Najgorsze odsłony najlepszych serii
Słynna, kultowa marka to as w rękawie każdego studia tworzącego gry komputerowe. Jednocześnie jednak także wielka odpowiedzialność, gdyż podpinając się pod legendę, łatwo rozminąć się z oczekiwaniami fanów. A efekty tego potrafią być spektakularnie złe.
Spis treści
- Najgorsze odsłony najlepszych serii
- Street Fighter 2010: The Final Fight
- Mortal Kombat Mythologies
- Warriors of Might and Magic
- Fallout: Brotherhood of Steel
- Soldier of Fortune: Payback
- Leisure Suit Larry: Box Office Bust
- Call of Juarez: The Cartel
- Medal of Honor: Warfighter
- Silent Hill: Book of Memories
- Call of Duty: Black Ops Declassified
- Final Fantasy All the Bravest
- Double Dragon II: Wander of the Dragons
- Dungeon Keeper
Fallout: Brotherhood of Steel
- Data premiery: 13 stycznia 2004
- Platformy: PlayStation 2, Xbox
- Metascore: 64 (PS2), 66 (Xbox)
Dzieje serii Fallout były mocno burzliwe. Zwłaszcza dziesięcioletni okres pomiędzy premierami drugiej i trzeciej odsłony cyklu nie był łaskawy dla miłośników postapokaliptycznych klimatów. Śledząc niepewne losy Interplaya i związany z tym burzliwy przebieg prac nad „trójką”, fani w międzyczasie otrzymali dwie odsłony poboczne. Gra Fallout Tactics: Brotherhood of Steel z 2001 roku postawiła na aspekt taktyczno-strategiczny walk i choć nie odniosła tak wielkiego sukcesu jak jej czysto RPG-owe poprzedniczki, zyskała spore grono fanów. Znacznie gorzej poradziło sobie opublikowane trzy lata później konsolowe Fallout: Brotherhood of Steel.
Pozbawione członu „Tactics” Brotherhood of Steel miało być tym dla serii, czym obie części Dark Alliance były dla Baldur’s Gate – znacznie uproszczonym, ale wciąż oferującym fascynujący świat i dużą dawkę dobrej zabawy punktem wejścia w serię dla konsolowców. System walki przypominał ten znany chociażby z Diablo, zaś rozwój postaci ograniczono do minimum. Niestety, po raz kolejny okazało się, że do gier z gatunku hack & slash potrzeba wybitnego talentu i wyczucia, w przeciwnym wypadku powtarzalność zabije całą zabawę. Leżało też przedstawienie postnuklearnego świata, stworzonego stereotypowo, bez wyrazu i sztucznie siląc się na dorosłość, czyli wciskając gdzie się da przekleństwa. Choć BoS samo w sobie nie było jakoś wybitnie złe, jako część kultowego cyklu kompletnie się nie sprawdziło.