Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 31 sierpnia 2007, 13:42

autor: Borys Zajączkowski

Podsumowanie Games Convention 2007

3300 dziennikarzy z 46 krajów, to pewien wzrost wobec 2610 dziennikarzy z 38 krajów w 2006 roku, niemniej wciąż ponad połowa wystawców to firmy niemieckie (57 procent). Serdecznie zapraszamy Was do niedługiej po-targowej wycieczki.

Wydawało się, że tegoroczne lipskie targi Games Convention miały szansę zyskać znacznie większe międzynarodowe znaczenie niż poprzednimi laty – dzięki porażkowym E3. Owszem, coś tam drgnęło, ale nieznacznie. 3300 dziennikarzy z 46 krajów, to pewien wzrost wobec 2610 dziennikarzy z 38 krajów w 2006 roku, niemniej wciąż ponad połowa wystawców to firmy niemieckie (57 procent). Nie dziwi w tym świetle fakt, że wciąż znaczna część materiałów prasowych osiągalna była wyłącznie w języku niemieckim.

Źródeł takiego stanu rzeczy upatrywać można w kiepskich możliwościach dostania się do Lipska spoza Niemiec. Lokalne lotnisko obsługuje w znacznej mierze loty krajowe oraz wewnątrzunijne i jakakolwiek próba dostania się na nie z zewnątrz zmusza do międzylądowania we Frankfurcie lub w Monachium. A tu przecież idzie o czas i o wygodę. Być może średnio potwierdzone informacje (czytaj: plotki) o tym, jakoby Games Convention miało być przeniesione do innego niemieckiego miasta, stanowią zalążek przechwycenia świata gier komputerowych dla Niemców. Tym bardziej że tegoroczna frekwencja odwiedzających wskazuje na osiągnięcie wysycenia – 185 tysięcy w porównaniu z 183 tysiącami z minionego roku, w świetle dotychczas stałego, 30-procentowego wzrostu z roku na rok, to wprost hamowanie z nosem na szybie. Jakkolwiek hamowanie to nastąpiło w ścisłej czołówce, tuż obok hermetycznego Tokyo Games Show. Jakaś taka oś (słowo-klucz) rodem z 2WŚ mi się w mózgu rysuje, no ale pikuś. Wiemy, że większość hardcore’owych gier jest o przemocy – koniec dygresji.

Znaczącą część przybyłych na GC dziennikarzy stanowiliśmy my, Gry-OnLine. ;-) Było nas ośmiu, czyli 0,24 procenta, było nie było. Co się z punktu technicznego zmieniło, to fakt, że zabraliśmy ze sobą kamerę, a efekty jej pracy mieliście okazję tu i ówdzie zaobserwować. Wyszło raz lepiej, raz gorzej, ale wszyscy się nieustannie uczymy – zdecydowanie podoba się nam (a i Wam, jak widzimy), że obraz się rusza, a przy okazji daje się na nim zaobserwować mnóstwo nierzadko interesujących rzeczy, które podczas pisania tekstu i upiększania go statycznymi zdjęciami, zostałyby pociągnięte klawiszem delete.

Serdecznie zapraszam Was do niedługiej po-targowej wycieczki po naszym zdjęciowym archiwum. Poniżej garść linków, które co najmniej uzupełniają niniejsze podsumowanie. Wszystkich materiałów zebraliśmy jakieś ciężkie dziesiątki gigabajtów – przewodnik musi być.

Zacznijmy od dziewczyn, które od miliarda lat, jak dobrze policzyć i odrobinę wyobraźnię wysilić, stanowią o powodzeniu każdej imprezy. I co ciekawe, tym razem na GC zdecydowanie więcej było dziewczyn odwiedzających targi, czyli grających w gry, niż dziewczyn stanowiących... oprawę wizualną prezentowanych tytułów. Komentarz? To naprawdę dobrze.

Wprawdzie na zdjęciach zrobionych w okolicy – jak to się mawia: hardcore’owych gier – wciąż dziewczynę wzrokiem wyłowić niełatwo. Ale, jak się również mawia: wszystko z czasem. Na zdjęciu: stanowiska ustawione do gry sieciowej w sequel mało znanego StarCrafta, prawdopodobnie niewiele mówiącej komukolwiek firmy Blizzard. Wyczulony zmysł dziennikarski mówi nam jednak, że możemy jeszcze o nich usłyszeć.

Co szczególnie miłe dla nas, Polaków, to fakt, że Wiedźmin był jedną z lepiej widocznych gier na targach. CD Projekt w duecie z Atari robią kawał doskonałej marketingowej roboty – dość wspomnieć, że w pierwszym dniu na okładce targowego magazynu widniała właśnie postać Geralta. Pozostaje mieć nadzieję, że w tym czasie Red Studio robi kawał doskonałej programistycznej roboty, by za dwa miesiące wszystko zbiegło się w jednym punkcie – sukcesu.

Inny atrakcyjny element targowego wystroju, do którego przyzwyczaili nas Niemcy, a który niełatwo było znaleźć w Ameryce, to piękne samochody. Tych i w tym roku nie zabrakło.

Trzecim oczkiem w głowie Niemców – ja, ja das ist die humor – są dzieci. Na żadnych innych targach gier nie dają się zaobserwować wycieczki młodziutkich graczy. I co należy podkreślić pięć razy i na czerwono: wszyscy odwiedzający mają dostęp tylko do gier odpowiednich dla ich wieku. Bilety sprzedawane są w czterech z pięciu wyznaczonych przez USK kategoriach wiekowych.

O ile większość podejmowanych przez organizatorów działań jest nie tylko godna pochwały ale i oczywista, o tyle wciąż istnieją pytania bez odpowiedzi. Jak na przykład wystrój korytarza prowadzącego do centrum prasowego. W tym roku jednak znaleźliśmy kolejny element układanki – gazetkę hotelową wydrukowaną w całości po niemiecku – za wyjątkiem tytułu, który brzmi: Dzień Dobry. Dostrzegam tu tajny, zakrojony na dobre 1000 lat, plan rozbioru germańskiej państwowości, zaczynający od fundamentów, czyli od alfabetu. Tylko, kto za tym stoi?

O ile patriotyzm kazał wymienić Wiedźmina na pierwszym miejscu pośród interesujących gier, o tyle na trzeciej stronie czas już wspomnieć, że były na targach i inne gry. Tu widzicie niewielkie kino postawione po to, by pokazywać w nim trailer drugiej części Mafii. Niestety wyjątkowo krótki i mało o grze mówiący. To jednak popularności mu nie ujmowało.

Zdecydowanie bardziej zauważalna była czwarta część Call of Duty, chociaż odcięcie się twórców serii od drugo-wojennych korzeni prosi się o nowy tytuł. Niemniej CoD4 zapowiada się fantastycznie, a przekonamy się o tym już za dwa miesiące.

Aby gra nie uszła możliwie niczyjej uwadze, Activision przygotowało na koniec dnia prasowego przyjemną imprezę (pełną huków, odgłosów wystrzałów oraz patrolujących teren żołnierzy), na którą zainteresowani zajeżdżali wynajętymi hummerami. Tłok do nich był jednak taki, że myśmy podjęli ryzyko przejścia tych kilkuset metrów na piechotę – co by nam wszystkiego nie zjedli i nie wypili zawczasu.

Ci zaś, którzy na wieczorne spotkanie z Call of Duty 4 nie poszli, udali się na doroczny koncert muzyki z gier. Na zdjęciu od lewej: Vercetti, Metatron i Lordareon.

Następnego dnia (czwartek) zaczął się szał – z angielskiego: show. ;-) Centrum prasowe tylko na początku wyglądało tak spokojnie, jak na zdjęciu powyżej. Później ciężko było znaleźć wolne miejsce nawet na podłodze. Okazało się wówczas, że z jeszcze jednego powodu organizacja GC osiągnęła stan wysycenia – doskonale działający w poprzednich latach Internet, w tym roku ledwie zipał. Prędkości transferu przywodzące na myśl czasy modemów telefonicznych były na porządku dziennym. Kto zajął łącze pierwszy – ten lepszy. Przezorni (to my) wzięli od strzała dostęp na cały czas targów, co okazało się dla nich zbawienne – drugiego dnia targów obsługa wstrzymała wydawanie nowych haseł do sieci... Minus jak pas startowy.

Ile byśmy dotychczas nie opublikowali materiałów na naszym serwisie, wciąż mamy zapas co najmniej godnych uwagi tekstów, które chcemy polecić Waszej uwadze w najbliższym czasie. Na zdjęciu z prawej: Doug Lombardi z Valve kończy opowiadać o Orange Box (Half-Life 2: Episode Two, Team Fortress 2, Portal). Dougowi nad głową stoję ja. Sytuację bacznie obserwuje Gordon Freeman.

Ale jakich by tytułów na GC nie było, co rusz prezentacje zagłuszał Rock Band.

Tradycją stały się pokazy i wystawy towarzyszące Games Convention. Powyżej widnieje całkiem-całkiem bogate w eksponaty muzeum konsol oraz komputerów służących przez minione 35 lat grom. Można w nim było zobaczyć nie tylko maszynki do Ponga, ale również kultowego Commodore’a C64. Dobrze, że ktoś o istnienie takich kolekcji dba. Ja mam te wymagane 35 lat na karku, a dobrej połowy (trzeba być dla siebie łagodnym) kolekcji na oczy nie widziałem...

Jeszcze inną tradycją są gry kompletnie niekomputerowe, w których wymyślaniu ich twórcy nie tylko sami stają na głowie, ale i późniejszym graczom stawać na głowie każą. Tak jak w widniejącym powyżej human bowling. Tak, w tej kuli do kręgli znajduje się człowiek, który ma pewien wpływ na to, dokąd się toczy. Zabawa jest świetna. Przynajmniej dla widzów.

No i targowy body painting, który przybiera coraz to bardziej wymyślne formy. Trafiały się na GC dziewczyny niemal całkiem nagie (odpowiadam na pytanie rzucone z tłumu: dziewczyna na powyższym zdjęciu jest niemal całkiem ubrana). Jakkolwiek warstwy farby bywały grubsze od niejednej koszulki.

Lipskie tereny targowe są olbrzymie, a z roku na rok coraz większa ich część jest zajęta. Wyobraźcie sobie ponad 10 hektarów samych ekspozycji...! (112.500 metrów kwadratowych, dokładnie – w tamtym roku zajęte było 90 tysięcy, czyli o 2 hektary mniej). I na tej powierzchni tłumy.

Nic dziwnego, że część odwiedzających preferuje środki lokomocji cokolwiek nowocześniejsze od własnych nóg.

Ci wierni ewolucyjnej tradycji umierali młodo.

Co więcej, część ekspozycji tudzież zafundowanych przez wydawców placów zabaw zajmowała miejsce poza oficjalnymi terenami targów.

Tak jak to zrobił na przykład Microsoft stawiając nieopodal diabelski młyn na cześć trzeciej części Halo.

Generalnie, jest dobry powód, żeby przyjechać na Games Convention za rok, niezależnie od tego, czy nadal będzie się odbywać w Lipsku, czy gdzie indziej w Niemczech. Nawet jeśli wciąż są to targi nie dość międzynarodowe – szczególnie doskwiera powściągliwość firm zza Wielkiej Wody w prezentowaniu się w Europie. 96 procent wystawców obecnych na GC 2007 zadeklarowało swój udział w niemieckich targach w kolejnym roku.

Och, zdjęcie, zdjęcie! Czy ja też mogę?

Co wpadło w oko i wryło się w pamięć:

Zdjęcia: Rafał „Rafi” Swaczyna

Tekst: Borys „Shuck” Zajączkowski