Recenzja gry LEGO City: Tajny agent - GTA nie tylko dla dzieci
Gra LEGO City: Tajny agent była tak tajna, że przez cztery lata zagrać w nią mogli tylko posiadacze Wii U. Ale nasza cierpliwość została nagrodzona – warto było czekać na wizytę klockowego agenta na innych platformach.
- wciągająca, nieźle poprowadzona fabuła…
- …pełna dojrzałego humoru i nawiązań do znanych filmów;
- LEGO: Skazani na Shawshank – to trzeba zobaczyć!
- mnóstwo różnorodnych pojazdów i minigier w otwartym świecie;
- odkrywanie nowych umiejętności do samego końca zabawy;
- ciekawie zaprojektowane lokacje głównych misji;
- dodanie trybu kooperacji.
- typowe dla gier LEGO problemy z pracą kamery;
- niezbyt starannie wykonany port z konsoli Wii U;
- brak polskiego dubbingu (dla najmłodszych).
Gry LEGO od lat przyzwyczaiły nas do tego samego, niezmieniającego się schematu rozgrywki, do wykorzystywania najpopularniejszych hollywoodzkich hitów w tytule i w podstawie scenariusza oraz do faktu, że pojawiają się praktycznie na każdej platformie – od pecetów po konsole mobilne. Wśród tych wszystkich Batmanów, Marvelów i Jurassic Parków autorska opowieść twórców w grze LEGO City: Tajny agent, która bez wielkiego rozgłosu ukazała się cztery lata temu tylko w wersji na konsolę Wii U, może wydawać się jakimś nieudanym eksperymentem lub pomyłką, której należy się wstydzić. Nic bardziej mylnego!
Przygody policjanta Chase’a McCaina to chyba najlepsza produkcja z serii LEGO, jaką wypuściły studia Traveller’s Tales oraz Fusion TT, i szkoda, że nie uczynionego tego z podobnym rozmachem jak przy innych tytułach. Porównywana często do dziecięcej wersji Grand Theft Auto, nigdy nie doczekała się petycji czy fali protestów graczy, domagających się wydania tejże pozycji na najpopularniejsze platformy. Choć mechanika rozgrywki nie różni się wiele od tej z innych gier LEGO, swoboda w tworzeniu scenariusza zaowocowała wciągającą i uroczą na swój sposób historią, w której coś dla siebie znajdą zarówno młodsi, jak i starsi odbiorcy, a brak kinowego hitu w tytule nie oznacza braku nawiązań do dobrych filmów – zwłaszcza tych nie dla dzieci.
Gra dla dzieci od lat 7, humor od lat 18
Fabuła gry LEGO City: Tajny agent nie odnosi się wprost do jednego konkretnego dzieła czy marki, tylko bazuje na oklepanych motywach z filmów policyjnych – z nieokrzesanym, acz skutecznym gliniarzem Chase’em McCainem, jego gburowatym przełożonym, cwanym przestępcą Rexem Furym, odpowiedzialnym za połowę zła w mieście, i z obowiązkową degustacją pączków. Początkowo wszystko wydaje się skrojone pod młodszego odbiorcę, z minimalną dawką przemocy i odpowiednim humorem, ale historia z prostej opowieści o patrolowaniu ulic szybko ewoluuje w dość niejednoznaczne zadania agenta pod przykrywką, który jako policjant okrada banki czy ochrania przestępców.
Takie ciągłe zderzanie się dwóch kontrastujących światów towarzyszy nam przez całą rozgrywkę fabularną. Z jednej strony mamy pocieszne ludziki zbierające i rozbijające klocki o cukierkowych barwach przy dźwiękach bekającego klaksonu. Z drugiej – wszechobecne teksty i nawiązania do filmów, znane tylko weteranom mocnego kina sensacyjnego z lat 80. i 90., a nawet z horrorów.
Autorzy nie poprzestali na prostych easter eggach, jak trwające moment gagi czy pojedyncze zdania, choć i takie oczywiście też tu są. Jednak przede wszystkim mamy tutaj całe rozdziały, trwające godzinę lub dłużej, odnoszące się do takich hitów jak Matrix i Chłopcy z ferajny czy do absolutnie rewelacyjnie sparodiowanego filmu Skazani na Shawshank.
Wszystkie te motywy sprytnie wpleciono w nieźle urozmaicone poziomy – od wspomnianego więzienia czy placu budowy po muzeum historii naturalnej, wiejską farmę i wiele innych. LEGO City: Tajny agent to gra, która raz serwuje klaunów tryskających wodą z kwiatka i rzucanie piłki do kosza, by za chwilę nawiązać do Lśnienia Stephena Kinga oraz Predatora i Jak to się robi w Chicago z Arnoldem Schwarzeneggerem. Dzięki temu nie powinniśmy patrzeć na nią tylko przez pryzmat gry dla dzieci, bo – jak już mówiłem – coś dla siebie znajdą tu osoby naprawdę w każdym wieku.
Sandbox dla nielubiących sandboksów
Ci naprawdę najmłodsi z kolei znajdą w grze odpowiednią dla siebie wersję serii Grand Theft Auto, do której Tajny agent często jest porównywany. Wszystko przez liczne pościgi samochodowe, ucieczki przed policją, możliwość zarekwirowania każdego pojazdu i tętniące życiem sporych rozmiarów miasto, na które składają się klockowe wersje obiektów znanych z San Francisco, Nowego Jorku, Los Angeles czy Włoch, a nawet kawałek terenów wiejskich. Mapa służy tu jednak głównie do przemieszczania się pomiędzy zadaniami fabularnymi, które i tak wykonujemy w zamkniętych, osobno doczytujących się lokacjach, do czego przyzwyczaiły nas pozycje z tej serii.
Na otwartym terenie wszędzie czekają na nas przeróżne minigry, znajdźki i budowle do stworzenia, ale nie jest to do końca sandbox, jaki znamy z innych tytułów. Powiedziałbym nawet, że jesteśmy wręcz zniechęcani przez grę do swobodnej eksploracji, gdyż wiele sekretów pozostaje przez większość czasu niedostępna i odblokowuje się jedynie po znalezieniu odpowiednich przebrań głównego bohatera podczas misji głównych – zwykle tych bliskich finału. Dopiero po zobaczeniu końcowych napisów możemy na dobre zająć się zwiedzaniem okolicy, ale to raczej zadanie dla miłośników „maksowania” gier i zdobywania platyn, skoro po kilkunastu godzinach dostajemy komunikat w stylu: „Odblokowałeś 35 z 450 złotych klocków”.
To, co może zaciekawić większość, to chyba głównie tzw. superkonstrukcje – rzeczywiście sporych rozmiarów i powstające w dość widowiskowy sposób. Grze nie można też odmówić interesująco wkomponowanych w rozgrywkę zdolności głównego bohatera i tego, że doświadczamy oraz uczymy się czegoś nowego praktycznie do samego końca, w każdym z piętnastu rozdziałów, aż do wymagającej jeszcze więcej kombinowania walki z finałowym bossem. Nie ma tu oczywiście mowy o jakimś wielkim wyzwaniu i znaczącym poziomie trudności. Wszystko jest przystępne dla młodszych graczy i nie sprawi nam kłopotu – no, może oprócz nawracania ciągnikiem z naczepą, które ociera się niemal o poziom Euro Truck Simulatora 2.
Zaletą jest raczej ciekawe i sensowne połączenie elementów platformówki oraz prostych zagadek środowiskowych z projektem poziomów i scenariuszem rozdziałów. W buddyjskiej świątyni uczymy się ciosów kung-fu, z muzeum historii naturalnej wykradamy szkielet dinozaura, a kanałami przedostajemy się do skarbca banku. Muszę przyznać, że takie przykucie uwagi do głównego wątku poprzez częściowe blokowanie swobodnej eksploracji przypadło mi do gustu. Dzięki temu kilkunastogodzinną rozgrywkę odbiera się jak jeden zwarty, sprawnie zmontowany i niepozwalający się nudzić film, a spora liczba pościgów oraz podróży autami, łodziami czy śmigłowcami i tak zabiera nas w każdy zakamarek mapy.