Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 27 października 2015, 14:54

autor: Luc

Recenzja gry Divinity: Original Sin - Enhanced Edition - hardcore'owe RPG zawitało na konsole - Strona 2

Półtora roku po premierze gry Divinity: Original Sin otrzymaliśmy jej wersję rozszerzoną. Belgijskie studio Larian mocno pracowało nad poprawieniem swojego dzieła, a efekty ich starań możemy podziwiać w Enhanced Edition. Czy warto było czekać?

Deszcz w środku jaskinii? Magia zna o wiele dziwniejsze przypadki!

Czy to dobrze? To oczywiście rzecz gustu, choć z mojej perspektywy – osoby, która ogrywała wcześniej Divinity: Original Sin także w „surowej” formie i niejednokrotnie rwała włosy z głowy – to zmiana na lepsze. Chwilami brutalna „hardkorowość” stanowiła o unikatowości tego tytułu, ale Enhanced Edition zamiast ją całkowicie zlikwidować czyni ją bardziej strawną. Osoby, które mimo wszystko brzydzą się jakimikolwiek uproszczeniami, także nie powinny narzekać – a to za sprawą nowych trybów. Łącznie jest ich obecnie cztery – odkrywcy, klasyczny, taktyczny i honoru, z czego dwa ostatnie przeznaczone są jedynie dla najbardziej wytrawnych graczy. Znajdziemy tam nie tylko kilka niespodzianek oraz zupełnie nowych przeciwników, ale także starych znajomych wyposażonych w nowe sztuczki. W trybie honoru dodatkowo dysponujemy tylko jednym zapisem!

Bez względu na warunki, walczyć jakoś trzeba.

Kierunek konsolowy

Recenzja gry Divinity: Original Sin - Enhanced Edition - hardcore'owe RPG zawitało na konsole - ilustracja #3

Zmian doczekały się również systemy umiejętności czy rzemiosła. W obu przypadkach twórcy zdecydowali się na modyfikacje mające przede wszystkim zastosowanie w późniejszych fazach rozgrywki. Tworzone przedmioty są potężniejsze i przydatniejsze, nasze zdolności wraz z postępem poziomu powodują większe obrażenia, a całość sprawia wrażenie znacznie lepiej zbalansowanej niż poprzednio.

Bez względu, na który z trybów się zdecydujemy, oprócz eksploracji mnóstwo czasu poświęcimy też na walkę. Choć niektórych potyczek da się uniknąć dzięki odpowiednio poprowadzonym dialogom (wszystkie kwestie zostały nagrane!), zdecydowana większość tego typu sytuacji kończy się krwawą jatką. Walka w Original Sin należała do mocno taktycznych, głównie dzięki możliwości łączenia różnych żywiołów, i nie inaczej jest w przypadku Enhanced Edition. Nowych kombinacji wprawdzie nie zaobserwowałem, ale nie da się ukryć, że poszczególne eksplozje oraz czary wyglądają jeszcze bardziej spektakularnie, choć jednocześnie trudno mówić o totalnej rewolucji. Całość prezentuje się milej dla oka, ale dwie prawdopodobnie największe bolączki starć z pierwotnej wersji wciąż są obecne – przynajmniej na PlayStation 4. Pierwsza z nich to nadal trwające całą wieczność poszczególne tury. Jeżeli mierzymy się akurat z większą liczbą przeciwników, warto zaopatrzyć się w popcorn lub gorącą herbatę, bo festiwal animacji trwa chwilami dobrych kilka minut. Nic się w tej kwestii nie zmieniło, nad czym niezwykle ubolewam, bo w przypadku porażki i konieczności powtarzania całego rytuału określenie gry „przyjemną” jest wręcz niemożliwe.

Podzieleni już na początku zabawy..

Druga kwestia jest ściśle powiązana z kolejną nowością w grze, która mimo „świeżości” powiela błędy, jakie irytowały mnie w poprzedniej wersji. Chodzi oczywiście o sterowanie. Choć sam interfejs dostosowany pod pady działa wręcz koncertowo i pod tym względem grze nie można absolutnie nic zarzucić, tak wybieranie poszczególnych celów jest nad wyraz kłopotliwe. Wcześniej wynikało to z nieco „trzęsącej się” kamery, a obecnie z faktu, że kontroler nie jest równie precyzyjny jak myszka. W pewnych kwestiach rozwiązano to wręcz doskonale – na przykład przy podnoszeniu przedmiotów po prostu przytrzymujemy odpowiedni przycisk i zaznaczamy w ten sposób wszystkie interaktywne elementy. Korzystając ze specjalnej listy, możemy je podnosić, przesuwać, badać i działa to dokładnie tak, jak powinno, ale podczas walki lub chcąc zainicjować rozmowę z jakąś postacią, jesteśmy skazani jedynie na ręcznie sterowany „celownik”. Niejednokrotnie zdarza się, że z uwagi na jego brak precyzji klikamy obok przeciwnika lub zamiast NPC wybieramy znajdujący się przy nim przedmiot, który wówczas automatycznie kradniemy. Efekt? Tracimy czyjeś zaufanie, alarmujemy strażników lub coś jeszcze gorszego, co zmusza nas do wczytywania poprzedniego zapisu.