Recenzja gry Naruto Shippuden: Ultimate Ninja Storm 4 - kotlet odgrzany
To już szóste spotkanie z serią Ultimate Ninja Storm. Czy tym razem ekipa CyberConnect2 stanęła na wysokości zadania i dostarczyła grę, którą można uznać jako godne zwieńczenie cyklu?
- mnóstwo postaci;
- liczne smaczki dla fanów oraz nawiązania do serialu;
- widowiskowe walki pełne sekwencji QTE, które rozmachem zawstydzają nawet takie produkcje jak Asura’s Wrath;
- świetna cel-shadingowa grafika;
- starzy wyjadacze poczują się jak w domu...
- ...ale mogą też równie szybko zacząć ziewać;
- brak większych nowości w mechanice;
- nierówna jakość polonizacji;
- zmarnowany potencjał trybu przygody.
Manga autorstwa Masashiego Kishimoto o perypetiach nastoletniego ninja wreszcie, po niemal 15 latach, została doprowadzona do szczęśliwego końca. Tak jak w przypadku kultowego u nas Dragon Balla i tym razem nie obyło się jednak bez setek gadżetów, licznych filmów kinowych i serialu osadzonego w popularnym uniwersum. Jednym z takich właśnie produktów jest kolejna gra z cyklu Naruto Shippuuden: Ultimate Ninja Storm. Mimo że komercyjne gnioty na licencji nauczyły nas, żeby zabierać się za tego typu tytułu z pewną dozą sceptycyzmu, seria Ultimate Ninja częściej zachwycała, niż rozczarowywała. Deweloper CyberConnect2 nie od wczoraj zajmuje się Naruto, a jego szósta gra z cyklu Ultimate Ninja Storm zapowiadana była jako huczne pożegnanie tej marki. Czy jest to pożegnanie godne upartego ninja?
Tysiąc siewek i wirująca sfera ogoniastego
Jedną z największych zalet serii Ultimate Ninja Storm zawsze były widowiskowe walki w trybie fabularnym i w czwartej numerycznej odsłonie cyklu nie jest inaczej. Tym razem jednak, zamiast zapychać czas między potyczkami, zabawą w kuriera i innymi trywialnymi czynnościami, deweloper zdecydował się na wprowadzenie dwóch trybów: fabularnego i przygody. Ten pierwszy oferuje decydujące starcia z czwartej wojny Shinobi, zaś akcja tego drugiego toczy się już po wydarzeniach z komiksu i opiera się na zwiedzaniu lokacji z oryginału i prostych zadaniach pobocznych. Jest to świetna decyzja, jako że wątek wojny ninja nie pozwala na zbyt wiele dowolności w kontekście rozgrywki i podejmowanych czynności – co dawało się już we znaki w późniejszych etapach Ultimate Ninja Storm 3. Zamiast tego mamy pełen wrażeń tryb fabularny dla tych, którzy chcą przeżyć widowiskowy finał komiksu, i drugi dla największych fanów, którzy muszą zdobyć wszystkie trofea.
Już w pierwszej walce w trybie fabularnym raczeni jesteśmy spektakularną retrospekcją z rozstania dwójki legendarnych wojowników świata Naruto: Madary Uchihy i Hashiramy Senju, pierwszego wodza wioski Konohagakure. Dość standardowa potyczka szybko zmienia się w piekło: wojownicy przywołują potężne bestie, ekran zalewają jaskrawe eksplozje sięgające po horyzont, a w powietrzu lata pył i gruz. Kiedy robi się poważnie, a wojownicy uciekają się do technik ninja masowego zniszczenia, kontrolujemy ich za pomocą sekwencji Quick Time Event. Sprowadza się to do maniakalnego kręcenia gałką pada lub jak najszybszego wciskania przycisków, by nasz mangowy zabijaka szybciej ładował swój atak. Obok oszałamiającego prologu (który obecny jest też w demie gry) w trakcie całej historii trafia się jeszcze kilka innych zaskoczeń. Fani serialu będą wniebowzięci – momentami walki wyglądają nawet lepiej niż w oryginale, a studiu CyberConnect2 udało się przyćmić widowisko, jakim było Asura’s Wrath.