Rozmyślanie o zombie - szybkie czy wolne?
Cały tekst niemiłosiernie przypomina jeden z odcinków Dwóch i pół i małego Jake'a robiącego zadanie domowe, w samochodzie w drodze do szkoły:
"Jakie pytania zadałbym Georgowi Washingtonowi, gdybym mógł...
- Czy woli pan stare, powolne zombie, czy te nowe - mega szybkie zombie?" :D
Ktoś widzę oglądał Shawn of the Dead
Art spoko.
W 28 Days Later nie było zombie. Pierwszym "mainstreamowym" filmem z biegającymi truposzami był remake Dawn of the Dead. Wśród większych produkcji z klasycznymi zombiakami był po drodze jeszcze Land of the Dead, o którym nie ma słowa w tekście.
Ciężko mi sobie przypomnieć film z "biegaczami", który chciałoby mi się obejrzeć jeszcze raz (nie liczę starych RotLD, to i tak bardziej komedie). Klasyki od Romero czy Fulciego, mogę z chęcią obejrzeć i dzisiaj.
Teoretycznie nie były to zombie, ale w praktyce konwencja jest taka sama, więc zaliczam to do filmów zombie, bo czemu nie. Podobnie jak Ostatniego człowieka na Ziemi z Vincentem Pricem niektórzy nazywają "zombie filmem zero", chociaż zagrożeniem są tam "wampiry". Tak czy inaczej, zgodzę się, że większość tych szybkich filmów jest do obejrzenia na raz, ale do 28 dni mam sentyment.
W praktyce też nie można ich nazwać zombie, skoro nie byli martwi. Wówczas filmem o zombie byłby Crazies George'a Romero, który od jego pozostałych tworów miał różnić się właśnie tym, że nie było tam truposzy.
Z błędnym nazewnictwem w Last Man on Earth lub w Omega Manie nigdy się nie spotkałem. Jeśli już, to dopiero przy I am Legend ludzie nie wiedzieli, jakie stwory ma przedstawiać to lipne CGI.