Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Publicystyka

Publicystyka 24 marca 2016, 18:33

autor: Amadeusz Cyganek

Od klona GTA do parodii sandboksów - przeszłość i przyszłość Saints Row

Saints Row to seria ze wszech miar oryginalna – przez kilka lat jej twórcy szukali własnej tożsamości i próbowali oderwać się od sagi Grand Theft Auto, a gdy się to już udało, formuła zwariowanej zabawy znów zaczęła się wyczerpywać.

Mówisz – gangsterski sandbox, myślisz – Grand Theft Auto. Hitowa seria autorstwa studia Rockstar Games pojawiła się na rynku blisko 20 lat temu i – sądząc po sukcesie ostatnich jej odsłon, a zwłaszcza GTA V – raczej nie zamierza zbyt szybko kończyć żywota: wręcz przeciwnie, coraz bardziej rozwija skrzydła. Już sam zamiar ataku na pozycję niekwestionowanego króla nie tylko gatunku sandboksów, ale i całej branży gier wideo, wydaje się operacją po prostu szaloną i skazaną na niepowodzenie. Na szczęście kilka ładnych lat temu wyzwanie Rockstarowi oraz GTA rzuciła grupka szaleńców ze studia Volition. Szaleńców, którzy z czasem przeobrazili serię Saints Row w totalnie odjechane szaleństwo.

By jednak dojść do tego, czemu tak się stało, musimy cofnąć się o niespełna dziesięć lat, a konkretnie do sierpnia 2006 roku. Wtedy to na półki sklepowe trafiła – jako exclusive na Xboksa 360 – gra Saints Row, zarówno przez twórców, jak i wydawcę, czyli prężnie działające wówczas THQ, zapowiadana jako próba rzucenia wyzwania przygodom Carla Johnsona w Grand Theft Auto: San Andreas. Nie da się ukryć, że nadzieje graczy związane z tym tytułem były niemałe – szykowała się bowiem tak naprawdę pierwsza poważna próba podpiłowania nogi od tronu władcy gangsterskich „piaskownic”, która zapowiadała się na ciekawą i odważną produkcję, osadzoną w lubianych przez graczy realiach. Nie dziwi więc, że wszyscy znudzeni widokiem kwadratowych kół i dość topornej animacji w GTA: SA ochoczo przebierali nogami na myśl o realnej konkurencji dla tej serii.

Po San Andreas oczekiwania wobec gangsterskich sandboksów były coraz większe. - 2016-03-24
Po San Andreas oczekiwania wobec gangsterskich sandboksów były coraz większe.

Jak się przekonaliśmy, nadzieje te wcale nie były płonne – pierwsza gra z cyklu Saints Row okazała się tytułem, który śmiało mógł rzucić rękawicę swemu największemu rywalowi, a przy tym także mentorowi. Mieliśmy bowiem do czynienia z pozycją, która w sposób absolutnie otwarty przeniosła na grunt miasta Stilwater szereg rozwiązań znanych z GTA, robiąc z nich naprawdę dobry użytek. Otrzymaliśmy niezwykle rozbudowaną produkcję z ciekawie zaprojektowanym wątkiem fabularnym na co najmniej kilkadziesiąt godzin zabawy, w której sympatycy cyklu Rockstara nawet nie musieli przechodzić samouczka – odnalezienie się w rozgrywce nie stanowiło większego problemu. Ogromna ilość narzędzi pozwalających wykreować własną postać, możliwość zajęcia fotelu kierowcy w praktycznie każdym poruszającym się po okolicy samochodzie czy sprawnie zaprojektowany interfejs – wszystko to już gdzieś widzieliśmy. Nie oznacza to jednak, że Saints Row było bezceremonialną kalką gier z serii GTA – owszem, studio Volition bazowało na patentach ze wspomnianej sagi, ale twórcom udało się odróżnić swoje dzieło na tyle, że szybko zyskało ono uznanie wśród graczy.

Gra przede wszystkim posiadała swój indywidualny klimat – zamiast poważnych rozgrywek gangsterskich mieliśmy tu doprawione szczyptą inteligentnego humoru porachunki rzezimieszków ze świetnie wykreowanymi postaciami. Nie zabrakło także znacznie lepiej prezentującej się oprawy wizualnej oraz znakomitego trybu multiplayer, chyba ostatecznie przesądzającego o sukcesie tej produkcji, który finalnie okazał się dość niespodziewany zarówno dla Volition, jak i THQ.

Od ucieczki z więzienia wszystko się zaczęło. - 2016-03-24
Od ucieczki z więzienia wszystko się zaczęło.

Nie dziwi więc fakt, że po ostatecznym fiasku konwersji tego tytułu na PlayStation 3 z miejsca przystąpiono do prac nad kontynuacją, która w ciągu kilku lat od premiery rozeszła się finalnie w ilości około 3 milionów egzemplarzy. Jasne – przy astronomicznej sprzedaży kolejnych odsłon serii Grand Theft Auto taki rezultat mógł nie robić wrażenia, ale wynik (zważywszy na fakt, że gra trafiła tylko na jedną platformę) okazał się co najmniej zadowalający.

Premiera drugiej części Saints Row nastąpiła w 2009 roku i wyraźnie było widać, że Volition wcale nie zrezygnowało z bezpośredniego konkurowania z serią Rockstara. Tym razem zespół stojący za sagą o przygodach gangu „Świętych” miał przed sobą jeszcze trudniejsze zadanie – wśród graczy wciąż dominowały świeże, bardzo przyjemne wspomnienia z kapitalnego GTA IV. Wobec tego ogromnego rynkowego sukcesu oczekiwania w stosunku do Saints Row 2 mogły wyłącznie wzrosnąć i okazało się, że ekipa Volition pod względem mechaniki gameplayu oraz wielu różnorodnych rozwiązań w przedstawianej w grze historii znów odwaliła kawał solidnej roboty. Gracze chwalili rozbudowane i ciekawie poprowadzone misje, niezły system sterowania czy świetny soundtrack, ale twórcy zaczęli delikatnie dawać do zrozumienia, że konwencja poważnego gangsterskiego sandboksa w stylu GTA to nie jest coś, do czego dążą.

Mimo to „dwójka” objawiła się jako gra o nieco cięższym klimacie – choć nie brakowało dziwacznych akcji, fabuła oferowała sporą liczbę typowo gangsterskich porachunków, a Stilwater stanowiło miejsce, w którym zaciekle walczyliśmy o wpływy. Niestety, wielu graczy – zwłaszcza pecetowych – tę odsłonę Saints Row zapamiętało głównie za sprawą olbrzymich problemów technicznych. Na komputerach tytuł okazał się absolutnie niegrywalny – rozgrywka zwalniała do prędkości kilku klatek na sekundę, animacja się rwała, a oprawa wizualna wcale nie tłumaczyła sprawiania przez tę produkcję aż takich kłopotów. Mimo wielu gigabajtów łatek gra nadal potrafi przysparzać problemów – siedem lat po premierze doczytywanie tekstur wciąż działa niesamowicie topornie, a jazda po ulicach miasta bywa czasami uciążliwa. Mimo to sprzedaż znów zadowoliła wydawcę – do sklepów trafiło ponad 4 miliony pudełek i po raz kolejny okazało się, że stopniowa rezygnacja z bezpośredniej rywalizacji z GTA to całkiem niezły pomysł, który zyskuje aprobatę graczy.

Doczytywanie tekstur w Saints Row II nadal potrafi znacznie ograniczyć płynność rozgrywki. - 2016-03-24
Doczytywanie tekstur w Saints Row II nadal potrafi znacznie ograniczyć płynność rozgrywki.

Absolutnym potwierdzeniem tego stanu rzeczy okazała się trzecia część serii, która już kompletnie pozbawiła nas złudzeń, że ekipa Volition myśli o jakimkolwiek konkurowaniu z sagą tworzoną przez Rockstara. Zamiast silić się na podobieństwa i szukać elementów, które można by śmiało wykorzystać właśnie w Saints Row, twórcy poszli w zupełnie inną stronę, naśmiewając się z kanonów gatunku sandboksów i robiąc sobie bezceremonialne jaja z wielu zjawisk kultury popularnej, historii czy innych gier wideo. Tym razem akcja przeniosła się do Steelport, które jednak stanowiło tylko bazę wypadową do wielu dziwnych miejsc – w grze trafialiśmy bowiem na dach wieżowca, urządzaliśmy totalną młóckę na statku, a nawet wykonywaliśmy slalom pomiędzy fruwającymi w powietrzu kontenerami. A to przecież nie koniec – wraz z rozwojem fabuły w małej grupce dziwacznych postaci broniących honoru gangu „Świętych” stawialiśmy czoła ogromnym robotom, działkom plazmatycznym, bombardowaniom czy wybuchom bomb wodorowych. Akcja pędziła na złamanie karku, a twórcy zdecydowanie nie pozwalali nam się nudzić.

Inwazja kosmitów? Nie, to tylko Saints Row: The Third. - 2016-03-24
Inwazja kosmitów? Nie, to tylko Saints Row: The Third.

I była w tym szaleństwie metoda – w moim prywatnym zestawieniu właśnie „trójka” to najlepsza odsłona serii. To bowiem jeden z niewielu tytułów z tego gatunku, które przechodzi się bez narzekania, że poszczególne elementy zabawy są sztucznie wydłużone, a misje powtarzalne. W Saints Row: The Third działo się tyle, że nawet nie mieliśmy czasu zastanowić się nad tym, co przed chwilą wysadziliśmy czy rozczłonkowaliśmy, bo przed nami już widniał kolejny cel. Co prawda pod względem technicznym nie był to tytuł idealny, ale kto by o tym myślał, skoro rozgrywka pochłaniała absolutnie bez reszty? Seria Saints Row odeszła od kopiowania i naśladowania GTA, wreszcie stając się odrębnym tworem z własną tożsamością, co zdecydowanie wyszło jej na dobre.

Paradoksalnie jednak moment największego triumfu studia Volition zbiegł się z ogromnymi problemami zasłużonego dla całej branży wydawcy, jakim było nieistniejące już THQ. Mimo świetnych wyników finansowych gry, samej firmy nie udało się uratować, a istnienie wielu popularnych marek zostało zagrożone. Podczas licytacji aktywów koncernu seria przygód gangu „Świętych” nie narzekała jednak na brak zainteresowania – marka trafiła pod skrzydła niemieckiego Koch Media, które już wkrótce stało się częścią znacznie potężniejszego gracza, jakim jest Deep Silver. Tym samym, po kilku miesiącach solidnej nerwówki o dalszy byt, twórcy Saints Row znaleźli możnego właściciela. Z marszu także zarządzono, by kontynuować prace nad czwartą częścią SR, która pierwotnie miała być wyłącznie dodatkiem do „trójki”.

Nie da się ukryć, że to właśnie decyzja o przekształceniu rozszerzenia w kolejną odsłonę serii wzbudziła wśród fanów spore wątpliwości. Zdania były podzielone – niektórzy mieli nadzieję, że dodatek jest produkcją tak dużych rozmiarów, iż kontynuowanie sagi kolejną, czwartą już, częścią okaże się w pełni uzasadnione. Wielu jednak obawiało się, że to zwyczajny skok na kasę, mający nieco zwrócić koszty zakupu marki i pozwolić godziwie zarobić. Okazało się, że każda z tych grup miała trochę racji.

Saints Row IV było naprawdę udaną grą, utrzymaną w konwencji „trójki”, choć – no właśnie – chyba momentami aż za bardzo. Twórcy ponownie umieścili akcję gry w Steelport, więc weterani serii mogli poczuć się jak w domu – metropolia pojawiła się w praktycznie niezmienionym kształcie, a dzięki absolutnie odjechanemu scenariuszowi, wprowadzającemu do rozgrywki motyw prezydentury USA i ataku ze strony kosmitów, mogliśmy zwiedzić także nowe miejsca zlokalizowane w przestrzeni pozaziemskiej. Ekipa Volition przestała też udawać, że pod względem humoru i groteski trzyma się jakichkolwiek ogólnie przyjętych reguł. I choć gra ponownie zbierała pochwały oraz zasłużyła na miano produkcji naprawdę wartej naszego czasu i pieniędzy, dało się zauważyć, że sprawdzona w poprzedniej odsłonie serii formuła, podana w lekko odświeżonej postaci nie przyjęła się już tak dobrze jak wcześniej.

Testem na to, czy gracze zniosą jeszcze większą dawkę absurdu i wszechobecnej groteski, miał być samodzielny dodatek o podtytule Gat out of Hell. Tym razem akcja gry przeniosła się w piekielne czeluście, w których nasza postać wsparta innymi kompanami z gangu „Świętych” miała zaprowadzić porządek w królestwie szatana i znów objąć władzę nad Ameryką, a przy okazji także w podziemiach. Jak się jednak okazało, formuła rozgrywki wyczerpała się w sposób zauważalny. Nowe żarty coraz częściej zamiast śmieszyć wywoływały uśmieszek politowania, a w oczy kłuła olbrzymia schematyczność kolejnych misji utrzymanych w konwencji wyzwań obliczonych na zrobienie jak największej demolki.. Mimo że opuściliśmy Steelport, przebywając w piekle, nadal można było poczuć się jak w rzeczonej metropolii – twórcy skopiowali bowiem mnóstwo projektów budynków i wsadzili je do podziemnych lokacji, niejako odtwarzając to, co widzieliśmy już wcześniej. Sam dodatek spotkał się z dość mieszanym przyjęciem zarówno ze strony fanów, jak i branżowych krytyków.

Szekspir w Saints Row to już totalne pogrywanie z konwencją. - 2016-03-24
Szekspir w Saints Row to już totalne pogrywanie z konwencją.

Teraz przed ekipą Volition być może najważniejsza decyzja co do losów praktycznie całej serii – powstanie piątej odsłony Saints Row to nadal kwestia otwarta, podobnie jak to, w jakim kierunku podążą jej autorzy. Mnie osobiście ciężko sobie wyobrazić sytuację, w której do naszych rąk trafi jeszcze bardziej odrealniona i zakręcona parodia gatunku sandboksów, bo zwyczajnie rzecz ujmując, nie wiem, w którą stronę twórcy musieliby pójść, by nie popaść w odtwórczość i serwowanie graczom tego samego w lekko odświeżonej oprawie. Co więcej, jakiś czas temu pojawiły się wręcz jednoznaczne sugestie wskazujące, że historia gangu „Świętych” (jeżeli zostanie jeszcze przedstawiona) trafi do nas w nieco innej odsłonie. Cóż, pozostaje niecierpliwie czekać na kolejne informacje na temat tej, co by o niej mówić, wciąż bardzo popularnej serii. Zniknięcie tego zwariowanego i oryginalnego korowodu gangsterów z pewnością byłoby niepowetowaną stratą dla całej branży gier.

Chcę zagrać w nowe Saints Row, bo nie wiem, czy doczekam się GTA 6
Chcę zagrać w nowe Saints Row, bo nie wiem, czy doczekam się GTA 6

Nowe Saints Row na tyle różni się od swoich poprzedników, że bardziej widzę w nim tropy serii Grand Theft Auto aniżeli Saints Row. Ale to dobrze, przynajmniej otrzymam coś, co pozwoli wypełnić pustkę w oczekiwaniu na GTA 6.