autor: Anna Nowopolska
Artur i Minimki - recenzja gry
Artur i Minimki jest grą piękną zarówno w warstwie oprawy jak i w przesłaniu opowieści, choć trudno się tu zachwycać pomysłem i samą fabułą, będącymi dokładną kopią filmowej historii.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Jedną z niepisanych zasad rządzących rynkiem gier komputerowych staje się powoli ta, że jeśli tylko jakaś książka, komiks, kreskówka czy film odniesie kasowy sukces, rychłe spotkanie graczy z jej bohaterami jest więcej niż pewne. Nie ominęło nas to przy całej serii przygód Harrego Pottera, Gwiezdnych Wojen, Władcy Pierścieni czy chociażby przy Eragonie, dlaczego więc miałoby być inaczej w przypadku Artura i Minimków? Tym bardziej że w całej sprawie maczał palce nie kto inny a Luc Besson – będący równocześnie autorem i wydawcą książki oraz scenarzystą i reżyserem filmu, zaś głosu bohaterom, których jeszcze niedawno mogliśmy zobaczyć na dużym ekranie, użyczyli między innymi Madonna, David Bowie i Snoop Dogg. To chyba wystarczający powód, by mieć przeczucie, że i gra komputerowa z Arturem i spółką w rolach głównych wzbudzi należyte zainteresowanie. Myślę, że wszyscy, którzy zachwycili się obrazem kinowym, bez obaw mogą sięgać po jego elektroniczną wersję, oczywiście, o ile są sympatykami zręcznościówek i błyskawiczne śmiganie po klawiaturze jest dla nich chlebem powszednim. Świat przedstawiony przez Bessona został bardzo wiernie odwzorowany dla potrzeb rozrywki komputerowej, podczas zabawy spotykamy wszystkie istotniejsze dla fabuły postacie i przemierzamy te same przestrzenie, a pojawianie się przerywników będących fragmentami filmu jest na porządku dziennym. Tak więc, jeśli ktoś chce skorzystać z okazji, może raz jeszcze przeżyć tę historię jakby żywcem wyjętą z kart książek Andersena i nie sądzę, by uznał czas spędzony w krainie Minimków za stracony.
Baśniowe opowieści mają bowiem to do siebie, że wszyscy łatwo ulegamy ich urokowi. Nawet jeśli dawno temu wyrośliśmy z bajek opowiadanych na dobranoc, miło jest od czasu do czasu dać się przekonać, że wystarczy przejść na drugą stronę lustra, wsiąść do pociągu na peronie 9 i 3/4 czy posłużyć się znalezionym na strychu dziadków teleskopem, by znaleźć się w krainie magii. A tutaj wszystko, nawet jeśli wydaje się niekiedy straszniejsze niż w realnym świecie, jest tak naprawdę proste i oczywiste, życiem rządzą jasne zasady i wystarczy być dzielnym, uczciwym, wierzyć w siebie i okazać się dobrym przyjacielem, by niemożliwe stało się możliwe, przeszkody obracały się w pył, a zdobycie skarbu i ręki księżniczki było standardową nagrodą za właściwą postawę. Trudno więc dziwić się dziesięcioletniemu Arturowi, karmionemu przez babcię opowiastkami o tajemniczych stworkach zamieszkujących jej ogród, że w kryzysowej sytuacji za jedyną możliwą drogę ratunku uznał poszukanie pomocy tam właśnie. Tym bardziej że myszkując po strychu domostwa dziadków natrafił na zaszyfrowane zapiski zaginionego przed czterema laty w tajemniczych okolicznościach seniora rodu i poznał sposób przeniknięcia do zaczarowanego świata. Świata, w którym... najprawdopodobniej ukryty jest skarb, czyli drogocenna kolekcja rubinów, jaką staruszek otrzymał onegdaj od afrykańskiego plemienia Bogo-Matassalajów. Tymczasem szara rzeczywistość ma twarz nienasyconego przedsiębiorcy budowlanego, któremu uroczy domek dziadków Artura stoi na drodze do realizacji jego planów. A że prawo bezwzględnie sprzyja silniejszym, utrata posiadłości, w której chłopiec beztrosko spędzał każde wakacje, staje się jak najbardziej realna i uratować całą sytuację może jedynie pokaźna sumka. Stąd już tylko krok od podjęcia bohaterskiej decyzji i rzucenia się na głęboką wodę, tzn. w niezmierzone przestrzenie ogrodu, które przyjdzie bohaterowi pokonywać w całej jego dwumilimetrowej okazałości.