Nie wiem jak to nazwać, ale wydaje mi się, że tytuł pasuje. Otóż:
Jest sobie 2 prowadzących (profesor od wykładów i jego przydupas od laborek), którzy jawnie lecą w ciula i "wymagają" od nas rzeczy, które widać, że są im do czegoś potrzebne.
Przykład - dostaliśmy arkusz o nazwie "ARKUSZ OCENY TECHNOLOGII PRZEZNACZONEJ DO WDROŻENIA" w którym mamy ocenić 3 technologie jako "grono ekspertów". Sam fakt nie ma nic wspólnego z przedmiotem, który tyczy się optymalizacji wielokryterialnej.
Z owymi metodami nie mamy nic wspólnego (ostatni rok magisterki - informatyka stosowana na wydziale elektrycznym agh), konkretnie akurat mnie trafiły się wiele mówiące metody:
- Planetarne układy obrotu o ruchu ciągłym do lokalizacji elementów obrabianych oraz systemy umożliwiające całkowite pokrywanie elementów w komorach technologicznych PAPVD
- Opracowanie modułów i weryfikacja systemów wieloparametrycznej kontroli wyrobów w procesie produkcji z wykorzystaniem metod inspekcji optycznej
- Modelowy system optycznej inspekcji do kontroli jakości wyrobów z tworzyw sztucznych
Poprzednie zadanie zakładało, że wypełnimy tabelkę z ponad 60 tego typu metodami określając np. oczekiwane przepływy pieniężne związane z procesami komercjalizacji, a później to zoptymalizujemy - to jeszcze ma sens, chociaż dane trochę dziwne, bo niby dlaczego i na jakich podstawach mamy szacować jakieś projekty? Teraz pojawiło się to zadanie z konkretną oceną 3 technologii, początkowo jako dodatkowe, później obowiązkowe. Na poprzednim przedmiocie z tym duetem była podobna sytuacja - też robiliśmy za "ekspertów" babrząc się w czymś, co nie ma nic wspólnego z tematem.
Teraz pytanie - czy i gdzie takie coś można zgłosić? Jakoś zachciało mi się poużerać z nimi...
A to nie tak wygląda część polskiej nauki? Jest profesor, który wpisuje się do prac naukowych swoich podwładnych, żeby ci mogli zyskać lepsze oceny/recenzje czy coś.... A czy ów podwładny to doktor czy student, większego znaczenia chyba nie ma.
Ja to wiem, że profesor wpycha się wszędzie gdzie może, ale niech to przynajmniej śladowy związek ma z tematem zajęć. Plus wiem, że profesor ma firmę, która się chyba czymś takim zajmuje. A my z tego nic nie mamy (poza zaliczeniem) - nie jest to żadna praca dyplomowa ani nic w ten deseń. Ot widzimisię.
Człowieku.
To o czym piszesz funkcjonuje w Polsce na wielu szczeblach. A w nauce jest to powszechne.
Samodzielny pracownik naukowy to ktoś, kto ma habilitację. Cała reszta (doktorzy, doktoranci, stucenci, dyplomanci ) to ich podwładni do odwalania czarnej roboty. Możesz być nawet geniuszem i opanować zimną fuzję w garażu. Ale samodzielnym pracownikiem naukowym dalej nie będziesz. Natomiast jutro, poczytasz na NewScientist o swoim wynalazku, ale nie będzie tam Twojego nazwiska. Co najwyżej gdzieś w przypisach: "Kawę podawał - Sanchin. Dziękuję, byłeś świetny mały".
Podobne zjawisko jest w zawodach koncesjonowanych. Grupa ludzi odwala 200% roboty za kogoś, kto ma licencję, certyfikat, koncesję itp.
Witamy w Polsce.
Panowie, ja wiem, że tak to wygląda. Nigdzie nie twierdzę, że chcę zaistnieć jako samodzielny pracownik naukowy (bleh). Pytam tylko - czy można zrobić coś, żeby się odpierdolili i nie zmuszali nas do robienia czegoś, co nam do niczego nie jest potrzebne i nie ma nic wspólnego nie tylko z przedmiotem a całym kierunkiem studiów.
W pracy też studentów wykorzystują do własnych celów i co? Duża firma w branży elektrotechnicznej.
Sanchin -> Zależy jak są umocowani na wydziale. Jak są podwieszeni pod dziekana albo kogoś kto może Ci zrobić kuku na obronie mgr to nie radzę Ci zaczynać krucjaty. W innym przypadku wal do kogoś z kim jesteś w dobrym układach, np. promotor pracy.