Właśnie skończył się film o"o X-menach". Nie lubię, jestem z pokolenia "Kajka i Kokosza"/"Tytusa .."/"Jonka, Jonki i Kleksa" więc "meni" wszelkiego rodzaju raczej mnie nie ruszają, ale nawet ja wiem, że Wolverine, to po polsku Rosomak, a NIE Wilk! Gdyby tłumacz obejrzał ten film, zauważyłby, że w jednej scenie pojawia się odcięta głowa rosomaka (pewnie pomyślał, że to fretka).
Czy tłumacze to niedouczone tłuki (tłumacz Google wie co to rosomak)?
A może nas uważają za tłuków (bo my tłuki nie wiedzielibyśmy co to rosomak, a co to wilk chyba tak)?
A może jakiś producent ze słomą w butach stwierdził, że rosomak nie brzmi tak "kulowo" jak wilk?
Tytuł "Speed - niebezpieczna prędkość" albo "Terminator - elektroniczny morderca" chyba świadczy o drugim podejściu.
Z drugiej strony "Wirujący seks" - chyba o trzecim.
Z trzeciej - wszystkie wymienione podpadają jednak pod "niedouczone tłuki" ..
Część problemów wynika z tego, że tłumacze dostają listy dialogowe by pracować z nimi "na sucho". Bez obrazu, łatwo zgubić sens wypowiedzi, a że wyrazy/zwroty miewają różne znaczenie...
Inna sprawa, że nigdy nie pojmę jak ktoś kto choćby liznął angielski (nie wspominając o odpowiedniej filologii) może walić takie byki jak ten z Wolverinem, czy z tłumaczeniem eventually na ewentualnie.
Tytuły to jeszcze inna para kaloszy. Dystrybutorom wydaje się, że podnoszą atrakcyjność jakiegoś filmu odpowiednio "podkręcając" tłumaczenie.
Die Hard - Szklana Pułapka :) ...bo w sumie jak inaczej? Umrzyj ciężko? :D Użyj z trudem?
Chociaż po Rosyjsku jest - Twardy Orzeszek, co prawda brzmi całkiem fajnie w oryginale (w sensie po rosyjsku) i oddaje dobrze charakter filmu.
Wolverine - wilk, hehe dobre. Nie łapię po cholerę tłumaczą te nicki. Wolverine to Wolverine, ewentualnie Logan.
@Kaboon - Nic dodać, nic ująć. Z ciekawych kwiatków można dodać przetłumaczenie "He's hitting on her" na "on ją bije". Trzeba też winić zleceniodawców, a nie tłumaczy, za to że nie udostępniają wszystkich potrzebnych narzędzi do pracy nad tłumaczeniem.
Należy też pamiętać że istnieje coś takiego jak untransability i tego za cholere nie da się przeskoczyć.
No tak .. z innych "kfiatkóf" "Last Action Hero" - "Bohater ostatniej akcji"
Każdy, kto widział pewnie zauważył, że nie było tam żadnej "last action" do której był "hero", tylko "Action Hero", który był "last" ;)
[4] untransability i tego za cholere nie da się przeskoczyć
"zrobienie z d.. Jesieni Średniowiecza" świadczy o czymś wręcz przeciwnym ;)
Akurat X-Meni są starsi od Kajka i Kokosza.
Tak jak było mówione - za tytuły odpowiadają dystrybutorzy. Możliwe, że za takie idiotyczne decyzje jak tłumaczenia nazw własnych (w tym pseudotłumaczenia) również.
"zrobienie z d.. Jesieni Średniowiecza" świadczy o czymś wręcz przeciwnym ;)
No fajnie, ale przecież nie jest literalnym tłumaczeniem zwrotu: "I'm gonna get medieval on your ass", czyli jest tym czego, między innymi, się czepiałeś w [1].
Akurat X-Meni są starsi od Kajka i Kokosza.
Podejrzewam, że nie chodzi o wiek postaci komiksowych, a autora wypowiedzi. Były czasy, w których dorastający chłopcy mieli do dyspozycji jedynie polskie albumy.
Akurat X-Meni są starsi od Kajka i Kokosza.
Napisałem "pokolenie Kajka i Kokosza" - bo "X-menów" raczej za komuny w kiosku się nie dostało, więc nie mieli szans na ukształtowanie socjalistycznej młodzieży ;)
Możliwe, że za takie idiotyczne decyzje jak tłumaczenia nazw własnych (w tym pseudotłumaczenia) również
Czyli sugerujesz przeprosiny tłumaczy i słomę w butach, jako źródło "problemu"?
dopisek - [7] czyli jest tym czego, między innymi, się czepiałeś w [1].
No nie jest - gdyby to zostawić w oryginale - jednak byłoby niezrozumiałe i zmieniłoby scenę (moim zdaniem), a jednak współgra z intencją.
Przytoczone tytuły i przezwiska raczej należałoby po prostu zostawić (też moim zdaniem).
Chodzi mi o kontrast - błyskotliwy tłumacz potrafi przetłumaczyć pozornie nieprzetłumaczalne.
Niekoniecznie musi to być wina tłumacza. Przetłumaczona lista dialogowa zawsze przechodzi jeszcze korektę stylistyczną przed nagraniem/przerobieniem na napisy i to częstokroć bardzo "kreatywną" korektę. Wystarczy, że zamawiający (czyt. dystrybutor/telewizja) nie życzy sobie wulgaryzmów, anglicyzmów, slangu i czego tam jeszcze. Ot i z tego powodu oryginalnego Łulwerina szlag trafi, a że Rosomak po polsku brzmi kretyńsko (tym bardziej odmieniając go przez przypadki) i kojarzy się z niezbyt wyględnym transporterem opancerzonym, to robi się z niego krótkiego i drapieżnie brzmiącego Wilka. Tym bardziej, że człon Wolv-erine fonetycznie kojarzy się wolf-em, a przeciętny Polak-cebulak oglądający Polsat wolfa jako wilka prędzej skojarzy niż wolverine'a - rosomaka.
ZŁ -> w przeciągu 2 tygodni jakaś laska była gościem w Radiu Roxy w porannym kakao i wypowiadała się na ten temat. Są wpadki dystrybutorów jak i w każdej branży, ale faktycznie jakość nie podnosi się. Co nie zmienia faktu, że często te tłumaczenia nazw filmów są kreowane by lepiej się sprzedawały ;)
Przytoczone tytuły i przezwiska raczej należałoby po prostu zostawić (też moim zdaniem).
Ksywy postaci komiksowych na pewno.
Warto pamiętać, że te wszystkie "Wirujące seksy", "Elektroniczni (?) mordercy" i "Szklane pułapki" wchodziły do kin za PRL-u i prawdopodobnie odgórne dyrektywy nakazywały tłumaczenia. Były one mniej lub bardziej udane (akurat "Wirującego seksu" aż tak bardzo bym się nie czepiał; "Świńskie tańce"/"Niemoralnie tańcząc" brzmią po polsku idiotycznie), ale pewnie wszystkie były wymuszone.
"Szklana pułapka" pasowała do filmu, a z "Die Hard" nie jest łatwo coś wykombinować. Skąd ten biedny tłumacz mógł wiedzieć, że natrzepią cztery kolejne części?
Koob -> Tłumacz, który nie dostaje obrazka przed przygotowaniem szeptanki nie powinien w ogóle przyjmować zlecenia. Pomijając już fakt nieznajomości kontekstu, dystrybutor sam utrudnia sobie, a nie tylko tłumaczowi robotę - zgranie czasowe dialogów pod wersję lektorską jest wtedy praktycznie niemożliwe z samego skryptu, time code'y w skrypcie nie pokrywają się w większości przypadków z dostarczonym filmem, część tekstu jest z innej wersji scenariusza (co owocuje tym, ze tłumacz trzaska fragment, którego nie ma w filmie, lub co gorsza, nie tłumaczy sceny, bo nie ma jej w skrypcie).
Tłumaczenie gier bez zobaczenia danego programu na oczy to częsty przypadek (żeby nie powiedzieć norma w niektórych studiach), ale w przypadku translacji telewizyjnej się tego po prostu nie robi. Bo się nie da, z czysto technicznego punktu widzenia. Takie przypadki są ekstremalnie rzadkie i owocują często kompletnie spieprzoną robotą (patrz - kinowe napisy do dwóch seikłeli Matriksa, robione na szybko, byle zgrać się z datą światowej premiery).
Po drugie, przy procesie tłumaczenia, jeśli zleceniodawca ma jakieś specjalne życzenia, zleceniobiorca otrzymuje tak zwany glosariusz (zależnie od powagi dzieła - albo kilka stron tabelek z ustalonymi już wcześniej przez dystrybutora zwrotami, jakie należy stosować, albo zbiór luźnych uwag). Do najczęstszych wskazówek dla tłumacza należą "złagodzenie" tekstu (bo film leci o 20 albo ląduje na DVD ze znaczkiem PG, więc wszelkie "kurwy" należy zminimalizować) i wybrany już wcześniej tytuł, resztę zostawia się inwencji twórcy.
Osobiście nigdy w życiu, nie tylko z osobistych pobudek spowodowanych sympatią do pedalskiej rozrywki, jaką są komiksy, ale też ze względu na zachowanie chociaż pozorów językowej estetyki, nie zgodziłbym się na grzebanie przy nazwach własnych, zwłaszcza rozpoznawalnych pseudonimach bohaterów i Wolverine pozostałby Wolverinem (tego po prostu tłumaczyć nie wypada). W tym wypadku jednak wychodzi na to, że "Wilk" (podobnie jak inne polsatowskie cuda robione przy X-Menach, jak na przykład mój osobisty faworyt - "Szelma" zamiast "Rogue") to odgórna instrukcja, bo nikt o zdrowych zmysłach tego nie powinien tak tłumaczyć.
Chociaż bywają kwiatki typowo z winy tłumacza, tak jak wspomniane już w tym wątku "eventually", przy którym dostaję zawsze szewskiej pasji, czy też "carnation" w pewnym filmie przetłumaczone jako... "karnacja", chociaż wyraźnie widać, ze chodzi o goździk, do chuja wafla.
Moj aktualny faworyt z kategorii: widz to debil, ktory nie wie na co idzie do kina, a nawet ja wie to pewnie zapomni to plakat mu przypomni.
W dużej mierze powodem jest niekompetencja tłumaczy. Co z tego, że ktoś skończył filologię, skoro nigdy nie miał codziennego, żywego kontaktu z językiem? I potem się mnożą idiotyzmy w napisach, a biedny widz nie ma bladego pojęcia o co chodzi.
Yogh -->
Tłumacz, który nie dostaje obrazka przed przygotowaniem szeptanki nie powinien w ogóle przyjmować zlecenia.
Nie powinien, ale czy wszyscy odmawiają?
Moja niezbyt dobra znajoma dorabiała sobie tłumaczeniami i dostawała tekst w wordzie, bez kawałka materiału wideo. Jako, że się jakoś mocno nie kumplujemy, nie wiem czy ktoś (i jak) to później obrabiał, ale podejrzewam, że nie, bo oznaczałoby to powtarzanie wszystkiego po niej, a skoro tak to po kiego byłby ją podnajmować.
A że dziewczyna żadnych papierów na tłumaczenie nie ma, poza zaliczeniem angielskiego na studiach (czyli żadnych), a studia to nie była polonistyka (szanse nikłe, ale może nauczyli by ją tam pisać zgrabnie przynajmniej w ojczystym), to efekty były zapewne polsatowskie.
[16]
Co z tego, że ktoś skończył filologię, skoro nigdy nie miał codziennego, żywego kontaktu z językiem?
Nie wiem jak się ma sprawa z tłumaczeniem dialogów w filmach, ale przy tłumaczeniu literatury, najważniejsza jest biegłość w posługiwaniu się językiem, na który się przekłada. Filologia tego nie zapewnia.
Zenzibar -> By być tłumaczem, nie trzeba kończyć filologii (tylko tłumaczenia przysięgłe wymagają magistra). To raz.
Dwa - wiele starszych tłumaczeń boryka się z problemem zupełnej nieznajomości kultury, a zwłaszcza pop-kultury kraju macierzystego (czytaj - w 90% przypadków tłumacz Amerykę kojarzy jedynie z westernów z Johnem Waynem). Czyli nie jest to kwestia nieznajomości języka per se, ale po prostu nieogarnięcia tematu. Stąd też coraz częściej spotykane na napisach końcowych adnotacje "tekst: pan taki a taki, konsultacja merytoryczna: pani ta a tamta". Na szczęście coraz bardziej się to środowisko edukuje samoistnie poprzez kulturową osmozę, bo następuje wymiana pokoleń i wszystkie te dziadki, co robiły filologię w latach 60 ustępują miejsca ludziom, którzy z pop-kulturą dorastali i wiedzą, czym się różni miecz od katany, rozumieją, że Jezus można też czytać Hesus, a penis to nie jest słowo tabu.
EDIT: Koob -> Moja niezbyt dobra znajoma dorabiała sobie tłumaczeniami i dostawała tekst w wordzie, bez kawałka materiału wideo. Jako, że się jakoś mocno nie kumplujemy, nie wiem czy ktoś (i jak) to później obrabiał, ale podejrzewam, że nie, bo oznaczałoby to powtarzanie wszystkiego po niej, a skoro tak to po kiego byłby ją podnajmować.
Teoretycznie tak. Oznacza to, że techniczny ze studia przed nagraniem i korektor musieli siedzieć nad jej tekstem i wszystko podopasowywać i sprawdzić, czy ma to ręce i nogi (chyba, że robiono same napisy, wtedy sprawa jest znacznie prostsza i jestem w stanie uwierzyć w takie chałturzenie). Bo, jak doskonale wszyscy słyszymy, liczba lektorów jest na naszym rynku mocno ograniczona, grafiki mocno napięte i żaden czytacz nie będzie siedział w studiu dłużej, niż to wymagane, przy takiej spieprzonej szeptance po prostu wyjdzie z nagrania, bo ma lepsze rzeczy do roboty.
A że dziewczyna żadnych papierów na tłumaczenie nie ma, poza zaliczeniem angielskiego na studiach (czyli żadnych)
Też dłuższy czas nie miałem ;)
[19] Dorzucę coś z podobnej beczki:
http://www.youtube.com/watch?v=9uSAut_OpZw
Dopisek - może oni to tłumaczyli ;)
Nie wiem jak się ma sprawa z tłumaczeniem dialogów w filmach, ale przy tłumaczeniu literatury, najważniejsza jest biegłość w posługiwaniu się językiem, na który się przekłada. Filologia tego nie zapewnia.
Znajomość języka, w którym dzieło zostało napisane w oryginale, też odgrywa sporą rolę. Służe przykładem.
Ostatnio czytałem sobie "Światłość w sierpniu" Faulknera w przekładzie Macieja Słomczyńskiego, znanego również jako Joe Alex. Do połowy zmęczyłem zgrzytając zębami, po czym poszedłem do księgarni i kupiłem książkę w oryginale. Takich koszmarów dawno nie widziałem. Mój ulubiony:
Bohater zauważył coś ciekawego i myśli sobie: "Well, well, well, what do you know about that?", co na nasze zostało przetłumaczone: "No, no, no, co ty wiesz o tym?"
Horror.
Zresztą tłumaczenie literatury jest sztuką, wymagającą naprawdę ogromnych umiejętności i talentu literackiego, a przy okazji doskonałej znajomości języka, ale też kultury i realiów opisywanych przez autora.
Tłumaczenie napisów filmowych albo tekstów użytkowych to zwykłe rzemieślnictwo. Skoro za literaturę mogą się brać indolenci, to chyba nie muszę opisywać jacy się trafiają 'tłumacze' od tekstów bardziej prozaicznych...
Zenzibar -> By być tłumaczem, nie trzeba kończyć filologii (tylko tłumaczenia przysięgłe wymagają magistra). To raz.
Powaga?
A na egzaminie na tłumacza przysięgłego już nie wymagają wykształcenia kierunkowego, jedynie dyplomu uczelni wyższej.
Stąd też coraz częściej spotykane na napisach końcowych adnotacje "tekst: pan taki a taki, konsultacja merytoryczna: pani ta a tamta".
W jednej z przetłumaczonych przeze mnie książek wpisana jest pani od "konsultacji językowej", choć nie zamieniłem z nią ani jednego słowa na temat jakiegokolwiek języka...
Więc z tym też bywa różnie najwyraźniej.
Yogh -->
Też dłuższy czas nie miałem ;)
Tak, wiem, papiery niczego nie gwarantują. Sęk w tym, że dziewucha nie ma na co dzień styczności z językiem, a i w szeroko rozumianej popkulturze unurzana nie jest.
Zenzibar -->
Znajomość języka, w którym dzieło zostało napisane w oryginale, też odgrywa sporą rolę.
Nigdzie (ani nigdy) nie twierdziłem inaczej.
Zenzibar -> Sam egzamin można zdać nawet bez dyplomu. "Jedynie" uprawnienia i wpis na listę dostaje się po jego otrzymaniu.
No tak, skrót myślowy, bo musiałem zdążyć przed upływem czasu edycji i jeszcze jakoś po ludzku to sformułować :).
Co do młodego narybku, który próbuje stawiać kroki w branży tłumaczeniowej, polecam forum na stronie mlingua - większość wpisów przypomina radosną twórczość gimnazjalnej młodzieży z GOLa.
Koob -> To chyba naprawdę potrzebowali kogoś na wczoraj i wzięli ją z łapanki :)
Zenzibar -> Co do młodego narybku, który próbuje stawiać kroki w branży tłumaczeniowej, polecam forum na stronie mlingua - większość wpisów przypomina radosną twórczość gimnazjalnej młodzieży z GOLa.
Nie no, nie o aż tak świeży narybek mi chodziło, bo ludziom o mentalności trzynastolatka nie należy powierzać nic związanego z jakimkolwiek wysiłkiem umysłowym, a tym bardziej im jeszcze za to płacić :) Niemniej - wymiana krwi następuje, ze skutkiem raczej lepszym, niż gorszym.
I tak, powaga - tłumaczeniami zajmują się filozofowie, nauczyciele WFu i gwiazdorzy porno. Co do tych ostatnich nie mam pewności, ale w każdym razie mnie nikt nigdy o żaden dyplom nie pytał, ba, nikt nawet nie chciał zobaczyć jakiegokolwiek papierka potwierdzającego, ze angielskiego się zwykłem byłem uczyć :)
Obstawiałbym wszystko po trochu, zwroty których nie da się dokładnie przetłumaczyć a trzeba to zrobić, niekompetencję tłumaczących którzy nie maja pojęcia co dane słowa oznaczają, ich pracodawców wiedzących lepiej od nich co, gdzie i jak pasuje, oraz inwencję twórcza jednych jak i drugich. Przecież nieraz można zobaczyć że zdarza im się na nowo napisać tekst np. do całego dialogu który to ogólne znaczenie ma w miarę zachowane ale kiedy sprawdzasz zdanie po zdaniu co dokładnie mówią aktorzy okazuje się że wszystko zostało opisane "swoimi słowami".
Z czego to wynika nie mam pojęcia, pewnie zazwyczaj nie z powodu uznania widzów za debili. Prędzej ze względu na "indywidualność" osób decyzyjnych które mają władzę i "wiedzę" odnośnie swojego produktu i tego jak powinien wyglądać efekt końcowy.
Dirty Dancing - Plugawe Pląsy
Generalnie uważam wszystkich ludzi (z wyjątkiem niepełnosprawnych i chorych na np. aleksję) oglądających filmy z lektorem za bałwanów i kretynów, także może z tłumaczami jest podobnie ;) Nigdy tego nie sprawdzałem w publicznej TV, ale jak testowałem wersje z lektorem i napisami to napisy bardzo często się różniły - więc zakładam, że może nawet są lepsze a takie marne tłumaczenia idą dla kretynów, bo kto inny jak nie kretyn ogląda film z lektorem?
Przepraszam jeśli ktoś poczuł się urażony, ale spójrzcie na to z drugiej strony - w kinach nic nie leci z lektorem od lat, jadąc do innego kraju i słysząc lektora (który też nie wszędzie jest) można pęknąć ze śmiechu, wreszcie - oglądanie filmu z lektorem po prostu zabija _wszystko_, od klimatu, przez grę aktorską (ostatnio w TV leciały zdaje się Bękarty Wojny, większość Polaków pewnie uznała to za gówno a Brada Pitta za marnego aktora :P) po ogólny odbiór filmu, dlatego ktoś kto to tworzy powinien wychodzić z założenia, że robi to dla kretynów, tak samo jak dla kretynów robi się elektromagnesy na silnik dodające 400 koni i pasy odchudzające.
Co do tłumaczeń - kiedyś w jakimś filmie rodzinka szła do auta i dzieciak krzyknął do oja "I call shotgun!". Dla niewtajemniczonych - oznacza to "Jadę z przodu!" (czyli zaklepanie sobie miejsca obok kierowcy). Oczywiście ten zwrot przetłumaczono jako "wezmę strzelbę". Do tej pory się głowię jak oni to zrobili.
To dobry dzien by szklana pułapka
b212: Tu bałwan i kretyn :))
MOj drogi jak ide do kina nie mam zamiaru czytac z natezeniem przelatujace napisy.Co np. w czasie ogladania komedii jest dosc nuzace .Ogladam filmy z lektorem bo jestem LENIWY. Na dodatek mam slaby wzrok a napisy rzadko kiedy sa na tyle duze by je wygodnie czytac .Zreszta czytanie i ogladanie zawsze sie konczy zle .Albo jedno albo drugie.
A jak mam placic za bilet i sie meczyc to na filmy z napisami nie chodze
A ja jestem zmuszony napisać że to chyba dobrze że mamy tych naszych lektorów. Zazwyczaj znają się na fachu i mimo ciągłego nawijania przez cały film mi np. nie przeszkadzają, traktuję ich raczej neutralnie. W innych krajach za to przesadnie kultywują wynalazek zwany dubbingiem, to jest dopiero żenada, jak zasłyszałem na youtubie House'a po włosku czy Władcę Pierścieni po niemiecku to aż mną zatrzęsło.
" Na dodatek mam slaby wzro"
No to nie jesteś kretyn, tylko niepełnosprawny. czytaj dokładnie :)
Żeby nie było, jestem i ja - w kinie to jeszcze te woły z 4-5 rzędu spokojnie przeczytam, aczkolwiek też czytanie napisów mnie nie bawi. Za to w TV dziękuję bogu i KRRiT za lektora. Niech będzie wybór, ale lektor musi zostać jako jedna z opcji, obowiązkowo.
Tylko dubbingu bym nie zdzierżył (patrz - RFN). Zza lektora słychać w końcu oryginalne głosy! No i ci faceci naprawdę dobrze to czytają, wydaje mi się to trudne i pewnie wymaga sporo cwiczeń, zeby nie aktorzyć, a jednoczenie zachować intonację, która nie usypia/wnerwia tylko jest przyjemna w odbiorze.
Zenzibar - a jak powinno się przetłumaczyć to "well well well"? Pytam tak z ciekawości, ma to jakiś swój specyficzny wydźwięk, polski odpowiednik niemający wiele wspólnego z literalnym brzmieniem?
A, tak a propos tłumaczeń - zbijacie sie w kazdym wątkuz tego Dirty dancing alboSzklanej pułapki;. To drugie ma mozę neiwiele wspólnegoz oryginałem, ale oryginał jest właściwie nieprzekładalny, za to polski tytuł brzmi dobrze i choć współgra z filmem. Podobnie Dirty dancing - jeśli już tłumaczyć, to jak? Wyuzdany taniec? Frywolne podrygi? :P
A Niemcy się śmieją z polskich lektorów (tzn. filmów z lektorem) i że jak to tak można oglądać. Widać co kraj to obyczaj, kwestia przyzwyczajenia.
Pewnie tak. Co nie zmienna faktu, ze lektor i tak wydaje mi sie obiektywnie lepszy.
[27]
Chyba sobie zartujesz? Przeciez widzisz po postach, wiekszosc ludzi nie lubi napisow bo to meczy bo leci za szybko bo slabo widza(a okulary lub soczewki?) i juz nie chce mi sie pisac slow na ich okreslenie. Rozumiem osoby naprawde slabo widzace( a nie takie ktorym sie nie chce nosic okularow), niewidomych czy jakies starsze osoby. Ale, ze mlodym ludzie sie nie chce to jest zatrwazajace, tak samo jak sprzedaz Zmierzchu czy 50 twarzy/cieni Greye czy Call of Duty.
[33]
W w Szwecji wszystko ma napisy z wyjatkiem jakichs bajek czy programow dla dzieci. I ponad 90 procent ludzi mowi dobrze po angielsku...
[34]
Co do popularności filmów z lektorem, myślę że dobrze obrazują to polskie warezy czy torrenty. Po wypłynięciu wersji z lektorem nikt już nie uploauduje innych wersji, bo to się nie opłaca.
Filmy z napisami to zawsze była i dalej jest nisza.
Heh, zarówno Niemiecki dubbing jaki i polski lektor to szajs. Tylko oryginalna ścieżka + napisy.
Co do Niemca śmiejącego się z naszego "ukochanego" lektora, to jakiś czas temu latając po kanałach trafiłem na niemiecki kanał, w którym leciał jakiś stary western i tam siedzieli se indianie przy ognisku i pięknie mówili po niemiecku. No normalnie WTF. Jak człowiek tego posłucha to brzmi tak samo niedorzecznie (a może nawet jeszcze gorzej) jak nasz lektor, bo tak jak napisał Herr Pietrus tam przynajmniej słychać oryginalną ścieżkę w tle. :)
Dlatego oba rozwiązania dla mnie są słabe.
Jeżeli Wolverine to Wilk... to w takim razie kim jest: http://en.wikipedia.org/wiki/Wolfsbane_(comics) :P?
[36]
Stac ich to maja. Zobacz ile łajz stęka o pełne polonizacje gier a w Francji czy Niemczech to norma.
Film z lektorem ogląda się bardziej komfortowo od filmu z napisami - wynika to z właściwości naszego organizmu.
Przy filmach z napisami skupiamy wzrok na napisach, przez co umykają nam obrazy. Przy filmie z lektorem, za przyswajanie dialogów odpowiedzialny jest słuch, a nie wzrok - ten drugi może w pełni skupić się na odbiorze wizualnym.
Jeszcze wygodniej ogląda się film z dobrym dubbingiem (przy kiepskim dubbingu jest to bardzo wątpliwa przyjemność - w Polsce, dubbing, ze względu na niewielką popularność jest doinwestowany tylko w wybranych produkcjach, przez co takie obrazy jak Shrek, Madagaskar czy Asterix ogląda się z dużą przyjemnością)
Najwygodniej natomiast ogląda się film w oryginalnej wersji językowej.
Przy filmach z napisami skupiamy wzrok na napisach, przez co umykają nam obrazy.
To ja chyba jestem jakiś mutant.
[40]
Albo napisy leca za szybko. Albo do okulisty albo ludzie po prostu nieprzyzwyczajeni do literek co widac po poziomie czytelnictwa w kraju.
[40]
Niestety mam tak samo jak Łysek. Mógłbym spokojnie darować sobie czytanie, ale napisy i tak ściągają mi wzrok.
Dlatego, mimo że najlepiej ogląda mi się filmy bez napisów i bez lektora (mowa o produkcjach anglojęzycznych), z dwojga złego preferuję tego ostatniego.
A dubbingu nie toleruję kompletnie.
Orlando - jeśli faktycznie jesteś w stanie przeczytać długie zdanie na dole ekranu, a do tego przeczytać i zapamiętać na przykład napis na ścianie, czy rejestrację samochodu (co czasem ma kluczowe znaczenie w motywie filmu), to tak, jesteś mutantem, bo jednak ludzkie oczy mają to do siebie, że skupiają się raczej w jednym miejscu, a całą resztę rejestrujemy jedynie pobieżnie.
Moim zdaniem tłumacze są bardzo niekonsekwentni.
Przykład Szklanej płapki (orginalna nazwa - jak powinno wyglądać polskie tłumaczenie):
1. Die Hard - Szklana płapka
2. Die Harder - Więcej szklanej płapki (albo Szklańsza płapka)
3. Die Hard with the Vengeance - Szklana płapka z zemstą (ewentualnie Zemsta szklanej płapki)
4. Live Free or Die Hard - Żyj wolny albo szklana płapka
5. A Good Day to Die Hard - Dobry dzień na szklaną płapkę
Czepianie sie Die Hard akurat jest troche dziwne, bo pierwotny tytul nalezal do tych pieknych a nie wiernych i oddawal to o czym jest film, przy okazji nie robiac z widza debila jak ma to miejsce dzis z "jajami". Trudno oczekiwac zeby z kazdym kolejnym filmem w serii zmieniano calkowicie tytul z powodu miejsca akcji.
No a jesli tak to proponuje
Szklana Pulapka
Lotnicza Pulakpa
Miejska Pulapka
Cyfrowa Pulapka
Rosyjska Pulapka
a jak powinno się przetłumaczyć to "well well well"? Pytam tak z ciekawości, ma to jakiś swój specyficzny wydźwięk, polski odpowiednik niemający wiele wspólnego z literalnym brzmieniem?
Co do 'no no no' nie mam żadnych zastrzeżeń, natomiast drugi człon zdania mną troszeczkę tąpnął. ;)
A argumenty o tym, że czytając napisy nie da się skupić na filmie, to domena ćwierćinteligentów-analfabetów. Nie widzę innej możliwości, ja nie mam żadnego problemu z jednoczesnym oglądaniem i czytaniem, a lektor/dubbing zabija przyjemność z oglądania czegokolwiek.
"Rosyjska pułapka" to bardzo dobry tytuł.
No nieźle, dowiedziałem się dziś, że jestem hołotą oraz ćwierćinteligentem-analfabetą. A to dopiero południe; ciekawe co przyniesie reszta dnia?
Zenek -> ale mi nie chodzi o to, że nie da się skupić na filmie, a o to, że siłą rzeczy nasz wzrok musi dzielić uwagę zarówno na napisy, jak i na sam obraz, przez co zdarza się, że umykają szczegóły.
Ja też nie mam problemu z jednoczesnym czytaniem i oglądaniem, co nie zmienia jednak faktu, że nie możemy jednym okiem czytać, a drugim oglądać, tylko zarówno jedno oko, jak i drugie w tym samym czasie skupiają się na jednym punkcie.
Ja z kolei mam tak, że oglądając film w kinie praktycznie zawsze czytam napisy, bo przyciągają mój wzrok. Dzięki temu wyłapuje kretynizmy językowe, co jednak niespecjalnie zaburza wrażenia z oglądania.
Zrobiłem eksperyment, wczoraj oglądałem belgijską, a właściwie flamandzką ekranizację opowiadań/powieści Bukowskiego. Odpaliłem na próbę przed chwilą i stwierdzam, że przeczytanie każdej planszy z napisami zajmuje mi ułamek sekundy. To gdzie tu problem?
O ten ułamek sekundy, podczas którego na ekranie pojawia się Tyler Durden.
Mój ulubieniec, i to film nie z czasów PRL-u, to DAYLIGHT przełumaczony jako Tunel. Po czemu? Raczej to nie tyłuł z tych nieprzełumaczalnych a całkiem dobrze oddający klimat fimu w którym to przecież walczono aby w koncu ujżeć wytęskniony "daylight".
Yoghurt - nie czepiaj się Szelmy :) Akurat pasuje z kontekstu a i brzmi na pewno lepiej niż Ruda :D Chociaż nie, Ruda brzmi dużo lepiej, ale jest wzięta z dupy :P
Zgodze się z Łysackiem. Oglądając film z napisami nie zwraca się pełnej uwagi chociażby na grę aktorską/mimikę twarzy aktorów, szczegóły na dalszym planie, światło, zdjęcia, montaż. Z drugiej strony nie wyobrażam sobie oglądania jakiejkolwiek komedii z lektorem :D Niektóre dowcipy są nieprzetłumaczalne na język polski.
Jednak najlepiej oglądać filmy w oryginalnej wersji językowe, co oczywiście jest niemożliwe. Jeszcze w przypadku angielskojęzycznych filmów ok (chociaż przy Bellflower męczyłem się jak dziwka w kościele), ale przecież nie da się nauczyć wszystkich języków.
Dubbingu nie trawie. Zwłaszcza tego w animacjach. Owszem było kilka perełek jak Shrek, Madagaskar albo Epoka Lodowcowa. Ale porównajcie Meride Waleczną, Strażników Marzeń albo chociażby Ralpha Demolke.
Do tłumaczeń moim bohaterem ever jest "Przygody Freya w kosmosie" :D
Akurat "Merida Waleczna" ma znakomity dubbing jak i starszy nieco film "Jak wytresować smoka ?". To samo "Zaplątani".
Tragedią jest natomiast gdy czyta tekst w filmach sensacyjnych czy tp. p. Olejniczak. Baz obrazy ale gdy go słyszę...wychodzę. W debilnych nowelach latynoskich ? - tak, to jego styl. Tam wszyscy przez cały odc. płaczą albo umierają z miłości. Boże ! kto to ogląda?????
koobon - ja też sie właśnie dowiedziałem. No nic, chyba kupię gnata i powiem okuliście, ze jak nie przeszczepi mi oczu, to go zaciukam...
Należy też pamiętać o reklamie. Jak ktoś napisał co kraj to obyczaj tak w Polsce na ludzi mogą oddziaływać inne słowa, inne zwroty. Przynajmniej ja to tak widzę porównując sobie czasem język amerykański i polski. Wiem, że połowa tekstów jest tłumaczona pod publikę przez co mogą powstawać błędne tłumaczenia. przykładem tytułu , który mógłby zostać lepiej przetłumaczony to Różowa pantera w wersji filmowej. Po pierwsze nie lubię różowego :P a po drugie od razu kojarzy się z bajką, której też nie trawiłem. Gdyby tytuł został przerobiony jak w Szklanej pułapce zapewne bym obejrzał a tak unikam go do dziś.
nie to ze ludziom ( w tym mnie) nie chce sie czytac napisow jest po prostu lenistwo.I tyle.
Skoro mam placic za bilet to chce zabawy i przezyc a nie sciagania sie z napisami , po prostu mi sie nie chce.