Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 30 maja 2011, 13:56

autor: Przemysław Zamęcki

DiRT 3 - recenzja gry - Strona 2

Codemasters powraca z trzecią odsłoną popularnej rajdówki. Amerykańskie hamburgery zastąpiła europejska pizza i golonka, ale pytanie, czy to wystarczy, by wrócić do łask zawiedzionej grupy bardziej wymagających graczy?

Zabawę zaczynamy od Dirt Tour składającego się czterech sezonów. Ten tryb to nic innego jak kampania dla pojedynczego gracza, którą zaliczyć trzeba, bo to właśnie w niej odblokowuje się przygotowane auta, malowania i trasy. Sezony podzielono na cztery części, z których każda oferuje po kilka różnych zawodów. Zaczynamy od rajdów w Finlandii, gdzie wąska szutrowa trasa meandruje pomiędzy gęstym lasem poprzecinanym od czasu do czasu jakąś rzeczką. Skandynawskie rajdy mają swoją specyfikę, która została należycie uwydatniona pośród ciemnych borów kraju świętego Mikołaja i w obsypanej śniegiem Norwegii, gdzie trafiamy za jakiś czas, dopiero po odniesieniu pierwszych sukcesów w kilku innych zawodach. W trybie zwykłego rajdu lądujemy jeszcze na piaszczysto-kamienistych drogach Kenii oraz w amerykańskim stanie Michigan. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie dramatycznie wręcz mała ilość dostępnych tras point-to-point w każdym z tych miejsc. To świetnie, że klasyczne rajdy ponownie zyskały uznanie autorów, ale dwa-trzy odcinki na region pozostawiają ogromne wrażenie niedosytu. Jest intensywnie, jest ślicznie, są zmienne warunki pogodowe (te same odcinki możemy przejeżdżać w słońcu, w deszczu, po deszczu, rano, w południe, wieczorem i w nocy, a tam, gdzie jest śnieg, może nas także zaskoczyć śnieżyca), ale to wciąż za mało.

Dużym plusem jest znacznie ograniczona liczba zawodów, w których zasiadamy za kierownicą półciężarówek i buggy. Ich natłok w poprzedniej części był prawdziwą zmorą, teraz natomiast można traktować je bardziej jako przerywnik urozmaicający zabawę. I dobrze, bo choć tymi pojazdami da się ścigać także po przysypanych śniegiem zamkniętych trasach, to jakoś nie wzbudzało to we mnie specjalnych emocji. Ot, zaliczyć i zapomnieć, byle tylko z powrotem zasiąść za kółkiem normalnego auta.

Zrezygnowano z rozbijania na czas piankowych sześcianów na trasach point-to-point, co akurat nie powinno dziwić, bo ta forma zabawy przeniosła się w innej postaci do trybu gymkhana. Zamiast eliminacji, podczas której co jakiś czas odpadał ostatni kierowca, doszedł tryb head to head, czyli inaczej mówiąc oesy, na których na przemian pokonujemy z rywalem ten sam fragment okrążenia.

Cyrk na kółkach

Największą innowacją wprowadzoną do serii jest możliwość uczestniczenia w zawodach polegających na wykonywaniu różnych sztuczek. Kręcenie bączków, uślizg wokół jakiegoś obiektu, rampy, jazda w poślizgu, manewrowanie pomiędzy słupkami, wspomniane wyżej rozbijanie piankowych sześcianów – to wszystko znajdziecie w zawodach gymkhana. To właśnie tutaj do dyspozycji otrzymacie najmocniejsze auta rajdowe, mające tyle mocy, że po asfalcie ślizgają się niczym po wodzie lub plamie oleju. W trakcie zawodów, które umiejscowione zostały w Monte Carlo i na wielkim stadionie w Los Angeles, wygrywa ten, kto w określonym czasie zdobędzie najwięcej punktów.

Aby nie wypaść źle, wszystkie te ewolucje możemy poćwiczyć na dużym placu Battersea Compound. Tu również zmagamy się z czasem i na dobrą sprawę, jest to ciekawsze od oficjalnych zawodów, w których właściwie bez przerwy wykonujemy te same sztuczki, tyle że w innej kolejności. To nieco ogranicza przyjemność z gry, aczkolwiek dobrze się stało, że Codemasters zdecydowało się na wprowadzenie tego elementu do serii.

Przemysław Zamęcki

Przemysław Zamęcki

Grał we wszystko na wszystkim. Fan retro gratów i gier w pudełkach, które namiętnie kolekcjonował. Spoczywaj w pokoju przyjacielu - 1978-2021

więcej