autor: Przemysław Zamęcki
Recenzja gry Layers of Fear - polskiej odpowiedzi na grywalny zwiastun Silent Hills
Polska ekipa z Bloober Team zwarła szeregi i przygotowała horror z prawdziwego wrażenia. Pusta rezydencja, szalony malarz i jego pokręcony umysł, który gracz przemierza z duszą na ramieniu.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
- miejscami „gęsta” atmosfera;
- ciekawie pod względem artystycznym wykonana druga połowa gry;
- zapożyczony motyw zmieniających się korytarzy.
- straszenie jedynie na zasadzie wykorzystywania „scary jumpów”;
- całkowita liniowość;
- trywialne zagadki logiczne;
- klisze i zbyt wyraźne zapożyczenia z P.T. (Silent Hills).
Namnożyło się przez ostatnie lata symulatorów chodziarzy. Gatunek, w którym wystarczy podziwiać przygotowane przez grafików widoczki i od czasu do czasu przeczytać notkę odkrywającą przed graczem fragment jakiejś wielkiej tajemnicy, niektórym powoli zaczyna się już przejadać. Nie ma w tym nic dziwnego, bo w gruncie rzeczy niewiele jest on w stanie zaoferować. Gra nie oferująca żadnego wyzwania przestaje być grą i staje się tylko filmem. Z jakiegoś jednak powodu chętnych na wyrób programów „gropodobnych” nie brakuje. Jeżeli pomyśleliście, że zamierzam właśnie z tego powodu krytykować najnowszy produkt studia Bloober Team lub zacząć niemiłosiernie wyzłośliwiać się nad Layers of Fear, to jesteście w błędzie. Opowieść o szalonym malarzu nie jest może szczytem interaktywnej narracji, ale jako produkt mający za zadanie pobudzić wyobraźnię i wywołać kilka razy gęsią skórkę sprawuje się całkiem nieźle.
Otwierasz drzwi do piętrowej rezydencji. Cisza. Utykając, zaczynasz się powoli przechadzać po pustych pokojach. Ani żywego ducha. Czytasz poupychane w szufladach i szafkach wycinki prasowe. Znajdujesz listy, a w gabinecie na biurku leżą niepokojące ilustracje do Czerwonego Kapturka, narysowane twoją ręką. Przyszedłeś tu jednak przede wszystkim po to, aby rozpocząć prace nad nowym obrazem. W pracowni, na sztaludze spoczywa już przygotowane na tę okazję płótno. Za chwilę rozpoczniesz podróż w głąb swojego chorego, nędznego umysłu. Zobaczysz makabrę, poczujesz strach. Stracisz nadzieję.
Początek gry na dobrą sprawę świetnie wpasowałby się w jeszcze jedną opowieść o szaleństwie wywołanym przez Przedwiecznych, ale twórcy z krakowskiego Bloober Team, zamiast sięgnąć po dobrze prosperującą we współczesnej popkulturze markę Cthulhu, woleli skorzystać z jedynego pisanego prozą dzieła Oscara Wilde’a i wspomóc się historią portretu Doriana Graya. Wspomóc, to chyba odpowiednie słowo, ponieważ wątek poznawany przez nas przez większość czasu z dziełem dziewiętnastowiecznego poety nie ma wiele wspólnego i skupia się na relacjach w rodzinie i wydarzeniach, które w następstwie doprowadziły do tragicznego finału.