Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 24 maja 2010, 11:58

autor: Adam Kaczmarek

Książę Persji: Piaski Czasu - recenzja filmu

Za realizację Księcia Persji: Piaski Czasu odpowiada doświadczony reżyser Mike Newell oraz uznany producent Jerry Bruckheimer. Z tej współpracy mogło zrodzić się tylko efektowne widowisko. Czy ta adaptacja gry okaże się sukcesem?

Pomysł nakręcenia filmu o przygodach perskiego księcia na początku nie wzbudził we mnie entuzjazmu. Obawiałem się, że znowu otrzymamy standardową ramotę powstałą na bazie znanej marki, dobrych chęci i sporego budżetu. Kiedy jednak do akcji wkroczył producent Jerry Bruckheimer, postanowiłem dać temu projektowi szansę. Na stołku reżysera posadzono twórcę Harry’ego Pottera i Czary Ognia, a nad produkcją czuwał m.in. sam Jordan Mechner. To w pewnym sensie zachęciło mnie do pójścia na seans. Czy kinowe obrazy na podstawie gier przestaną wreszcie kojarzyć się z chałturą Uwe Bolla?

Fabuła w stosunku do oryginału uległa znacznym modyfikacjom. Mam wrażenie, że scenarzyści do spółki z Mechnerem chcieli tchnąć w uniwersum nowego ducha, co poskutkowało na przykład inną genezą głównego bohatera. Książę ma na imię Dastan i jest sierotą, a do pałacu dostaje się na rozkaz króla Sharamana, który postanowił przygarnąć biednego chłopca. Przyznam, że akurat ta odmiana nie spodobała mi się. Brakuje jej twardych argumentów, gdyż włączenie do rodziny przypadkowego dzieciaka z ulicy uważam za tani chwyt, a poza tym jest to do bólu naiwne. Na szczęście główny wątek opiera się na tym, co znane i lubiane, czyli Piaskach Czasu i niezwykłym sztylecie. Dastan trafia na niego w trakcie bitwy o miasto Alamut i nie zdając sobie sprawy z siły oręża, postanawia go zabrać. Szczęście nie trwa jednak długo i główny bohater zostaje wplątany w morderstwo przyrodniego ojca, a w konsekwencji skazany na śmierć. Udaje mu się jednak uciec, na dodatek z nowym kompanem, który prawdopodobnie zna możliwości wykradzionego z wrogiego pałacu ostrza.

Główni bohaterowie – Dastan i Tamina

W Księciu Persji odnajdziemy praktycznie wszystkie niezbędne składniki potrzebne do opowiedzenia o walce dobra ze złem. Bohaterowie – szlachetny i jednowymiarowy Dastan oraz piękna i zmienna (jak to z kobietami bywa) księżniczka Tamina – wpisują się w żelazny archetyp ekranowej pary kina przygodowego. Z pozoru łączy ich niewiele, aczkolwiek wiadomo – przeciwieństwa się przyciągają i nie inaczej jest tym razem. Oczywiście daleko im do frywolności związku Indiany Jonesa z Marion w Poszukiwaczach zaginionej arki, ale cieszy fakt, że między nimi iskrzy, no i są miejscami zabawni. Nietrafionych dowcipów jest tu o wiele mniej, niż się spodziewałem po zwiastunie (prawdę powiedziawszy – w zwiastunie są same nietrafione). Ale motorem napędowym – podobnie jak w grach – są sceny akcji. Twórcom udało się wdrożyć elementy „zręcznościowe” tak dobrze, że ich obecność na ekranie nie razi jak w przypadku doklejonego na siłę motywu FPP z Dooma Andrzeja Bartkowiaka. Wszystkie walki, pościgi i wyczyny kaskaderskie mają dokładnie przygotowaną choreografię i jeżeli mógłbym im coś zarzucić, to miejscami chaotyczną realizację.

Niestety, Książę Persji: Piaski Czasu wpisuje się idealnie w obecny trend kina rozrywkowego – kosztem zarysowania postaci (już nawet nie pogłębienia, bo bohatera filmu przygodowego można zbudować z kilku fajnych schematów) pompuje się w obraz kolejne sceny akcji. Większość dialogów kończy się w filmie Newella albo bieganiną po dachach, albo bezkrwawą bijatyką. W rezultacie tempo jest kosmiczne, a historia pędzi w stronę przeładowanego efektami specjalnymi tworu, który przeciętnego odbiorcę może nieco wymęczyć. Ano właśnie, autorzy fabuły (sztuk cztery) doszli do wniosku, że „target” widowni (nawet jeśli przeszedł grę z zamkniętymi oczami) może nie zrozumieć najprostszych rzeczy, toteż włożyli aktorom w usta łopatologiczne kwestie, które zazwyczaj wyjaśniają to, o czym doskonale już wiemy – że sztylet ma kozackie zastosowanie, że ktoś Dastana próbuje wrobić, że jeżeli bohaterski duet nie zdąży na czas czegoś zrobić, to świat czeka zagłada itd. Cholera, my doskonale o tym wiemy, nie potrzeba powtarzać tego co 10 minut!

Twórcy wzięli sobie do serca cechy charakterystyczne gry.

Najbardziej w filmowych Piaskach Czasu zabrakło mi mroczniejszego klimatu. Twórcy postawili bardziej na utrzymaną w bajkowej atmosferze nieskrępowaną jazdę bez trzymanki. Delikatnie ciemniejsze kolorki, dzika natura bohatera i zwątpienie, czy uda się zapobiec katastrofie, z pewnością zwiększyłyby zainteresowanie tym, co dzieje się na ekranie. Aczkolwiek seans poprzedza logo Disneya, więc wymagać za wiele nie powinniśmy. Widzę jednak sporą szansę na poprawę w ewentualnym sequelu. Wcielający się w główną postać Jake Gyllenhaal ma świetne podstawy, aby w przyszłości stać się naprawdę dobrym księciem Persji, gdyż tu wypada raczej przeciętnie (bardziej z winy scenariusza, bo to dobry aktor jest). Warunek jest oczywiście jeden – charakter filmu musi obrać dojrzalszy kierunek, np. Duszy Wojownika. W obsadzie znalazło się ponadto miejsce dla nowej dziewczyny Bonda Gemmy Arterton oraz doświadczonego Bena Kingsleya, dla którego to nie pierwsza styczność z growym światkiem. Miał on już (nie)przyjemność gościć na planie wiekopomnego, obsypanego deszczem nagród arcydzieła pt. Bloodrayne w reżyserii Uwe „jestem najlepszy” Bolla. Oboje robią co mogą z przewidywalnym skryptem i sprawiają wrażenie, że dobrze bawili się na planie. Ponadto panna Arterton wygląda bardzo ładnie, co dla niektórych będzie kolejnym powodem do zadowolenia.

Film Mike’a Newella jest generalnie nierówny, ale w kategorii adaptacji gier komputerowych jest pozycją wyróżniającą się na tle reszty. To szybkie, wysokobudżetowe kino przygodowe, uszyte ze sprawdzonych materiałów, choć trudne do pokochania od pierwszego wejrzenia. Księcia Persji: Piaski Czasu reklamuje się jako obraz twórców Piratów z Karaibów, co jest, rzecz jasna, marketingowym bełkotem. Niemniej oba tytuły mają sporo cech wspólnych. Jeżeli szukacie prostej, nieskomplikowanej rozrywki, to dzieje Dastana i Taminy przypadną Wam do gustu. Bardziej wymagający raczej skrzywią się na widok wszędobylskiego humoru, mnogości mordobić i rozczarowującej mimo wszystko końcówki, która pozostawia spory niedosyt.

Adam „eJay” Kaczmarek