Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 9 lipca 2004, 16:09

autor: Artur Dąbrowski

True Crime: Streets Of L.A. - recenzja gry - Strona 2

Gra True Crime: Streets of L.A. nazywana jest przez wielu graczy dalekowschodnim odpowiednikiem GTA: Vice City. Jest to bowiem dynamiczna trójwymiarowa gra akcji z licznymi pościgami samochodowymi, strzelaninami i walkami wręcz, inspirowana filmami karate

Oprócz zbierania policyjnych, powinniśmy zwrócić uwagę także na ilość punktów dodatnich i ujemnych, które odzwierciedlają nasze poczynania. Dodatnie są nam przyznawane za dobre uczynki – strzały neutralizujące czy aresztowanie bandytów, a ujemne za niechlubne poczynania – potrącenie przechodnia czy strzał w głowę. Nie byłoby w tej punktacji nic specjalnego, gdyby nie to, że wpływa ona na przebieg rozgrywki. Aby przejść grę głównym torem fabularnym (poza nim czekają nas jeszcze cztery rozdziały, które wykonujemy za karę), musimy uzyskać dodatni stan policyjnej kariery. Nieliniowość objawia się również podczas przechodzenia kolejnych zadań. Większość z nich posiada podwójne sposoby zakończenia (uzależnione od sukcesu bądź porażki), które przenoszą nas później do odmiennych misji. Poza tym, autorzy zamieścili w grze jeszcze dodatkowy smaczek, w postaci porozrzucanych po całym mieście kości, czyli czegoś na wzór pochowanych paczek z serii GTA.

Rozgrywkę można podzielić w zasadzie na trzy części. Pierwsza z nich, to poziomy samochodowe. Na tych etapach najczęstszym celem jest dotarcie do wyznaczonego miejsca, co niekiedy utrudniają ograniczenia czasowe. Zdarzają się również misje, w których musimy rozwalić czyjś samochód lub śledzić jakąś personę. Drugim typem zadań są bijatyki. Te, przypominają najpopularniejsze mordobicia z fliperów, głównie dzięki swej efektowności. Podczas walki możemy korzystać z całej gamy ciosów i kombinacji, a także wspomóc się różnego rodzaju bronią – nożami, butelkami, mieczami, kijami bejsbolowymi, itd. Aby bijatyki były naprawdę efektowne, wprowadzono odpowiedni system interakcji z otoczeniem, dzięki któremu możemy zniszczyć praktycznie każdy jego element. Oczywiście wszelkiego rodzaju paczki, skrzynie, krzesła czy klatki nie są tutaj jedynie dla picu, bowiem możemy na nie nadziać swoich wrogów, zadając tym samym dodatkowe obrażenia. Trzecim i ostatnim trybem rozgrywki są zadanie „chodzone”. Najczęściej są to misje polegające na zastrzeleniu jakiejś tam liczby przeciwników. Czynimy to albo na małej przestrzeni, w jednym, średniej wielkości pomieszczeniu, albo w szeregu korytarzy i labiryntów. Co jakiś czas na naszej drodze staje boss, który jest – rzecz jasna – trudniejszym wrogiem od pozostałych. Niejakim rodzynkiem w tego rodzaju zadaniach są misje „skradane”, w których naszym zadaniem jest bezszelestne przedostanie się przez gąszcz strażników.

Na pewno gra nie jest rozbudowana w takim stopniu jak GTA, o którym miałem okazję wspomnieć na początku tekstu. Cały czas jesteśmy prowadzeni za rękę, nie mamy zbytniej dowolności w wybieraniu tego, co chcemy w danej chwili zrobić. Nie dotyczy to jedynie samych misji, a także tego, co robimy pomiędzy nimi. Właściwie nie ma tutaj czegoś w stylu „pomiędzy nimi”, gdyż po wykonanym zadaniu dostajemy kolejne i tak w kółko. Nie możemy zająć się misjami pobocznymi, zabawić się w taksówkarza lub dostawcę lodów, czy zakupić nieruchomość. Pozostaje nam jedynie przechodzenie głównych zadań, rozwiązywanie powtarzających się zagadek kryminalnych, zdobywanie ulepszeń czy zbieranie porozrzucanych po całym mieście kości. Może nie jest to mało, ale wszystkie te rzeczy ograniczają się do wykonywania podobnych czynności. Zresztą, oprócz zbierania kości, zadania te musimy i tak realizować, gdyż inaczej przejście gry będzie trudne lub w ogóle niemożliwe.