filmomaniak.pl Newsroom Filmy Seriale Obsada Netflix HBO Amazon Disney+ TvFilmy
Filmy i seriale 9 marca 2009, 12:43

autor: Artur Cnotalski

Watchmen: Strażnicy - recenzja filmu

Czy da się przenieść „najlepszy komiks wszech czasów” na srebrny ekran? Reżyser 300 podjął wyzwanie... ale z jakim skutkiem?

Alan Moore uznawany jest za guru komiksowego świata. Jego zamknięte w malowanych ramkach opowieści stały się inspiracją dla wielu twórców rysowanych historii. Filmowcy także nie potrafili przejść obok nich obojętnie, co zaowocowało takimi tytułami jak V for Vendetta czy From Hell. Sam autor do ekranizacji swoich dzieł się nie przyznaje i oznajmił już dawno, że filmowcy mogą robić z jego scenariuszami, co chcą, tak długo, jak długo on nie będzie musiał ich oglądać. Zważywszy na to, jak starannie odzierano jego twory z treści, trudno się panu Moore’owi dziwić. Tymczasem na ekrany polskich kin weszli Strażnicy, ekranizacja komiksu przez wielu uważanego za największe dzieło gatunku. Czy Zack Snyder, człowiek odpowiedzialny za 300, był w stanie doskoczyć do komiksowego pierwowzoru?

Pierwsze minuty filmu rzucają widza na głęboką wodę – widzimy starszego mężczyznę zmagającego się z zamaskowanym napastnikiem we własnym domu, brutalną (acz efektowną) szamotaninę i grymas strachu, gdy w chmurze szklanych odłamków pan Edward Blake wypada przez okno. Chwilę później pojawiają się napisy początkowe, opowiadające w skrócie historię zamaskowanych herosów, ich początków, karier a także, w przypadku niektórych, śmierci. Poznajemy Roschacha, bohatera-socjopatę, który odkrywa tajną osobowość zabitego i rozpoczyna poszukiwania mordercy, który prawdopodobnie uderzy ponownie...

Od samego początku filmu widzimy, z jaką starannością Snyder podjął się odwzorowania komiksu – niektóre ujęcia wydają się niemal wyrwane z malowanych ram pierwowzoru, a postacie powtarzają kropka w kropkę te same zdania co ich papierowe odpowiedniki. Zostajemy przeniesieni w ponury świat, w którym Zegar Sądu Ostatecznego zbliża się nieuchronnie do symbolizującej nuklearną zagładę północy, w którym bohaterowie w dziwnych kostiumach są obiektem publicznej nienawiści i strachu, a prezydent Nixon wykorzystuje jedynego obdarzonego mocami superbohatera, by zasłużyć na piątą kadencję. Ustanowiony w roku 1977 (osiem lat przed wydarzeniami z filmu i komiksu) Akt Keene'a delegalizuje „bohaterstwo”, zmuszając takie postacie jak Nite Owl czy Silk Spectre do wcześniejszej emerytury lub podjęcia pracy dla rządu. Ci, którzy odmawiają (na czele z opowiadającym swoją część historii Rorschachem), zostają wyjęci spod prawa i traktowani jak przestępcy.

Osoby znające oryginał szybko dostrzegą jednak pewną dość wyraźną zmianę klimatu poczynioną przez Snydera, zainspirowaną wyraźnie ostatnimi bohaterskimi hitami, takimi jak Batman czy Spider-Man. Moore zaprezentował czytelnikom wizję świata zmęczonego, zużytego, w którym dawno już wyłączeni „z obiegu” bohaterowie są reliktami przyszłości. Pomysł ten zastąpiony został wciskanymi nieco na siłę „nowoczesnymi” elementami, takimi jak stroje bohaterów, które odpowiadają bardziej trendom dwudziestego pierwszego wieku niż lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Ciężka, wykreowana przez ułomne i starzejące się postacie, atmosfera zastąpiona została przez brutalne sceny walki i przelewające się przez ekran hektolitry krwi. Sceny te nadają jednak tempo obrazowi, który przez dwie i pół godziny potrafi momentami niebezpiecznie zwolnić, zbliżając się do granicy nudy. Przesyconej retrospekcjami fabule zdarza się czasem lekko zawirować, szczególnie, gdy z ekranu znika najbardziej charyzmatyczna z postaci, Rorschach. Bez znajomości komiksowej wersji Strażników ciężko jest także zrozumieć niektóre z zaprezentowanych na ekranie wątków, których wyjaśnienia celowo usunięto, by nie przedłużać i tak już długiego filmu. Zmienione zakończenie może także stanowić pewną niespodziankę – zmiana, jakiej dokonał reżyser, czyni film bardziej zrozumiałym dla nieobeznanego z komiksem widza, po głębszym zastanowieniu wydaje się jednak nieco nielogiczna.

Przyjemnym akcentem w filmie są dodane przez Snydera sceny będące ukłonem w stronę ważnych momentów historycznych, takich jak zabójstwo Kennedy'ego wraz z nową propozycją tożsamości zabójcy. Także nawiązanie do Czasu Apokalipsy podczas wątku toczącego się w Wietnamie zrealizowane zostało zgrabnie, płynnie wplatając się w akcję filmu.

Obsada aktorska, mimo iż pozbawiona „pierwszoligowych” nazwisk, wypada naprawdę dobrze. Na szczególną uwagę zasługuje wcielający się w Rorschacha Jackie Earle Haley – sceny, w których pojawia się bez maski (szczególnie ta na samym końcu), robią wrażenie, a jego niski głos doskonale odwzorowuje charakter ponurego socjopaty. Niewiele z tyłu pozostaje Jeffrey Dean Morgan, odgrywający pozbawionego złudzeń, cynicznego Komedianta a także Patrick Wilson, którego Dan Dreiberg jest niepewny siebie i jednocześnie ciepły, zupełnie jak papierowy oryginał. Nieco słabiej na ich tle wypadają Malin Akerman oraz Matthew Goode, trudno też ocenić grę aktorską Billy'ego Crudupa, którego postać sama w sobie jest jednym wielkim efektem specjalnym.

Jeśli już o efektach specjalnych mowa – pod tym względem trudno zarzucić filmowi cokolwiek – zarówno sceny, w których mamy do czynienia zaledwie ze slow motion czy pirotechnicznymi pokazami w wykonaniu Rorschacha, jak i te, w których widzimy manifestacje mocy Doktora Manhatanna, robią spore wrażenie, szczególnie gigantyczny „zegar”, który możemy oglądać na powierzchni Marsa.

Na liście utworów stanowiących tło do Watchmen'ów znalazło się wiele utworów „z epoki”, takich jak Sound of Silence Simona and Garfunkela, czy All Along the Watchtower Hendrixa – większość z nich zgrabnie przeplata się z oglądaną na ekranie akcją, ale zdarzył się także jeden zupełnie nietrafiony podkład – oryginalna wersja Hallelujah w żaden sposób nie pasuje do sceny, którą ma ilustrować.

Rezultat pracy Zacka Snydera wywołuje mieszane uczucia – z jednej strony w ręce widza trafia film dobry, o inteligentnie poprowadzonej fabule i nieco zaskakującym rozwiązaniu, co czyni go prawdopodobnie jedną z najciekawszych pozycji, jakie przyjdzie nam obejrzeć w tym roku. Z drugiej jednak mamy do czynienia ze skomercjalizowaną wersją komiksowego dzieła, która nie umie w pełni przełożyć niuansów zawartych na kolorowanym papierze. Niemniej z punktu widzenia osoby nie znającej komiksu lub potrafiącej spojrzeć na film bez odnoszenia go do graficznej noweli Strażnicy są z pewnością pozycją godną uwagi.

Artur „Sir Artus” Cnotalski