Są też diety przynoszące bardzo szybkie rezultaty, np. Dukana - przez tydzień możesz zgubić 5kg, potem 1kg tygodniowo. Po trzech miesiącach 15kg to standard u facetów z brzuszkiem. Niestety, na zdrowie ci nie wyjdzie a i efekt jojo bywa porażający. Nie polecam normalnemu, zdrowemu 25-latkowi.
8 lat temu zleciałem ze 120 kg do 78-80, przy 187 cm wzrostu. Dość szybko, w sumie za szybko. Mogłem tego dokonać dużo spokojniej, ale i tak nie uważam, abym jakoś specjalnie się torturował.
Przez ten cały czas miałem wahania +/- 2 kg. Czasami staję na wadze, ale głównym arbitrem jest pasek.
Właściwie nie pamiętam momentu w moim życiu, kiedy byłbym szczupły, nie licząc jednych wakacji w 1998 roku. I tak to leciało, aż wreszcie uznałem, że zmieniam się powoli w kalekę i że wstyd. Przyszła więc motywacja, ale jakaś taka zaciekła. Coś nowego.
Ponieważ żadna chwilowa dieta NIGDY na mnie nie działała (jedynie mi szkodziły, bo po nich zyskiwałem na wadze, gdy już mogłem wrócić do nawyków), postanowiłem kompletnie zmienić swoje nawyki żywieniowe w jak najmniej drastyczny sposób.
Najpierw trzeba było schudnąć. Postanowiłem nie żreć dużo. Zdrowo, to, co lubię, ale bez eliminacji rzeczy tuczących (niekoniecznie niezdrowych, ale np. odradzanych osobom pragnącym schudnąć). Rzeczy tuczące po prostu ograniczyłem, ewentualnie jadłem je w wyznaczony dzień tygodnia. Zasada była jedna - nieważne ile zjadłem w ciągu dnia, po południu był katorżniczy spacer poprzedzony jakąś przekąską, a wieczorem nic, aż do śniadania. Katorżniczy, bo byłem tak nieruchliwy, że zwykły spacer nastręczał mi problemów. I tak przez około rok, trzymając się ograniczania kolacji, bez wielkiej modyfikacji jadłospisu, poszło mi ponad 40 kg.
Później przyszedł moment refleksji, jak tu się ustabilizować. Uznałem więc, że będę starał się po prostu układać jadłospis z głową, żeby nigdy nie musieć się odchudzać ponownie. I tak - codziennie muszę mieć przynajmniej godzinę ruchu, a to bieganie, a to spacer (ostatnio nawet wystartowałem w półmaratonie). Uzależniłem się od tego. Od wielu lat czuję się chory, jeśli nie wyjdę z domu chociaż na godzinę. Dawniej trudno mi było wyprowadzić psa na spacer i musiał szczajć w ogródku :). Jeśli jednego dnia jem gigantyczną, obleśnie tłustą pizzę, to następnego dnia staram się raczej iść w kierunku warzyw i lekkich posiłków. Obecnie nie unikam żadnego typu pokarmów. Nie istnieje dla mnie zasada: "nie zjem, bo tuczy". Poza tym ja nie jem, ja wp****alam. Kocham jedzenie, gotowanie i nie lubię chodzić głodny. Lubię też piwo.
To, czego się trzymam, to to by zarówno słodycze, jak i duże posiłki, spożywać w ciągu dnia, a wieczorem zjeść niewielką przekąskę, aby w brzuchu nie burczało. Ponieważ mam tendencje do tycia, traktuję to raczej jako element higieny... i w zasadzie to wszystko.
Sorki za łzawą paplaninę rodem z "Prawdziwe Historie", ale tl;dr
1. Spróbuj schudnąć w najmniej bolesny sposób, przy jak najmniejszej ilości wyrzeczeń
2. Schudnąć jest łatwo, ale o wiele lepszą metodą jest wymyślenie sobie, jak nie tyć
3. Punkt drugi to kwestia motywacji i prania mózgu. Jeśli wypierzesz go odpowiednio, nie będziesz musiał nigdy zakładać takich tematów.
licz kalorie, probuj sie zmiescic w 800-1200 przez wiekszosc dni. mozesz sobie podjadac jakies tluste rzeczy nawet codziennie jak burgery etc po prostu albo idz to potem spal albo ogranicz inne posilki. staraj sie jesc regularnie tzn. duzo malych poslikow zamiast obiadu, ew. jak chcesz zjesc wlasnie grubszy obiad z okazji cheat day to pamietaj zeby zjesc cos 2-3h wczesniej zeby nie byc glodnym i sie nie odlozylo(organizm pomysli ze idziesz na wojne i szybko nastepnego posilku nie bedzie)
ruch nie jest taki wazny przy spalaniu ale faktycznie troche ten proces przyspieszy. jedz mniej i przedewszystkim jednak unikaj jedzenia w restauracjach a tym bardziej barach. oni tam lubia dosypac pierdol ktore zwiekszaja laknienie a tego nie chcesz.(bardziej bary, jakies fastfoody etc)
sam od polowy lutego schudlem jakies 8-9kg przy czym nwm czy top waga to nie bylo po prostu jak sie nazarlem xD(czesc to niby woda chociaz ja piję conajmniej kilka litrow dziennie anyway) wiec dziala,
jak chcesz zjesc np. ciemny chleb to kalorie sprawdzaj w necie, accurate to one pewnie nie beda bo co chleb to inny sklad ale przyjmij ze w tym twoim jest troche wiecej niz w przykladowym z sieci i dobrze na tym wyjdziesz.
z jogurtow naturalnych jezeli po nie siegniesz to albo celuj w jaknajmniej kalorii i tluszczu jezeli nie chcesz sie wgl ruszac(nie polecam, paskudne sa strasznie) albo sprobuj zott natur, bardzo dobry jogurt, minimalnie tlustszy niz reszta (jakies 0,2g na 100 tluszczu wiecej) ale ma srednio 1,5g bialka na 100g wiecej wiec bardzo dobry biznes jezeli cos tam ochote na silce robic czy pobiegac. dzialaja w zasadzie wszystkie owoce, moze poza jakimis bananami ale jak zjesz to tez jakos strasznie nie przytyjesz, z miesa oczywiscie kurak i indyk, z ryb tunczyk. jedz jajka gotowane lub surowe(nie, nie dostaniesz salmonelli) jezeli nie masz czasu na gotowanie/nie chce ci sie w to bawic, w przypadku gotowanych mozesz wyrzucic zoltko i zjesc same bialko, zoltko to glownie tluszcz i cholesterol. mozesz sprobowac tez owsianki, smacze to to nie jest ale niewykluczone ze sie nie pozygasz od takich ilosci jogurtu na sniadanie. unikaj czystych weglowodanow chyba ze cheat day(biale pieczywo, chrupki, czipsy, slodycze etc. wszystko jest na etykitce)
aha, jezeli bys zaczal biegac, nie biegaj codziennie bo pokilku tygodniach nozki ci wysiada i nie bedziesz dal rady, najpierw trzeba nogi zrobic dopiero potem mozesz codziennie biegac( a nawet jak masz dobre nogi to jak gora ciezka to i tak przestana cie sluchac po jakims czasie)
jak cos mi sie przypomni to dopisze pozniej jeszcze
Jeśli chodzi o jedzenie, to jest prosta zasada - cokolwiek, co jest fajne, smaczne i to lubisz - nie wolno jeść. Trzeba natomiast jeść to, co paskudne i dla bab: zielsko, jogurty naturalne itp.
No bo ja mam takie jebane geny chyba po rodzicach, budowę ciała;/ Patrzyłem na wagę to mam 78-79kg, przy wzroście 180cm..
Czyli jakieś trzy kilo powyżej prawidłowej wagi. Spasiony jak świnia jesteś :)
Posiłki co trzy godziny, śniadanie koniecznie najpóźniej godzinę po wstaniu. Kolacja najpóźniej trzy godziny przed snem. Połowa diety to zielsko, po 1/4 węglowodanów i białek. Min 3x w tygodniu po pół godziny w miarę intensywnego ruchu. Jesteś leniem jak ja, więc polecam nordic. Niby pedalstwo, ale uruchamia górne partie ciała lepiej niż bieganie, a jak masz dobre tempo, to wcale nie jest mniej wymagający. Dodatkowo mniej obciąża staw skokowy, a bieganie niektórym potrafi zaszkodzić. Mam też siłkę na świeżym powietrzu na którą zagladam 2-3 razy w tygodniu.
15 kilo w 3 miesiące i leci dalej. Ale ja miałem co zrzucać.
I najważniejsze - to nie może być "zrzucę brzuch i będzie git". Musisz to wdrożyć na stałe, bo inaczej oponka wróci.
No bo ja mam takie jebane geny chyba po rodzicach, budowę ciała;/ Patrzyłem na wagę to mam 78-79kg, przy wzroście 180cm..
Nie zwalaj bycia leniem na "geny po rodzicach".
coś w tym jest, mam:
znajomego, który wpierdala co popadnie, frytki to chyba 4-5 razy w tyg, codziennie piwo, a wygląda jak by miał niedowagę....
znajomego, który je normalnie przy wzroście ok 183 waży 90 i brzuch płaski jak ściana
ja, przy 173, 79 kg (chce zejść do końca kwietnia do 75) a brzuch jak bym ważył co najmniej 90 ;/
Przeczytaj pierwszy post, gosc sam pisze, ze nie cierpi sportu, nie cwiczy, miesni brak, tylko brzuch rosnie, bo "lubi wpierdalac". A co ma niby rosnac z takim podejsciem?
co nie zmienia faktu, że: ....znajomego, który wpierdala co popadnie, frytki to chyba 4-5 razy w tyg, codziennie piwo, a wygląda jak by miał niedowagę....
w sumie wiem po sobie, że bez ruchu to ciężko schudnąć, w moim przypadku 2 kg/miesiąc maks, z ruchem 4-5 kg/ miesiąc więc uważam, że żarcie/ruch to 50/50, a nie jak wyżej ktoś pisał 95/5.
http://www.body-factory.pl/showthread.php?t=15765 poczytaj tutaj. Nie powielaj głupot i mitów, które niektórzy tu wypisują ;)
Ostatnio kilku znajomych chwali sobie jak przeszli na dietę 'optymalną'. http://forum.dr-kwasniewski.pl/index.php?topic=4718.0 z tym, że oni ćwiczą siłowo a nie sylwetkowo. Ale nadal coś sceptycznie do tego podchodzę ;)
moim zdaniem wyliczanie czegokolwiek to głupota..... dlaczego człowiek w gimnazjum i liceum wyglądał fajnie, chociaż normalnie jadł bez tych wszystkich wyliczeń? Ano dlatego, ponieważ gonił jak durny osioł za piłką, jeździł na rowerze, chodził na basen (w okresie letnim), a w zimie narty sanki i żadne wyliczenia nie były potrzebne. Niestety człowiek poszedł na studia i zaczęło się chlanie, żarcie i siedzenie..... Teraz trzeba powrócić do tego co było i znowu się zacząć ruszać jak nie codziennie to 5-6 razy w tyg. jak dawniej ale oczywiście się już nie chce bo po co?
To i tak jest umowne. Jakiś plan działania na początek. Trzeba obserwować co się dzieje. Dodatkowo metoda prób i błędów. Jak ja chcę zrzucić to najlepiej na mnie działa IF. Dwa duże posiłki w okienku 4-6h. Doszedłem do tego po 3-4 latach 'badań'.
Ćwiczę codziennie dwa razy. Jak ostatnio liczyłem tonaż to się waha od 8 do 16 ton na dzień w zależności od dnia ;)
tylko że jak człowiek był w gimnazjum/liceum to siedział do 13, w porywach do 14 w ławce a potem śmigał do domu i miał cały dzień dla siebie, bo mamusia gotowała, sprzątała, zmywała i robiła zakupy.
Jak człowiek kończy hulaszcze życie to trzeba te 7-8h odpękać w robocie, potem zakupy, gotowanie obiadu, inne sprawy (jak się ma dzieci to dochodzi x2 obowiązków) i jak przychodzi wieczór to chce się posiedzieć na dupie w wygodnej kanapie a nie biegać za piłką/chodzić na basen czy jeszcze co innego...
Poza tym w każdej diecie trzeba liczyć, na tym polegają diety - jest to PLAN żywieniowy, a w swojej definicji plan wymaga pewnej organizacji swoich posiłków. Dieta to kalorie, ilość kalorii zależy od gramatury posiłków.
Nie wyobrażam sobie jeść "na oko" i oczekiwać że efekty się pojawią
Piperdolicie hipolicie. Dieta to głupota. Chodzi o nawyki. Jak masz wyrobione zdrowe nawyki, to nic nie musisz liczyć, bo lecisz na autopilocie.
Jak się ma dzieci to tym bardziej trzeba się ruszać. Jak ich nie nauczysz w dzieciństwie aktywności i zdrowego jedzenia, to będziesz miał pulchnego nastolatka, który w którymś momencie napisze posta jak OP. "Schudłbym, ale mi się nie chce bo to trudne."
Piperdolicie hipolicie. Dieta to głupota. Chodzi o nawyki. Jak masz wyrobione zdrowe nawyki, to nic nie musisz liczyć, bo lecisz na autopilocie. i myślę, że tu kolega zakończył temat.
i jak przychodzi wieczór to chce się posiedzieć na dupie w wygodnej kanapie a nie biegać za piłką/chodzić na basen czy jeszcze co innego... to jest kwestia organizacji i psychiki, ty będziesz siedział na kanapie i tył i płakał dlaczego jesteś jak świnia, inny w tym czasie pójdzie biegać, na rower, na basen.
tadzikg
Najwyraźniej jedyne Twoje zmartwienie na chwilę obecną to jutrzejsza kartkówka z języka polskiego. Ja nie twierdzę, że nie mam czasu - wręcz przeciwnie.
Mam taką pracę gdzie mogę sobie spokojnie wskoczyć rano na siłownię, ale znam wiele osób, które nie mogą hasać po boisku czy pływać w basenie w ciągu dnia (a raz w tygodniu to za mało żeby mówić o jakiejkolwiek aktywności fizycznej) bo mają masę innych rzeczy do ogarnięcia - i dlatego taka dieta gdzie nie wpierdala się wszystkiego co popadnie z myślą "eee i tak zaraz z chłopakami idę pokopać na boisku to spalę" jest idealnym rozwiązaniem.
Sama dieta nic nie załatwia. Bez aktywności zdrowy nie będziesz. Masz ciało ssaka, który jeszcze 5000 tys lat (w skali ewolucyjnej chwilę) temu pomykał boso po sawannie i źle reaguje na bezruch i jest nauczone radzić sobie z niedojadaniem, a nie dobrobytem.
sryki a nie nawyki. Nawet jak będziesz jadł brązowy ryż zamiast białego to i tak nawyki sryki... trzeba wiedzieć ile tego ryżu/mięsa do posiłku możesz brać.
Na autopilocie to można lecieć jak już się taką dietę trzyma pare miesięcy i bez ważenia wiemy ile to 80g ugotowanego ryżu.
Chyba niektórzy nie zdają sobie sprawy że drastyczne obcinanie kalorii (200kcal to już za dużo) wcale nie sprawi że zaczniemy chudnąć, bo organizm zacznie magazynować tłuszcz w reakcji obronnej.
Bez policzenia kalorii (w tym gramatury posiłków) nie wiesz czy masz nadwyżkę czy deficyt kaloryczny a to definiuje jak będziesz wyglądał. Nawet jedząc zdrowo możesz się roztyć
Coś za coś. Jak się nie miało nawyków od małego, to trzeba wyrobić. Ja w zeszłym roku chodziłem do dietetyka, układałem jadłospis, proporcje itd. I wierz mi, że 80 a 100 g to nie jest aż tak istotne. Nikt nie twierdzi, że to jest łatwe. To co piszesz brzmi po prostu jak wymówki i tyle. Myślisz, że ja nie zasuwam po 8h dziennie? Nie spędzam w kuchni i na zakupach czytając etykietki (w sumie nie, bo z czasem uczysz się też czego nie kupować) po 1,5 h dziennie? Myślisz, że treningi robią się same? Wiadomo, że na kanapie wygodnie i miło. Ale dupa od tego nie zmaleje.
sryki a nie nawyki. Nawet jak będziesz jadł brązowy ryż zamiast białego to i tak nawyki sryki... trzeba wiedzieć ile tego ryżu/mięsa do posiłku możesz brać.
Nie nawyki sryki, tylko cała prawda.
Tak jak mówię, ze 120 kg do 80 i od 8 lat stabilna waga, płaski brzuch i taka sama sylwetka.
Owszem, na pewno schudniesz szybciej i wydajniej, jeśli będziesz ważył każdą marchewkę i kajzerkę.
Jeśli jest to kwestia wyłącznie chwilowej diety, to jeszcze rozumiem.
Ale robić takie coś codziennie? Cóż, to też jestem w stanie tolerować, dopóki tacy ludzie nie obnoszą się z tym na ulicy ;)).
Obstaję przy swoim, że najbardziej wydajna dieta i najlepiej wypracowany program nic nie da, jeśli "po zakończeniu tej tortury masz zamiar wracać do normalności". Większość ludzi staje się spasiona przez złe nawyki żywieniowe. Iluż to znam łebków, co po 23.00 zamawiają sobie pizzę kingsize, a następnie pierdzielą mi coś o genach i tendencji do tycia.
Zmiana złych nawyków jest po prostu podstawą, bo są one w 100% odpowiedzialne za późniejszy efekt jojo.
P.S. A "dobrymi genami" też nie ma co się cieszyć, bo wydajność metabolizmu zmienia się wraz z wiekiem. Na pewno ci starsi z Was mają znajomych, którzy byli w stanie pochłonąć konia z kopytami w trakcie liceum, a z 10-15 lat później, przepoczwarzyli się w brzuchate misiaczki ;).
Obstaję przy swoim, że najbardziej wydajna dieta i najlepiej wypracowany program nic nie da, jeśli "po zakończeniu tej tortury masz zamiar wracać do normalności". O polać mu :)
Owszem, na pewno schudniesz szybciej i wydajniej, jeśli będziesz ważył każdą marchewkę i kajzerkę. jebłem lol Fakt, gość waży każde ziarenko ryżu, a później nie ma czasu na ruch.
Chyba niektórzy nie zdają sobie sprawy że drastyczne obcinanie kalorii (200kcal to już za dużo) wcale nie sprawi że zaczniemy chudnąć, bo organizm zacznie magazynować tłuszcz w reakcji obronnej.
slodki boze, ja sie nie dziwie ze ludzie coraz grubsi sa jak potrzebuja pomocy w necie i dostaja takie madrosci
200 kcal to za duzo? mega bzdura, jakby obcial 500 to by bylo git, ponizej 200 to nawet ciezko dokladnie wyliczyc, to jest margines bledu.
adrem
bullshit, najoptymalniej pierwszy tydzień zacząć od obcinki 100kcal, kolejny tydzień (i każdy następny) można dalej obcinać o kolejne 100kcal. A ten rzekomy "margines błędu" to 30minut biegu, wiem po sobie gdy zszedłem z 12% bf poniżej 10% w ciągu 2 miesięcy gdy obcinałem systematycznie kalorie zamiast robić drastyczne zjazdy. I owszem... nawet dla kogoś o zapotrzebowaniu dajmy na to 3500kcal to obcinka o 500 jest spora nie mówiąc już o tym gdy ktoś ma zapotrzebowanie 2500 i obcina o 500...
Matysiak G
może i 20g ryżu różnicy nie robi, ale jak masz 5 posiłków (kolacja bez ww) po 80g ryżu a walisz 100g to robi Ci się dodatkowa "porcja" ryżu, której Twoja aktywność fizyczna już nie uwzględnia, bo wychodzisz z założenia, że 20g w tą czy w tamtą różnicy nie robi.
Druga sprawa, że jeśli piszesz o ważeniu warzyw to nie mamy o czym gadać :)
warzywa akurat można jeść bezkarnie (prócz strączkowych jeśli mówimy o redukcji)
tadzikg
wróc do odrabiania lekcji lepiej :)
100 kcal to jest roznica jednego duzego banana, nie wiem w jakim swiecie taka mala ilosc mialaby zrobic jakakolwiek roznice.
reakcja obronna ciala ktore magazynuje tluszcz to juz w ogole jakis totalny broscience, przeczy zdrowemu rozsadkowi i prawom fizyki, naprawde zycze powodzenia komukolwiek kto zastosuje sie do twoich rad
ja nie mówię że masz nie obcinać o 500, ja mówię że w pierwszym tygodniu redukcji nie powinno się tego robić tak drastycznie.
Jeśli pominiemy kwestie sylwetki to dochodzi choćby fakt uciążliwego głodu, który przy stopniowej obcince po prostu nie występuje
polsrodek, jak ktos nie jest w stanie zniesc malego glodu przy obcince o 500 to nie wytrzyma tez regularnego pilnowania i obnizania
MatysiakG
mea culpa, miało być Minas Morgul
adrem
obcinka o 500kcal w pierwszy dzień redukcji to nie jest regularne obniżanie, chyba że mówimy o kimś kto się nie mieści w drzwiach i do tej pory dziennie chłonął 9000kcal
malaga, przestan
Codziennie godzina aktywności fizycznej.
Najlepiej zgłosić się do kogoś kto układa plany treningowe i diety bo samemu bez wiedzy mało zdziałasz, a kierowanie się wskazówkami ludzi z tego forum skończy się jeszcze większym przybraniem masy. Sama dieta nie jest taka droga, a robi ogromną różnice, trening siłowy możesz robić w domu praktycznie bez sprzętu i do tego jakieś aeroby. Innej opcji nie widzę.
haha przeczytałem wątek i tak jak bym widział siebie. Tzn ja mam wielki bęben ale to przez piwsko. Litrami mógłbym ten złoty napój pić ale po tym jest pieroński apetyt. A dodatkowo mam siedzący tryb życia bo w pracy w większości jestem kierowcą i jestem raczej "uczulony" na wszelki ruch. Nawet do sklepu który mam oddalony od siebie jakieś 150 metrów podjeżdżam samochodem. Mam już dosyć walki z nadwagą bo po prostu tą walkę przegrałem.
Na odchudzanie jest jedna sprawdzona metoda - mniej jeść i więcej się ruszać. Większość diet, które nie są ułożone indywidualnie pod konkretny organizm przez specjalistę raczej traktowałbym z ostrożnością. Sam muszę regularnie uprawiać sport (bieganie, rower, pływanie, gimnastyka) i mocno pilnować się z jedzeniem, bo mam tendencję do tycia. Dzięki temu jakoś trzymam linię, ale nie każdemu by się chciało :P.
jasonxxx- hehe nie wiem czy do mnie to kierowałeś, ale tak jestem pierońskim leniem. Jakieś 3 lata temu wziąłem się w garść i codziennie chodziłem na siłownię i niesamowicie schudłem. Teraz jak sobie pomyślę o siłowni czy uprawianiu jakiegoś sportu to mi się niedobrze robi. A kiedyś nie tylko że grałem w piłkę w amatorskim klubi ale z kuplami na rowerach się nabijało kilometrów. Jedyne co mi zostało z dawnych lat to miłość do piłki nożnej ale tylko i wyłącznie z głębokiego fotela.
Dobra, dziekuje wszystkim za dodanie cos od siebie;) Postaram sie mniej wpieprzac, polacYc to z jakims ruchem i zobaczymy. Nie bede wyliczal jakis kcali bo dla mnie to takie na "mode" sie troche zrobilo a tak jak ktos wczesniej pisal, ludzie kiedys tego nie robili a na tzw. oko ustalali diete i jakos to szlo:)
jason nie chodzi o mode.
pol roku powazysz, policzysz kcal i na reszte zycia bedziesz wiedzial na oko ile kcal faktycznie jesz.... Bez zobaczenia ile garsc ryzu, kurczak i fasolka waza to zadne kalkulatory ci nie pomoga... bo nie bedziesz wiedzial ile faktycznie zjadles.
ja jestem otyly, ale dokladnie wiem co zle robie, bo wlasnie kiedys wszystko wazylem i robilem diety. Teraz nie musze, bo w teorii wiem co ile ma kcal i co jest zle dla mnie.
poczytaj o indeksie glikemicznym, bo to moim zdaniem najwazniejsze
Temat prawie wyczerpany. Ale nie do końca. Ja pomimo aerobow i ujemnego bilansu kalorycznego ciągle tyłem. Okazało się że mam insulinoopornosc - być może to geny, być może wynik złych nawyków żywieniowych, nie wnikam. Dopiero odpowiednie prochy i dieta o niskim indeksie glikemicznym pomaga, 17kg w pół roku do tyłu. I prawie drugie tyle przede mną. Jeśli macie podobne problemy z wagą jak ja, polecam zrobić badanie na krzywą glukozy i insuliny, jeśli okaże się że jest problem - odwiedzić dobrego lekarza i/lub dietetyka.