filmomaniak.pl Newsroom Filmy Seriale Obsada Netflix HBO Amazon Disney+ TvFilmy
Filmy i seriale 24 czerwca 2004, 12:06

autor: Borys Zajączkowski

Shrek 2 - relacja z pokazu przedpremierowego

Naturalną koleją rzeczy jest, że gdy jakiś film odnosi sukces, bez wątpienia pojawi sie jego kontynuacja. Shrek nie był wyjątkiem i po znakomitej pierwszej cześci przyszedł czas na drugą...

Krakowskie Multikino jest oddalone od Śródmieścia o godzinę drogi szybkim krokiem lub o dwadzieścia minut przeciskania się przez korki. W czasach, gdy światem rządzili królowie, a czary były na porządku dziennym, znajdowały się tam prawdopodobnie przyrzeczne bagna, a wieże Zamku na Wawelu majaczyły na horyzoncie. Dzisiaj spod Multikina Wawelu niemal w ogóle poprzez zasłonę blokowisk nie widać, a po bagnach został największy w mieście Park Wodny. Mimo tych dyktowanych nowoczesnością zmian, nie jest to złe miejsce na przedpremierowy pokaz drugiej części przygód Shreka – ogra miłującego odosobnienie i wilgoć ponad wszystko. Wszystkie powyższe złośliwości są zamierzone, bo jak sobie przypomnę, że aby się znaleźć w sobotę, 12 czerwca, rankiem na pierwszym w Krakowie pokazie „Shreka 2”, musiałem się zerwać o brzasku i przejechać pół miasta... to dobrze, że film nie jest nudny, bo spałbym na nim dalej.

Jednakże bić pokłony nadal wypada pierwszej części „Shreka”, o ile bowiem obecna posiada ciekawą fabułę, sporo humoru i niemało oryginalnych pomysłów, o tyle jak najbardziej wpisuje się w oklepany schemat, który nakazuje sequelom oczekiwania kinomanów zawieść. Szczęśliwie nie mamy tu do czynienia z zawodem totalnym, lecz takim ciut-ciut, by tradycji stało się zadość.

Odpowiedź na pytanie, czemu się tak stało, nietrudno jest skonstruować: dzieło bliskie ideałowi stawia poprzeczkę tak wysoko, iż wymyka się ona grawitacji i z czasem ulatuje coraz wyżej – oczekiwania wobec następców rosną i przybierają kuriozalne rozmiary. Autorzy filmu zdają sobie sprawę z odpowiedzialności, która na nich spada, więc świeżość, swoboda i naturalność ich pracy oddają miejsce profesjonalnej skrupulatności i wyważeniu. Spontaniczne gagi zastępują sceny precyzyjnie obliczone na zabawność, aluzje przestają być wynikiem naturalnych skojarzeń, lecz efektem żmudnego przeglądania literatury. Sequel staje się nieco przerysowaną parodią siebie samego.

Z drugiej strony, wspomniana wcześniej fabuła, która choć prosta, jest zabawna i pozwala zaistnieć kilku nowym, interesującym postaciom. Oto rodzice królewny Fiony dowiadują się o jej cudownym ocaleniu tudzież następującym po nim zamążpójściu i zapraszają młodą parę do swojego królestwa. Nie wiedzą oni jednak o tym, że ich córka nie została uratowana przez księcia z bajki, a jej „prawdziwa postać miłości” oznacza zieloną skórę i wzrost olbrzymki. Na placu boju o jej rękę pojawia się złotowłosy konkurent, który ma nad Shrekiem tę niebagatelną przewagę, iż zdecydowanie mu do wizerunku księcia z bajki bliżej. Na dodatek wspomaga go mamusia, wróżka chrzestna, która co najmniej czarnym charakterem tu jest. Naprzeciw nim staje Shrek z osiołkiem oraz kot w butach, którego podstawową bronią są oczy jak talerze i to trzeba zobaczyć... Nie jest więc bardzo źle, ale jest gorzej, niżby się chciało. Pytanie, czy rzeczywiście mogło być lepiej, pozostaje otwarte – z pewnością warto ocenić samemu, gdyż na tle konkurencyjnych bajek-nie-bajek „Shrek” wciąż się nieźle trzyma.

Po projekcji w hallu kinowym odbyła się konferencja prasowa z udziałem trójki rodzimych aktorów, którzy użyczyli głosów głównym osobom dramatu: Jerzego Stuhra (osiołek), Zbigniewa Zamachowskiego (Shrek) oraz Doroty Bieńkowskiej (wróżka chrzestna). Rozmowy oscylowały wokół bezpiecznej tematyki owocnej pracy i miłej zabawy, lecz udało się zaistnieć i kwestiom trudniejszym.

Zaskakującym jest fakt, iż Jerzy Stuhr, uznany i dysponujący nie lada dorobkiem, a przy tym jakże miły wielbicielom poprzedniej odsłony przygód Shreka, niechętnie przyjmuje należne mu laury za tchnięcie ducha w osiołka. I to tchnięcie nie byle jakie, gdyż bezsprzecznie lepsze od angielskiego oryginału. „Nie chcę wprowadzać nastrojów minorowych, ale mnie to właściwie wszystko jedno”, odpowiada na pytanie, czy wizja ożywiania osiołka w przyszłości jest dlań miła, „nie uważam tego za pracę artystyczną. Zrobiłem kopię Eddie Murphy’ego, bawiłem się przy tym dobrze, nic więcej”. Zdecydowanie mniej radykalne podejście prezentują Zbigniew Zamachowski i pani Dorota, która dostrzega w dubbingu wyzwania i źródło satysfakcji: „Największą trudnością w tej roli było zderzenie się z oryginalną interpretacją aktorki, która w Wielkiej Brytanii jest kobietą-instytucją, jest ogromnie popularna. Jest to zadanie, które wymaga od aktora ogromnego warsztatu, dlatego że dzieje się to w tak niesamowitym tempie”.

Przerysowanie gagów i skrupulatność w konstruowaniu humoru, rodzi wrażenie, że obecna część przygód „Shreka” u rodzimej ekipy nie wyzwoliła takich emocji i takiego entuzjazmu jak poprzednia. Jednak na moje pytanie, czy nastroje, przygotowanie, atmosfera pracy przy drugiej części „Shreka” były podobne, jak w przypadku pierwszej części, Zbigniew Zamachowski wspomina o: „poczuciu odpowiedzialności, które każe, by zrobić to przynajmniej nie gorzej, jeśli nie lepiej, niż pierwszą część”. Wtóruje mu Jerzy Stuhr: „To zawsze jest przy sequelach. Na pewno cała ekipa była bardzo spięta, żeby sprostać zadaniu. To stwarza sytuację stresującą”.

Planowanie i precyzja objawia się w jeszcze inny sposób, gdyż nie jest tak, jak się może wydawać, że wpływ rodzimych aktorów na charakter postaci ogranicza jedynie ich inwencja. „Nie jesteśmy swobodni”, mówi Jerzy Stuhr. „Przy nas cały czas siedzi ktoś z wytwórni DreamWorks. Realizator dźwięku z Los Angeles kontroluje jakość nagrania. Również – co mnie trochę przeszkadzało – ilekroć chciałem coś dołożyć temu osłowi od siebie, gdy widziałem, że on coś tam paszczą robi, nie pozwalał, bo Eddie Murphy tego nie robił. Jest scena, gdy wszyscy pierwszy raz do zamku wjeżdżają i ja chciałem tam rąbnąć: ale Wawel!, ale na to nie pozwolili. Chociaż trzeba przyznać, że w tej wersji bardzo się wyciszyli, bo widzieli, że my to robimy dobrze i nasz Shrek – chyba też dzięki naszemu wkładowi – osiągnął drugi w Europie wynik pod względem ilości widzów”.

Niemniej jednak powstrzymanie się od spontaniczności i improwizacji ma swoje dobre strony – nic w filmie nie jest dziełem przypadku i każdy, niezależnie od wieku i specyficznych oczekiwań, znajdzie w nim coś dla siebie, coś, co go rozbawi. „To jest reguła w tej chwili w Ameryce i nie tylko, że robi się filmy dla dzieci również z myślą o dorosłych”, zauważa Zbigniew Zamachowski. „Na innym poziomie serwuje się im inne żarty. I uważam, że twórcy fantastycznie to wykorzystali i kto wie czy Shrek, zwłaszcza drugi, nie jest bardziej adresowany do dorosłych”.

Do kogo by Shrek nie mrugał z ekranu, pozostaje on wciąż tym samym zielonoskórym ogrem, lojalnym wobec przyjaciół a krnąbrnym w obliczu odgórnych reguł. Pozostaje również jedną z najdoskonalszych technicznie i najbogatszych uczuciowo postaci stworzonych od początku do końca za pomocą komputerów. Nie mogło więc nie paść pytanie o refleksje, jakie budzi u aktorów fakt, że w chwili obecnej technika komputerowa umożliwia tworzenie filmów fabularnych na takim poziomie. „Przytoczę piękne zdanie irańskiego reżysera”, odpowiada Jerzy Stuhr, „który powiedział, że pokoleniu naszych rodziców potrzebna była rzeczywistość, żeby ją filmować. Naszemu pokoleniu potrzebna była rzeczywistość i te filmy, które oni zrobili. Naszym dzieciom już nie jest potrzebna rzeczywistość, tylko te filmy, które myśmy zrobili, a ich dzieciom już nawet te filmy nie będą potrzebne, bo sobie same na komputerze film zrobią”.

Borys „Shuck” Zajączkowski