Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 16 października 2009, 15:02

autor: Maciej Makuła

Brutal Legend - recenzja gry - Strona 4

Tim Schafer chciał wcisnąć szerokiej rzeszy graczy niebywale nietuzinkową produkcję. W końcu możemy podziwiać efekty tej karkołomnej operacji.

Żadna z mniej eksperymentalnych składowych Brutal Legend, czyli wyścigi i rażenie wrogów, nie wybija się niczym ponad poprawność, a domyślny gwóźdź programu – wielkie bitwy – pomimo dobrego interfejsu męczy chaosem (np. brak mapki, słaba AI jednostek oraz wynikające stąd problemy) i dłużącym się z tego powodu czasem trwania. Z tych względów często nie wiemy, dlaczego tak właściwie przegraliśmy czy wygraliśmy – co bardzo drażni.

Jak na złość misji poświęconych najmniej kontrowersyjnemu sieczeniu jest w grze bardzo mało: zakradamy się do legowiska metalowego pająka snującego struny dla gitar czy bierzemy udział w eskapadzie w okolice Ściany Krzyku – i w sumie niewiele więcej. A szkoda, bo akurat te etapy, w przeciwieństwie do bitew, nie męczą i wprost czarują klimatem. Dużo czasu spędzamy też za kierownicą naszego hot roda, osłaniając wielką ciężarówkę z naszą armią, kiedy ta posuwa się w głąb terytorium wroga. Misje te niczym, oprócz trasy, nie różnią się niestety od siebie.

Na domiar złego można odnieść wrażenie, że autorzy (do czego zresztą sami przyznali się w wywiadach) zmuszają nas do jak najszybszego posuwania się naprzód, byleby przedstawić jak najmniej świata. I tak w późniejszych etapach dosłownie przelatujemy bez oglądania się i refleksji przez wiele ciekawych krajobrazów.

Wy się pewnie śmiejecie, tymczasem ja mam poważne obawy,że jeśli Ozzy dowie się, jak oceniłem grę, w której występuje – to spotka mnie coś złego. I przestanie mnie lubić.

Serce z metalu

W Brutal Legend tak naprawdę grałem, cały czas pocieszając się, że „jest fajnie”, podczas gdy w rzeczywistości wcale różowo nie było. Gra wygląda bardzo atrakcyjnie dla osób postronnych – często wołałem kogoś, by pokazać scenki przerywnikowe czy różne ciekawe patenty. Jednak gdy grałem sam – w zabawę wkradała się jakaś pustka i w praktyce chciałem tylko jak najszybciej dojechać do kolejnego filmiku. Co jest rzeczą niefajną.

Niefajną – bo to naprawdę kawał innowacyjnego i pełnego uroku produktu. Pozwalającego zwiedzić grającemu świeży, intrygująco piękny (strona artystyczna oprawy skutecznie przysłania wszystkie techniczne niedociągnięcia) i pełen niezapomnianych miejsc świat fantasy, spotkać wiele rewelacyjnych postaci oraz delektować się potrzepaną fabułą, będącą hiperbolą historii metalu – w oczach Tima Schafera. A to wszystko zanurzone w dawce niebywale pozytywnych wibracji, których gwarantem jest Jack Black.

Ciężko mi polecić Brutal Legend i zarazem mieć czyste sumienie. Z jednej strony, ze względu na warstwę artystyczną, grę po prostu trzeba zobaczyć i wesprzeć tak ciekawą inicjatywę, z drugiej – skazywanie się na użeranie z nie-tak-doskonałą-rozgrywką z pewnością nie jest niczym miłym. Nie są to na szczęście jakieś wielkie katusze, ale szkoda, że przez to nie mogę wspominać nowego schaferowskiego jako bezdyskusyjnej perełki.

Maciej „Von Zay” Makuła

PLUSY:

  • oryginalny, tętniący życiem, czarujący świat;
  • niemająca sobie równych ścieżka dźwiękowa (przeszło 100 kawałków);
  • doborowa obsada legend muzyki;
  • bardzo przyjemny model jazdy hot rodem;
  • możliwość kupowania ulepszeń/nowych zdolności;
  • interfejs sprawnie łączący trzy odmienne typy rozgrywki;
  • dialogi, postacie, dziwaczna fabuła;
  • niezwykle malownicza oprawa graficzna;
  • mnóstwo schaferowskiego poczucia humoru.

MINUSY:

  • mało urozmaicone zadania poboczne;
  • chaos i niekiedy męczące dłużyzny w trakcie bitew;
  • elementy wyścigowe i slasherowe są bardzo przeciętne;
  • poczucie niewykorzystanego potencjału wielu miejsc;
  • drobne niedoróbki techniczne (detekcja kolizji, pop-up).