Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Crash Bandicoot N. Sane Trilogy Recenzja gry

Recenzja gry 4 lipca 2017, 16:14

autor: Przemysław Zamęcki

Recenzja gry Crash Bandicoot N. Sane Trilogy – klasyk odświeżony

Po ponad dwudziestu latach od premiery pierwszej części Crash Bandicoot powraca w zremasterowanej trylogii przygotowanej przez zespół Vicarious Visions. Jak ta nowatorska niegdyś seria odnajduje się we współczesnych realiach?

Recenzja powstała na bazie wersji PS4. Dotyczy również wersji XONE, Switch

PLUSY:
  1. bardzo dobry jakościowo remaster;
  2. nadal świetna grywalność;
  3. dość wysoki poziom trudności, zmuszający do poświęcenia dużo czasu „masterowaniu” poziomów;
  4. przywołuje fantastyczne wspomnienia.
MINUSY:
  1. szkoda, że działa tylko w trzydziestu klatkach na sekundę...
  2. ...przez co sterowanie postacią nie zawsze jest dokładne.

Są remastery potrzebne i remastery zbędne. Te pierwsze witane okrzykami zachwytu, te drugie zbywane złośliwymi uwagami lub w najlepszym wypadku wzruszeniem ramion i miną, która zdaje się mówić: „O co tyle hałasu?”. Od oficjalnego ogłoszenia, że dzieło Naughty Dog zostanie przywrócone do życia przez nową ekipę, minął ponad rok – przez ten czas Crash Bandicoot N. Sane Trilogy z całą pewnością było niezwykle oczekiwane i pożądane.

Od premiery pierwszej części na konsolę PlayStation minęło ponad dwadzieścia lat, a więc kilka epok w dziejach branży gier, jak się jednak okazuje, magia niesfornego jamraja nadal działa. I to nawet pomimo faktu, że przez lata po porzuceniu marki przez Naughty Dog firmy Activision, a następnie Sierra starały się ją maksymalnie wyeksploatować. Rezultatem były gry co najwyżej średnie, niemające szans zdobycia równie wielkiej popularności jak oryginalna trylogia, uzupełniona przez twórców wyścigami kartów w Crash Team Racing.

Dobry remaster, dobry...

Tymczasem najpierw zapowiedź pojawienia się Crasha w Skylanders, a następnie informacja o zremasterowaniu „wielkiej trójki” wywołały entuzjazm, na który z pewnością liczyli włodarze Activision, oddelegowawszy wcześniej do prac nad tymi grami doświadczoną ekipę Vicarious Visions. Wskrzesić trzeba było postać ikoniczną, niemalże maskotkę Sony. Maskotkę nieoficjalną, bo japoński koncern nigdy formalnie nie uznał jamraja za swój symbol, odpuszczając tym samym walkę z Segą i Nintendo na milusie stworki kojarzone z każdą z najważniejszych dla tych firm serii – niemniej na pewno niezwykle istotną dla wszystkich tych, którzy na Crashu się wychowali lub po prostu w odpowiedniej chwili załapali na fenomen owego cyklu i zmiany technologiczne, jakie przyniosły premiery tych produkcji na pierwszej konsoli PlayStation.

Recenzja gry Crash Bandicoot N. Sane Trilogy – klasyk odświeżony - ilustracja #1

Andy Gavin i Jason Rubin, założyciele studia Naughty Dog, koniecznie chcieli, aby ich kolejna gra rozgrywała się w środowisku 3D. Panowie postanowili stworzyć przełomową platformówkę, która „byłaby jak Donkey Kong Country i Mario Którykolwiek”. Pierwszym krokiem było opracowanie pokazówki, którą twórcy nazwali „Sonic’s Ass”. Prześmiewczy tytuł powstał w wyniku ciągłego oglądania tylnej części ciała bohatera. Następnym krokiem był wybór konkretnej postaci. Początkowo miał to być wombat o imieniu Willy, ale koniec końców zdecydowano, że będzie to jednak jamraj. Tak narodził się Crash Bandicoot, który po dwóch latach produkcji we wrześniu 1996 roku trafił wreszcie na półki amerykańskich sklepów.

Precyzja, precyzja i jeszcze raz precyzja.

Crash wkracza w nową generację

Crash Bandicoot N. Sane Trilogy to, jak już wspominałem, zestaw trzech pierwszych przygód tytułowego bohatera. Znalazły się więc w nim wyraźnie najsłabiej oszlifowana część pierwsza oraz druga, zatytułowana Cortex Strikes Back (paskudne typy spod ciemnej gwiazdy lubią powracać w sequelach z planem zemsty na swoim pogromcy), a także trzecia Warped, w której zwiedzamy różne epoki historyczne, powstrzymując złowrogiego antagonistę imieniem Uka Uka.

Już na samym początku warto zaznaczyć, że twórcy nie zamierzali pójść po linii najmniejszego oporu. Ostateczny rezultat tych prac jest więcej niż znakomity. Wizualnie to Crash Bandicoot na miarę dzisiejszych możliwości i choć to tylko odtworzenie sytuacji sprzed lat, kiedy aż miło było popatrzeć na to, jak wieloma sztuczkami programistycznymi musieli posłużyć się ludzie z Naughty Dog, efekt osiągnięty przez Vicarious Visions na PlayStation 4 jest zachwycający. Dotyczy to nie tylko samej postaci Crasha czy Coco, która w odróżnieniu od pierwotnych wersji towarzyszy nam we wszystkich trzech grach, ale także zróżnicowanego otoczenia, w jakim toczy się akcja. Obojętne, czy mamy do czynienia z tropikami, lodowymi lokacjami, wodą, czy nawet podwodnymi głębinami, wszędzie produkcja prezentuje się wyśmienicie i cieszy oko. Remastery wzbogaciły się również o możliwość rozgrywania prób czasowych, co oczywiście wydłuża zabawę.

Bonusowe etapy w razie niepowodzenia można powtarzać bez obawy o stratę życia.

Niby inaczej, a jednak tak samo

Twórcy z uwagą przyjrzeli się starym lokacjom i przenieśli je do ulepszonego wydania w sposób prawie idealny, zmieniając tylko tyle, by dało się poczuć, że zabawa jest jakby troszeczkę bardziej płynna niż przed laty. Nie kopiowano jednak na ślepo, przez co przeszkadzające w dżungli pancerniki nie są już niebieskie, a ubarwione nieco naturalniej. Ale hej, sterujemy gadającym jamrajem, więc kto powiedział, że niebieskie pancerniki nie istnieją?

Recenzja gry Crash Bandicoot N. Sane Trilogy – klasyk odświeżony - ilustracja #4

Shigeru Miyamoto gra w Crasha podczas targów E3 w 1996 roku. W tym samym czasie japoński deweloper pokazał światu Super Mario 64.

W grach dokonano także drobnych korekt związanych z samą rozgrywką. Kiedy wpadamy do dziury z kretami, te atakują w nieco inny sposób niż w oryginale. Tak naprawdę tego typu zmiany dostrzega się dopiero wtedy, gdy uruchomi się obok siebie dwie wersje gry. Bez takich eksperymentów wszystkie trzy części Crasha ani na jotę nie odbiegają od starych tytułów. Z wyjątkiem oczywiście warstwy wizualnej oraz audio, bo i w tej ostatniej sferze zaszły delikatne zmiany. Odniosłem wrażenie, że utwory muzyczne towarzyszące naszym zmaganiom trochę wzbogacono, sprawiając, że zyskały głębsze i jakby bardziej przestrzenne brzmienie.

Wszystko to sprawia, że gra po prostu prezentuje się lepiej niż dwadzieścia lat temu. Nie odkrywam tu Ameryki, ale to stwierdzenie nie jest pozbawione sensu, gdy przypomnimy sobie mnóstwo dokumentnie sknoconych remasterów, o których nikt już dzisiaj nie pamięta. Uważam, że Vicarious Visions tak na dobrą sprawę udało się wskrzesić markę na nowo i nie zdziwiłbym się, gdyby Activision wkrótce zapowiedziało coś całkowicie świeżego. O ile oczywiście N. Sane Trilogy poradzi sobie na listach przebojów, ale o to jestem raczej spokojny.

Trzecia część Crasha może poszczycić się chyba najładniejszą grafiką w trylogii.

Dzięki remasterom istnieje spora szansa, że do marki przyciągnięci zostaną nowi gracze, a nie tylko ci kierujący się nostalgią. Zresztą przez te wszystkie lata seria na dobre zapadła nam w pamięć i jeśli nawet ktoś nie miał okazji przetestować Crasha na PSX-ie, z całą pewnością kojarzy głównego bohatera i sam gatunek, w którym ten występuje.

Po tylu latach mechanika rozgrywki zdążyła się już trochę zestarzeć. Tym bardziej że oferowane w zestawie Crashe to typowo tunelowe gry, niedające za wiele swobody. Platformówki w erze 3D poszły raczej w kierunku wytyczonym przez konkurencję z Nintendo, a więc pewnej otwartości poziomów z hubem spajającym sąsiednie lokacje w całość. Jednak nawet ta archaiczność jest do przeskoczenia, kiedy mamy do czynienia z dobrze odrobioną pracą domową. Nawet wtedy, gdy pojawiają się fragmenty wyglądające na 2,5D czy stworzone w ten sposób etapy bonusowe.

Przemysław Zamęcki

Przemysław Zamęcki

Grał we wszystko na wszystkim. Fan retro gratów i gier w pudełkach, które namiętnie kolekcjonował. Spoczywaj w pokoju przyjacielu - 1978-2021

więcej

Recenzja Super Mario Bros. Wonder - zachwycający powrót króla platformówek
Recenzja Super Mario Bros. Wonder - zachwycający powrót króla platformówek

Recenzja gry

Podchodziłem do Super Mario Bros. Wonder z dużą rezerwą, bo ostatnie platformówki 2D z udziałem hydraulika były mocno odtwórcze i nie miały tej magii co kiedyś. Okazało się jednak, że Nintendo odrobiło zadanie domowe.

Recenzja gry LEGO Skywalker Saga - beztroska rozrywka na trudne czasy
Recenzja gry LEGO Skywalker Saga - beztroska rozrywka na trudne czasy

Recenzja gry

LEGO Star Wars Skywalker Saga, choć nieidealne, dostarcza na rynek cenny ładunek, którego chyba wszyscy teraz potrzebujemy: czystą rozrywkę pozbawioną ciężkiej fabuły i trudnych emocji. Suchy humor, ulubione uniwersum i tysiące znajdziek.

Recenzja gry Psychonauts 2 - mózg rozwalony
Recenzja gry Psychonauts 2 - mózg rozwalony

Recenzja gry

Psychonauts 2 miesza w głowie wieloma stylistyczno-narracyjnymi dziwnościami, chwyta za gardło masą zwrotów akcji i pomysłów na siebie, a na sam koniec łapie za serce ciepłem i morałem snutej opowieści. Psychodeliczny szał ciał, ot co.