Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 16 lipca 2007, 13:32

autor: Borys Zajączkowski

E3 2007 - Symbol pogrzebany

E3 praktycznie umarły, a w kuluarach szepta się wręcz o zabójstwie. Ostatniego dnia targów odbył się nad Pacyfikiem ich symboliczny pogrzeb... Były tłumy żałobników.

Sprawozdanie z międzynarodowych targów gier komputerowych to zawsze duży tekst, sporo fotografii, kilkanaście lub kilkadziesiąt wartych podkreślenia gier, kilkaset tytułów pominiętych z braku miejsca oraz parę tysięcy w ogóle niezauważonych. Tym razem będzie inaczej, bo i E3 tegoroczne było inne – żal, nierzadko żenada oraz zbyt często żmęczone nogi, względnie czas tracony w błądzących po mieście busikach. Smutek za tym, co umarło. Bo E3 praktycznie umarły, a w kuluarach szepta się wręcz o zabójstwie. Ostatniego dnia targów odbył się nad Pacyfikiem ich symboliczny pogrzeb... Były tłumy żałobników.

Oficjalne otwarcie E3 Media & Business Summit 2007.

Zaczęło się stosunkowo niewinnie, a wszystko poszło na karb purytańskich Amerykanów – od wprowadzonych w minionym roku kar dla wystawców, którzy ustroili stoisko nadto frywolnie (czytaj: zaprosili zbyt skąpo odziane hostessy). Kara wynosiła 5 tysięcy dolarów i nawet jeśli nie było to szczególnie dużo dla wielkich i silnych, sprawiło, że E3 2006 minęły pod znakiem dozoru.

Jedna z najgłośniejszych (dosłownie) gier na targach - Rock Band. Gitarę z prawej dzierży wice-prezes Microsoftu, Peter Moore.

Ale Douglas Lowenstein poszedł dalej – zmęczony doroczną, kilkudniową dyskoteką, którą najtwardsi dziennikarze opuszczali z bólem głowy, dodatkowo źli, że nagrania ich wywiadów zawsze brzmiały tak samo (łup! bum! bum! szszsz... łup!) – zaproponował, by na następne E3 zaprosić wyłącznie ludzi z branży. Koniec ze spektaklem światło-dźwięk, czas na konkrety podane w warunkach sprzyjających ich przyswojeniu. Idea nie była zła – tradycyjne E3 naprawdę były straszliwie męczące. Problemem stała się jego realizacja. Douglas Lowenstein bowiem rzucił pomysł i porzucił Entertainment Software Assiociation (organizatora E3). Realizacją jego wizji zajęli się, cóż, inni. Mówi się, że Lowenstein miał dość szarpaniny o kategoryzację wiekową, ataków wymierzonych przeciwko ESRB, w których rolę taranów pełniły dobrze nam znane mody do Obliviona i Grand Theft Auto.

W Hotelu Loews miały miejsce prezentacje m.in. Ubisoftu czy SEGI.

Efekt był taki, że E3 zmieniły nazwę na E3 Media & Business Summit, nie odbyły się w Los Angeles Convention Center, ale zostały rozsiane po wynajętych hotelach po całej Santa Monica (coś na kształt dzielnicy Los Angeles, ale posiadającej własne prawa miejskie), a nade wszystko w idei E3 – Electronic Entertainment Expo – brakło tego Expo, gdyż na zaproszenie na imprezę liczyć mogli tylko najwięksi, najbogatsi, najbardziej utytułowani wydawcy ze świata. Było to jakby E2, absolutne zaprzeczenie jakichkolwiek targów, które zasadzają się na tym, by dać możliwość pokazania wszystkim, a szczególnie małym właśnie, co się już zrobiło i nad czym się nadal pracuje, by zostać dostrzeżonym. Tak zaczynały na przykład The Sims czy Far Cry – to były przecież małe produkcje, które dzięki targom zostały dostrzeżone i kupione przez wielkich świata gier komputerowych.

Barker Hangar. Zmieścił się na jednym zdjęciu prawie w całości.

Wielcy tymczasem pokazali wielkie tytuły – takie, o których tworzeniu wiemy często już od lat. Żadnego zalewu nowości, żadnych charakterystycznych dla targów eventów, które otwierałoby sakramentalne: „dziś, po raz pierwszy na świecie zobaczycie...”. Zresztą, o czym tu się rozpisywać, skoro nawet ci najwięksi (UbiSoft, Electronic Arts), niepewni rangi tegorocznych E3, porobili własne imprezy jeszcze przed targami, na których pokazali praktycznie wszystko to samo, tylko wcześniej. Kuriozalnym przykładem (braku) znaczenia tegorocznych E3 było NDA (non-disclosure agreement), które należało podpisać w pewnym przypadku, a którego data wygaśnięcia ustalona została na... otwarcie targów w Lipsku. Półtora miesiąca temu snułem przypuszczenia, że lipskie Games Convention przejmie pałeczkę największych targów gier komputerowych na świecie (obok cokolwiek hermetycznego Tokyo Game Show). Teraz już wiemy, że tak się stanie, bo tak GC postrzegają producenci i wydawcy.

Oto na co zamienione zostało LA Convention Center. Barker Hangar z zewnątrz.

Od samego początku, czyli od otwarcia mającego miejsce w głównym targowym hotelu Farimont Marimar, widać było, że coś jest bardzo nie tak. Dotychczas otwarcie targów miało postać przemówienia wygłoszonego przez Douglasa Lowensteina oraz następującego po nim śniadania. Zarówno na jedno jak i na drugie nie podobna było się dostać, jeśli nie ustawiło się w kolejce o brzasku. Lowenstein zwykł był przemawiać przez blisko godzinę, poruszać ważkie tematy i wiązać je w logiczny ciąg przyczynowo-skutkowy – słuchało się go z nie lada przyjemnością, gdyż dawał poczucie, że czegoś się od nieprzeciętnie inteligentnego szefa ESA dowiadujemy. Nie bez znaczenia jest fakt, że wszystko co miał do powiedzenia wygłaszał „z głowy” i bez jednego zająknięcia. Ostatnie jego przemówienie (E3 2006) dotykało tematów 3 nowych konsol oraz stałego wzrostu znaczenia przemysłu growego – krótko a treściwie: do nas świat będzie należeć, jeśli nad tym popracujemy. W trakcie E3 2006 okazało się wprawdzie, że z tą pracą różnie bywa – brak świeżych tytułów był zauważalny, nijak jednak miał się do braków tegorocznego E3. Na jego otwarciu nowy prezez ESA – Michael Gallagher – mówił przez dobre pięć minut, z kartki, a dwa najważniejsze wątki, które poruszył to: przekonywanie słuchaczy, że wie, co to są gry komputerowe oraz prośba o pomoc w uczynieniu nowych E3 sukcesem. Tak, to słowo na Ż się kwalifikuje. Dziennikarze zostawili po sobie nawet nie otwarte piwa i nietknięte sushi.

Wii Fit.

Zdawało się wówczas, że – obok spotkań z producentami gier po hotelach – atrakcyjnie zapowiada się ekspozycja w Barker Hangar, czyli hangarze należącym do lotniska miejskiego w Santa Monica. Tam bowiem mieliśmy mieć okazję pograć we wszystkie te nadciągające, wielkie tytuły. Na miejscu jednak okazywało się, że mamy do czynienia z najmniejszą z największych ekspozycji, na jakich byliśmy. Dwie godziny wystarczały praktycznie na zapoznanie się ze wszystkim, co Barker Hangar miał do zaoferowania: demko Stranglehold, demko Turoka, Crysis, Wiedźmin, demko TimeShift oraz... Wii Fit. Czyli nowy kontroler oraz towarzyszący mu pakiet gier. Te kilka gier wypadło fajnie, niemniej opuszczając hangar przed jego zamknięciem, praktycznie jedyne okupowane stanowiska to były stanowiska Nintendo. Król może być tylko jeden.

Jeszcze jeden gadżet do Wii. Też fajowy.

Bodaj najfajniejszą tradycyjną ekspozycję przygotował Gamecock – producent, który tak naprawdę w ogóle udziału w E3 nie brał, sam wynajął niewielki acz bardzo miły Hotel California (to chyba ten z piosenki...). Przyprowadzili dziewczyny, pokazali NOWE gry, dali co zjeść i pozwolili robić zdjęcia wszystkiemu – zrobili własne mini-targi w takiej postaci, w jakiej być powinny. Ostatniego dnia zaś, po końcu wszystkich spotkań i po zamknięciu Barker Hangaru, Gamecock przygotował pogrzeb E3. Z pompą, z paradą, w iście nowoorleańskim stylu. Na całych targach nie zrobiliśmy tylu ciekawych zdjęć, co na tej jednej, ponadgodzinnej imprezie. Brakło na niej wprawdzie tego elementu pogrzebowego, może wrzucenia do oceanu jakiejś płonącej kukły czy czegoś, niemniej było wystarczająco smutno (acz z pompą i z paradą cały czas).

Gamecock wie, jak urządzać pogrzeby...

Szczęśliwie, patrząc na tegoroczne E3 wstecz, z perspektywy zdobytych dla Was materiałów, okazuje się, że nie było aż tak źle. W końcu pograliśmy w Assissin's Creed, Crysis, Universe at War: Earth Assault, Company of Heroes: Opposing Fronts czy... zobaczyliśmy Fallouta 3. Z samych tylko tych powodów warto było tłuc się za Wielką Wodę. Niemniej nijak ta impreza miała się do swego czasu największych na świecie, symbolicznych wręcz targów E3, jakie znaliśmy.

... i kogo na pogrzeb zaprosić.

Tekst: Borys „Shuck” Zajączkowski

Zdjęcia: Rafał „Rafi” Swaczyna