Recenzja czwartego epizodu gry Hitman - Bangkok najsłabszy - Strona 2
Misja w Bangkoku pod żadnym względem nie jest lepsza od poprzednich, ale Agent 47 zaskakuje tak niecodziennym występem i umiejętnościami, że trzeba to zobaczyć!
Poprzednie mapy były wielowarstwowe, bardziej wiarygodne, a na każdej mogliśmy operować w kilku kompletnie różnych środowiskach. Sapienza oferowała klimat leniwego, wakacyjnego miasteczka, tajnego laboratorium z filmu o Bondzie i pilnie strzeżonej rezydencji. W Maroku braliśmy udział w głośnej demonstracji, by za chwilę przenieść się do spokojnych biur szwedzkiej ambasady lub odrapanych koszar wojskowych w murach dawnej szkoły. W Bangkoku odwiedzamy hotel... i na tym koniec! Nie ma nic wokół budynku, nie ma atmosfery przebywania w stolicy Tajlandii, z wyjątkiem oryginalnych strojów obsługi hotelowej i widoku na jakąś buddyjską świątynię w oddali. Całość bardzo przypomina pierwszą akcję w Paryżu, chociaż tamtejszy pałac ze swoim strychem, piwnicami, a przede wszystkim ogromnym ogrodem oferował więcej różnorodności.
Kiepskie wrażenie pogłębia też fakt, że w kreowanie nawet tak niewielkiej przestrzeni nie włożono zbyt wiele serca. Całość oczywiście utrzymuje znany z wcześniejszych odsłon poziom, z nieźle zaprojektowanymi apartamentami, salami dla VIP-ów, małym portem przy wejściu i pomieszczeniami obsługi, ale choć wszędzie kręcą się goście, gdy zaczynamy myszkować po ich pokojach, hotel wydaje się martwy. Wszystkie są bowiem puste, bez żadnych śladów zamieszkania, jakichś osobistych przedmiotów, ciekawych nawiązań czy easter eggów. Ograniczono się tu wyłącznie do samego scenariusza i związanych z nim elementów. Naszym celem jest tym razem piosenkarz rockowy Jordan Cross, podejrzewany o morderstwo swojej dziewczyny, oraz jego prawnik – zdolny oczyścić go z wszystkich zarzutów. Znajdziemy tu więc trochę rockandrollowego bałaganu w pokojach muzyków i przedstawione z detalami tymczasowe studio nagrań.
Z osobą młodego artysty związane są w zasadzie wszystkie pozytywne aspekty nowego zlecenia. To jego bowiem mamy okazję zlikwidować na szereg wymyślnych sposobów, w jednym przypadku przekonując się dość niespodziewanie, jak utalentowanym muzykiem jest Agent 47. Jak zawsze natknięcie się na pierwszą z brzegu możliwość potrafi doprowadzić do błyskawicznego ukończenia misji, ta jednak sporo zyskuje wraz z odkrywaniem kolejnych patentów na uśmiercenie celu. Dokładniejsze szperanie po zakamarkach hotelu nie tylko pozwala zobaczyć nowe animacje egzekucji, ale i odkryć kompromitujące szczegóły z życia Crossa, będące bezpośrednim powodem jego fatalnego „spotkania” z 47. Trochę szkoda, że podobnej uwagi nie poświęcono drugiemu celowi – prawnikowi Kenowi Morganowi. Łysawy, nieco staroświecko, acz elegancko ubrany pan jest kompletnym przeciwieństwem porywczego rockmana i być może trochę też z tego powodu jego eliminacja to czysta formalność bez wykorzystania efektownych metod.