Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać

Harry Potter: Hogwarts Mystery Recenzja gry

Recenzja gry 15 maja 2018, 14:52

autor: Patryk Fijałkowski

Recenzja Harry Potter: Hogwarts Mystery - gry, która nie pozwala... grać (bez płacenia)

Jeśli myśleliście, że mobilna gra free-to-play od Portkey Games zapełni dziurę w sercu po nieotrzymanym liście z Hogwartu, to mam bardzo złą wiadomość. Harry Potter: Hogwarts Mystery jest beznadziejne...

Recenzja powstała na bazie wersji iOS. Dotyczy również wersji AND

Hogwarts Mystery bardzo wcześnie sugeruje, jaką będzie grą. Już przy samym tworzeniu postaci mamy do wyboru raptem jakieś pięć fryzur, jeden T-shirt i spodnie. Resztę zablokowano. Okulary nosić można od poziomu drugiego, na fajne włosy trzeba zaczekać do piątego, a modna szata trafi w nasze ręce przy osiemnastym. No prawie, bo kiedy gracz wbije już tych kilka poziomów i zadowolony wróci do edytora, by zmienić swój styl, przekona się, że za odblokowaną fryzurę trzeba jeszcze zapłacić.

Harry Potter i Czara Goryczy

PLUSY:
  1. ładny Hogwart zgodny z filmową wizją;
  2. czasami można poczuć klimat serii, szczególnie na początku.
MINUSY:
  1. koszmarny model biznesowy, który nie pozwala grać bez ciągłego wydawana pieniędzy;
  2. rozgrywka sprowadzająca się do bezrefleksyjnego stukania w ekran;
  3. pozbawiona polotu, nudna i nieprzemyślana fabuła;
  4. ograniczony, pełen blokad edytor postaci;
  5. nudna muzyka;
  6. nieumiejętne wykorzystanie znanych bohaterów.

Tak, Hogwarts Mystery ewidentnie nie chce, żebyśmy się dobrze bawili. Ba, gra nie chce nawet, żebyśmy w nią grali. Po ubogim edytorze postaci pojawia się wprawdzie cień nadziei na coś umiarkowanie przyjemnego. Oto stoimy na ulicy Pokątnej z listem z Hogwartu w ręce, gotowi kupić sobie podręczniki. Zaprzyjaźniamy się nawet z rówieśnikiem, który swoim entuzjazmem do zdobywania wiedzy podejrzanie przypomina Hermionę. Już w tym momencie widzimy, że to wszystko nie jest zbyt oryginalne, że muzyka brzmi bardzo monotonnie, a rozgrywka w postaci stukania w ekran na losowe przedmioty, aż naładuje się pasek aktywności, jest pociągająca niczym… troll. Na tym etapie mimo wszystko wciąż jeszcze chłoniemy dobrze znany klimat uniwersum i liczymy, że w Hogwarcie całość się rozkręci.

Pięć minut stukania później zakładamy na głowę Tiarę Przydziału. Gadający kapelusz, który od pokoleń rozdziela dzieciaki po czterech domach Hogwartu, pyta nas, gdzie byśmy chcieli się dostać. Wybieramy więc ten Gryffindor czy inny Slytherin... i proszę, mamy, czego chcemy. Żadnych testów osobowości, losowania, nic. Krótka decyzja, jakbyśmy wybierali rękawiczki. A przecież wystarczyłoby chociażby odtworzyć to, co dostępne jest na stronie Pottermore, na której chętni od dawna mogą dowiedzieć się, do jakiego domu zostaliby przydzieleni. To jednak kolejny sygnał informujący, że Hogwarts Mystery to gra tworzona po linii najmniejszego oporu.

Fabuła szybko wtacza się na dobrze znane tory. Harry mierzył się z legendą rodziców, a nasza postać znajduje się w centrum uwagi za sprawą starszego brata. Szukał on w Hogwarcie tajemniczych Przeklętych Krypt, a kiedy został wyrzucony za łamanie przepisów, ślad po nim zaginął. Wszyscy nas z nim porównują i spodziewają się po nas takich samych kłopotów. Zupełnie słusznie zresztą, bo oczywiście postanawiamy odszukać rzeczone krypty w nadziei na rozwikłanie tajemnicy zniknięcia brata.

Recenzja Harry Potter: Hogwarts Mystery - gry, która nie pozwala... grać (bez płacenia) - ilustracja #2

Studio Jam City, któremu „zawdzięczamy” Hogwarts Mystery, powstało z inicjatywy dwóch współzałożycieli portalu MySpace i wiceprezesa Fox Entertainment. Do tej pory firma stworzyła już mobilne gry w świecie marvelowskich Avengersów oraz animowanych seriali Family Guy i Futurama. Jam City posiada pięć oddziałów i zatrudnia około 500 pracowników.

Historia opowiedziana w Hogwarts Mystery do złudzenia przypomina fanfiction pisane przez gimnazjalistę. Jaki jest przepis? Bierzemy znane motywy i przestawiamy je dla stworzenia iluzji oryginalności. Do tego dorzucamy coś, co w naszym kilkunastoletnim umyśle brzmi odpowiednio mrocznie i fajnie – na przykład Przeklęte Krypty. Nie dbamy też za bardzo o sens, dialogi, motywacje postaci i logikę opisywanych wydarzeń. Akcja ma się po prostu dziać pod dyktando naszej dziecięcej fantazji. Takie podejście zdaje egzamin, jeśli wciąż chodzimy do szkoły i piszemy dla społeczności na forum. Od komercyjnego produktu oczekuje się czegoś lepszego.

Podczas pierwszych trzydziestu minut osoba (wyjątkowo) wyrozumiała i będąca (wielkim) fanem uniwersum jest jeszcze w stanie machnąć na to wszystko ręką i stwierdzić: bawię się w miarę okej. Fajnie jest być w Hogwarcie. Niewiele ma się po temu okazji. Ale zaraz potem docieramy do diabelskich sideł i czara goryczy wreszcie się przelewa.

Harry Potter i Kamień Nerkowy

Widzicie, wspomniane wcześniej stukanie w obiekty ma swoją cenę. Każde stuknięcie kosztuje jeden punkt energii z puli. Jeden punkt energii odnawia się co cztery minuty. O ile czynności z prologu wymagają ich na tyle mało, że nawet nie zwraca się na to uwagi, tak później Hogwarts Mystery w spektakularnie wkurzający sposób pokazuje, jak będzie wyglądać rozgrywka.

Nasza postać wpada bowiem w pułapkę i jest duszona przez zabójczą roślinę zwaną diabelskimi sidłami. Aby się od niej uwolnić i uniknąć niechybnej śmierci, musimy oczywiście stukać w ekran. Z walki o życie wyrywa nas nagle komunikat informujący, że nie mamy już punktów energii. Możemy zaczekać, aż się odnowią, albo przywrócić je od razu za 55 kryształów. Szybkie zerknięcie w lewy górny róg pokazuje, że kryształów mamy może z 10, nie więcej.

Wciskamy więc opcję „Zaczekam” i oglądamy, jak nasz bohater jest duszony w zapętlonej dramatycznej animacji. Zdębiali zerkamy na licznik punktów energii – wychodzi na to, że z diabelskich sideł wyrwiemy się może za czterdzieści minut. Wzruszamy ramionami i odpalamy Facebooka. Umiera nie tylko dramaturgia, ale i resztka nadziei na choćby odrobinę przyzwoitej rozgrywki.

Recenzja Harry Potter: Hogwarts Mystery - gry, która nie pozwala... grać (bez płacenia) - ilustracja #6

W Hogwarts Mystery występują mikropłatności na poziomie od około czterech do około czterystu złotych. Najdroższy możliwy zakup to pakiet 3125 kryształów, za które z kolei możemy nabyć 31 pakietów po 60 jednostek energii, potrzebnej do wykonywania zadań. Początkowo posiadamy limit 24 punktów energii. Żeby go odnowić, musimy kupić pakiet 30 punktów energii, który kosztuje 55 kryształów. To oznacza albo trzy pakiety po 25 kryształów za łącznie 12,57 zł, albo pakiet 130 kryształów za 19,99 zł.

Te pół godziny na początku to najdłuższy nieprzerwany niczym fragment zabawy w pozycję Harry Potter: Hogwarts Mystery. Potem gra staje się bardzo nieśmiesznym żartem, próbą wyłudzenia pieniędzy tak dużą, że aż absurdalną. Przez dwa tygodnie moja przygoda w Hogwarcie przypominała przewlekłą czkawkę. Pięć minut grania, trzy godziny czekania. Czas potrzebny jest bowiem nie tylko do odnowienia punktów energii i w rezultacie wykonywania większości zadań. Bardzo często musimy też czekać, aż odblokuje się samo zadanie. Zaczyna się od godziny, później codziennością stają się trzy, dalej okazyjnie pojawia się nawet osiem godzin czekania na misję. Kryształy, które przyśpieszają cały proces, są rzadsze niż horkruksy, więc zdobycie ich wymaga sięgnięcia po kartę kredytową.

I żeby chociaż gra oferowała coś, czym można zająć się poza głównym wątkiem, co urozmaiciłoby trochę czekanie i poprawiło złe wrażenie. Ale nie. Tutaj nie ma absolutnie nic innego do roboty.

Albo żeby chociaż gra pozwoliła wydać te parędziesiąt złotych i zyskać dzięki temu święty spokój. Ale nie. Bo nawet jeśli postanowimy sprzedać duszę Voldemortowi i przeznaczymy np. 48 zł na 275 kryształów, to zapas starczy nam może na pół godziny. Nie żartuję. Odnowienie całej energii kosztuje 55 kryształów, a w obrębie jednego zadania spokojnie możemy stracić i 110. A potem pojawia się następny quest, na który trzeba czekać trzy godziny... albo wydać 50 kryształów. A gdyby ktoś, nie daj Boże, chciał sobie jeszcze kupić okulary dla postaci za stówkę... Widzicie już chyba, z jaką farsą mamy tu do czynienia.

Recenzja gry Rise of the Ronin - soczysty system walki w nie najlepszej oprawie
Recenzja gry Rise of the Ronin - soczysty system walki w nie najlepszej oprawie

Recenzja gry

Otwarty świat Rise of the Ronin potrafi wciągnąć, a mocno osadzona w historii i polityce XIX-wiecznej Japonii fabuła zaciekawić. Tym, co zapamiętam z nowej gry studia Team Ninja, jest jednak znakomity system walki, dający masę satysfakcji.

Recenzja gry Dragon's Dogma 2 - RPG w otwartym świecie, który tętni życiem
Recenzja gry Dragon's Dogma 2 - RPG w otwartym świecie, który tętni życiem

Recenzja gry

Czujecie ten podmuch gorąca? To smocze płomienie, w jakich wykuto Dragon’s Dogma 2 – grę, która nie boi się robić rzeczy po swojemu i gdzie najciekawsze przygody czekają na tych, którzy chodzą własnymi drogami. [Tekst recenzji został zaktualizowany.]

Recenzja gry The Thaumaturge. Urzeka polskością, nuży gameplayem
Recenzja gry The Thaumaturge. Urzeka polskością, nuży gameplayem

Recenzja gry

The Thaumaturge ma niespecjalnie zajmujący gameplay, a wyglądem momentami przypomina pierwszego Wiedźmina, jednak pod tą warstwą kryje się naprawdę przyjemna gra, oferująca wiele smaczków i wyróżniająca się ciekawą fabułą.