
autor: Przemysław Zamęcki
Gra we wszystko na wszystkim. Fan retro gratów i gier w pudełkach, które namiętnie kolekcjonuje.
MotorStorm: Arctic Edge - recenzja gry
Kieszonkowy kuzyn większych braci zabiera nas z piasków pustyni i zakamarków dżungli w pobliże koła podbiegunowego. Temperatura spada, ale co z emocjami towarzyszącymi rozgrywce?
Recenzja powstała na bazie wersji PSP.
Na początku swojej rynkowej drogi PlayStation 3 otrzymało wyścigi, które według opinii wielu osób były wtedy najładniejszą grą tego typu na rynku. MotorStorm w wydaniu ludzi z Evolution Studios (twórców znakomitego cyklu WRC), nie dosyć, że świetnie wyglądał, to pozwalał jeszcze na udział w wyścigach, dających graczom pewną dowolność w pokonywaniu każdej z dostępnych tras. Najpierw rywalizowaliśmy na pustyni i w wypalonych słońcem kanionach, a potem w Pacific Rift zwiedzaliśmy rajską wysepkę na Oceanie Spokojnym. Teraz pora udać się w nieco chłodniejsze miejsce. Deweloperską pałeczkę po Evolution Studios przejęła ekipa Bigbig Studios i przygotowała MotorStorm: Arctic Edge na konsole PSP i PS2. Złoty piasek został zastąpiony przez śnieżne zaspy i wszechobecny lód, a my oprócz znanych z poprzednich odsłon buggy, wozów rajdowych, ciężarówek czy motocykli zasiadamy za kierownicami skuterów śnieżnych, ratraków i typowo zimowych łazików.

Jedną z najbardziej istotnych informacji jest fakt, że przynajmniej w edycji przeznaczonej dla PlayStation Portable gra oferowana jest w pełnej polskiej wersji językowej. Zatem otrzymaliśmy nie tylko wszelkie napisy w menu, ale także w przerywnikach filmowych słyszymy głos rodzimego lektora. W tym wypadku widać, że rodzimy oddział Sony Computer Entertainment po raz kolejny poważnie podszedł do kwestii lokalizacji, bowiem w zasadzie nie ma się do czego przyczepić. To fakt, wiele do tłumaczenia nie było (większość nazw własnych pozostawiono w oryginalnym brzmieniu), ale moim zdaniem tak właśnie powinna wyglądać idealne polskie wydanie.
Podobnie jak innych odsłonach serii MotorStorm dostęp do kolejnych wyścigów uzyskujemy poprzez stopniowe zaliczanie poprzednich zawodów. Dzięki zajmowaniu miejsc na podium otrzymujemy punkty, które pozwalają na podwyższenie rangi. Chyba nie muszę dodawać, że wraz ze wzrostem tej ostatniej wyścigi stają się coraz trudniejsze, a przeciwnicy popełniają mniej błędów. Ogólnie Arctic Edge wydaje się być jednak tytułem łatwiejszym od poprzednich, a już z pewnością znacznie mniej wymagającym od pierwszej części sprzed kilku lat. Wygrywanie wyścigów w początkowej fazie zabawy to właściwie formalność, przy czym warto zauważyć, że w końcu dzięki bezbłędnej jeździe można zbudować sporą przewagę nad pozostałymi zawodnikami. Co prawda nie miałem okazji zagrać w Pacific Rift, ale pamiętam, że w pierwszej części, jakby się nie jechało, inni zawodnicy zawsze albo siedzieli nam na ogonie, albo odpowiednio zwalniali, żebyśmy nie zostawali za bardzo w tyle. W AE, o ile ta druga rzecz pozostała bez zmian, o tyle przeciśnięcie się na pierwszą pozycję i umiejętna jazda skutkują wyrobieniem sobie kilkusekundowej przewagi.

Zdobywając punkty, odblokowujemy nie tylko nowe wyścigi, ale także pojazdy oraz części zamienne, które potem możemy na nich zamontować. Mam tu na przykład na myśli inny ładunek ciężarówki, oprawę lamp czy spojler. Ponadto w każdym z pojazdów możemy samodzielnie przemalować dowolny element, od zawieszenia po kolor nadwozia czy kół lub wymienić wszystkie naklejki odpowiadające różnym sponsorom. Zabawy w edytorze jest całkiem sporo, aczkolwiek w żaden sposób nie przekłada się ona na wyniki w czasie ścigania się.
W sumie do wyboru mamy osiem różnych klas pojazdów, z których każda reprezentowana jest przez trzy rozmaite modele. Oczywiście występują spore różnice pomiędzy prowadzeniem w każdej z nich i na wyższych poziomach zwycięstwo zapewnia odpowiednie poznanie wszystkich tras i optymalne dobranie wszelkich skrótów na nich występujących, tak aby jak najlepiej wykorzystać posiadany sprzęt. Wozy rajdowe świetnie prowadzą się na odcinkach szutrowych, buggy bez zwalniania pokonuje odcinki błotne, zaś skuter śnieżny, jak sama nazwa wskazuje, najlepiej czuje się na białym puchu. Przy czym warto nauczyć się prowadzenia wozów z każdej z klas, bowiem w wielu wyścigach rodzaj pojazdu jest z góry narzucony.