Recenzja gry Wiedźmin 3: Krew i wino - wszystko, czego pragniesz od dodatku
Drugi dodatek do Wiedźmina 3 to pożegnanie z serią, przynajmniej na jakiś czas. Pomysł na wizytę w Toussaint okazał się strzałem w dziesiątkę i dobrym sposobem na zamknięcie pewnego rozdziału.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
- malownicza kraina Toussaint;
- intrygujący główny wątek fabularny;
- powrót starych znajomych;
- nowe potwory;
- modyfikacje wizualne i zmiany w interfejsie;
- bogatsze możliwości rozwoju postaci dzięki systemowi mutacji;
- muzyka pierwszej próby;
- smaczki i nawiązania do książek Sapkowskiego i szeroko pojętej kultury popularnej;
- Wojciech Mann! (zrozumiecie jak zagracie).
- ograniczone możliwości zarządzania posiadłością.
Gdy swoją premierę miał pierwszy Wiedźmin, byłem nastolatkiem, który z wypiekami na twarzy pochłaniał prozę Sapkowskiego i chciał zobaczyć czy opowiadanie dalszych (o zgrozo!) przygód Geralta ma sens. Premierową noc Zabójców Królów spędziłem w kolejce po swoją kopię gry, by jak najszybciej zasiąść przed ekranem monitora. Przy Dzikim Gonie spędziłem z zachwytem setki godzin, a Serca z Kamienia pokazały jak należy opowiadać wyjątkową historię. Dodatek Krew i wino miał najtrudniejsze zadanie – nie tylko podnieść jeszcze wyżej postawioną przez siebie poprzeczkę, ale również pożegnać się z Geraltem w taki sposób, by godnie zamknąć jego historię. Po ukończeniu Wiedźmina 3: Krew i wino miałem jedną myśl – zazdroszczę wam, że poznacie ten rozdział przygód Białego Wilka po raz pierwszy.
Kraina Est Est i Erveluce płynąca
Toussaint – powszechnie uważane za śmieszną i nierealną krainę z bajki, w którym głównym zajęciem większości populacji jest winiarstwo. Sapkowski pisał, że księstwo pod rządami Xiężnej Anny Henrietty sprawia wrażenie, jakby wszyscy nieustannie byli na kompletnym rauszu i właśnie taką krainę dostaliśmy w grze. Toussaint jest barwne, budynki zaskakują na każdym kroku kolorami, a winne grona – starannie pielęgnowane przez mieszkańców księstwa – są stałą częścią krajobrazu. Baśniowość tego miejsca ma swoje korzenie w kreacji autora sagi i twórcy oddali klimat lokacji wyśmienicie. Otwarcie przyznaję, że Toussaint natychmiast stało się moim ulubionym rejonem i co chwila łapałem się na tym, że po prostu rozglądałem się na boki by podziwiać czy to majaczące w oddali wioski, czy też kompozycję pałacu Beauclair z ośnieżonymi stokami Gorgony. Wielokrotnie wracałem do tych samych miejsc o różnych porach, by zobaczyć jak dany krajobraz prezentuje się przy innym świetle słonecznym.
Sama strona wizualna nie byłaby jednak wystarczająca, gdyby nie została ona dopełniona odpowiednimi postaciami i historiami, które tak bardzo odbiegają od przeciętnej wiedźmińskiej rzeczywistości. Mamy więc winiarzy, mamy błędnych rycerzy, jest też cała masa bujających w obłokach artystów i arystokratów z Jaśnie Oświeconą Anariettą na czele. Co jakiś czas ktoś komuś podłoży świnie (czy też archespory), zażąda satysfakcji (której wiedźmin poleca szukać w zamtuzie) albo popadnie w niełaskę na dworze. Zobaczymy rycerzy stających w szranki w turnieju, a nawet będziemy mieli okazję zmierzyć się z nimi, z dumą prezentując swój herb, na którym „w polu złotym niedźwiedź czarny, kroczący, na nim panna w szacie błękitnej, z włosami rozpuszczonymi i rękoma wzniesionymi” (o ile przyznamy, że nasze miano to Ravix z Czteroroga). Innymi słowy – czuć tutaj klimat arturiańskich legend przedstawiony w krzywym zwierciadle.