Newsroom Wiadomości Najciekawsze Komiksy Tematy RSS
Wiadomość opinie 11 października 2022, 16:15

W Wild Hearts polowałem na potwory. EA może mieć nowy hit

Zagrałem w Wild Hearts i jestem pozytywnie zaskoczony nadchodzącą produkcją od EA. Bije z niego klimat Monster Huntera, dynamika znana z Sekiro, a do głosu dochodzi nawet mechanika dostępna w Fortnite. Wychodzi na to, że jest na co czekać.

Źródło fot. EA
i

Uwielbiam gry z serii Monster Hunter za ich fenomenalny gameplay, dający mnóstwo satysfakcji i wymagający sporych umiejętności, ale jednocześnie dużo bardziej sprawiedliwy niż chociażby w cyklu Dark Souls. Właśnie dlatego ucieszyłem się, że mogę spędzić trochę czasu z bardzo wczesną wersją Wild Hearts – produkcji studia Omega Force (znanego z serii Dynasty Warriors). Tytuł ten, wydawany przez Electronic Arts, bardzo zgrabnie operuje w ramach tego dość wąskiego gatunku i zaskakuje autorskimi rozwiązaniami.

Wielkie potwory, zwinny gracz

Choć testowa wersja gry pozwala zapoznać się jedynie z początkowymi obszarami całości, dobrze oddaje to, czego należy spodziewać się w finalnym wydaniu. Twórcy postawili na doświadczenie do złudzenia przypominające to, co znamy z serii Monster Hunter. Mamy tu postać „łowcy” rzuconego do gęstego lasu, który musi walczyć z większymi i mniejszymi potworami zamieszkującymi tę krainę.

Od pierwszych chwil fani dzieł Capcomu powinni poczuć się jak u siebie. Do naszej dyspozycji zostanie oddanych łącznie osiem różnych rodzajów broni, w tym wielka katana, łuk, a nawet... parasolka. Każda z nich będzie wymagać odpowiedniego podejścia i nauki najbardziej efektywnego stylu walki. Zdecydowanie odradzam jednak przerzucanie się pomiędzy kilkoma różnymi typami oręża naraz – dużo łatwiej będzie „wymasterować” najbardziej odpowiadający nam rodzaj i dopiero później przejść do kolejnego.

Jeśli chodzi o samo „serce” rozgrywki, czyli walkę, z przyjemnością mogę poinformować, że w tej kwestii jest dobrze, a może nawet bardzo dobrze. Klucz do sukcesu stanowi umiejętne łączenie zadawania ciosów z unikaniem obrażeń. Te ostatnie mogą być naprawdę poważne, więc nauka odskakiwania w odpowiednim momencie na pewno przyda się na późniejszych etapach rozgrywki. Nasza postać przemieszcza się podczas pojedynków znacznie szybciej, niż można by się spodziewać – mniej tu Monster Huntera, a więcej Sekiro.

Dynamiczne uniki oraz szybkie i częste zmiany pozycji zapewniają mnóstwo satysfakcji oraz umożliwiają zadawanie celnych ciosów. Trzeba jednak uważać, by nie zostać powalonym, bo to spowalnia nas na dobrych kilka sekund i może nawet skończyć się śmiercią, jeśli będziemy mieli mniej szczęścia. Miałem nieco trudności z przyzwyczajeniem się do trochę zbyt sztywnego sterowania jak na tę dynamikę, którą charakteryzuje się gra. Podejrzewam jednak, że powinno się ono zmienić do czasu premiery pełnej wersji.

W Wild Hearts polowałem na potwory. EA może mieć nowy hit - ilustracja #1

fot. Wild Hearts, EA, 2023

Podczas starć na ekranie pokazują się rozmaite cyferki informujące, ile punktów obrażeń zadaliśmy potworowi, co jeszcze bardziej motywuje do tworzenia potężnych kombosów i wyprowadzania mocnych ciosów. Podoba mi się, że każde uderzenie ma swoją wagę i czuć jego siłę. To coś, co w mojej opinii jest kluczowe w tytule stawiającym na częstą i efektowną walkę.

Tym, co najbardziej wyróżnia Wild Hearts na tle nie tylko Monster Huntera, ale i w zasadzie większości innych gier akcji, jest bardzo interesujący system budowania, znany jako „karakuri”. Pozwala on wznosić mniejsze i większe budowle w trakcie rozgrywki, co potrafi diametralnie zmienić realia zabawy. Poza walką karakuri umożliwiają dostawanie się w pozornie niedostępne miejsca, a w trakcie starć da się dzięki nim zdobyć naprawdę dużą przewagę taktyczną. Jedynym ograniczeniem jest tu w zasadzie kreatywność gracza. Mnie najbardziej spodobało się stawianie małych wieżyczek w trakcie potyczek i zadawanie potworom obrażeń z wyskoku. Wraz z postępami w rozgrywce można ulepszać swoje karakuri, odblokowując nowe konstrukcje. Trudno przyrównać karakuri do jakiejkolwiek innej mechaniki występującej w tego typu grach, ale chyba najbliżej będzie mu do bardzo płynnego i udanego systemu wznoszenia budynków z Fortnite’a.

Dwa słowa należą się też samym potworom, a szczególnie tym największym (kemono). Ewidentnie twórcy podpatrzyli, co robi konkurencja, bo design poszczególnych monstrów przypomina to, co można zobaczyć w Monster Hunterze: Worldzie. Kemono zostały zaprojektowane z dużym polotem, mają naprawdę odmienne formy (jeden stwór wygląda jak gigantyczny dzik, a inny przypomina bardzo dziwną wersję lemura) i charakterystyczne cechy. W trakcie walki można „odłupywać” im poszczególne części ciała, takie jak rogi czy kły. Podobnie jak w Monster Hunterze potwory cechują się unikalnymi zachowaniami – jedne tupią tuż przed atakiem, inne skaczą na gracza, zamiast szarżować itd. Dzięki temu walka z każdym z nich rządzi się swoimi prawami i wymaga odpowiedniego podejścia.

W Wild Hearts polowałem na potwory. EA może mieć nowy hit - ilustracja #2

fot. Wild Hearts, EA, 2023

Duży wydawca – duża szansa

Być może wiele osób tego nie wie, ale studio Omega Force ma już całkiem spore doświadczenie w tworzeniu produkcji inspirowanych Monster Hunterem. Mówię o mało popularnej na Zachodzie serii Toukiden. Czuć to w samym rdzeniu rozgrywki, który dość mocno przypomina rozwiązania znane właśnie z Toukidena – takie jak dynamiczna walka, system kombosów i możliwość pozyskiwania materiałów z zabitych potworów.

Mieszane uczucia wzbudziła we mnie oprawa graficzna, która na zwiastunach i materiałach promocyjnych prezentowała się świetnie, a w rzeczywistości przedstawia się znacznie bardziej ubogo. Uniwersum gry często brakuje głębi i czułem się jak na dość pustych polach w środku lasu. Samo otoczenie też nie zrobiło na mnie większego wrażenia, bo choć trawa i woda wyglądają całkiem nieźle, to wszechobecne drzewa czy tekstury pokrywające podłoże wypadają dość płasko. Wydaje mi się jednak, że to kwestia tego, iż miałem do czynienia z naprawdę wczesną wersją, a finalny produkt będzie dużo bardziej „podrasowany”. Na razie mogę pochwalić Wild Hearts za bardzo ładne kolory – soczyste i wyraźne – podkreślające pewną baśniowość przedstawionego tu świata.

Choć Wild Hearts jest zupełnie nowym IP w portfolio twórców, trudno nie oprzeć się wrażeniu, że to coś na kształt nowej generacji Toukidena, tyle że nastawionego na dystrybucję poza Japonią. Wydaje się, że deweloperzy ze swoich dotychczasowych dzieł wzięli to, co najlepsze, i oprawili w nowe, bardziej atrakcyjne dla zachodniego odbiorcy ramy. Muszę jednak wyznać, iż demo zrobiło na mnie spore wrażenie i zdecydowanie czekam na więcej. Premiera Wild Hearts ma nastąpić 17 lutego 2023 i wydaje mi się, że już na początku przyszłego roku wszyscy możemy się bardzo pozytywnie zaskoczyć grą, o której do niedawna nikt nie słyszał.

Mikołaj Łaszkiewicz

Mikołaj Łaszkiewicz

W GRYOnline.pl pracuje od maja 2020 roku. Najpierw był newsmanem w dziale technologii, z czasem zaczął udzielać się w grach i publicystyce, a także redagować oraz nadzorować działanie newsroomu technologicznego. Obecnie jest redaktorem naczelnym serwisu Futurebeat.pl. Wcześniej swoimi przemyśleniami na temat gier wideo dzielił się m.in. na różnych grupach tematycznych. Z wykształcenia prawnik. Gra na wszystkim i we wszystko, co widać czasem w recenzjach. Jego ulubioną konsolą jest Nintendo 3DS, co roku gra w nową część serii FIFA i stara się poszerzać gamingowe horyzonty. Uwielbia szeroko pojęty sprzęt komputerowy i rozkręca wszystko, co wpadnie mu w ręce.

więcej