Recenzja gry Assassin's Creed Chronicles: China - dla fanów Mark of the Ninja i Prince of Persia
Nie przypominam sobie sytuacji, żeby firma Ubisoft kiedykolwiek zleciła produkcję gry z serii Assassin's Creed zewnętrznemu studiu. Zabieg ten okazał się zbawienny, przygody Shao Jun wnoszą do serii powiew świeżości.
- wysoki poziom trudności;
- pomysłowa mechanika rozgrywki;
- różnorodne lokacje;
- dodatkowe wyzwania;
- etapy biegane;
- czarująca oprawa wizualna;
- subtelna, piękna muzyka;
- czytelny system walki...
- …który wielbicielom szybkiej akcji raczej nie przypadnie do gustu, toporna wymiana ciosów;
- nic nie wnosząca fabuła;
- zdecydowanie za krótka.
Jest coś zabawnego w fakcie, że saga, która zawdzięcza swój żywot legendarnej serii Prince of Persia, po latach serwuje nam dzieło bliźniaczo podobne do jej pierwszej odsłony. Powrót do korzeni? Niezupełnie, bo choć gra Assassin’s Creed Chronicles czerpie garściami z dokonań pierwszych przygód Księcia Persji, jest zdecydowanie czymś więcej niż dwuwymiarową platformówką. Znajdziemy tu dużo skradankowych motywów rodem z Mark of the Ninja, a także wyraźne zapożyczenia z Tom Clancy’s Splinter Cell: Blacklist oraz ubiegłorocznego rebootu kultowego Thiefa. Najważniejsze w tym wszystkim jest jednak to, że choć China stanowi miks wielu różnych rozwiązań, potrafi obronić się jako odrębny produkt.
Trudno powiedzieć skąd wziął się pomysł, żeby zabójczą serię przenieść w dwuwymiarową rzeczywistość, jednak cieszę się, że Ubisoft zdecydował się zainwestować w ten spin-off. Wnosi on odrobinę świeżości do mocno eksploatowanej serii, która mimo podejmowanych prób wydaje się ostatnio zjadać własny ogon. Nie można oczywiście nazwać Kronik produktem w pełni oryginalnym, jednak na tle dużych odsłon prezentuje się zaskakująco orzeźwiająco. Duża w tym zasługa deweloperów, czyli amerykańskiego studia Climax, aktywnie działającego w branży od końca lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. To też jest w pewien sposób znamienne. Francuski moloch powierzył stworzenie omawianego dzieła w pełni niezależnemu deweloperowi, bodaj pierwszy raz w historii sagi.
Jak już zapewne doskonale wiecie, China przenosi nas w realia szesnastowiecznego Państwa Środka, a główną bohaterką gry jest Shao Jun. Dziewczyna nie jest nowicjuszką w tym uniwersum, choć dotąd nie miała okazji pojawić się w głównych odsłonach sagi. Widzieliśmy ją za to w krótkometrażowym filmie animowanym Embers, gdzie doszło do jej spotkania z Ezio Auditore. Wątek ten jest zresztą dość istotny dla fabuły Assassin’s Creed: Chronicles, gdyż stanowi punkt wyjścia do zaprezentowanej opowieści. Nie dość, że stary Włoch pełni funkcję mentora, uczącego Shao radzić sobie z kolejnymi wyzwaniami, to na dodatek pierwsze skrzypce gra tu starożytne Puzdro Prekursorów, które swego czasu spędzało sen z powiek fanom cyklu. Ze wspomnianej animacji wiemy, że Shao otrzymała tajemniczą szkatułkę od Ezia, w Kronikach prześledzimy wędrówkę artefaktu po całej Azji, bo pudełko z pewnością pojawi się też w zapowiedzianych kontynuacjach spin-offa, czyli India i Russia. Choć intryga mocno zazębia się z doskonale znanymi już faktami, nie jest zbyt mocnym punktem nowej gry. Tak naprawdę puzdro jest tylko pretekstem, żeby Shao mogła w spokoju eliminować wysoko postawionych hierarchów w zakonie templariuszy. Historyjce nie poświęcono zbyt wiele uwagi, więc też śledzi się ją ze średnim zainteresowaniem. Z całej fabuły lepiej zapamiętałem piękne wizualnie obrazy, które wyświetlane są pomiędzy misjami, niż imiona wyznaczonych do anihilacji ofiar, a to kiepsko świadczy o autorach scenariusza.