WoW Burning Crusade Classic, czyli jak „zero zmian” zmieniło się w „trochę zmian” - Strona 2
Premiera Burning Crusade Classic za nami. Tłumy graczy przechodzą przez Mroczny Portal, a Blizzard topi się w pieniądzach. Nie mija jednak doba, a po serwerze biegają już postacie z maksymalnym poziomem. Miało nie być zmian, ale jednak ich nie brakuje.
Pieniądze nie śmierdzą i Blizzard o tym wie
Wielki szok oraz oburzenie wywołała informacja, że Blizzard będzie chciał zarobić na The Burning Crusade Classic. Wypuścili dodatek za darmo i wymagają opłacenia abonamentu, aby móc grać – i jeszcze im mało! Dlatego pokusili się o wydanie edycji Deluxe z fantami oraz – o zgrozo! – boosta do postaci. Przecież kiedyś tak nie było, więc dlaczego firma się na to zdecydowała! Miało nie być zmian, ale jednak trochę ich jest.
Zaznaczam w tym miejscu, że nie zamierzam bronić Blizzarda. Wprowadzenie płatnego boosta do The Burning Crusade, w ramach którego nasza postać awansuje do 58 poziomu oraz dostaje kilka rzeczy na start (w tym odrobinę golda), to sprawa kontrowersyjna. Tak samo jak płatna edycja Deluxe, w której otrzymujemy garść gadżetów, a wśród nich unikalnego wierzchowca do tej wersji gry (Shadowlands dostaje osobnego). I to takiego, którego nigdy w The Burning Crusade nie było!
Gracze zapominają przy tym, że na BlizzConie również można było zgarnąć unikalnego wierzchowca, który normalnie nie był dostępny w grze. Więc podejście do monetyzacji ze strony Blizzarda wcale tak mocno się nie zmieniło – po prostu stało się bardziej wyraźne i oczywiste. Bądźmy jednak poważni – czy można się twórcom dziwić?
Popyt napędza podaż, a sądząc po liczbie wyboostowanych postaci, które przeszły przez Mroczny Portal, to Blizzard łzy smutku z powodu lamentów graczy ociera teraz banknotami. Gdyby nie było chętnych na boosta oraz związane z nim profity, produkt by się nie sprzedał. Dotyczy to również edycji Deluxe – wkraczając na Rubieże, na palcach mogłem policzyć graczy na zwykłych wierzchowcach, gdyż było ich tak mało. Zresztą widać to również w każdym zakątku Azeroth!
W większości przez Półwysep Piekielnego Ognia (oficjalne tłumaczenie nazwy Hellfire Peninsula) przetoczyło się stado unikalnych wierzchowców ze wspomnianej edycji. Czemu więc oczekiwać od Blizzarda, że ten odmówi sobie możliwości zarobienia dodatkowych pieniędzy, skoro gracze DOBROWOLNIE rzucają w niego banknotami?
Nostalgia to miecz obosieczny
Sam powrót do The Burning Crusade uważam za udany. Wyznam szczerze, że mimo tych wszystkich zmian, które zostały wprowadzone, bawię się zadziwiająco dobrze. Niemniej padłem również ofiarą tej niebezpiecznej przypadłości, która szerzy się wśród leciwych osób – nostalgii. Kiedyś to w końcu były gry, teraz ich nie ma, prawda? Wyidealizowany obraz pierwszego dodatku do World of Warcraft towarzyszył mi od lat i sam uważałem, że kiedyś król MMORPG był lepszy.
Kilka godzin z Burning Crusade Classic szybko sprowadziło mnie na ziemię. Słowo „lepszy” zamieniłbym na „inny”. Stary i współczesny WoW to zwyczajnie dwie, zupełnie różne gry, co było już widać przy World of Warcraft Classic, a Burning Crusade Classic jedynie to przypieczętowało. Co więcej, widać to również po samych graczach, którzy ulegli takiej samej przemianie.
Gdy internet raczkował, MMORPG dopiero się kształtowały i nikt nie myślał o tym, że może być coś poza grindem. Głównie dlatego, że szlaki nie były przetarte, a gracz nie wiedział, że coś może wyglądać inaczej niż w The Burning Crusade. Wieczna farma i grind, minimum fabuły oraz zabawa drużynowa, a nade wszystko pożeranie w ogromnych ilościach naszego czasu.
Współczesne World of Warcraft bardziej przypomina gry z Facebooka, do których możecie zaglądać z doskoku i zawsze jesteście na bieżąco ze wszystkim. Do tego nie potrzebujecie nikogo, by radzić sobie z podstawowymi wyzwaniami, a więcej od Was wymagających rzeczy nie robicie, bo nie ma po temu powodu. W zasadzie to bardziej singleplayerowy tytuł z elementami multiplayera, czy to w formie kooperacji, czy rywalizacji.
Upewnijcie się, że wiecie, na co się piszecie
Wyobraźcie sobie zatem teraz graczy wychowanych na takim podejściu lub przyzwyczajonych do niego, którzy przybyli do Burning Crusade Classic. Nagle następuje zderzenie ze ścianą. Jest topornie, jest drewniano, nie ma tylu ułatwiaczy i rzeczy nie robią się za nas same. Jakim cudem zwykły mobek jest w stanie nas zabić?! Sprawa wygląda jeszcze gorzej, gdy skorzystamy z boosta i bez przygotowania oraz obeznania z naszą klasą przekroczymy Mroczny Portal.
Nie zdziwiłbym się, gdyby po kilku godzinach sporo osób odpuściło sobie granie – rozczarowanych, że to kultowe The Burning Crusade wcale nie jest takie fajne, jak wszyscy mówią. W końcu miał to być najlepszy dodatek do World of Warcraft! Obrzydzić życie może również nadmiar graczy w początkowej strefie, zwiększony respawn mobów, przez który będziecie nadmiernie umierać, a także przeciwna frakcja, niejednokrotnie zachodząca Wam za skórę. Witamy w Azeroth, bawcie się dobrze!
Stąd mój mały apel. Jeśli pragniecie grać w Burning Crusade Classic – droga wolna, serdecznie zapraszam. Tylko zastanówcie się, czy wiecie, na co się piszecie. Nie będzie to spacer po lesie, ale wyboista droga pełna grindu oraz frustracji. Niejednokrotnie się zirytujecie i będziecie wyzywać na czym świat stoi.
Jeśli jesteście tutaj nowi, odkryjecie naprawdę wspaniałą grę, kładącą nacisk na wspólną zabawę oraz umiejętności gracza. Starzy wyjadacze wiedzą, czego się spodziewać, są przygotowani, mają opracowany swój build i nic ich nie zaskoczy. Może się wydawać, że nie będą się przez to za dobrze bawić, ale zapewniam, że jest inaczej – to osoby, które zwyczajnie wiedzą, czego chcą od tej gry. Dlatego zanim i Wy przekroczycie Mroczny Portal, mocno się nad tym zastanówcie.