Newsroom Wiadomości Najciekawsze Komiksy Tematy RSS
Wiadomość opinie 22 października 2023, 15:45

autor: Michał Pajda

Ranking gier Assassin’s Creed - od najgorszej do najlepszej części cyklu

Ilu graczy, tyle opinii na temat gier z serii Assassin’s Creed. Sprawdź, które produkcje o asasynach są ciekawsze, a które można sobie odpuścić... lub wypróbować w dalszej kolejności.

Źródło fot. Ubisoft
i

Z najlepszą odsłoną serii Assassin’s Creed jest trochę jak z ulubioną czekoladą. W obu przypadkach może pojawić się sporo odmiennych zdań – i po części każda ze stron może mieć trochę racji. Kolejne produkcje dodawały nowe elementy, w większości pasujące do proponowanych realiów, a dopiero od niedawna cykl zmienił gatunkowy wektor (co mogło okazać się dlań zabójcze, ale takie nie było). Dziś przedstawiam Wam mój prywatny ranking czekolad (najlepsza jest biała, z rodzynkami, zupełnie jak serniczek – przypadek?)... znaczy się – gier z ubisoftowego cyklu o skrytobójcach. Jest całkowicie subiektywny i można się z nim zgadzać lub nie, do czego oczywiście zachęcam w sekcji komentarzy. Tylko mnie, he, he, za niego nie zabijcie.

Assassin’s Creed: Valhalla

  1. Rok powstania: 2020
  2. Największa zaleta: wiarygodny i piękny świat wikingów
  3. Największa wada: gra jest za duża (i nie chodzi o miejsce na dysku)

Przygoda w Assassin’s Creed: Valhalli okazała się dla mnie męcząca do tego stopnia, że nie ukończyłem żadnego dodatku z season passa, chociaż grę kupiłem w edycji kolekcjonerskiej. Nie znalazłem nawet czasu ani chęci na to, aby przejść główną fabułę „podstawki”.

Gdzieś ulotnił się dla mnie asasyński klimat, zgodnie z którym frajdę sprawiało stawanie się ostrzem w tłumie i atakowanie z ukrycia. Eivor był (lub była, w zależności od preferencji gracza) pełnokrwistym wojownikiem łaknącym otwartej walki o chwałę i tytułową Valhallę. Nie pasowało mi tu totalnie zwinne przemieszczanie się po dachach, śledzenie wybranych celów i skrytobójcze ataki, tym bardziej w pełnym rynsztunku wikinga.

Trudno jednak skreślać Valhallę ze względu na mechaniki, bo tytuł ten to świetne RPG, ale słaby „Asasyn”. Jeśli szukacie ogromnej gry z mnóstwem typowej dla Ubisoftu treści, z ładnymi widoczkami i erpegowym sznytem, będziecie zachwyceni. Ale wymagając od niej elementów charakterystycznych dla przyczajonych w ukryciu asasynów, mocno się zawiedziecie.

Assassin’s Creed: Mirage

  1. Rok powstania: 2023
  2. Największa zaleta: próba powrotu do korzeni cyklu
  3. Największa wada: spory technologiczny krok wstecz względem odsłon sprzed lat

Assassin’s Creed: Mirage jest wielopłaszczyznowym zawodem. O ile techniczna strona tegorocznej odsłony cyklu stoi na przyzwoitym poziomie – mowa o całości rozgrywki, bo podczas zabawy natknąć można się na mniej lub bardziej irytujące glitche – tak wyraźnie odczuwalny jest spory krok wstecz, jeśli chodzi o jakość różnych rozwiązań.

Zachowanie protagonisty w tłumie (takie jak np. odtrącanie przechodniów), parkour czy skrytobójcze eliminowanie napotykanych na drodze celów jest tu mocno zubożone względem np. Assassin’s Creed: Unity z 2014 roku. Do minusów zalicza się również nudna kampania główna, niespecjalnie emocjonujące aktywności i zadania poboczne, a także bezbarwni bohaterowie drugoplanowi. Nawet w historii Basima odczuwalny jest niewykorzystany potencjał. Może ten stan rzeczy zmienią DLC, których początkowo miało nie być, ale menu główne zdradza, że francuski gigant chce wycisnąć z tej części serii jeszcze więcej w nieodległej przyszłości.

Na każdym kroku widać, że Mirage miał być początkowo dodatkiem do Valhalli. Przy żądanej przez wydawcę kwocie jakość zabawy może boleć – tym bardziej gdy porównamy ją chociażby z rozgrywką z Cyberpunka 2077: Widma wolności, dodatku do gry CD Projektu RED, który przy dwukrotnie niższej cenie w dniu premiery potrafił zagwarantować co najmniej dwukrotnie więcej frajdy i emocji.

Assassin’s Creed: Syndicate

  1. Rok powstania: 2015
  2. Największa zaleta: przepięknie odwzorowany Londyn z epoki wiktoriańskiej
  3. Największa wada: niewykorzystany potencjał fabularny

Assassin’s Creed: Syndicate spotkało się z mieszanymi opiniami. Jednych znużył niezbyt atrakcyjny wątek fabularny, innych zachwyciła wirtualna stolica Anglii i wiktoriański styl. Świat w tej odsłonie serii wygląda naprawdę dobrze, a parę usprawnień – takich jak nowe gadżety, na czele z linką ułatwiającą szybką podróż – nadało inny rytm parkourowemu przemieszczaniu się między zabudowaniami.

Szkoda, że tak jak wirtualni architekci do swojego zadania nie przyłożyły się osoby odpowiedzialne za fabułę i postacie. Te w Syndicacie tylko „są”, ale nie można powiedzieć, że zachwycają czy powalają. Sporo tu niewykorzystanego potencjału, bo główni bohaterowie (tych jest po raz pierwszy w serii dwóch) to założyciele londyńskiego gangu, którego drogi przecinają się ze ścieżkami asasynów (skojarzenia z Peaky Blinders nie są bezpodstawne).

Uroku dodają też inne smaczki, takie jak chociażby mobilna baza-pociąg czy klimatyczne DLC. To przyzwoita gra i warto dać jej szansę, zwłaszcza gdy chodzi o graczy, którzy w serii Assassin’s Creed bardziej skupiają się na gameplayu niż fabule. W tym drugim przypadku bowiem odpuszczenie sobie Syndicate’a nie będzie największą życiową stratą.

Assassin’s Creed: Origins

  1. Rok powstania: 2017
  2. Największa zaleta: wprowadzenie do gry orła jako kompana ułatwiającego rozgrywkę
  3. Największa wada: zwrot w kierunku rozwoju charakterystycznego dla RPG (chociaż dla niektórych nie będzie to wada, ale dla mnie jest)

Assassin’s Creed: Origins stanowiło dziwny eksperyment, który podzielił społeczność. Do tej pory gra była bowiem akcyjniakiem, który w mniejszym lub większym stopniu kładł nacisk na skradanie się. W Origins, którego historia osadzona jest w starożytnym Egipcie, skradanie się wciąż pozostaje w łaskach, ale już cały gameplay niebezpiecznie romansuje z erpegowymi schematami, pchając serię właśnie w tym kierunku.

Chcąc nie chcąc, musimy więc rozwijać bohatera oraz sprzęt (w tym ukryte ostrze), jeśli chcemy poradzić sobie z kolejnymi zadaniami. A tym samym skazani jesteśmy na wykonywanie szeregu aktywności pobocznych, niestety – niezbyt emocjonujących. Przy założeniu, że Assassin’s Creed to skrytobójcze działanie w ukryciu, musimy nieustannie zdobywać nowe uzbrojenie lub ulepszać już posiadane, aby przesadnie nie odstawać poziomem od przeciwników. Mnie ten zwrot się nie spodobał, ale sympatyków wzorowania się na Wiedźminie 3 (co zresztą przyznali sami twórcy – a jak zrzynać, to od najlepszych) jest wśród fanów serii naprawdę sporo.

Assassin’s Creed 3

  1. Rok powstania: 2012
  2. Największa zaleta: bitwy morskie, które były świetnym rozpoznaniem przed Black Flag
  3. Największa wada: mało atrakcyjne miast(eczk)a

W internecie można znaleźć niemało opinii twierdzących, że Assassin’s Creed 3 było raczej nudną i niezbyt ciepło wspominaną odsłoną serii. Ja jednak bawiłem się przy nim całkiem dobrze, chociaż rozumiem, dlaczego takie głosy mogą się pojawiać. W końcu Ratonhnhake:ton – lub po prostu Connor Kenway – jest raczej skupionym na swoim celu indywidualistą z indiańskimi korzeniami. A to diametralna zmiana po buńczucznym Eziu, z którym gracze zdążyli się zżyć przez aż trzy odsłony cyklu poprzedzające „trójkę”.

Niemniej rozgrywka była dość świeża jak na 2012 rok. Największą nowinkę stanowiły chyba efekciarskie bitwy morskie. Wzbogacenie gry w system craftingu oraz towarzyszące mu polowania, jeszcze lepiej zrealizowana walka w zwarciu (w tym możliwość wykorzystania żywej tarczy do osłony przed ostrzałem muszkietów przeciwnika), a także opcja ucieczki nie tylko po dachach, ale również przez otwarte mieszkania – wszystko to okazało się strzałem w dziesiątkę.

Nawet jeśli część tych mechanik nie wydawała się jakoś niezwykle potrzebna, świetnie wpasowywały się w realia bohatera i urozmaicały pogoń za kolejnymi zadaniami fabularnymi. Wypada wspomnieć również o tym, że „trójka” dostała całkiem niezły remaster i była swego czasu oferowana przez Ubisoft za darmoszkę – jest więc spora szansa, że macie ją w swojej kolekcji. Może więc warto odświeżyć sobie właśnie ten tytuł, zamiast przeinwestować w Mirage?

Assassin’s Creed

  1. Rok powstania: 2007
  2. Największa zaleta: planowanie skrytobójstwa jako integralny element rozgrywki
  3. Największa wada: zdobywanie informacji o celach zrobione na jedno kopyto

W pierwszym Assassin’s Creed zakochałem się bez opamiętania. Faktem jest, że rozgrywka była dość powtarzalna, ale w czasach, w których tytuł ten debiutował – a był to rok 2007 – nie przeszkadzało mi to zupełnie. Ot, żywot skrytobójcy w pigułce. Należało najpierw zdobyć zlecenie i niezbędne informacje na temat celu, a następnie przeprowadzić egzekucję i uciec z miejsca zdarzenia. Żałuję, że właśnie taka formuła, bardzo mocno skupiająca się na skradankowym zaplanowaniu idealnego zabójstwa, nie stała się główną osią kolejnych odsłon serii.

Opowiadana tu historia miała swoje momenty i plot twisty. Motyw „od zera do bohatera” wynikający z pychy protagonisty był przyjemnym tłem dla odbudowy reputacji Altaira w zakonie asasynów. Podobnie wątek współczesny, bardzo enigmatyczny, przez co budujący napięcie. Jednak to poruszanie się po wirtualnym świecie – parkour, a tym samym wspinaczki oraz ucieczki – sprawiało, że ta gra była niezwykle świeża. Po sukcesie finansowym Mirage’u szansa na remake „jedynki” chyba wzrosła i nie zamierzam kryć się z tym, że na taki rozwój wypadków czekam chyba bardziej niż na kolejnego erpegowego „Asasyna”. Nawet osadzonego w Japonii.

Assassin’s Creed: Rogue

  1. Rok powstania: 2014
  2. Największa zaleta: możliwość śledzenia wydarzeń z gry po drugiej stronie konfliktu asasynów i templariuszy
  3. Największa wada: facjata głównego bohatera

Jedną z dwóch asasyńskich gier, które wydane zostały w 2014 roku, było Assassin’s Creed: Rogue. Największą nowinką w tym tytule okazał się jednak nie gameplay, rozgrywka bowiem wyglądała bardzo podobnie do tego, co widzieliśmy w Black Flag, tylko fakt, że główny bohater sprzymierzony był z templariuszami zamiast asasynów. Oznaczało to, że na cały konflikt obu zakonów mogliśmy spojrzeć z nieco innej perspektywy. I wcale nie stawaliśmy z automatu po stronie tych złych – optyka sporu wywracała się do góry nogami.

Najwięcej emocji w całą historię wpompowała... konieczność zabijania asasynów – niegdysiejszych kompanów z początkowych godzin przygody. I chociaż w tę odsłonę cyklu grało mi się świetnie, tak jednego przeboleć nie potrafię – wyglądu głównego bohatera. Shay Cormac brzmi może całkiem nieźle (Steven Piovesan odwalił tu tytaniczną robotę), ale wygląda bardzo źle – i równie dobrze mógłby się nazywać... Janus(z).

Assassin’s Creed: Odyssey

  1. Rok powstania: 2018
  2. Największa zaleta: walka
  3. Największa wada: grind wszedł za mocno

Jeśli graliście w część o podtytule Origins, Assassin’s Creed: Odyssey to pozycja obowiązkowa. Grecja jest jeszcze bardziej kolorowa i wizualnie zróżnicowana, a jej zwiedzaniu towarzyszy przepiękna ścieżka audio. Miłośnikom rozbudowanych „erpegów” przypadnie do gustu fabuła i część zadań pobocznych. I chociaż spotykamy tu znane z książek historycznych osobistości i bierzemy udział w historycznych bitwach (początek gry i potyczka 300 Spartan, którym przewodniczy gracz Leonidas, robią ogromne wrażenie), tak w kontekście snutej na ekranie opowieści wciąż nie jest idealnie.

Zadania czasem są zabawne i angażujące (jak np. to z fałszywym minotaurem), innym razem drętwe i pozbawione swady w dialogach (wątki romantyczne to jakaś tragedia, serio). Na szczęście bardzo mocno poprawiona została walka, wciąż ograniczona przez erpegowy gorset. Przygotujcie się też na sporo grinduOdyssey to ogromna gra, w której spędzicie co najmniej kilkadziesiąt godzin, a konieczność levelowania... no cóż – moje zdanie na ten temat już znacie.

Assassin’s Creed 4: Black Flag

  1. Rok powstania: 2013
  2. Największa zaleta: znów bitwy morskie
  3. Największa wada: pływanie statkiem rozwadnia całkiem niezły wątek główny

Do Assassin’s Creed IV: Black Flag mam wyjątkowy sentyment ze względu na umiłowanie morskiego gameplayu, a nie rumu, żeby była jasność. Żeglowanie w tej odsłonie zdominowało jednak rozgrywkę, a nawet momentami przyćmiło naprawdę przyzwoitą fabułę. Historia nieźle pomyślanego bohatera, pirata Edwarda Kenwaya, wydawać się więc może odrobinę rozwodniona. Nie zmienia to jednak faktu, że Black Flag jest dobrą produkcją z naciskiem położonym na eksplorację i rozwój nie tylko bohatera, ale także dowodzonego przez niego okrętu o wdzięcznej nazwie Kawka.

Black Flag po premierze oberwało się raczej za stronę techniczną oraz niespecjalnie wysoki poziom skomplikowania zabawy. Trudno jednak przyczepić się do pirackich klimatów, które wciągają w kontekście głównej fabuły (zarówno tej historycznej i jej wzruszającego zakończenia, jak i współczesnej) oraz do aktywności opcjonalnych. Jeśli nie zraża Was otwarta struktura wirtualnych światów w ostatnich „Asasynach”, a chcecie pożeglować ogromnymi okrętami pływającymi po osiemnastowiecznych Karaibach, koniecznie musicie sięgnąć po tę część.

Assassin’s Creed: Unity

  1. Rok powstania: 2014
  2. Największa zaleta: tłumy NPC
  3. Największa wada: stan techniczny gry na premierę

Można powiedzieć, że dzisiejsze Assassin’s Creed: Unity i Assassin’s Creed: Unity w momencie swojej premiery to dwie zupełnie różne gry. Tytuł ten w 2014 roku borykał się z ogromnymi problemami technicznymi, których znakiem rozpoznawczym stała się... twarz postaci z wyrenderowanymi jedynie gałkami ocznymi i szczęką. W parze z tego typu glitchami i bugami szły lawinowo negatywne komentarze odradzające zakup produkcji w takim stanie.

Ten konsumencki bojkot (pewnie na skalę niewielką, ale dość głośną w internecie) wyszedł jednak grze na dobre. Dziś, po wielu poprawkach, można bowiem polecić Unity jako jedną z lepszych odsłon serii, której pozazdrościć parkouru i realistycznego tłumu na ulicach powinny najnowsze części z Mirage’em na czele. Bohater fikał pomiędzy ścianami i gzymsami, wykonując dodatkowe ewolucje – podobnie sprawa miała się z cichymi zabójstwami, które były okrutnie efektowne (i efektywne też, zdecydowanie). A jako że tło naszych poczynań stanowiła Francja – i to z bardzo ciekawego okresu, bo przemian społecznych rewolucji francuskiej – tytuł ten przykuwa zakulisowymi działaniami Arno i spółki, dając poczucie realnego wpływu na znane wydarzenia historyczne.

Assassin’s Creed: The Ezio Collection

  1. Rok powstania: 2016
  2. Największa zaleta: najlepsze gry serii w jednej kolekcji
  3. Największa wada: niewiele zmian wizualnych i pozostawienie starych błędów

Trudno powiedzieć, czy lepszą odsłoną cyklu jest oryginalna „dwójka”, w której przejmujemy kontrolę nad kochliwym młokosem, czy też Revelations, gdzie ten sam bohater posunięty już w latach kieruje działaniami asasyńskiego bractwa. Niemniej cała trylogia poświęcona postaci Ezia Auditore da Firenze to majstersztyk w najczystszej postaci. Protagonista jest najbardziej charyzmatyczną osobistością w całej serii, a my w trakcie trzech gier towarzyszymy mu w przygodzie napędzanej prywatną wendettą.

I tak jak poszczególne części uważam za najlepsze w cyklu, tak The Ezio Collection jako całość nie jest produktem bez wad. To w zasadzie delikatny lifting owych pozycji, bez wsparcia dla 60 klatek czy zauważalnie lepszej oprawy wizualnej, a nawet z pozostawieniem baboli, na które narzekano w oryginalnych grach. Ale w 2016 roku nie działo się przesadnie wiele w uniwersum asasynów, dlatego jeśli nie graliście wcześniej w te tytuły, The Ezio Collection będzie dobrym wyborem. Bo całą trylogię wypada znać, tym bardziej jeśli przygodę z Assassin’s Creed zaczęliście od nowszych odsłon.