Realm Royale to takie Fortnite RPG, ale bez budowania - Strona 2
Wszędzie mamy przedstawicieli battle royale. W tym ataku klonów ciężko znaleźć coś oryginalnego. Ekipie Hi-Rez Studio udało się jednak nie wpaść w utarty schemat. Dostarczyli nam grę wartą uwagi.
Battle royale z minimalną losowością?
Nie dowierzałem, że doczekam się w battle royale namiastki systemu RPG. Przedmioty podzielono na różne kategorie rzadkości, a do tego posiadają one statystyki. Nie są wybitnie rozbudowane, niemniej całość robi dobre wrażenie.
Hi-Rez udało się również zmniejszyć zależność od RNG. Sporo osób narzeka na to w grach battle royale, ale w Realm Royale zostało to zredukowane do minimum. Lecąc sterowcem, już wcześniej widzimy, gdzie będzie zamykać się pierwsza strefa. Dzięki temu możemy odpowiednio zaplanować lot i nie narzekać potem, że trzeba biec przez całą mapę do bezpiecznego miejsca. Po wybraniu docelowego punktu (oznaczonego na planszy wielkim znacznikiem, którego nie sposób nie zauważyć) pozostaje wyskoczyć i wylądować jak komiksowy superbohater. Nie ma tu spadochronów czy lotni. Spadamy jak kamień, uderzamy o ziemię niczym Superman i od razu jesteśmy gotowi do walki.
Pole bitwy podzielono na kilka charakterystycznych obszarów. Mamy grzybowy las, klasyczną gęstwinę, piaszczyste tereny czy zimową krainę. Pomijając stylistykę, większość miejsc jest do siebie podobna – trochę wolnej przestrzeni oraz dużo budynków.
W efekcie w Realm Royale łatwo zdobywać ekwipunek. We wszystkich zabudowaniach (i nie tylko tam) znajdziemy skrzynie z losowymi przedmiotami. Mogą to być części uzbrojenia (hełmy, napierśniki, rękawice, buty), miksturki, czary lub broń. Krótka rundka po okolicy wystarczy, żeby zgromadzić podstawowy sprzęt.
Strzelać każdy może…
Teraz przechodzimy do największej zmory gry, czyli modelu strzelania. Na ten moment jest on tragiczny. Akcję obserwujemy z perspektywy trzeciej osoby, a nasza postać zawsze strzela idealnie na wprost. Tak po prostu – tam gdzie celujemy, tam leci pocisk. O ile Fortnite: Battle Royale nazywany jest casualowym, tak Realm Royale zasługuje pod tym względem na oddzielną kategorię.
Nie pomaga również fakt, że broni jest tragicznie mało. Sześć sztuk do strzelania, a do walki wręcz jedna – miecz. Na liście widnieje rewolwer, kusza i pistolet zatruwający oraz wariacja na temat strzelby myśliwskiej. Wszystkie pukawki zabrane zostały bohaterom z Paladins, więc podobieństwo jest bardziej niż uderzające. Problem stanowi niewystarczająca liczba dostępnych rodzajów oręża. Do pewnego stopnia sytuację ratuje broń klasowa, która jest całkowicie unikatowa i wprowadza pewną różnorodność.
Znajdą się również osoby, które będą mieć kłopot z „długością paska” życia oraz pancerza. Na ten pierwszy nie mamy wpływu, drugi zaś zależy od tego, jak dobry mamy sprzęt. Wojownik dodatkowo z czasem regeneruje swoje HP, a saper reperuje zbroję. Pozostałe klasy muszą korzystać z miksturek lub umiejętności. Szkoda jednak, że niezależnie od wszystkiego wystarczy wpakować w nas trzy lub cztery pociski, abyśmy padli. Broń klasowa potrafi z kolei załatwić przeciwnika jednym strzałem.
Kto powiedział, że śmierć to koniec zabawy?
Zasady gatunku są jasne, kto umiera – przegrywa. Także tutaj Hi-Rez postanowiło jednak poeksperymentować. W Realm Royale, zamiast zginąć, zamieniamy się w karykaturę drobiu. Przez trzydzieści sekund musimy nie dać się upolować. Jeśli się uda, zostaniemy wskrzeszeni. Nasi sojusznicy nie mogą tego procesu przyspieszyć, mogą próbować jedynie nas chronić. Każda postać ma szansę zostać przywrócona w ten sposób do życia tylko trzy razy. Gdy jednak ktoś ustrzeli nas w formie kurczaka, kończymy grę.

ILE OSÓB GRA W FORTNITE’A?
Na początku czerwca Tencent podał, że społeczność Fortnite’a liczy 125 milionów graczy. Średnio miesięcznie loguje się do gry 40 milionów unikatowych użytkowników. To wspaniały wynik, choć wciąż nie tak dobry jak w przypadku League of Legends. Według wyliczeń serwisu UnrankedSmurfs.com, opartych na danych API Riota, w 2017 roku w LoL-a grało średnio 81 milionów osób miesięcznie.
Niby nic specjalnego, ale w moim przypadku zmieniło to całkowicie podejście do zabawy. Po pierwsze, przeciwnik przeobrażony w pociesznego kuraka nie zostaje wyeliminowany z gry. Gdy go zignorujemy, powróci i być może dokona zemsty. Poza tym sami mamy szansę uciec z pola bitwy w tej postaci. Do tego nie jesteśmy uzależnieni od naszej drużyny. W Fortnicie: Battle Royale często ktoś nie zdąży lub zwyczajnie nie chce podnieść poległego towarzysza. Tutaj z kolei sami jesteśmy panami swego kurzego losu.
Ciekawą nowość stanowi również udostępnienie wierzchowców. Każda postać może przywołać konia i swobodnie przemierzać na nim mapę. Dzięki temu poruszamy się szybciej, a pierwsze otrzymane obrażenia zrzucają nas z rumaka, a nie zabijają. To dobry sposób na taktyczny odwrót albo dotarcie do strefy na czas.
Z drugiej strony odniosłem wrażenie, że pole bitwy w Realm Royale jest za małe na wierzchowce. Mapa nie jest ciasna, gdy biegamy po niej na piechotę. Na koniu jednak można ją przemierzyć w parę chwil (co docenią spóźnialscy). Obecność rumaków wyraźnie wpływa na dynamikę meczów i nie każdemu musi się to spodobać.