Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 6 czerwca 2016, 18:00

Recenzja gry Mirror's Edge: Catalyst - Faith podąża śladem Assassin’s Creed - Strona 3

Pierwsze Mirror’s Edge było grą niesamowicie intensywną, wizjonerską i niemal artystyczną – tymczasem Catalystowi trudno przypisać podobne cechy. Na szczęście nie oznacza to, że DICE zupełnie dało ciała, tworząc nowe przygody Faith.

Teoretycznie system rozwoju postaci obejmuje aż 50 perków, ale 1/3 z nich jest odblokowana od samego początku, zaś zdobywanie kolejnych limitują postępy w fabule.

Wróćmy do rozgrywki. Choć na początku sugerowałem, że na dłuższą metę zabawa może zrobić się trochę nudna, tak naprawdę najłatwiej odbić się od gry w ciągu pierwszych kilku godzin. W trakcie nich twórcy prowadzą nas za rączkę, pokazując powolutku każdy kolejny ruch Faith. Co gorsza, nie jest to opcjonalny samouczek – musimy żmudnie wykonywać polecenia i powtarzać sekwencje w kółko, dopóki np. nie zaatakujemy przeciwnika w taki sposób, jaki jest oczekiwany. Jeszcze pal licho, gdyby ten etap zamknął się w kilkunastu minutach – tymczasem wrażenie uczestnictwa w treningu utrzymuje się przez cały prolog i kilka początkowych zadań fabularnych. Trzeba wytrzymać do momentu, gdy program wreszcie uzna nas za gotowych do udziału w pierwszej misji z prawdziwego zdarzenia. Dopiero w niej zabawa nabiera rumieńców, a Catalyst przestaje wyglądać jak klon Assassin’s Creed i odzyskuje własny charakter. Naprzemienne pokonywanie biegiem torów przeszkód, główkowanie nad wyborem dróg do celu i okładanie pięściami strażników w zróżnicowanych lokacjach, przez które prowadzi nas opowieść (znajdujących się poza obrębem otwartego świata), potrafi sprawiać przyjemność przez długi czas.

Tym razem wydawca zrezygnował z dubbingu – który był obecny w pierwszym Mirror’s Edge – i na nasz rynek Catalyst trafił z kinową lokalizacją (czyli z przetłumaczonymi napisami). To dobra decyzja, bo oryginalne głosy są świetne. Szkoda tylko, że polskie napisy nie obejmują dialogów tła, a do tego czasami gubią sens wypowiedzi postaci.

Poznajcie Rebeccę, bezwzględną przywódczynię ruchu oporu, i Ikara, zadufanego w sobie sprintera z grupy Faith. Sylwetki może nie płaskie, ale i tak niezbyt ciekawe.

Rysy na lustrze

Niestety, im dłużej przebywamy w Mieście Szkła, tym bardziej w oczy rzucają się mniejsze i większe wady gry. Nawet skupienie się na samych tylko zadaniach fabularnych gwarantuje dobre dziesięć godzin zabawy (jeśli doliczyć misje poboczne i mniejsze wyzwania, czas ten może wydłużyć się ponad dwukrotnie), więc trudno uniknąć przynajmniej lekkiego uczucia znużenia w późniejszych etapach. Męczący potrafi stać się zwłaszcza backtracking – z racji ograniczonego systemu szybkiej podróży podejmowanie się kolejnych zadań wyznaczanych nam przez poszczególnych zleceniodawców wymaga regularnego pokonywania tych samych, dość długich ścieżek (chyba że kogoś kręci zaglądanie w zakamarki i wybieranie każdorazowo alternatywnych, okrężnych dróg). Również system walki stosunkowo szybko przestaje bawić. Przeciwnicy są dość odporni na standardowe ataki – które zresztą Faith wyprowadza trochę niemrawo – więc walka często zamienia się w berka, gdy próbujemy się rozpędzić, by zadać silniejszy cios (najlepiej z wyskoku), a strażnicy nas gonią. Szczególnie kuriozalnie wypadają starcia z wrogami uzbrojonymi w karabiny – jeśli nie możemy ich dopaść od razu, musimy krążyć po arenie, skacząc i ślizgając się, by napełnić pasek tzw. „osłony koncentracji”, która pozwala przyjmować kule na klatę bez szwanku dla zdrowia. W teorii cała ta mechanika miała promować ruchliwość i stosowanie parkouru w walce, ale sprawdza się to umiarkowanie dobrze, gdy trzeba poradzić sobie ze zwartymi grupami przeciwników (co zwykle ma miejsce).

Krzysztof Mysiak

Krzysztof Mysiak

Z GRYOnline.pl związany od 2013 roku, najpierw jako współpracownik, a od 2017 roku – członek redakcji, znany także jako Draug. Obecnie szef Encyklopedii Gier. Zainteresowanie elektroniczną rozrywką rozpalił w nim starszy brat – kolekcjoner gier i gracz. Zdobył wykształcenie bibliotekarza/infobrokera – ale nie poszedł w ślady Deckarda Caina czy Handlarza Cieni. Zanim w 2020 roku przeniósł się z Krakowa do Poznania, zdążył zostać zapamiętany z bywania na tolkienowskich konwentach, posiadania Subaru Imprezy i wywijania mieczem na firmowym parkingu.

więcej