Newsroom Wiadomości Najciekawsze Komiksy Tematy RSS
Wiadomość opinie 11 lipca 2022, 14:15

autor: Michał Pajda

W horrorze MADiSON bałem się mocno, ale krótko

Zagrać w MADiSON w słuchawkach to wyzwanie. Bo jest strasznie, nawet bardzo – ale tylko do czasu. Na szczęście tytuł ten oferuje nieco więcej niż sporadycznie pojawiający się lęk.

Twórcy MADiSON podjęli się zebrania do kupy najlepszych elementów konkurencyjnych pozycji horrorowych. Połączyli je wszystkie, by spotęgować efekt grozy bijącej z ekranu. Miks ten wyszedł im przyzwoicie, ale... nie jest to drugie Visage.

Pierwszy kontakt z MADiSON może być zwodniczy. Twórcy już od samego początku rozgrywki popisują się świetnym budowaniem klimatu przy użyciu światła i mroku. A przy okazji dostajemy po łbie mroczną akcją, poznawaniu której towarzyszą autentyczne ciary na plecach. Atmosfera jest gęsta, a wrażenie zaszczucia nie maleje parę chwil później, gdy zaczynamy swobodnie poruszać się po zamkniętym domu dziadków głównego bohatera o imieniu Luca. To tajemnicze domostwo skrywa przynajmniej kilka sekretów. Zadaniem gracza jest odkryć je wszystkie – i zrobi to raczej w standardowy dla gier tego typu sposób.

Fabułę w MADiSON rozwijamy poprzez przedostawanie się do zamkniętych pokoi, wykorzystując w tym celu znalezione w innych pomieszczeniach przedmioty. Pomocny okazuje się też polaroid, który wpada w łapy Luki już na początku zabawy, bo to robienie zdjęć aparatem z błyskawicznym wydrukiem jest główną atrakcją rozgrywki w MADiSON. Urządzenie to pozwala strzelać przedmiotom fotki, mogące później posłużyć za wskazówki (wydrukowane zdjęcia możemy przeglądać w specjalnym menu) czy odsłonić demoniczne podpowiedzi ułatwiające rozwiązywanie zagadek. Flesz wpływa również na otoczenie protagonisty – ratujemy się dzięki niemu przed napastliwymi bestiami i... aktywujemy oskryptowane fragmenty gry. Nie trzeba jednak cykać fotek na oślep, bo miejscówki warte obfotografowania są zaznaczone (wyłącznie na niższym poziomie trudności) poprzez rozrzucone w konkretnej przestrzeni polaroidowe zdjęcia, co stanowi spory plus.

Największym atutem MADiSON jest jednak nie oprawa graficzna czy gameplay, a warstwa audio. Grając w słuchawkach, można się naprawdę przestraszyć sugestywności otaczających nas dźwięków. Nawet odgłosy skrzypiących pod nogami desek potrafią mocno przerazić, i to w momentach, gdy nie grozi nam żaden potwór ganiający po korytarzach.

I tu dochodzimy do minusów, bowiem w grze bardzo doskwiera brak jakichkolwiek elementów związanych z ucieczką czy ukrywaniem się przed przeciwnikiem (poza finałową potyczką). Wskazuje na to zresztą nawet konstrukcja poziomów – za szybko zaczynamy dobrze orientować się w domu dziadków Luci, a przed ewentualnym zagrożeniem nie ma potencjalnych kryjówek. Gdy więc przemija początkowa euforia związana z klimatem faktycznie chwytającej za gardło grozy – co następuje po kilkudziesięciu minutach obcowania z tym tytułem – pozostają już tylko jump scare’y. I fakt, wiele z nich jest udanych, a ich losowość nieznacznie wpływa na frajdę z doświadczania strachu, ale na pewno nie przełoży się to na regrywalność tej produkcji.

Na osobny akapit „zasługuje” beznadziejny backtracking, którego powodem jest... ograniczony ekwipunek. Luca nie należy do siłaczy i ma z góry określoną liczbę przedmiotów, które może przenosić (to maksymalnie osiem sztuk – niezależnie od tego, czy chodzi o ciężką łopatę, równie nieporęczny sekator, czy o lekką kasetę magnetofonową). Wśród tych rzeczy przynajmniej trzy są zawsze niezbędne protagoniście, więc pozostaje pięć wolnych slotów na inne fanty. A jakby tego było mało, nie ma szans na to, by niepotrzebne przedmioty odłożyć, gdzie nam pasuje, lub pozostawić je w miejscu znajdźki podnoszonej w zastępstwie. Jeśli więc chcemy zabrać jakiś item ponad limit, musimy najpierw to, co już mamy przy sobie, schować w sejfie (znajdującym się w konkretnym pomieszczeniu w domu), co wiąże się z nieustanną wędrówką w jedną i drugą stronę. I stanowi sztuczne wydłużanie czasu krótkiej gry.

W MADiSON bałem się mocno, ale krótko - ilustracja #1

A na koniec... zapomnijcie o ręcznym zapisie. W MADiSON postępy zachowywane są wyłącznie w konkretnych, wybranych przez twórców momentach fabularnych. Jeśli więc w jakimś momencie natraficie na trudną do rozgryzienia zagadkę, musicie albo sobie z nią poradzić, albo rozpocząć zabawę od wcześniejszego checkpointu. Program się wysypie? Macie problem. Trzeba już kończyć granie? Macie problem. Możecie też, tak jak ja, po wczytaniu gry utknąć na co najmniej kilkadziesiąt minut, próbując dociec, dlaczego nie da się pchnąć fabuły naprzód. W moim przypadku rozgrywka zapisała się po prostu trochę przed rozpoczęciem logicznej zagadki. Aplikacja nie zarejestrowała więc wykonanych przeze mnie wcześniej czynności, bez aktywacji których nie można było przejść do następnego pomieszczenia.

Całościowo MADiSON jest jednak całkiem niezłą grą, ale raczej średnim horrorem, i to z kilkoma poważnymi zastrzeżeniami. Wierzę jednak, że następne dzieło tych autorów będzie mogło konkurować z Visage czy P.T. – i już czekam z niecierpliwością na ten tytuł.

  1. Więcej o grze MADiSON

Moja opinia o grze MADiSON

PLUSY:

  1. obłędnie dobre udźwiękowienie;
  2. solidna grafika i bardzo dobra zabawa światłem i cieniem;
  3. ciekawie zaimplementowane korzystanie z polaroidu;
  4. udane jump scare’y – jedne bardziej subtelne, inne mniej;
  5. drobna losowość w pojawianiu się straszaków.

MINUSY:

  1. skandaliczny backtracking, sztucznie wydłużający gameplay;
  2. po jakimś czasie już wiadomo, że nic nam nie grozi przez pierwszą połowę gry...
  3. ...a w drugiej, jak już grozi, to nie jest jakoś specjalnie straszne;
  4. brak ręcznych zapisów stanu rozgrywki.

OCENA KOŃCOWA: 7/10