filmomaniak.pl Newsroom Filmy Seriale Obsada Netflix HBO Amazon Disney+ TvFilmy
Filmy i seriale 11 maja 2004, 17:23

autor: Krzysztof Marcinkiewicz

Van Helsing - recenzja filmu

Na „Van Helsinga” oczekiwałem od dawna. Niekoniecznie dlatego, że od samego początku zapowiadano ten film jako spektakularne widowisko, pełne efektów specjalnych i fabuły łączącej w sobie trzy najsłynniejsze z horrorów monstra z przygodami Indiany Jonesa.

Van Helsing

Na „Van Helsinga” oczekiwałem od dawna. Niekoniecznie dlatego, że od samego początku zapowiadano ten film jako spektakularne widowisko, pełne efektów specjalnych i fabuły łączącej w sobie trzy najsłynniejsze z horrorów monstra z przygodami Indiany Jonesa. To wszystko się dla mnie nie liczyło. Ważne było, że za reżyserię, a co ważniejsze, również za scenariusz, odpowiada Stephen Sommers. Postać ta nie ma na swoim koncie wstrząsającego dorobku filmowego. Jednak jego (jeszcze) nieukończona trylogia „Mumia” z pewnością wszystkim Wam jest dobrze znana. Było to bodajże pod koniec 1999 roku, kiedy na ekrany kin weszła pierwsza „Mumia”. Zapowiadano ją jako następcę najbardziej kultowych dreszczowców, opowiadających o egipskich klątwach i samej mściwej Mumii. Okazało się jednak, że powstało kino przygodowe, czerpiącego garściami z „Indiany Jonesa”, a właściwie łączącego w sobie cechy najbardziej słynnego archeologa na tej planecie z egipskimi mitami o Mumii. Widowisko było spektakularne, pełne zwrotów akcji, świetnych efektów specjalnych i intrygującej fabuły. Nie wszystkim spodobała się forma, w jakiej reżyser przedstawił losy bohaterów, ale malkontenci wszędzie się znajdą i nic się na nich nie poradzi. Tak się jednak składa, że jestem fanem zarówno „Mumii”, jak i nakręconego dwa lata później „Powrotu Mumii”. Kto obejrzał obydwa filmy, ten doskonale wie czego można się spodziewać po Stephenie Sommersie – ni mniej, ni więcej jak scenariusza zawierającego tajemnicę, mnóstwo akcji, mrocznych zagadek i wyszukanego humoru. Brzmi niemal idealnie, prawda? Problem w tym, że Sommers lubi przedstawiać swoje wizje w jak najbardziej komercyjny sposób, przez co nie trafia w gusta miłośników ambitnej fabuły i wrogów akcji wspartej efektami specjalnymi.

A dokładnie taki jest „Van Helsing”. Przygodowym kinem akcji z niebagatelnymi pomysłami, kreacjami, scenografią i rysem humorystycznym bohaterów. Podanym oczywiście w komercyjnej formie, mającej spodobać się ogółowi i przynieść mnóstwo pieniędzy, które pozwolą reżyserowi nakręcić kontynuację (o której już się spekuluje). Jednakże zanim Sommers zajmie się pracą nad scenariuszem drugiej części „Van Helsinga”, zabierze się za finalny rozdział swojej trylogii „Mumia”. Już teraz ogłoszono, że scenariusz do filmu „Revenge of the Mummy: The Ride” został ukończony, zaś reżyser zyskał zielone światło, oraz horrendalny budżet na produkcję. Wszystko to za sprawą zysków, jakie „Van Helsing” zaczął przynosić zaraz po swojej amerykańskiej premierze.

Już po „Powrocie Mumii” Sommers stał się dla wytwórni Universal tym, kim dla Miramax jest Tarantino – wiadomo, że jego filmy zarobią mnóstwo pieniędzy. Jaki jest tego efekt? „Masz budżet jakiego potrzebujesz, spraw by się zwrócił wielokrotnie”. Niezależnie od tego, czy „Van Helsing” się Wam spodoba, czy nie – obejrzycie go, a Sommers za dwa-trzy lata, z kolejnymi workami dolców w swoim sejfie, nakręci kontynuację.

O tym, że reżyser ten jest człowiekiem pełnym pomysłów i z wielką wyobraźnią, mogliśmy przekonać się podczas obydwu części „Mumii”. Jednak to, co uczynił z trzema najbardziej budzącymi lęk potworami z horrorów, przechodzi wszelkie wyobrażenie. Ponieważ wytwórnia Universal posiada prawa do najstraszniejszych monstrów filmu, Sommers bez problemu mógł napisać scenariusz łączący je wszystkie. Podobnie, jak to uczyniła wytwórnia 20th Century Fox z Obcym i Predatorem. Sommers wziął więc na tapetę Draculę, Wilkołaka, Frankensteina, oraz dwuosobową postać Doktora Jekylla i Pana Hyde’a. Te najbardziej kultowe postaci świata dreszczowców połączył z jeszcze jednym bohaterem – tytułowym Van Helsingiem, który w oryginale był legendarnym łowcą wampirów i pogromcą Draculi. Tutaj zaś jest niesławnym łowcą wszelakich potworów, ściganym przez policję za swoje zbrodnie (wszak, jakby nie było, morduje potwory, które po śmierci wracają do swojej ludzkiej formy).

Mamy więc Van Helsinga, który kończy właśnie kolejną misję, zleconą przez tajną, kościelną organizację powiązaną z Watykanem. Ma schwytać Pana Hyde’a, który dokonuje rzezi w Londynie. Zadanie kończy się częściowym sukcesem. Pan Hyde nigdy więcej nikogo nie skrzywdzi, problem w tym, że przy okazji ginie też jego alter-ego, Doktor Jekyll. Ścigany przez policję Van Helsing wraca do Watykanu tylko po to, by dano mu kolejne zadanie – unicestwienie wampira Draculi, który zdaje się rosnąć w siłę w swoich rodzinnych stronach. Eliminacja hrabiego jest powiązaną z rodzeństwem Anny i Velkana, ostatnich z rodu Valerious, na którym ciąży klątwa – żaden z członków ich rodziny nie trafi do Nieba, nim Dracula nie zostanie zgładzony. Rodzeństwo, próbując schwytać Wilkołaka będącego na usługach Draculi, zostaje rozdzielone. Velkan wraz z Wilkołakiem spada w przepaść i tonie w nurcie rwącej rzeki. Pogrążona w rozpaczy i żądna zemsty na Draculi Anna, przygotowuje się do odwetu.

W tym momencie poznaje Van Helsinga, który przybywa do jej rodzinnego miasteczka. Nieufni do obcych mieszkańcy niezbyt miło witają łowcę potworów, ale na jego szczęście narzeczone Draculi rozpoczynają właśnie rajd na miasteczko. Ich celem jest Anna. Van Helsing staje w jej obronie. Niedługo później łączą swoje siły i próbują odkryć jak zabić Draculę, a co ważniejsze, jak znaleźć jego zamczysko. Ale to tylko część fabuły, która w rzeczywistości jest znacznie bardziej zagmatwana. Van Helsing cierpi na amnezję i nie ma pojęcia kim był, nim Watykan wyszkolił go na pogromcę potworów. Sam Dracula współpracuje z doktorem Frankensteinem i pomaga mu stworzyć ożywieńca. Zabity zaś przez Velkana wilkołak, okazuje się nie być ostatnim jakiego na swych usługach ma Hrabia. Tyle o fabule „Van Helsinga” można powiedzieć, aby nie zdradzić Wam zbyt wiele. Wystarczy to, abyście mieli bardzo klarowny obraz tego, w którą stronę opowieść będzie się rozwijać.

Dobry scenariusz musi posiadać intrygującą tajemnicę. „Van Helsing” posiada ich wiele, w dodatku są one ze sobą splecione do tego stopnia, że ciężko stwierdzić, która wiedzie prym. Na pewno ważna jest przeszłość Van Helsinga, którą zapomniał i nie umie jej sobie przypomnieć. Historia Draculi i cel jego działań również nie są ujawniane widzowi zbyt szybko. Tak samo klątwa rodziny Anny i Velkana owiana jest mistycyzmem. Jaką rolę odegra w fabule Wilkołak, a jaką monstrum Frankensteina? Co łączy Draculę z Van Helsingiem? Szczególnie, że Hrabia zna łowcę, gdyż miał w przeszłości z nim do czynienia. Scenariusz jest tak skonstruowany, że nie wszystkie odpowiedzi na powyższe pytania odnajdziemy w „Van Helsingu”. Podobnie, jak to Sommers uczynił w „Mumii”, pewne sprawy zostają niewyjaśnione, a inne zdają się nie być powiązane z głównymi oponentami bohatera. Sommers zostawił sobie otwartą furtkę do drugiej części filmu. Zapewne właśnie w niej znajdziemy resztę odpowiedzi, a niektóre elementy historii dopiero wtedy nabiorą sensu i spójności. Ale oprócz tajemnicy dobry scenariusz powinien być pełen przygód, które (najlepiej) aby były osadzone w różnych sceneriach, robiących na widzu ogromne wrażenie.

Akcja filmu zaczyna się w Transylwanii, by za chwilę przenieść się do Paryża, później Watykanu, a wreszcie powrócić do Transylwanii. I gdy widz już nabiera pewności, że to właśnie tam wszystkie tajemnice zostaną odkryte i wyjaśnione... fabuła przenosi się do Budapesztu, by za chwilę znów wrócić do Transylwanii, a stamtąd wyruszyć w inne odległe miejsce, ukryte w mroźnych górach zamczysko Draculi.

Sommers żongluje lokacjami w dynamiczny, ale bardzo spójny i przemyślany sposób. Wszystko ma swój sens, nic nie jest zostawione przypadkowi. Każda lokacja ma swoje podłoże fabularne i ma swoje wyjaśnienie, dlaczego właśnie w tym miejscu świata akcja filmu będzie się toczyć. Każda ze scenerii została inaczej zaprojektowana. W Transylwanii będzie się ona toczyć głównie w lasach i dwóch zamczyskach – jednym należącym do rodu Anny i Velkana, a drugim należącym do doktora Frankensteina. Londyn, to głównie arena starcia Van Helsinga z Panem Hyde’em. Watykan zaś przypomina kwaterę MI6, w której James Bond zaopatruje się u Q w najnowszy sprzęt, niezbędny do wykonania misji. Analogicznie jest tutaj. Van Helsing odwiedza laboratorium, w którym naukowiec, a zarazem brat zakonny, opracowuje mu najnowsze wynalazki do walki z potworami. Jego najnowszym osiągnięciem jest pneumatyczna kusza, która pruje seriami strzał niczym karabin maszynowy. To właśnie za pomocą tej broni Van Helsing zyska sobie przychylność Anny podczas rajdu Narzeczonych Draculi. Omawiając lokacje nie można zapomnieć o Budapeszcie, w którym akcja osadzona będzie w realiach balu maskowego, popularnego dla snobistycznej arystokracji z XIX wieku. I wreszcie sekretne zamczysko Draculi. Wielki gotycki zamek, w którym rozmiar nie ma najmniejszego znaczenia. Wszystko jest nadludzkie i pełne fantastyki. Każda z lokacji ma swój urok i stopniowo nadaje tempa scenariuszowi.

Oprócz lokacji scenariusz wspierany jest efektami specjalnymi. Tych w filmie nie brakuje. Można nawet powiedzieć, że jest on nimi przesycony. Każdy zauważy analogie do dwóch części „Mumii”- szczególnie w scenach rozsypywania się zabitych potworów. Ponadto widać inspiracje „Spidermanem” oraz „Hulkiem”. Szczególnie Doktor Jekyll przypomina wizję zielonego stwora, którą przedstawił nam niedawno Ang Lee. Z perspektywy czasu można też stwierdzić, że i ożywieniec Frankensteina ma coś w sobie z Hulka – widać to podczas scen walki. Charakterystyczna animacja człowieka, jaką Sam Raimi przedstawił w „Spidermanie”, jest tutaj bardzo często widoczna – czy to poprzez Narzeczone Draculi, czy też w trakcie przemiany człowieka w Wilkołaka, lub chociażby samego przemienionego w nieludzką postać Hrabiego. Animacja człowieka wypromowana w następcach „Matrixa”, także tutaj jest zauważalna – osobiście uważam to za największy mankament „Van Helsinga”. Sommers dosłownie ciska bohaterami filmu gdzie popadnie. Anna upada z wielkich wysokości obijając się o wszystko na swojej drodze. Van Helsing podczas walk niejednokrotnie pada ofiarą nadludzkiej siły swoich przeciwników – pod wpływem ciosów odlatuje na dziesiątki metrów. W takich właśnie scenach wykorzystywana jest animacja człowieka z „Matrixów”. Wygląda to ładnie, ale nierealnie i przesadnie jest eksploatowane.

Niestety, „Van Helsing”, to teatr zmarnowanych możliwości aktorskich. Hugh Jackman, który tak obiecująco się zapowiadał w zwiastunach w tytułowej roli, przez większość filmu zawodzi. Sprawia wrażenie nieprzygotowanego i nie wyposażonego w wiedzę o tym, w kogo się wciela. Jego kostium, będący połączeniem strojów z „Matrixa” z „Indianą Jonesem”, zdaje się być za duży. Jackman po prostu się w nim topi, zaś długie włosy i zbyt wielki kapelusz, zamiast uroku i powagi, sprawiają, że wygląda po prostu śmiesznie. Osobiście widziałbym w tej roli Brendana Frasera z „Mumii”, ale Sommers zdecydował się na Jackmana. Powód zdaje się być prosty – pod względem psyche i mentalności postać Van Helsinga jest podobna do Wolverine’a z „X-Men”. Tyle tylko, że w obydwu częściach „X-Men” Jackman świetnie zagrał Logana vel. Wolverine’a. Van Helsing w jego wykonaniu, to nic więcej jak marna kopia wcześniejszej gry aktorskiej. Zawodzi również Kate Beckinsale, która niedawno podziwiać mogliśmy w „Underworldzie”. Tam waleczna i charakterystyczna, pełna barwy postać, a tutaj... bezpłciowe dziewczę, odziane w seksowne stroje. Kompletnie niewykorzystany potencjał – obcisłe spodnie mają wynagradzać brak finezji w scenach walki. Rola w „Underworld” z pewnością była powodem, dla którego Sommers zaproponował jej wcielenie się w Annę. Quasi-waleczna Anna w ogóle nie wykorzystuje potencjału Beckinsale. Jest to chyba największe rozczarowanie, jeśli chodzi o grę aktorską. Kate zupełnie nie pasuje do tej postaci (nie w świetle wcześniejszych ról) i jej obecność zdaje się mieć bardziej podłoże marketingowe niż ideologiczne.

Pomimo tego „Van Helsing” to wielkie widowisko, które ma nadać odpowiednie tempo premierom, jakie czekają nas tego lata. Akcja jest wartka, dialogi intrygujące i pogłębiające chęć poznania tajemnicy bohaterów filmu, zaś sceny walk stworzone z rozmachem i wielką pomysłowością. Kino lekkie, łatwe i przyjemne. Chwilami nas rozśmieszy, a czasami wystraszy wyskakującymi nagle straszydłami. Zdecydowanie jest to film należący do klasy efekciarskich, które niezbyt ambitną fabułę nadrabiają spektakularnością scen, choreografii, stylizacji i komediowymi dialogami. Sommers tym razem nakręcił film, którego obejrzenie ma sens tylko i wyłącznie na dużym ekranie – nośniki vhs/dvd nie oddadzą nawet połowy efektu, jaki „Van Helsing” ma wywołać na widzach. Jeśli więc nie zdecydujecie się na „Van Helsinga” w kinie, to lepiej już w ogóle sobie go odpuśćcie. Chyba, że należycie do tzw. „casual viewers”, którzy preferują filmowy masochizm spowodowany molestowaniem intelektualnym własnej psyche poprzez celowe zaniżanie percepcji. Brzmi może skomplikowanie, ale sprowadza się do tego, że pewne filmy po prostu trzeba zobaczyć na wielkim ekranie, bo nawet dwudziestoparocalowy telewizor nie odda rozmachu z jakim „Van Helsing” został stworzony. Jeśli już dobrnęliście do końca tej recenzji, to oznacza, że od samego początku wiedzieliście, że nie jest to kino ambitne. To z kolei oznacza, że lubicie kino efekciarskie. Co z kolei prowadzi nas do puenty – idźcie zobaczyć „Van Helsinga” w kinie. Jeśli jeszcze się wahacie, to zaryzykujcie. Od 15 zł nie zbiedniejecie, a film dostarczy Wam świetnej rozrywki na dwie godziny. Ale nie spodziewajcie się horroru na miarę „Draculi” Brama Stokera – to przecież Stephen Sommers. On robi filmy po swojemu, wedle swojej własnej pomysłowości i stylu. Albo spodoba się Wam jego wizja, albo nie. Ja zaliczam się do jego zwolenników. A wy?

Ps. Van Helsing pojawia się w filmie podczas pościgu za Panem Hyde’em w Paryżu. Jak się dowiadujemy podczas ich spotkania, Hyde umknął mu w Londynie. I właśnie o tym wydarzeniu opowiada krótkometrażowy film animowany nakręcony przez Sommersa jako prolog do wydarzeń przedstawionych w „Van Helsingu”. „Van Helsing: London Assigement” jest kreskówką, która szerzej opowie o tropieniu Doktora Jekylla i pierwszym starciu łowcy potworów z Panem Hyde’em. Oczywiście Hugh Jackman użyczył swojego głosu również animowanemu Van Helsingowi.

Krzysztof „Kokosz” Marcinkiewicz