Operation Flashpoint: Red River - recenzja gry
Marka Operation Flashpoint coraz bardziej skręca w stronę niedzielnych graczy. Czy Red River ma szansę im się spodobać i co na to zwolennicy produkcji opatrzonych wysokim stopniem realizmu?
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Po premierze Operation Flashpoint: Dragon Rising można było zaobserwować spore poruszenie wśród graczy, zwłaszcza w kręgach osób, według których nowa produkcja firmy Codemasters z bardzo realistyczną i rozbudowaną pierwszą częścią serii współdzieliła jedynie tytuł. Brytyjski producent nic sobie jednak z negatywnych głosów nie robił, a sprzedaż najwyraźniej była na tyle zadowalająca, że po zaledwie kilkunastu miesiącach przerwy doczekaliśmy się kolejnej części cyklu, zatytułowanej Red River. Wszystko wskazuje na to, że najwyższy priorytet ponownie nadany został poszerzeniu grona potencjalnych odbiorców...
Akcja Red River przenosi nas w nieodległą przyszłość, skupiając się na wojnie domowej, która wybucha w położonym w środkowej Azji Tadżykistanie. Do załagodzenia konfliktu na ochotnika zgłaszają się (oczywiście) Stany Zjednoczone, zaś nam w udziale przypada wcielenie się w członka grupy marines, wykonującego kolejne zadania pod dowództwem sierżanta sztabowego Knoxa. Do fabuły gry, generalnie rzecz biorąc, nie można mieć dużych zastrzeżeń. Wyraźnie odczuwalne jest, że nasz oddział to jedynie niewielki trybik machiny wojennej, dokładający swoją cegiełkę do finalnego sukcesu, ale nieprzesądzający w pojedynkę o powodzeniu przeprowadzanych akcji. W ciekawy sposób zrealizowano wyświetlane pomiędzy misjami scenki przerywnikowe, zaś w trakcie przechodzenia kampanii nie brak kilku interesujących momentów, jak chociażby zbrojnej interwencji jednego z sąsiadów Tadżykistanu. Nowa produkcja Codemasters nie jest, niestety, rajem dla graczy, którzy – analogicznie do np. Bad Company – pragną wykonywać misje w towarzystwie ciekawych osobowości, z którymi z czasem można się w pewnym stopniu zżyć. Jedyną rozpoznawalną postacią w całej grze jest wspomniany wcześniej sierżant Knox, który na dodatek prezentuje bardzo standardowy typ dowódcy, zagrzewając swoich ludzi do walki rzucanymi w ich stronę obelgami i siląc się na tanie riposty.
Podczas zabawy z nowym Flashpointem miałem nieodparte wrażenie, że producent nieustannie szukał kompromisu pomiędzy pewną dozą autentyczności prowadzonych działań, a zapewnieniem dobrej zabawy także mniej wymagającym graczom. Niestety, odnalezienie złotego środka najwyraźniej przerosło jego możliwości. W Red River teoretycznie powinno grać się tak samo jak w poprzednie odsłony cyklu, czyli za wszelką cenę unikać wystawiania się na ogień przeciwnika, na spokojnie podejmując decyzje i starannie planując każdy krok. W praktyce jest tak, że powolna i przemyślana eksploracja okolicy bardzo często nie jest możliwa, bo dla przykładu dowiadujemy się, że musimy na bieżąco ochraniać przejeżdżający konwój albo błyskawicznie przygotować się do odparcia zmasowanego ataku sił wroga. Momentami zabawa przekształca się wręcz w paradę widowiskowych akcji znaną z Call of Duty i innych zręcznościowych strzelanin, ignorując fakt, że żywot żołnierza nie ogranicza się wyłącznie do prowadzenia nieustannych walk. Jakby tego było mało, gra w określonych miejscach próbuje nam ewidentnie dopiec, zmuszając na przykład do unikania ataków śmigłowca w trakcie odwrotu do punktu ewakuacji. Dbanie o siebie i swoich ludzi paradoksalnie nie jest w Red River sprawą kluczową, bo w razie odniesienia obrażeń możemy bezproblemowo skorzystać z apteczki, która wyleczy nas nawet z ciężkich ran. Co więcej, polegli członkowie drużyny mogą się magicznie odradzać po dotarciu do kolejnych punktów kontrolnych. W zapewnieniu realistycznych doznań z pola bitwy nie pomaga także to, że nawet po dłuższym sprincie kierowana przez nas postać potrafi oddać celny strzał, nie musząc radzić sobie z „latającym” na wszystkie strony celownikiem. Zapomniano wreszcie o kilku ważnych kwestiach sterowania, jak chociażby o opcji wychylania się, której brak był już odczuwalny w Dragon Rising.