autor: Tomasz Chmielik
Recenzja gry Shadow Warrior - nowoczesny remake od twórców Hard Reset
Polacy z Flying Wild Hog udowodnili, że w klimatach oldskulowych strzelanin czują się jak wieprzek w błocie. Po niezłym Hard Reset przyszedł czas na Shadow Warriora.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
- interesująca fabuła;
- świetny model walki kataną;
- wymagające starcia;
- ciekawy schemat rozwoju postaci;
- humor;
- oprawa audiowizualna.
- nudne i powtarzalne starcia z bossami;
- psujące się save’y.
Gdy w 1997 roku miałem kontakt z oryginalnym Shadow Warriorem, byłem jeszcze w podstawówce. Pamiętam, że gra nie zrobiła wtedy na mnie wielkiego wrażenia. Ot, następny FPS, w którym parło się do przodu, pokonując niezliczone rzesze wrogów i otwierając kolejne drzwi za pomocą znalezionych kluczy. Shadow Warrior miał zresztą pecha, ponieważ w tym samym roku na komputery osobiste trafił Blood, który na długie lata stał się dla mnie ikoną gatunku. Nie oznacza to oczywiście, że Shadow Warrior był grą słabą. Powiedziałbym raczej, że był on dość typowym przedstawicielem gatunku, który mnie akurat nie chwycił za serce. Jak wyglądała ta gra w latach 90. XX wieku możecie zresztą sprawdzić sami, ponieważ od 29 maja 2013 roku na platformie Steam jest dostępna za darmo. Na Shadow Warriora warto zwrócić uwagę przede wszystkim z tego powodu, że za jego remake odpowiedzialne jest polskie studio Flying Wild Hog. Fsm w naszej recenzji Hard Reset z września 2011 roku wyraził nadzieję, że latający wieprzek rozwinie skrzydła i dostarczy prawdziwy strzelankowy hit. Filip może spać spokojnie – Shadow Warrior jest świetny.
Fabuła po face liftingu
W oryginalnym Shadow Warriorze protagonista, Lo Wang, był ochroniarzem, który pracował w Zilla Enterprises, ogromnym konglomeracie kontrolującym niemalże każdy aspekt produkcji przemysłowej w Kraju Kwitnącej Wiśni. Jego prezydent, Mistrz Zilla, skorumpowany przez nieograniczoną władzę, postanowił podbić Japonię z pomocą istot pochodzących ze świata demonów. Na drodze stanął mu oczywiście Lo Wang, który w finałowej walce – człowiek kontra wielki bojowy mech przypominający samuraja – pokonał go i położył kres jego szalonym ambicjom.
W nowym Shadow Warriorze, chociaż nie zerwano do końca z pomysłami oryginału, inaczej rozłożono akcenty. Lo Wang jest teraz człowiekiem od brudnej roboty Mistrza Zilla i ma za zadanie odkupić za dwa miliony dolarów legendarną katanę. Sprawy przybierają jednak zły obrót, bohater zostaje pojmany, a na domiar złego rozpoczyna się inwazja istot z piekła rodem. Aby ratować życie, Lo zawiera pakt z demonem Hoshim i w ten sposób trafia w sam środek konfliktu, którego początkowo nie rozumie. Szybko staje się jednak jasne, że jego przyczynę stanowią trzy legendarne miecze. Połączone w jeden są bowiem w stanie uśmiercić Starożytnych, nic więc dziwnego, że demony starają się położyć na nich swe brudne łapska.
Oczywiście Mistrz Zilla nadal jest jednym z głównych antagonistów, jednak w nowym Shadow Warriorze konflikt zaprezentowano w znacznie szerszej perspektywie. Twórcy postanowili bowiem przedstawić to, czego wcześniej nie rozwinięto, mianowicie motywy kierujące demonami. Wprowadzane stopniowo w trakcie gry za pomocą krótkich animowanych przerywników, podobnych do tych z Wiedźmina 2, rozbudowują fabułę i wiodą do finału, w którym stawką są losy nie tylko Ziemi, ale również i świata zamieszkiwanego przez Starożytnych. Opowiedziana w Shadow Warriorze historia jest jedną z jego najmocniejszych stron, zapewnia bowiem niezbędny kontekst do wielogodzinnego przedzierania się przez kolejne zastępy wrogów.
Humor to kolejna rzecz, która nie pozwala graczowi nudzić się pomiędzy krwawymi jatkami. Oryginał niemalże na każdym kroku serwował zabawne odwołania do ówczesnej popkultury i trzeba przyznać, że w remake’u również się o to postarano. Najbardziej rozbawiła mnie chyba kryjówka Lo Wanga, którą wystylizowano na jaskinię Batmana, a motyw z kostiumem-pancerzem, który „każdy superbohater mieć powinien” jest po prostu fenomenalny.