autor: Michał Basta
Code of Honor: Francuska Legia Cudzoziemska - recenzja gry
Gra pochodząca ze stajni City Interactive jest chyba pierwszą pozycją (przynajmniej ja innej nie kojarzę), traktującą o Legii Cudzoziemskiej. Szkoda tylko, że potencjał, jaki oferowało wybrane przez twórców zagadnienie, nie zostało w pełni wykorzystane.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Graczu, czy myślałeś kiedyś o prawdziwej wojennej przygodzie? Nie, nie chodzi mi o odbycie służby w podrzędnym polskim garnizonie, ale o zasileniu szeregów jednej z najbardziej elitarnych jednostek wojskowych na świecie. Jeśli masz ochotę przekonać się o tym, jak wygląda służba w Legii Cudzoziemskiej, to zainteresuj się rodzimą produkcją pt. Code of Honor.
Gra pochodząca ze stajni City Interactive jest chyba pierwszą pozycją (przynajmniej ja innej nie kojarzę), traktującą o Legii Cudzoziemskiej. Szkoda tylko, że potencjał, jaki oferowało wybrane przez twórców zagadnienie, nie zostało w pełni wykorzystane. Prawdę mówiąc to całość wygląda bardziej na chwyt marketingowy mający przyciągnąć jak największe rzesze odbiorców, aniżeli rzeczywistą chęć ukazania tej elitarnej jednostki od kuchni. Przejdźmy jednak do konkretów.
Na wirtualnego bohatera został tym razem wyznaczony Francuz Claude Boulet, który postanowił zasilić szeregi Legii Cudzoziemskiej. Traf chciał, że od razu znalazł się w samym środku wojennej zawieruchy ogarniającej coraz więcej terenów na Wybrzeżu Kości Słoniowej. Jako postać nietuzinkowa (w końcu jest prowadzona przez gracza) Claude musi rozprawić się z rebeliantami i ochronić świat przed atomową zagładą. Jednym słowem: standard.
Code of Honor nie odbiega zbytnio od schematu tanich strzelanin, którymi już wielokrotnie raczyło nas City Interactive. Krótko mówiąc jeden bohater i kilka kompanii wrogów do wycięcia. Niestety nie do końca tak wyobrażałem sobie przygodę w Legii Cudzoziemskiej. Kupując tę pozycję myślałem, iż otrzymam chociaż namiastkę wrażeń wynikających ze służby w tej elitarnej formacji. Chodzi mi tutaj przede wszystkim o współdziałanie z innymi żołnierzami, na które wskazywały odprawy przed misjami. No bo jak inaczej zinterpretować wiadomość, że wraz z oddziałem mamy przeprowadzić szturm na bazę wroga? Niestety po dotarciu na pole bitwy okazywało się, iż ów oddział składa się li tylko z jednej osoby – głównego bohatera. Wprawdzie w czasie kampanii trafiło się kilka zadań z innymi współtowarzyszami broni, jednak byli to bezużyteczni statyści. Niemniej, jeśli przymkniemy oko na ten element, to cała reszta okazuje się całkiem przyzwoita.