Pytanie do osób nie mieszkających z rodzicami lub wyprowadzającymi się od nich w przeciągu paru miesięcy.
Jakie uczucia towarzyszyły wam podczas tego momentu?
Miałem ochotę na Earl Greya.
To samo co w [4], mam za sobą ponad pół roku życia na przywiezionych obiadach, kebabach i zupkach chińskich zanim się w końcu złamałem i zacząłem uczyć gotować :)
Zdziwisz się jak łatwo jest się przyzwyczaić do mieszkania w nowym miejscu i bez rodziny - nie powinieneś mieć z tym większych problemów.
Niestety jestem darmozjadem-pasożytem i siędzę u rodziców w domu jeszcze na studiach. Przypuszczam że jak się wyprowadzę to będzie ciężko, najbardziej obawiam się tej powiedzeniowej studenckiej kromki chleba
[6] +1
Z tym, że ja chętnie bym się wyprowadził ale nie mam za co...
Zapewne odczucia zależne od tego czym spowodowana jest wyprowadzka ;) Sama w ciągu najbliższych kilku miesięcy mam w planie opuścić gniazdo rodzinne i raczej towarzyszy mi przy tym ekscytacja niż niepokój ;) Może dlatego, że umiem gotować, a i wyprowadzać się aż tak daleko też nie będę :)
Zależy gdzie się człowiek wyprowadza i w jakim celu.
Do akademika to żadna frajda. Natomiast mając własne mieszkanie, tudzież dzieląc je z partnerką, jest całkiem nieźle. Przede wszystkim SPOKÓJ - nikt nie stoi nad człowiekiem, można sprzątać kiedy się chce, można siedzieć przy komputerze ile się chce i można robić co się chce. Można nawet wyposażyć mieszkanie tak jak się chce, bez narzekania co powie ciocia jak przyjdzie w odwiedziny :)
Inną zaletą jest to, że zdecydowanie bardziej szanuje się kasę, którą ma się w ręku i jest jej ograniczona ilość. Wyrabia się przedsiębiorczość i szacunek do pracy.
Jest też więcej obowiązków, ale to jak dla mnie bardziej zaleta niż wada. Trzeba pamiętać o sprzątaniu, zakupie chemii gospodarczej, a przy wyprowadzce na swoje o zakupie szklanek, talerzy itp :)
Zaleta względem akademika, czy innego współdzielonego mieszkania jest to, że nikt nie zajmuje Ci łazienki gdy zaraz musisz wyjść, nikt nie podkrada jedzenia z lodówki, nie ma imprez za ścianą gdy próbujesz się uczyć/pracować... a gdy chcesz się pobawić to odwiedzasz znajomych w akademiku lub idziesz do knajpy ;)
nie zgodze sie z Lysackiem w sprawie akademika
ja od 3 liceum mieszkam sam, 2 lata w domu rodzinnym, ale mama musiala wyjechac do pracy, wracala co jakis czas na krotko a po maturze wyjechalem na studia, wlasnie do akademika, na 6 lat
wyjazd do akademika to jest swietna sprawa, jak sie trafi na dobra ekipe to zyc nie umierac:)
po akademiku wyjechalem do wroclawia, do totalnie pustego mieszkania, wszystko musielismy kupic, sztucce, naczynia, sprzety, meble, to byla fajna przygoda:)
Moim zdaniem im szybciej się wyprowadzisz, tym lepiej dla Ciebie - nie następuje hodowla "kalek społecznych".
A co do odczuć, jest wiele nowych obowiązków, ale im wcześniej zdecydujesz się na ten krok, tym łatwiej Ci będzie później w życiu.
twostupiddogs - to czy z kogoś wyrodzi się kaleka społeczna zależy od sposobu wychowania przez rodziców i od tego jaki zakres obowiązku w domu miał. Jak ktoś się w domu nie nauczył sprzątać po sobie i obierać ziemniaków to jak wyjedzie z rodzinnego gniazdka to nie najdzie go nagłe objawienie z kosmosu.
Ja jak się wyprowadzałem od rodziców to czułem jakiś typ nostalgii. Nie tyle chodziło o tęsknotę za rodzicami, własnym pokojem i ogólnie własnymi rzeczami w domu, ale przy okazji opuszczenie miasta i okolicy w jakiej się wychowywałem, przyjaciółmi (którzy rozjechali się w różne strony i tymi którzy zostali), atmosferą, przyzwyczajeniami. Widmo zmian jakie miały nadejść w moim życiu, poznania nowych ludzi, zmiany trybu życia napawało mnie bardziej poczuciem jakiegoś osowienia niż ekscytacji.
Łysack:
nikt nie stoi nad człowiekiem, można sprzątać kiedy się chce, można siedzieć przy komputerze ile się chce i można robić co się chce.
to masz wyrozumiałą partnerkę ;)
el.kocyk -> ja akurat miałem okazję przez pół roku wynajmować pokój. Miałem 3 współlokatorów w mieszkaniu (w osobnych pokojach) i wspominam to jako jeden z najgorszych okresów pod kątem komfortu mieszkania w moim życiu ;)
Przede wszystkim problemem były znikające kosmetyki, jedzenie z lodówki i ciągle brudne naczynia (zwłaszcza te, które sam ze sobą przywiozłem). Co prawda w moim mieszkaniu i tak zalega zawsze sterta naczyń do mycia, ale to jednak ja je pobrudziłem i nie muszę zmywać za kogoś :) Drugi problem to zajęta łazienka - szczególnie rano. Miałem na 8 do pracy, nastawiłem budzik na 7:30, bo praca zaraz obok, a tu zajęta łazienka przez kolejną godzinę, bo ktoś się kąpie. Inni mieli na 6, czy na 7 do pracy? Oni wstali, więc ja też spać nie muszę - z takiego założenia wychodzili trzaskając drzwiami od momentu własnej pobudki. To samo w drugą stronę - mam na 8 do pracy, a oni kręcą się wydzierając i trzaskając do 3 nad ranem. No i jeszcze imprezy wieczorami (a nierzadko też rankami).
W akademiku miałem okazję mieszkać tylko przez parę nocy, ale też nie były to jakieś rewelacyjne warunki - słychać wszystko co się dzieje na korytarzu, a często dzieje się naprawdę dużo ;)
Ja jednak jestem zwolennikiem własnej, nienaruszalnej twierdzy i bardzo nie lubię jak ktoś zakłóca mi spokój.
Elrond -> no mam, nawet piwo ze mną pije :D
W moim przypadku - wspaniałe uczucie. Z jednej strony więcej obowiązków no i często oznacza to jednak bardziej napięty budżet, ale z drugiej strony miałem miłą świadomość, że jest to miejsce które mogę urządzić po swojemu, które jest własne, z którym wiążę swoją przyszłość a nie tylko miłe ale jednak - wspomnienia.
A jakie mają towarzyszyć? To chyba normalne, że człowiek w pewnym wieku robi się samodzielny :P
Ja po roku się przyzwyczaiłem do nowego miejsca i sytuacji. Tak to każdy weekend spędzalem w domu. A teraz nawet jak jestem to mnie nie ma :D
Wyprowadzka z domu rodzinnego laczyla sie w moim przypadku z opuszczeniem kraju (wyjazd na stypendium do Tajwanu) , a w zwiazku z tym, perspektywa, ze przez kolejne trzy lata nie zobacze rodziny.
Z rodzina pozegnalem sie dzien wczesniej, nie bylo placzu, raczej ekscytacja z mojej strony, zjedlismy, pozgenalismy sie, zdjecie pamiatkowe zrobilismy. Rano nie bylo czasu myslec, trzeba bylo 3 razy posprawdzac "czy wszystko mam", pozegnac psa, ktorego, jak wtedy moglem sie spodziewac, widzialem ostatnio raz w zyciu (co niestety okazalo sie prawda, dwa tygodnie temu, po 13 latach w naszej rodzinie, opuscila ten swiat). Troche sie rozkleilem, a mama wrecz zalala lzami, gdy mialem zniknac za bramka lotniska. Potem nie mialem czasu sie martwic, musialem w kraju, ktorego jezyka totalnie nie znalem, a w ktorym malo kto mowi po angielsku, odnalezc pokoj, zalatwic wszystkie formalnosci. W ciagu tygodnia, bez wiekszych zmartwien i stresu, z maminsynka stalem sie calkowicie samodzielny.
Rok temu się wyprowadziłem z domu, mieszkam teraz z dziewczyną. Jest naprawdę zajebiście. Po części pewnie dlatego, że chciałem się szybko znaleźć na swoim. Naprawdę polecam.
I przez mieszkanie na swoim rozumiem gotowanie dla siebie i pranie. Nie pojmuję przywożenia jedzenia z domu na cały tydzień i jeżdżenia z ciuchami.
edit - No tak, to już ta godzinna, poprawione :)
W sumie to uciekałem w napiętej atmosferze, a nie sie wyprowadzalem. Było to co prawda juz "jakis" czas temu ale pamietam raczej podniecenie i uczucie ulgi.
Co jeszcze pamietam? Pierwszy wynajety pokoj za 600zł i smak tego ile życie na prawde kosztuje.